Analiza [fragment]

1
Ktoś postulował ostatnio wrzucenie przeze mnie tekstu z większą niż zwykle zawartością akcji, no to proszę. Fragment stanowi mniej-więcej 1/3 całości. A swoją drogą, że bohaterom się chyba motywacje posypały.

Wulgaryzmów brak.
Odnośnie obecności damy tym razem się nie wypowiadam, hihi.
***

WWWZawieszona w marzeniach, gładziłam delikatnie kartki książki, w pełni zdając sobie sprawę z naiwności i dziecinności tego gestu. Na kolanach czułam kocie ciepło, podobne trochę do tego, które ogrzewało mój łokieć, leciutko dotykający kubka herbaty. Fotel był miękki, głęboki i wygodny. Zapomniałam już o światłach, wygaszonych po raz pierwszy od początku sesji; przypominała mi o nich tylko niewielka lampka, wyodrębniająca z ciemności jedynie to miejsce, w którym byłam spokojna. Nie chciało mi się nawet czytać. Zapatrzona w okno, podziwiałam roztrzepany taniec płatków śniegu, zręcznie lawirujących między gałęziami drzew. Był to jeden z tych wieczorów, w których nie liczy się już nic poza kotem, książką i lampką. Kilka chwil świętego spokoju, gdy wszystko jest już zaliczone, wszystko zdane, wszystkie obowiązki są wypełnione. Zupełnym świętokradztwem byłoby spędzać te chwile w towarzystwie, więc po raz pierwszy od dawna nie czułam się samotna.
WWWDźwięk dzwonka wyrwał mnie z tego momentu.
WWWZmarszczyłam brwi i dłuższą chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle podnosić się z fotela. Zegarek wskazywał dziewiątą wieczór. Natarczywe brzęczenie nie milkło, więc wstałam, zachmurzona, opatuliłam się szczelnie szlafrokiem i powoli podeszłam do drzwi. Nasłuchiwałam chwilę, po czym wyjrzałam przez judasza. Na mojej przytulnej klatce schodowej stało dwóch znajomych z roku, których na pewno czasami widywałam, ale nawet nie znałam z imienia. Dzwonek dźwięczał coraz bardziej uparcie. Nie wyglądali na takich, którzy zamierzaliby ruszyć się z miejsca. „Pijani?” - przemknęło mi przez myśl.
WWWPo chwili wahania otworzyłam drzwi – ciekawość ostatecznie zwyciężyła.
WWW- Tak, słucham?
WWW- Cześć, Konstancja. Ee.. jestem Adrian, nie wiem, czy mnie kojarzysz... - powiedział pierwszy, wyższy, blondyn z niewielką bródką.
WWW- Taak... - faktycznie, doznałam nagłego przebłysku jasności. – Chodzimy razem na enpeh, prawda?
WWW- Tak – rozpromienił się. - To jest Filip. Posłuchaj, ty... znasz Tomka? Kremera?
WWW- Chyba tak – ściągnęłam brwi. - Ten w berecie?
WWW- Tak! No to, posłuchaj, ee... On musi się z tobą zobaczyć.
WWW- Słucham? - Zrobiłam wielkie oczy. - Jesteście pijani?
WWW- Nie, nie...
WWW- Są chyba lepsze sposoby umawiania się na randki.
WWW- Nie, ty nie rozumiesz! On jest chory...
WWW- Właśnie słyszę... - skrzywiłam się z politowaniem. Nawet jeśli nie byli pijani, to ewidentnie naćpani. - Do widzenia panom. Miłego wieczoru.
WWW- Nie, czekaj! To ważne – zawołał ten drugi, Filip. Coś w jego głosie kazało mi się wstrzymać.
WWW- Ważne? - Wściekłam się. - Dobijacie mi się do mieszkania prawie po nocy, w środku ferii, kiedy chcę mieć święty spokój, więc mam nadzieję, że to jest, cholera, ważne. Czego chcecie?
WWW- Żebyś pojechała z nami.
WWW- Ja? - Wzbierał we mnie śmiech. - Z wami? Czy was do szczętu pogięło, ludzie? Gdzie niby?
WWW- Do nas, do mieszkania, na Grzegórzki...
WWWTego było już za wiele. Uśmiechnęłam się krzywo i zaczęłam zamykać drzwi. Natrafiły na opór, gdy Adrian przyblokował je stopą. Nagle objął mnie strach. „Zgwałcą, czy co?”
WWW- Poczekaj! - Z rozpaczą w głosie zawołali obydwaj jednocześnie i zaczęli mówić jeden przez drugiego. Po chwili ten niższy trzepnął wyższego w głowę.
WWW- Posłuchaj – zaczął – to źle wyszło. Daj nam wejść na sekundkę, wyjaśnić, to naprawdę jest ważne. Nie zostawiaj tego tak, prosimy.
WWWZawahałam się. Drzwi nadal były zablokowane, więc gdyby chcieli wejść do mieszkania siłą, zrobiliby to bez najmniejszych problemów, a ja prawdopodobnie nie mogłabym im przeszkodzić. W ich głosach przebrzmiewała jakaś specyficzna nuta, coś na kształt rozpaczy wymieszanej z zaciekłą determinacją, co kazało mi przypuszczać, że nie uda mi się ich tak po prostu spławić. Westchnęłam, przewróciłam oczami i z powrotem uchyliłam drzwi.
WWW- No dobra. Właźcie. Tylko szybko, zanim mnie szlag trafi.
WWWWgramolili się do mieszkania i zaczęli – jak to dobrze wychowani Polacy – zdejmować buty, od czego z trudem ich odwiodłam. W kuchni wskazałam im krzesła, nie mając zamiaru wpuszczać ich głębiej. Bezczelnie i wymownie oznajmiłam, że niestety nie mam ich czym poczęstować, na co chóralnie odrzekli, że nie trzeba, że oni przecież tylko tak, na chwilkę.
WWW- No, dobra – zaczęłam, ze skrzyżowanymi ramionami i zdegustowaną miną opierając się o kuchenkę – wyjaśnijcie mi, co to ma właściwie znaczyć. I streszczajcie się, jeśli łaska.
Spojrzeli po sobie, nie mogąc się zdecydować, który ma mówić. W końcu laseczkę przejął ten wyższy, Adrian, ewidentnie bardziej społeczny.
WWW- No bo, widzisz... my jesteśmy, eee... współlokatorami Tomka.
WWW- Gratuluję. Co w związku?
WWW- Macie razem nauki pomocnicze, starożytkę i ustroje...
WWW- Możliwe – ściągnęłam wargi.
WWW- No i, ee... on jest bardzo chory. Od dłuższego czasu. Ale nie na głowę, tak po prostu, chory.
WWW- To niech idzie do lekarza, a nie wysyła do mnie kumpli – parsknęłam. - Ludzie, litości, o co wam chodzi? Nie możecie tego powiedzieć tak po prostu?
WWW- On się musi z tobą zobaczyć.
WWW- To już słyszałam. Musi? Czemu musi?
WWW- To... długa historia. Słuchaj, on naprawdę jest bardzo chory, źle z nim, ma bardzo wysoką gorączkę. I mu się ubzdurało, że koniecznie musi się z Tobą zobaczyć. Mówiliśmy mu, że to idiotyzm, utopia, ale on nie chciał słuchać, cały wieczór nas prosił, błagał, aż się popłakał. Próbowaliśmy mu to wybić z głowy, ale się nie dało. W końcu próbował się ubierać i jechać tutaj, więc się zgodziliśmy... No i jesteśmy - zakończył kulawo.
Zapadła cisza. Słuchałam ich z podniesionymi brwiami, całym swoim jestestwem dając do zrozumienia, co sądzę o całej tej grandzie. Nagle, gdy Adrian zamilkł, zauważyłam, jak bardzo są zmieszani i niespokojni. Wiercili się na krzesłach, patrzyli głównie w podłogę, a gdy już podnosili na mnie oczy, wyglądało to, jakby spoglądali na jakiegoś średniowiecznego potwora, Lilith, opętaną, gotową rzucić się na nich w każdej sekundzie. I właśnie w tych zerknięciach wyczułam jakieś drugie dno.
WWW- Nie – powiedziałam stanowczo, zdecydowana wyciągnąć z nich resztę. - Nigdzie się nie ruszam.
WWW- Ale... - zrobili zbolałe miny.
WWW- Nie. Nie ma mowy. Zostaję w domu. Miłej nocy życzę.
WWW- On cię kocha – powiedział cicho Filip, gdy Adrian już wstawał. - Bardzo.
Wypuściłam słyszalnie powietrze. Mogłam się tego spodziewać.
WWW- Naprawdę?
WWW- Tak. Naprawdę. Gada o tobie od trzech miesięcy...
WWW- I co gada? - Zakpiłam.
WWW- Trudno ująć... same dobre rzeczy.
WWW- Czyli... jesteście współlokatorami mojego cichego wielbiciela, który dostał grypy i wskutek gwałtownego napadu kaszlu postanowił ostatni raz nasycić wzrok moim niebiańskim widokiem, tak?
WWW- To nie jest grypa – odparł niższy, jeszcze ciszej niż poprzednio.
WWW- To co to jest?
WWW- Nie wiemy.
WWW- Nawet nie wiecie, co mu jest? - Parsknęłam. Te dwie sieroty zaczynały mnie bawić.
WWW- Dosyć tego – uniósł się nagle Adrian, wstając gwałtownie. - Jedziesz z nami, czy nie?
WWW- Oczywiście, że nie. To najbardziej absurdalna prośba jaką słyszałam.
WWW- W takim razie do widzenia.
WWWPodnieśli się, ponurzy i zaczęli zapinać kurtki, swoimi minami dobitnie dając mi do zrozumienia, co sądzą o całej tej historii, która najwyraźniej nie podobała im się wcale bardziej niż mi. Nagle, zupełnie odruchowo, impulsywnie, powiedziałam:
WWW- Albo, pojadę.
Zamarli. Ja również nie ruszałam się z miejsca. Słowo „jadę” wyszło z moich ust zupełnie mimowolnie, żyjące własnym życiem i nie miało nic wspólnego ze świadomą decyzją. Po prostu to powiedziałam, nie wiadomo, dlaczego i nie wiadomo, po co. Zawisłam w próżni na kilka sekund.
WWW- Serio..? - Spojrzeli na mnie pytająco.
Odepchnęłam się od brzegu stołu i poszłam do łazienki, gdzie odruchowo zaczęłam wciągać na siebie ubrania. Mnie, specjalistce od rozwiązywania trudnych sytuacji, nie przychodziło do głowy żadne wyjście z tej matni, w którą sama siebie mimowolnie wpędziłam. „Może się wyłgać, że żartowałam?” - mignęła mi w głowie obrzydliwie nietaktowna koncepcja.
WWWGdy wciągnąwszy na siebie bluzkę spojrzałam w lustro, zrozumiałam nagle, że tak naprawdę c h c ę jechać. Zupełnie wbrew zdrowemu rozsądkowi, logice. Po prostu urzekł mnie romantyzm tej historii. Bo przecież: ilu dziewczynom się coś takiego zdarza? Ile oddałoby dusze, żeby coś takiego się zdarzyło? Nigdy nie należałam do osób, które przepuszczają okazję do przeżycia czegoś ciekawego czy szalonego. Chciałam wiedzieć, jak to się skończy, a do zakończenia prowadziła tylko jedna droga: tramwaj numer dziewięć. Gdy już pojęłam motywy, które mną kierowały, zrobiło mi się raźniej na duszy. Wystawiłam głowę z łazienki i spytałam:
WWW- Jaki to jest adres?
WWW- Blich osiem przez dwa.
WWW- Zaraz będę gotowa – wróciłam do pomieszczenia.
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do mojej najlepszej przyjaciółki. Dialog był krótki.
WWW- Słuchaj, Zuza, wplątałam się w dziwną historię i raczej nie sądzę, żeby coś się miało stać, ale jakby co, to jadę do Tomka Kremera, ulica Blich osiem przez dwa. Dotarło?
WWW- Co? Jak? - Nieprzytomnie zdziwiła się Zuza. - Jaką historię, Stancy, o co chodzi?
WWW- Nie mam czasu teraz tłumaczyć. Po prostu zapamiętaj adres, okej?
WWW- No okej...
WWW- No to baj. Do zobaczenia jutro.
WWW- Hej.
WWWGdy wyszłam z łazienki, zauważyłam ich zażenowane spojrzenia. Najwyraźniej słyszeli moją rozmowę, ale jakoś dziwnie nie chciało mi się tym przejmować. Założyłam buty i płaszcz, chwyciłam torebkę i skierowałam się w stronę wyjścia.
WWW- To co, idziemy?
Zerwali się jak na komendę.
WWWWyszliśmy w krakowską noc. Był środek lutego; minusowa temperatura, rzęsisty śnieg i porywisty wiatr. Natychmiast owinęłam się szczelniej szalem i pożałowałam swojej decyzji, ale głupio już było się wycofać. Przedzierając się przez białe fale, z gwałtownym świstem przebiegające ulice, dotarliśmy na przystanek. Wyjątkowo szczęśliwie, jeżdżący co dwadzieścia minut tramwaj przyjechał już po kilku chwilach.
WWWChłopcy zajęli podwójne siedzenie i szeptali coś do siebie, a ja, z nosem przyklejonym do zimnej szyby, rozmyślałam. Naprawdę ten Tomek się we mnie kochał? Pamiętałam go trochę z zajęć: taka mała iskierka. Mała, rzecz jasna, w cudzysłowie, bo był o dobrą głowę wyższy ode mnie, ale zawsze sprawiał na mnie dziecinne wrażenie. Roześmiany, o błyszczących oczach i sypkich blond włosach. Kilka razy nawet śmiałam się z jakichś jego bezczelnych odzywek. Nigdy nie próbował ze mną rozmawiać, nigdy nie zwracał na siebie mojej uwagi, chociaż z innymi dziewczynami śmiał się serdecznie na przerwach między wykładami. Tylko udawał nieśmiałego? A może to tylko wymówka, żebym wpadła na jakąś imprezę? Jakiś głupi dowcip?
WWW- Naprawdę jest chory? Serio nie wiecie, co mu jest? - Zwróciłam się do chłopaków. Siedzący bliżej Adrian zaczerwienił się.
WWW- Nie. Widzisz... my po Nowym Roku trochę popiliśmy...
WWW- Dużo popiliśmy – uzupełnił Filip.
WWW- I długo. Złapało go tak pod koniec, ale mówił, że to nic, więc się nie przejmowaliśmy. Zaczęło być z nim naprawdę źle, tak, że ledwo dochodził na egzaminy i zazwyczaj nie zdawał w dodatku...
WWW- I naprawdę nie mógł iść do lekarza?
WWW- Nie chciał...
Dlaczego?
WWW- Nie wiemy – odparli chórem, tak zgodnie, że wydało mi się to podejrzane.
WWW- Ehe, jasne. No, chłopaki? Czemu?
WWW- Nie wiemy... nie mówił nam... po prostu, nie chciał...
Po kilku minutach indagacji zrezygnowałam, głównie dlatego, że już wysiadaliśmy. Przystanek: Hala Targowa.
WWWRaptem dwieście kroków przez śnieg zajęła nam droga pieszo. Doszliśmy do ulicy Blich, położonej równolegle do torów kolejowych, odrapanej, brudnej i zaniedbanej, jak wszystkie krakowskie alejki na Grzegórzkach. W przesyconej śnieżną bielą ciemności straszyły tu zrujnowane fronty kamienic, ogołocone z liści gałęzie dzikiego bzu i peerelowskie samochody, których lakier, pokryty starością, nie śmiał nawet błyszczeć w mdłym świetle latarni.
WWWZatrzymaliśmy się pod obskurną, brzydką kamienicą, oznaczoną numerem ósmym. Chłopcy podeszli do wielkich, dębowych drzwi, ozdobionych napisem „CRACOVIA ŻYDY” i wspólnymi siłami naparli na nie barkami. Otworzyły się z przeraźliwym zgrzytem. Przekroczyłam próg ciemnej oficyny.
WWW- Co jest z tymi drzwiami? - Spytałam.
WWW- Aaa... zepsute... więc przyciskamy je kawałkiem krawężnika, żeby nie właził byle kto...
Zatrzasnęli wrota. Zapanowały zupełne ciemności. Zahaczyłam obcasem o kawałek jakiegoś gruzu, który chrzęszcząc uciekł mi spod stopy, i dla zachowania równowagi oparłam się ręką o ścianę. Pod palcami poczułam spękaną, zmywalną farbę olejną, taką, jaką za komuny malowano dolne partie ścian. W mroku rozbłysnął płomyk zapalniczki w ręku Filipa.
WWW- O, tu, poświeć – stęknął Adrian, przyciskając drzwi krawężnikiem.
WWWRuszyliśmy w głąb oficyny, za całe światło mając mizerną zapalniczkę. Oprócz naszych kroków, w secesyjnej głębi słychać było tylko wyraźne, miarowe kapanie wody z jakiejś pękniętej rury. Atmosfera była koszmarna, jak wyjęta z taniego horroru. Czubki moich szpilek chrzęściły w tynku, odpadłego od sufitu, oraz tonęły w dziurach w tych miejscach, w których tanie, glazurowe kafelki pochłonął czas. Na wysokim obcasie potykałam się raz za razem.
WWW- Boże – jęknęłam z odrazą – co to za miejsce?
WWW- Nasza kamienica... - usłyszałam odpowiedź gdzieś z tyłu.
W końcu doszliśmy do wcale zadbanych, dużych, zbrojonych drzwi: zaawansowanego technologicznie wytworu którejś z wiodących firm zajmujących się zabezpieczeniem domu. Nie zdziwiłam się – takie kontrasty były częste w Krakowie. Filip wyłowił z kieszeni pęk kluczy i otworzył, idąc przodem. Weszłam za nim w jeszcze gęstszy mrok.
WWWGdy tylko przekroczyłam próg, potknęłam się o coś i wyłożyłam jak długa, upadając na wysoką stertę twardych przedmiotów, w których poznałam butelki. Potoczyły się ze szklanym brzękiem we wszystkie strony, utrudniając mi odzyskanie równowagi. Poczułam na ramieniu dłoń podnoszącego mnie Adriana.
WWW- Wybacz, nie za bardzo było kiedy posprzątać... - jego głos dawał pewne pojęcie, jak bardzo musiał się właśnie czerwienić.
WWW- Nie możecie zapalić światła? - Zawołałam, wściekła, starając się w ciemności otrzepać płaszcz.
WWW- Eee... żarówka nam się przepaliła. Tędy, proszę.
Filip otworzył drzwi, których w ogóle wcześniej nie widziałam. Korytarz zalało światło z silnej, stuwatowej żarówki zawieszonej pod sufitem. Nieco niepewnie wkroczyłam w błyszczący prostokąt, aby ujrzeć obraz nędzy i rozpaczy.
WWWSamo pomieszczenie w ciągu ostatniego roku musiało przejść gruntowny remont. Nowe okna z PCV migotały odbitym światłem, podobnie jak porządna, biała farba, położona na solidnym podkładzie. Pokój był jednak niewiarygodnie zaniedbany. Po zabłoconej, brudnej podłodze toczyły się wte i wewte butelki po piwie i tanim szampanie, roztrącając zdeptane na parkiecie pety. Z kątów i żyrandola straszyły pajęczyny. Wszędzie leżały paczki po czipsach, buty, kieliszki, kubki, niedomyte talerze, notatki i kserówki z zajęć, przypadkowe książki, brudne ubrania, szmaty, pudełka po zapałkach. W jednym z rogów leżała śmierdząca sterta worków na śmierci, która – razem z tysiącem wypalonych tu papierosów – truła powietrze trupim zaduchem. W takich warunkach, na zasypanym popiołem łóżku, bez prześcieradła, owinięty w zwykły koc bez poszwy, leżał Tomek Kremer.
WWWGdy go ujrzałam, w pierwszej chwili zabrakło mi uczuć. Ta iskierka, wesoły chłopak, którego dopiero co wspominałam w tramwaju, nie przypominał już żadnego człowieka, jakiego w życiu widziałam. Twarz miał białą jak śnieg, przez który się przedzieraliśmy; bladą, zmęczoną, wykrzywioną, ociekającą lepkim, chorym potem, który zbierał się na czubku zadartego nosa, aby powoli spływać po ustach na łóżko. Drgające, zamknięte powieki wibrowały w tym samym rytmie co całe ciało. Mimowolnie poruszał ręką, jakby odganiając się od insektów i mamrotał coś pod nosem.
Ostatnio zmieniony czw 31 sty 2013, 12:20 przez Sepryot, łącznie zmieniany 3 razy.
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

2
Witaj,
podziwiałam roztrzepany taniec płatków śniegu, zręcznie lawirujących między gałęziami drzew
W ogóle nie łapię tego fragmentu. Może jest zbyt poetycki, lub ja nie dorastam do metafory ale...
Zręcznie lawirować może facet na motorze pomiędzy samochodami, bo zręczne lawirowanie jest działaniem celowym i zamierzonym. Płatki śniegu o działania celowe i zamierzone posądzić nie możemy, prawda?
Roztrzepany (czyli w moim rozumieniu chaotyczny - i to chyba lepiej by brzmiało) jest w jakiś sposób przeciwstawne zręczności, przynajmniej w moim pojęciu.
po czym wyjrzałam przez judasza
Wyjrzeć można przez okno. Przez judasza można spojrzeć.
Wgramolili się do mieszkania i zaczęli – jak to dobrze wychowani Polacy – zdejmować buty, od czego z trudem ich odwiodłam.
"Wgramolili" sugeruje że zrobili to wolno. Chłopaki po tym jak osiągnęli pierwszy cel - Konstancja pozwoliła im wejść - raczej wpadliby jak huragan, zanim na przykład zmieni zdanie. Dodatkowo to pośpiech ładnie komponuje się z ich nastrojem, emocjami, motywacją.
Adrian, ewidentnie bardziej społeczny.
Tak się gdzieś mówi? Że ktoś jest społeczny? Pytam poważnie.
Komunikatywny nie wystarczy?


Na razie tyle.
Tekst mnie zaciekawił i czekam co będzie dalej.

Pozdrawiam,

Godhand
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

3
Zapomniałam już o światłach, wygaszonych po raz pierwszy od początku sesji
Zgrzyta mi ten fragment - zapomniała, bo były w tym momencie wyłączone? No ale w sumie, po co ma myśleć o wyłączonych światłach?
roztrzepany taniec płatków śniegu, zręcznie lawirujących między gałęziami drzew
Gryzie się roztrzepanie ze zręcznym lawirowaniem - nic nie może być jednocześnie chaotyczne i zręczne.
gdy wszystko jest już zaliczone, wszystko zdane
Czym się różni jedno od drugiego?
nie czułam się samotna.
WWWDźwięk dzwonka wyrwał mnie z tego momentu.
Raczej ze stanu ją wyrwał - moment trwał nadal, aż do momentu, w którym się skończył.
Chodzimy razem na enpeh
Z czystej ciekawości - od czego to skrót?
Dobijacie mi się do mieszkania prawie po nocy
"Prawie" bym sobie darował - jest ciemno, więc można uznać, że to noc, a w dodatku jest poirytowana.
uniósł się nagle Adrian, wstając gwałtownie.
Niezbyt szczęśliwe połączenie.
Wszędzie leżały paczki po czipsach, buty, kieliszki, kubki, niedomyte talerze, notatki i kserówki z zajęć, przypadkowe książki, brudne ubrania, szmaty, pudełka po zapałkach
Trochę przydługie to wyliczenie.

Przypadło mi do gustu - napisane lekko, ale z pewnym polotem.
Ładnie udaje Ci się wyczuć moment, w którym należy coś dodać do akcji, a dzięki temu czytelnik się nie nudzi(i w bardzo dobrym momencie historia została urwana - akurat tak, żeby czytelnik mógł czekać na więcej).
Brak światła w budynku dobrze budował napięcie. Do samego końca zastanawiałem się, czy choroba nie jest tylko jakimś kłamstewkiem.
Po raz kolejny bardzo podoba mi się Twój tekst i po raz kolejny chciałbym przeczytać więcej(może pozostałe 2/3?).

4
Tak się gdzieś mówi? Że ktoś jest społeczny? Pytam poważnie.
W kręgach krakowskiej polonistyki, owszem. ;)
zaqr pisze:Z czystej ciekawości - od czego to skrót?
Nauki pomocnicze historii, prawdopodobnie najbardziej przerypany przedmiot na pierwszym roku iHuju, który z kolei oznacza Instytut Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. :P
zaqr pisze:Po raz kolejny bardzo podoba mi się Twój tekst i po raz kolejny chciałbym przeczytać więcej(może pozostałe 2/3?).
Szczerze? Tak szczerze-szczerze? Szkoda mi go trochę. :P Mogę podesłać na emajl.
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

5
Ode mnie jedna uwaga, która rzuciła mi się w oczy (jako dziewczynie):
Czubki moich szpilek chrzęściły w tynku, odpadłego od sufitu, oraz tonęły w dziurach w tych miejscach, w których tanie, glazurowe kafelki pochłonął czas. Na wysokim obcasie potykałam się raz za razem.
Jaka normalna dziewczyna zakłada szpilki zimą? Nie wygodniej byłoby w kozakach? :P

Ogólnie bardzo mi się podobało. Trochę akcji dobrze zrobiło, bo poprzednie Twoje teksty np. o tym romantyku, który się nie zorientował, że zagadał do prostytutki, były troszku nudnawe. Bez obrazy ;)

Pozdro,
Lena
"Gdybym była deszczem, który łączy niebo z ziemią, mogłabym złączyć się z jego sercem i uspokoić je..."

"The stab of stilettos
On a silent night
Stalin smiles and Hitler laughs
Churchill claps Mao Tse-Tung on the back"

6
mil93 pisze:Jaka normalna dziewczyna zakłada szpilki zimą? Nie wygodniej byłoby w kozakach? :P
Wyjrzyj przez okno: same nienormalne ostatnio. Mają obcasy-szpilki przy kozakach, nie czółenka-szpilki, pewnie kwestia precyzyjniejszego opisu (i wiedzy o damskich butach)

Seprioth, tak przy okazji - w takich sytuacjach kobieta w butach z wysokimi obcasami idzie na przedniej części stopy - jakby na palcach. Obcas tylko okazjonalnie służy do zachowania równowagi - ale najpierw palce, potem obcas jeżeli jest "trudny" teren.

[ Dodano: Sob 26 Sty, 2013 ]
Zawieszona w marzeniach, gładziłam delikatnie kartki książki, w pełni zdając sobie sprawę z naiwności i dziecinności tego gestu.
Tu bym się zastanowiła: zamiast stwierdzenia (nazywania), wolałabym przedstawianie. Zresztą potem marzenia są kompletnie nieistotne: ogarnia ją spokój i błogość.
Zapatrzona w okno, podziwiałam roztrzepany taniec płatków śniegu, zręcznie lawirujących między gałęziami drzew.
O! czepiają się tego zdania: tu zaczynasz marzyć – bo metafora to właśnie ekwiwalent marzenia. Rozbudowana leciutka zastąpi pierwsze (i niefortunne) zdania. Ale co do językowego sposobu obrazowania mają rację – logicznie „roztrzepany”, trza „zręczniej”. Skup się na metaforze – poniesie Ci marzycielski ton. Proponowałabym spinać metaforę (zapowiedź motywu) z następnym obrazem emocji narratorki. (np. odmówi płatkom śniegu zaproszenia na bal. :))
Dźwięk dzwonka wyrwał mnie z tego momentu.
Eeee tam, że momentu. ..
Na mojej przytulnej klatce schodowej stało dwóch znajomych z roku, których na pewno czasami widywałam, ale nawet nie znałam z imienia.
Po pierwsze przytulna klatka schodowa widziana przez judasza …
Po drugie: przez judasza to zobaczyła znajome gęby, nie? W durnym kadrowaniu.
Dzwonek dźwięczał coraz bardziej uparcie.
Dzwonek jest tu siłą sprawczą zdarzenia? Bo on jakoś tak dominuje.
Nie wyglądali na takich, którzy zamierzaliby ruszyć się z miejsca.
A jak wyglądają tacy? ;)
Chyba lepiej - Nie wyglądali, jakby zamierzali ruszyć się z miejsca.
- Tak, słucham?
Ona odbiera domofon?
- Cześć, Konstancja. Ee.. jestem Adrian, nie wiem, czy mnie kojarzysz... - powiedział pierwszy, wyższy, blondyn z niewielką bródką.
Tu niezgrabność wyszła – jest pierwszy wyższy blondyn., i drugi wyższy blondyn?
- Taak... - faktycznie, doznałam nagłego przebłysku jasności. – Chodzimy razem na enpeh, prawda?
- Tak – rozpromienił się. - To jest Filip. Posłuchaj, ty... znasz Tomka? Kremera?
- Chyba tak –. - Ten w berecie?
Tu mi się nie podoba dialog. Jest językowo paskudny i „na skróty” komunikacyjne
a) Przebłysk jasności! A potem promienieja! Światłocieniem, kurna, pojechałeś ?
b) Potem Tomek w permanentnym berecie. (przypomniał mi się dowcip, kiedy policjant znalazł uciętą głowę, chwycił za włosy i pokazał drugiemu: „To Kowalski?”, a na to drugi: „Nie Kowalski był wyższy – nie wiem czemu ten. Tak z czapy. Znaczy.. z beretu))
c) enpeh mnie dobił.
Zrobiłam wielkie oczy. […]ściągnęłam brwi, […] skrzywiłam się[…] itp.
– to taka dynamika mimiczna, jak w niemym kinie. Każ koleżance to zagrać w czasie rzeczywistym tego dialogu – nieme kino!
- Nie, czekaj! To ważne – zawołał ten drugi, Filip. Coś w jego głosie kazało mi się wstrzymać.
Podobna sytuacja jak z pierwszym wyższym. Teraz jest drugi Filip.
- Ważne?- Wściekłam się.- Dobijacie mi się do mieszkania prawie po nocy, w środku ferii, kiedy chcę mieć święty spokój, więc mam nadzieję, że to jest, cholera, ważne.
To pogrubione bym wywaliła. Opowiada drugi raz to samo.
- Żebyś pojechała z nami.
- Ja? - Wzbierał we mnie śmiech. - Z wami? Czy was do szczętu pogięło, ludzie? Gdzie niby?
- Do nas, do mieszkania, na Grzegórzki...
Tego było już za wiele. Uśmiechnęłam się krzywo i zaczęłam zamykać drzwi. Natrafiły na opór, gdy Adrian przyblokował je stopą. Nagle objął mnie strach. „Zgwałcą, czy co?”
- Poczekaj! - Z rozpaczą w głosie zawołali obydwaj jednocześnie i zaczęli mówić jeden przez drugiego. Po chwili ten niższy trzepnął wyższego w głowę.
- Posłuchaj – zaczął – to źle wyszło. Daj nam wejść na sekundkę, wyjaśnić, to naprawdę jest ważne. Nie zostawiaj tego tak, prosimy.
Ten dialog jest koszmarny! Znowu ekspresja niemego filmu. Ja rozumiem dramatyzm decyzji tych chłopców, ale w tekście zachowują się jak aktorzy w "Trudne sprawy” czy jakoś tak.
Zawahałam się. Drzwi nadal były zablokowane, więc gdyby chcieli wejść do mieszkania siłą, zrobiliby to bez najmniejszych problemów, a ja prawdopodobnie nie mogłabym im przeszkodzić.
Tatutologia i w koło Macieju.
Westchnęłam, przewróciłam oczami i z powrotem uchyliłam drzwi.
Drzwi przewróciła oczami?!
- No dobra. Właźcie. Tylko szybko, zanim mnie szlag trafi.
Wgramolili się do mieszkania i zaczęli – jak to dobrze wychowani Polacy – zdejmować buty, od czego z trudem ich odwiodłam.
I się dramatyzm poszedł nie powiem co!? Nie można dramatycznie gramolić się i zdejmować butów z powodu dobrego wychowania.
W kuchni wskazałam im krzesła, nie mając zamiaru wpuszczać ich głębiej. Bezczelnie i wymownie oznajmiłam, że niestety nie mam ich czym poczęstować, na co chóralnie odrzekli, że nie trzeba, że oni przecież tylko tak, na chwilkę.
Jessu! Krzesła były najgłębszym miejscem, w jakie ich chciała wpuścić? Wymownie w sensie dużo mówiła, czy wymownie w sensie pokazała pustą lodówkę? A chór chłopięcy naprawdę pogięło z dobrym wychowaniem.
- No, dobra – zaczęłam, ze skrzyżowanymi ramionami i zdegustowaną miną opierając się o kuchenkę [już nie kuchnia, tylko kuchenka ;) – przyp. N.] – wyjaśnijcie mi, co to ma właściwie znaczyć. (że zdjęli buty i mówią chórem?- przyp, N.] I streszczajcie się, jeśli łaska.
Spojrzeli po sobie, nie mogąc się zdecydować, który ma mówić.[chórem było! – przyp. N] W końcu laseczkę [umarłam – przyp. N] przejął ten wyższy, Adrian, ewidentnie bardziej społeczny.
Septrioh! Ja tu umarłam niestety ze śmiechu. Społeczność polegająca na przejmowaniu laseczki… ech!
-
No bo, widzisz... my jesteśmy, eee... współlokatorami Tomka.
- Gratuluję. Co w związku?
- Macie razem nauki pomocnicze, starożytkę i ustroje...
Ups. Oni są w związku?! w sensie partnerskim trójkącie? Koniec świata! I ta baba taka ciekawska! Ale zaraz żeby starożytki, ustroje… :D

Przerwałam. Nie że mam dość. Powinnam, bo mi się błazeństwo krytyczne włączyło.
Ten tekst – jest niefajny. Olałeś dramaturgię zdarzeń, olałeś wiarygodność postaci,ich emocji, dialogów, olałeś komunikatywność zdań. Skupiłeś się na tym, co pewnie stanowi dla Ciebie istotę opowiadania: postać umierającego ćpuna i humanizm postaw.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

7
Nataszo, ta weryfikacja jest lepsza od czegokolwiek, co w życiu napisałem :mrgreen: Uśmiałem się jak norka, dziękuję. ^ ^


Edit: chociaż nie rozumiem zarzutu o olewanie. To nie jest tak, że olałem, po prostu nie umiem. :D
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

8
Seprioth pisze:o nie jest tak, że olałem, po prostu nie umiem.
Czujesz - masz dobrą ramę opowieści - od nastroju błogości studentki - po obraz tragiczny w melinie ćpuna. Twoja narratorka jakby zstępowała w kolejne kręgi piekieł - wykorzystaj tę wędrówkę dziewczyny. Niech się Z NIĄ coś dzieje wraz ze zmianą przestrzeni wokół.
Niech nie współczuje serdecznie chłopcu (w sensie deklaratywnym), ale współczuje z nim.
To na przykład.
Wtedy masz oś dramaturgii i oś emocji - w narratorze, bo przecież wybrałeś pierwszoosobowego, czyli interesuje Cię nie świat jako taki, a jego przeżycie świata.
Chociaż sądzę, że zmiana płci jest ucieczkę przed posądzeniem o łzawą sentymentalność, gdyby to był mężczyzna - "chłopaki nie płaczą".
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

9
Akurat ta zmiana płci jest całkowicie mechaniczna. Mianowicie: chory koniecznie musiał się kochać w bohaterze do niego wzywanym, o gejach pisać nie mam specjalnej ochoty, a trudno mi wyobrazić sobie kobiety, które doprowadziłyby mieszkanie do takiego stanu. :P

PS. Skąd właściwie wniosek, że on jest ćpunem? o.O
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

10
WWW
Przeważnie, to naprawdę nie wiem dokąd prowadzi akcja (albo brak akcji) w opowiadaniach "Tu wrzuć tekst do zweryfikowania". I naprawdę spoko jest to, że w "Analizie" (Anal Izie- ej dobra sorrasy) mamy nawet nie ruch jednostajny prostoliniowy, ale jednostajnie przyśpieszony do konkretnego punktu. Jestem ciekaw jakie będzie roztrzygnięcie.

Dobra, styl jest średni, ale za pięć lat może być bardzodobry.
Na kolanach czułam kocie ciepło, podobne trochę do tego, które ogrzewało mój łokieć, leciutko dotykający kubka herbaty
Jaka cyrkulacja (cyrukulacja, haha) ciepła! Niech będzie bardziej jak powyżej niż poniżej:
Zawieszona w marzeniach, gładziłam delikatnie kartki książki, w pełni zdając sobie sprawę z naiwności i dziecinności tego gestu
Zawieszona w marzeniach, gładziłam delikatnie kartki książki.

Lubię przekręcać: zawszona w marzeniach, lizałam dratwę książki.

Co do gry aktorskiej. Może być sztuczna, można skupiać się na sztuczności a nawet obcości gestów. Dystans do postaci, to co prawda są teatralne rzeczy, ale dlaczego nie? Realizm psychologiczny? Ile można? Give me a break.

Możesz wybrać styl i psychologię jaką chcesz, tylko zrealizuj dobrze.

Kończąc, opowiadanie zasysa jak torrent, o sezony kasztele poprawność to niewiele

MOAR! Więcej!

[ Dodano: Pon 28 Sty, 2013 ]
"zasysa jak torrent" w sensie, że dobre, a nie że ssie.

11
Zaintrygowało mnie. Naprawdę. Jedna rzecz, że sceny jak dotąd naprawdę dziwne, ale druga i chyba dla mnie ważniejsza, to postać bohaterki. Jak stwierdziła, że jedzie, "bo chce", bo ją to ciekawi, to jakoś momentalnie nabrała w moich oczach charakteru i polubiłam gościarkę.

Wykonanie jeszcze do doszlifowania. Zaqr i Natasza sporo powyciągali tego, ja już nie będę się nad szczegółami rozwodzić, tylko tak bardziej ogólnie.

Nie grały mi dialogi. Jest w nich coś sztucznego, a w samych studentach jakiegoś przesadnie dziecinnego. Ale to też nie wychodzi jak zabieg celowy, jest mocno nierówne. Momentami też przeszkadzały mi wyliczanki, zbyt rozwlekłe opisywanie jakiegoś elementu. To już chyba kwestia Twojego stylu - ale wcześniej mi to odpowiadało, w tym tekście już jakoś mniej.

Podobało mi się natomiast tempo narracji. Fajnie, że decyzja przychodzi szybko, że po takim fragmencie stajemy już oko w oko z czymś dziwnym. Tym sposobem tekst mnie wciągnął.

Styl jeszcze do dopracowania, ale według mnie, opko z potencjałem. Zaciekawił mnie ten pomysł.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

13
Hmmm... Może trochę nadmierny skrót myślowy z tym słówkiem.

"Dziwne" w sensie, że prawie wszystko wyglądało dla mnie na przerysowane, przekolorowane. To wciągało, niemniej było, no... dziwne.
Błogi spokój, czytanie książki itd. to takie początkowe spokojne wprowadzenie. Potem już sama wizyta jest pokręcona, zachowanie kumpli dziwaczne, stąd i decyzja dziewczyny i jej przesłanki (chociaż mi się podobały!) wychodzą dość zaskakująco.
Potem ten obraz nędzy i rozpaczy, brud syf, wszystko się sypie - też aż do przesady. Stan studenta - ok, różnych rzeczy człowiek by się spodziewał, ale nie czegoś AŻ takiego.

Więc to "dziwne" to bez nacechowania negatywnego. Raczej w sensie "przesadne", "niesamowite".
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

14
Adrianna pisze: ok, różnych rzeczy człowiek by się spodziewał, ale nie czegoś AŻ takiego.
Najdowcipniejsze jest to, że sytuacja "z życia wzięta". ^^
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron