***
WWW - Chryste – zachrypiała, zerkając na telefon. - Jest czwarta rano. Chodźmy stąd, bo Bazyli nas zabije.WWWWstaliśmy, co już samo w sobie nie było łatwe. Gdy wyjrzeliśmy przez balustradę, zobaczyliśmy, że faktycznie, Bazyli zdążył już zamknąć knajpę, bo cała reszta dawno się rozeszła. Ustawiał właśnie krzesła na stolikach, światła wygasił. Chwiejnym, bardzo chwiejnym krokiem zaczęliśmy schodzić na dół. Gdy postawiłem ostatni krok, odwróciłem się, akurat w porę, żeby zobaczyć lecącą na mnie Elżbietę. Złapałem ją, zatoczyłem się mocno, ale ustałem. Zaczęliśmy się śmiać.
WWW- Boże, kobieto – jęknąłem przez łzy. - Ile ty dzisiaj wypiłaś?
WWW- Nie wiem? Dziesięć?
Podeszliśmy do wieszaka. Próbowałem założyć płaszcz na lewą stronę, co doprowadziło Elę do podobnego ataku śmiechu.
WWW- A ty? Ile wypiłeś?
WWW- Bo ja wiem? Pięć? Sześć? Ej – oparłem się o ścianę, bo nagle zaciążyła mi grawitacja. - Jakim cudem ja się tak najebałem, sześcioma piwami?
WWW- Bazyli ci lał wódkę.
WWW- Co? Bazyli, kurwa! Lałeś mi wódkę do piwa?
WWW- Tak – uśmiechnął się chytrze Bazyli, otwierając nam drzwi. - Do widzenia państwu, do zobaczenia ponownie.
WWW- Ej, czemuś mi lał wódy? Przyznaj się!
WWW- Ona kazała – wskazał na Elę, która zataczając się ze śmiechu, potknęła się o próg i cudem złapała równowagę, w ostatniej chwili chwytając się znaku drogowego.
WWW- Ty żmijo – wysyczałem, a raczej próbowałem wysyczeć, bo nie dało się nas już zrozumieć. - Boże, czekaj, gdzie ja mam przystanek...
WWW- Pierdol przystanek, kimniesz u mnie.
WWW- Okej.
WWWRuszyliśmy przez ciemny, zasypany śniegiem Kraków. Po raz pierwszy od wielu dni nic nie padało z nieba, ale nie zwracałem na to uwagi. Trzymaliśmy się pod ramię, żeby lepiej łapać równowagę, śmialiśmy się, zataczaliśmy. O mały włos nie wpadliśmy na ścianę, chyba trzy razy z rzędu. Przez przejście dla pieszych przetoczyliśmy się prawie na oślep, na czerwonym. W końcu doczłapaliśmy na ulicę Koletek, gdzie mieszkała.
WWWWejście na czwarte piętro okazało się niełatwym zadaniem. Dzięki nieocenionej pomocy balustrady i ścian w końcu nam się to udało, choć Elżbieta zyskała wspaniałą, jasnobeżową smugę tynku na ciemnym płaszczu. Dotarliśmy do drzwi wejściowych.
WWW- Kurwa, nie pamiętam, który klucz – usłyszałem w ciemnościach, bo automatyczne światło zgasło.
WWW- Pokaż, daj...
Mocowałem się zamkiem, testując wszystkie klucze po kolei, a Elżbieta oparła się na mnie całym ciałem i dmuchała mi w zmarzniętą twarz ciepłym oddechem. W końcu udało mi się otworzyć i dosłownie wpadliśmy do środka, gdy przypadkiem nacisnąłem klamkę. Zebraliśmy się z podłogi, nadal śmiejąc się jak szaleni; obijając się o siebie nawzajem z trudem ściągnęliśmy płaszcze w wąskiej przestrzeni korytarza. Weszliśmy do pokoju, zapłonęło światło.
WWW- Gdzie mam spać? - Spytałem bełkotliwie i nieco bezradnie.
WWW- Ze mną, mam jedno łóżko, wiesz przecież.
WWW- To może ja na podłodze...
WWW- Ale pierdolisz.
WWWRozbierała się szybkimi, pewnymi, wyuczonymi, chociaż bardzo chaotycznymi ruchami. Gdy ściągała pończochy, zatoczyła się i padła na łóżko.
WWW- A, chuj – usłyszałem, jak zamruczała. - No, rozbieraj się! - Dodała głośniej. - Chcę spać!
Szybko zdjąłem marynarkę, koszulę i spodnie. Uznałem, że po tym, co przed chwilą widziałem, nie będę ryzykował ściągania skarpetek.
WWW- Zgaś światło!
Posłusznie uderzyłem przełącznik. Po omacku usiłowałem dotrzeć do łóżka i wpadłem na jakiś mebel, wyłożyłem się jak długi, w dodatku zrzucając coś na podłogę i robiąc makabryczny łomot. Usłyszałem wybuch nieopochamowanego śmiechu, który pozwolił mi zlokalizować mój cel. W końcu udało się położyć koło Elżbiety. Natychmiast się do mnie przytuliła.
WWW- Masz pończochy, nie rajstopy – stwierdziłem, chociaż nie wiem, czy dało się mnie zrozumieć.
WWW- A co ty myślałeś? - Wybełkotała. - Że ja kto, jakaś grażyna? Dobranoc.
WWW- Dobranoc.
WWWPocałowaliśmy się. Długo, mocno, namiętnie. A potem zasnęliśmy jak kłody, ciężkim, ołowianym snem ludzi kompletnie zalanych.