Jest w drodze na spotkanie z Marią. Poznanym w sieci awatarem z rozmazanym zdjęciem, tysiącem słów przeczytanych nad ranem, którym dzisiejsza noc nada ludzkich kształtów. Czeka na niego w knajpie przy jednej z tłoczniejszych ulic tego miasta, gdzie latarnie nigdy nie gasną, a zawsze tu obecne, dobrze znane twarze o szklistych oczach - nigdy nie zasypiają.
W Spotkaniach takich jak to, będących podróżą w nieznane, widzi piękną obietnicę, pocałunek od losu złożony na policzku, nie szpetniejący w cieniu doznanych kiedyś klęsk - gdy życie okazywało się pozbawionym płatków kwiatem róży, wbijającym kolce w chwytającą go dłoń.
Rozmazane zdjęcie Marii przy stoliku w pubie, na tle weekendowego krajobrazu nocy. Pośród papierosowego dymu i wrzasku, pośród słów wymawianych pośpiesznie, uśmiechów zagubionych w drodze do adresata i gestów coraz śmielszych, syconych gęstniejącym za oknem mrokiem nocy. Maria, dwudziestojednoletnia studentka o nieokreślonych rysach twarzy, które w barowym półmroku są równie niewyraźne, jak na wirtualnym zdjęciu. Po wejściu do środka natychmiast staje się częścią idealnie skomponowanego obrazu - tak jakby jej brak groził zawaleniem całości, mającej się przecież dobrze przed jej przyjściem; i będącej mieć dobrze, gdy zniknie - brakujący fragment natychmiast zastąpi inny, równie wyjątkowy, równie anonimowy, znaczący tak wiele i jednocześnie nie znaczący nic.
Maria, setki zamkniętych w ciele już dorosłej kobiety historii, bezdźwięcznych jak samotnie upadające w lesie drzewo, którego nikt nie słyszy, o które nikt nie pyta. Pozbawionym radości i lęku wzrokiem spogląda w kierunku drzwi, oczekując nadchodzącego powiewu nowości - oczami jak nocne niebo, dla każdego z kochanków sunących chodnikami świecąc tym samym światłem o bladej barwie. To kobieca obojętność, pozwalająca płynąc im przez życie zawsze zgodnie z prądem rzeki - nawet, gdy znaczy to rozbić się o skały. Umiejętność pogodzenia się z losem, którego nie można zmienić.
Fale nierozróżnialnych sylwetek wdzierają się do środka i znikają bez śladu w tłumie. Zbiorowisko tanich pokus w kusych koszulkach i ciasnych spodniach, o spragnionych spojrzeniach szukających pary bezdomnych oczu, obcej i samotnej twarzy, która wyćwiczonym grymasem naśladującym uśmiech zaprosi ich do siebie, by naszkicowali się na filigranowym szkle, zdaniami ostrymi jak zaschnięte źdźbło trawy.
Nie wie, co przyciąga ją do tego miejsca, dlaczego opuszcza je w towarzystwie nieznnaego mężczyzny, z którym nic jej nie łączy, interesującym nie bardziej, niż dziesiątki mu podobnych spotkanych nocą w klubie, o identycznie głodnych oczach, tak samo ciepłych dłoniach i ustach pełnych słów, które nigdy nic nie znaczą.
-----
próba numer dwa. Zachęcam do ostrej krytyki.
Ja wiem, ze to krotki tekst, do tego oparty na tym, co zamiescilem juz tu wczesniej i w ~40% pokrywajacy sie z tamtym tekstem, ale jako osoba po raz pierwszy chwytająca klawiature w takim celu, pragne jakiegokolwiek komentarza, szczegolnie, ze te z poprzedniego wątku - okazaly się przydatne.
Maria (wstęp do opowiadania)
1
Ostatnio zmieniony wt 24 mar 2015, 09:33 przez hellbike, łącznie zmieniany 1 raz.