Shaevaenel w krainie orków

1
... żartowałem. Po prostu nie mam jeszcze tytułu, a raczej mam, ale nie chcę się z nim wyrywać za wcześnie.

Rzucicie na to okiem, słoneczka?

Obyczaj, wulgaryzmy są, dama jest, orków i elfów brak.

***
WWWStacja, na której wysiadła Joanna, była szara, dżdżysta i smutna. Po startej obcasami mozaice z czarnych i białych płytek przesuwały się jakieś papierki, popychane silnym wiatrem; z wiat rozpostartych nad ławkami ściekały wielkie krople zimnej wody. Głośniki szemrały cicho coś o pociągach nadjeżdżających, odjeżdżających i opóźnionych. Pomiędzy słupami zegarów i zaczynającymi się jarzyć latarniami dostrzegała w mżawce niewyraźne, mgliste, straszne zarysy miasta.
WWWNa peronie nie było nikogo poza nią i konduktorem, który gwizdnął przeraźliwie i wrócił do pociągu. A miał być ktoś jeszcze. Gdy za jej plecami koła lokomotywy zaczęły zgrzytać po szynach, rozejrzała się nerwowo. Poprawiła płaszcz, świadoma, że jego czerwony kolor strasznie nie pasuje do tego szarego i nieprzyjemnego miejsca. „Naprawdę mam tu mieszkać?” - przemknęło jej przez myśl. Zaczynało padać coraz mocniej, więc chwyciła małą walizeczkę i schowała się pod przeciekającą wiatą. Odrobina deszczówki wpadła jej za kołnierz, wywołując dreszcz na plecach. Zatarła ręce.
WWWJoanna, dziewczyna wskutek doświadczenia rozsądna ponad swój wiek, uznała, że jedyne, co może zrobić, to poczekać. Wujek nie zostawiłby jej tutaj ot tak, po prostu, więc pewnie coś go zatrzymało; obowiązki na dworze... I tak nie miała dokąd iść w tym dziwnym mieście, o którym tyle słyszała. Patrzyła na zmianę na jeden i drugi koniec peronu, a karmin płaszcza drażnił jej zmysły, chociaż go nie widziała; czuła, że w tej szarej, nijakiej scenerii piękny odcień czerwieni, który tak lubiła, wygląda jak płomień świecy w czarnej nawie kościoła. Rzucała się w oczy, a to jeszcze bardziej szarpało jej już i tak napięte nerwy.
WWWRozpadało się na amen. Z nieba nie siąpiły już drobniutkie, prawie niezauważalne igiełki mżawki, a wielkie, paskudnie zimne krople, coraz częściej przedzierające się przez spękane dachówki wiaty i wpadające za kołnierz, we włosy, do oczu. Ręce zgrabiały mimo rękawiczek. Poczucie zagubienia zaczęło przeradzać się w złość i irytację. A złość popchnęła Joannę do działania. Wyszła spod wiaty i ruszyła w stronę przejścia podziemnego, którego wejście bardzo już słabo widziała przez deszcz i szarugę zmierzchu.
WWWTunel był równie brzydki i odrapany co peron, ale za to suchy. Jego ściany były całkowicie zaklejone plakatami reklamującymi cyrk, kino, wystawy sztuki współczesnej i mnóstwo innych wydarzeń. Część obwieszczeń została zerwana, częściowo zerwana lub pomalowana flamastrami i sprayem, co sprawiało upiorne wrażenie. Te częściowo odlepione łopotały przez przeciąg, wciskający się do tunelu z obu stron.
WWWJoanna zajrzała na wszystkie kolejne perony, nadal nie spotykając nikogo; zatrzęsła się z zimna. W końcu natrafiła na schody prowadzące do malutkiej stacyjki, utrzymanej w secesyjnym stylu, całkiem ładnej, choć zniszczonej jak wszystko inne na dworcu. Było tam tak samo zimno, jak na peronie, ale przynajmniej nie wiało i nie padało. Na kopule wymalowano scenę z mitologii: Zefira ścigającego Dafnis. Tutaj w końcu znalazła kogoś żywego: w okienku kasy biletowej zauważyła światło. Zapukała ostrożnie w szybkę, która odsunęła się natychmiast. Pojawiła się twarz dróżnika, stara, pomarszczona i bezzębna.
WWW- Czego? - Warknął kolejarz zza szyby. - Czego panienka sobie życzy? - Dodał już łagodniej, dostrzegając, kogo przyniósł mu zimny wieczór.
WWW- Przepraszam... - wybąkała nieśmiało. - Miał tu na mnie czekać wujek... On pracuje na dworze... Miał być już prawie pół godziny temu i zastanawiałam się, czy może zostawił jakąś wiadomość...
WWW- Nikogo tu nie było – wymlaskał staruch. - Ale panienka wejdzie i poczeka, tu ciepło, nie to, co na peronach.
Stary wstał i otworzył drzwiczki, ukryte z boku kasy. Joanna nie dała się długo namawiać – miała wrażenie, że zaraz odmarzną jej uszy. Weszła do środka.
WWWPomieszczenie było malutkie i obskurne. Śmierdziało kapustą, starymi ludźmi i kiepskim tytoniem, którego dym sączył się w powietrze z wielkiej fajki, opartej o zamkniętą książkę na blacie okienka. Pokoik najwyraźniej robił również za pakamerę i stróżówkę, bo oprócz staromodnej kasy fiskalnej i obdartego, popękanego krzesła było tutaj polowe łóżko, przypominające dwuletni barłóg, mała półeczka, czajnik elektryczny i kalendarz z roznegliżowanymi dziwkami na ścianie. Ale było ciepło. Z elektrycznego kaloryfera biło gorąco, które rozkosznie owiało twarz dziewczyny.
WWWBileter, mimo podeszłego wieku, pomarszczonej twarzy z paskudną brodawką na policzku i siwych włosów, miał okazałą posturę – kusy, brudny mundur kolejarza opinał się na jego szerokich barach. Uśmiechnął się do Joanny obleśnie, pokazując różowe dziąsła, w których tkwiło tylko kilka popsutych zębów. Poklepał brzeg polowego łóżka zapraszającym gestem.
WWW- Tutaj sobie panienka usiądzie, tutaj. Z daleka panienka?
WWW- Z daleka... - wyszeptała, siadając.
Nie podobała mu się ani pakamera, ani staruch. Ale było ciepło.
WWW- Więc panienka z daleka? A co panienkę sprowadza?
WWW- Przyjechałam... do wujka.
WWW- I wujek nie przyszedł? Oj, oj, oj – zacmokał. - Niech się panienka nie boi. A może panienka chce coś do picia? Coś mocniejszego? Koniaku?
WWWPotrząsnęła głową. Zamilkli. Joanna siedziała na brzegu łóżka, patrząc na popękany tynk na ścianie i ściskała nerwowo rączkę walizki. Zamszowe rękawiczki nasiąkły od wewnątrz potem, bo zrobiło jej się gorąco. Zerkając niepewnie na biletera rozpięła dwa górne guziki płaszcza. Stary oblizał się.
WWW- Tak, panienka się rozbierze, bo ciepło. Ja też się rozbiorę...
Ściągnął marynarkę. „Nie rozepnę już ani jednego guzika, choćbym miała tutaj się spalić z gorąca. Nawet rękawiczek nie zdejmę!” - pomyślała. Zaczynała się bać. Koszula starego, poszarzała od wielokrotnego krochmalenia i rzadkiego prania, poplamiona była resztkami jedzenia. W kilku miejscach miała wypalone drobne dziurki, tam, gdzie spadły węgielki z fajki. Oblizywał się coraz częściej. Zacierał ręce i co chwilę wyglądał przez okienko na hol.
WWWNagle wstał i usiadł tuż obok Joanny. Zamarła, jak sparaliżowana.
WWW- Tak, tak, panienko. Panienka z daleka, więc panienka zmęczona, niech panienka się rozbierze...
Dotknął jej ramienia. Zerwała się jak oparzona. Siedział od strony drzwi, więc nie wiedziała, jak go ominąć i uciec z tej zasmrodzonej pakamery, do której przygnała ją niecierpliwość i czysta, młodzieńcza głupota. Przerażona, usiłowała przecisnąć się między staruchem a kasą, ale jedną ręką chwycił ją za ramię, a drugą włożył jej pod płaszcz i uszczypnął, aż pisnęła, mimo spódnicy i rajstop.
WWW- Panienka się nie boi, panienka się nie śpieszy, noc jeszcze młoda – zarechotał obleśnie.
WWWW tym momencie drzwi do pakamery otworzyły się z trzaskiem, a do środka, ledwo mieszcząc się w drzwiach, wpadł potężny, szpakowaty mężczyzna koło czterdziestki, ubrany w szeroki, ciemnozielony płaszcz o wojskowym kroju. Jedno spojrzenie wystarczyło mu, żeby zrozumieć spektakl, który przerwał swoim wtargnięciem.
WWW- Deus ex machina, co? - Skrzywił się, patrząc na zdumioną twarz starucha. - Leclerc, ty skurwysynu...
Starzec natychmiast padł na brudną podłogę, zahaczając barkiem o lampkę stojącą na ladzie i zrzucając ją na ziemię.
WWW- Panie hrabio! - Zawył. - Przepraszam! Ja nie chciałem, ja nie wiedziałem, że to pańska...
WWW- Stul pysk, człowieku - wycedził mężczyzna. - Jeszcze raz będziesz się dobierał do dziewczyn na dworcu, wypieprzę Cię stąd na zbity pysk i zadbam, żeby nikt w mieście nie przyjął cię do żadnej roboty, zrozumiałeś? Chodź, Joasiu...
Joanna, przerażona, wciśnięta w kąt i zasłaniająca się walizką, nie dała sobie powtarzać. Natychmiast wybiegła do głównej hali stacyjki, ścigana skomleniem starego zboczeńca. Hrabia wyszedł za nią. Rzucając walizeczkę na ziemię wpadła mu w objęcia.
WWW- Wujku, przepraszam! - Załkała. - Na peronie było zimo a ciebie nigdzie nie było i...
WWW- Ciii... - uspokoił ją, tuląc mocno w ramionach. - Cicho, dziecinko. Już dobrze. To ja przepraszam.
WWWOderwali się od siebie po kilkunastu sekundach. Dziewczyna podniosła walizeczkę, chwyciła uchwyt oburącz i stała ze spuszczoną głową, zakłopotana i speszona. Hrabia podniósł jej podbródek delikatnym gestem. Jego ciepłe, złote tęczówki przyniosły uspokojenie.
WWW- Chodźmy – podał jej ramię i ruszyli w stronę wyjścia. - Przepraszam cię, złotko. Na dworze jest kompletny chaos, książę Leopold zmarł dwa tygodnie temu, nie wiem, czy wiesz... Staramy się to jakoś ogarnąć z szambelanem, ale bez księcia to prawie niemożliwe... Szofer mi się spił i musiałem wziąć taksówkę, dlatego się spóźniłem... Gdybym wiedział, że trafisz na tego capa...
Joanna słuchała, milcząc. Było jej straszliwie głupio, że tak łatwo wpędziła się w kłopoty, jeszcze na dworcu. A nawet nie dotarli do pałacu. Nie miała odwagi znowu spojrzeć wujkowi w oczy. Wujkowi, przed którym obrzydliwy bileter upadł na kolana i błagał o litość... „Ciekawe, czy mnie też będą tak traktować?” - przemknęło jej przez myśl.
WWWOsłonięci wielkim parasolem wujka doszli do taksówki. Hrabia otworzył jej drzwi. W środku było ciepło i przytulnie - miękkie siedzenie natychmiast zamknęło ją w swoich objęciach, tuląc do snu i przypominając, jak bardzo jest zmęczona po podróży. Przygoda na dworcu odeszła w niepamięć. Wuj wsiadł z drugiej strony samochodu i rzucił taksówkarzowi proste „z powrotem do pałacu”.
WWWMilczała. Nie wiedziała, co powiedzieć. Patrzyła tylko przez okno, obserwując niewyraźne, rozmyte w deszczu, straszące czarnymi kantami na szarym tle budynki, co do których przeznaczenia i wyglądu nie była pewna. Chyba kamienice, ale równie dobrze mogły to być fabryki. Gdzie był pałac, nie miała pojęcia – nie wiedziała, jak daleko jadą, a spytać nie miała śmiałości. Teraz, gdy minął już pierwszy szok i radość z nagłego pojawienia się wybawcy, przypomniała sobie wszystkie lęki towarzyszące osobie wuja w jej młodych wyobrażeniach. Wielką sylwetkę, złocone garnitury, wyniosłą postawę, dumny ton, tytuł... oraz budzące mieszaninę przestrachu i zachwytu słowo „dwór”.
WWWW domu rzadko mówiło się o wujku. Wiadomo było, że był. Gdzieś tam, na zachodzie, odbywał zaszczytną służbę, opływał w luksusy i doradzał księciu Leopoldowi w najważniejszych decyzjach, gdzieś tam robił politykę, odganiał służbę władczym machnięciem ręki i stemplował lakiem istotne papiery. Gdzieś tam był. Czasem przysyłał listy na czerpanym papierze, kaligrafowane pewną ręką. Czasem zjawiał się w rodzinnych stronach, najczęściej na ślubie albo chrzcinach, a z tej okazji wyjmowało się najlepszą zastawę. Siadał przy stole, usługiwał damie po prawej, tak, jakby to było zupełnie normalne, a Joannie, wtedy jeszcze Joasi, dawał czasem złotą broszkę, pierścionek z granatem albo przeraźliwie brzydką lalkę z prawdziwej porcelany, której bała się później w nocy, bo niosła ze sobą grozę imienia „Jan”. Wuj Jan – tak mówił ojciec. Wujek Jan – mówiła matka. Zawsze Jan, a nigdy Janek, tak jak wujek Tomek czy wujek Adaś...
WWW- Joasiu, zapnij proszę pasy. - wyrwał ją z rozmyślań jego głęboki, zimny bas.
Posłuchała pokornie polecenia.
WWW- Przepraszam cię, dziecko, że nie przyjechałem na pogrzeb... Książę był umierający. Nie mogłem się wyrwać z pałacu... Obiecuję, że to się nie powtórzy. Wysłałem wieniec...
Nie odpowiedziała, bo nie wiedziała co odpowiedzieć. Owszem, wieniec pamiętała, był największy, najwspanialszy i najbardziej okazały ze wszystkich. Pamiętała też krótki i nerwowy telegram z kondolencjami.
WWW- Obiecuję, że to się nie powtórzy – chrząknął wujek, ukrywając zakłopotanie. - Nie zaniedbam cię już. Teraz będziesz pod moją opieką i niczego ci nie zabraknie, nie martw się. Na dworze bardzo dobrze się żyje, naprawdę. Jako moja familiantka przejmiesz tytuł, chociaż teoretycznie nie ma podstaw, ale już załatwiłem z heraldykiem... Będziesz hrabiną, cieszysz się?
WWWSpojrzała na niego niepewnie. Wujek również na nią patrzył, uśmiechając się ciepło. Kosmyk przemoczonych, szpakowatych włosów przylepił mu się do czoła, co sprawiało komiczne wrażenie. Nie mogła nie uśmiechnąć się w podpowiedzi. Ale wyszło to jakoś smutno. Zauważył to.
WWW- Wiem, trudno się cieszyć z czegokolwiek w twojej sytuacji. Ale nie martw się, czas leczy takie rany... A w pałacu będziesz miała dużo zajęć i rozrywek, tak, że nie będziesz się zadręczać. Masz przy sobie telefon?
Kiwnęła głową.
WWW- A laptopa?
Znów potwierdzenie.
WWW- Oddaj mi obydwa.
WWW- Dlaczego? - Zdumiała się, po raz pierwszy od wyruszenia z dworca wydając z siebie jakikolwiek dźwięk.
Dostęp do internetu i telefonu jest na dworze ściśle reglamentowany. Trzeba mieć dobry powód. Nie można posiadać urządzeń elektronicznych, chyba, że kalkulator, ale i to jest źle widziane. A pierwsza rzecz, kochanie, jakiej musisz się dowiedzieć o pałacu, to fakt, że wszystko, co jest źle widziane, jest tak naprawdę zabronione. No, oddaj. Proszę, Joasiu, nie rób trudności. Trudno ci będzie przestawić się na inny tryb życia, a ja chcę ci to tylko ułatwić.
WWWZrobiła się zła. Wcale nie miała ochoty rozstawać się ani z telefonem, ani z laptopem. W domu zostawiła mnóstwo osób, z którymi nie chciała zrywać kontaktu.
WWW- Ale... ja chciałam pisać do przyjaciół...
WWW- I będziesz pisać. Listy.
WWW- Listy? - Skrzywiła się. - Takie na papierze?
WWW- Tak, takie na papierze. Dostaniesz nawet pieczęć. A teraz oddaj telefon i laptopa. I wszystkie inne tablety, konsole i inne tego typu.
WWWNie widząc innego wyjścia, oddała wujkowi swojego smartfona i laptopa, ale nadąsała się przy tym i przykleiła nos do szyby. Już przeczuwała, jak potwornie będzie się nudzić wieczorami. Uświadomiła sobie ze złością, że nie skończy nowej przygodówki, którą zaczęła raptem kilka dni temu. Naburmuszyła się jeszcze bardziej. Wujek zaczął chichotać.
WWW- Spójrz na siebie – zawołał ze śmiechem na ustach. - Atena na twarzy... Dasz sobie radę z dworakami, dziewczyno, jeśli umiesz stroić takie miny. Ale przestań. Przede mną nie musisz.
Posłusznie wygładziła rysy, chociaż dalej była zła. Nie umiała nie słuchać tego człowieka. W dzieciństwie było to samo. Gdy tylko wuj Jan wydawał jakieś polecenie, jakiekolwiek, nawet najbardziej głupie albo błahe, spełniała je natychmiast bez słowa sprzeciwu. Było coś w tym postawnym mężczyźnie, coś, co kazało jej być posłuszną, chociaż w matkę rzucała klockami, a ojcu wymykała się spod rąk, żeby uciec przez okno do koleżanek. Dopiero teraz, gdy ujrzała wujka w swoim naturalnym środowisku, tu, w tym mieście, gdzie jego nazwisko budziło szacunek i lęk, zrozumiała, że była to aura władzy. „Nasze nazwisko” - poprawiła się w myślach. Ja też będę budzić szacunek i lęk. I bardzo dobrze. Zasłużyłam chyba...
WWWNadal milczała. Nie za bardzo wiedziała, o czym mogłaby mówić. Szczęśliwie wybawił ją od tego.
WWW- A tak w ogóle, jak ci minęła podróż? Bardzo jesteś zmęczona? Głodna?
WWW- Dobrze... Nudno trochę. Ale w pociągu było wygodnie. Pierwszy raz jechałam pierwszą klasą... głodna - tak, zmęczona - trochę, ale nie bardzo, tak mi się zdaje.
WWW- Zjesz i odpoczniesz w pałacu. Zaraz dojedziemy, jeszcze jakieś pięć minut. Jesteś pewna, że chcesz tu zostać? Przez telefon nie brzmiałaś na specjalnie przekonaną...
WWW- Bo nie jestem. Ale co innego mam zrobić, wujku? Przecież nie zostanę sama w domu.
WWW- Nie, nie, oczywiście, to wykluczone – zamyślił się. - Ale mogłabyś iść do szkoły z internatem, albo na stancję do któregoś większego miasta...
WWW- Nie, to już wolę tutaj, z tobą. Tyle się słyszy o dworze...
WWW- Słyszy się?
WWW- Oczywiście, często się mówi o was w radiu, albo w telewizji. W internecie są całe strony.
WWW- I czego się dowiedziałaś z internetu?
WWW- Rożnych rzeczy... W większość nie wierzę... Wolę się przekonać na własne oczy.
WWW- Cieszę się – uśmiechnął się pod nosem – że wyrosłaś na inteligentną dziewczynę.
WWW- Dlaczego? - Spojrzała na niego z mieszaniną zaciekawienia i zdziwienia.
WWW- Bo może będziesz mogła się stąd kiedyś wyrwać. Dobra, jesteśmy. Bierz walizkę. Tylko tyle masz bagażu?
WWW- Tak, tyle...
Wysiadła z samochodu. Zanim wuj zdążył obejść wóz i zakryć ją parasolem, zdążyła przemoknąć. Nie umknął jej grymas niezadowolenia na jego twarzy, jakby zrobiła coś nie tak. Zasępiła się.
WWWPrzez ścianę deszczu poniżej brzegu parasola dostrzegła tylko wielką, szeroką, biało tynkowaną ścianę i niewielkie, dyskretne drzwi pośrodku, drewniane, okute żelazem. Spojrzała ze zdziwieniem na wujka.
WWW- To wejście od boku – wyjaśnił. - Częściej będziesz korzystać z głównego, ale dzisiaj nie chcę robić szumu.
Przekroczyli próg. Gdy Joanna wkroczyła w przestrzeń jasnego korytarza, zaparło jej trochę dech. W długim, szerokim, ogromnym holu błyszczały śmiało wielkie kandelabry z górskiego kryształu, oświetlając dębową podłogę i sięgającą wysokości jej oczu boazerię z mahoniu. Bezczelnie rozpanoszone na ścianach portrety spoglądały na nią dumnie, chwaląc się tabliczkami z nazwiskami rozpoczynającymi się od „de” i „von”. Złociste stiuki oplatały przestrzeń szerokimi zwojami, odbijając wszystkie refleksy światła. Spomiędzy roziskrzonych luster i lśniących olejną farbą portretów wyglądała nieśmiało matowa zieleń ścian, a świetliki w suficie, podzielone na tysiące kwater, subtelnie lśniły kroplami deszczu. Nigdy wcześniej nie widziała takich wnętrz, więc zatrzymała się, zdumiona.
WWWLokaj we fraku, który niezauważalnie otworzył im drzwi, stanął za nią, czekając cierpliwie, aż się obejrzała.
WWW- Tak? - Bąknęła niepewnie.
WWW- Czy mogę prosić pani płaszcz, panienko?
WWW- Co? Ach, oczywiście.
Szybko ściągnęła z siebie trencz, klnąc w myślach. Tuż po przekroczeniu progu zdążyła już popełnić faux pas. Spojrzała na wujka, przestraszona. Ale Hrabia nie wydawał się niezadowolony, uśmiechał się tylko, patrząc na nią dziwnie, więc udała, że nic się nie stało. Schyliła się po walizkę, ale zorientowała się, że i ją zabrał odchodzący właśnie lokaj.
WWW- Bagaże dostaniesz do pokoju – mrugnął do niej wuj, obserwując drugiego kamerdynera, który właśnie do nich podszedł. - O, Herbert, doskonale. Do jadalni. Kameralnej.
Lokaj ukłonił się głęboko i wskazał głębię korytarza urękawiczoną na biało ręką.
WWW- Panie Hrabio... Szanowna Panienko...
Ruszyli posłusznie za nim. Jakie to zabawne – pomyślała Joanna, próbując dodać sobie odwagi – że Hrabiowie chodzą za służbą, a nie na odwrót. Peszyła ją obecność lokajów, peszyły ją złocone wnętrza, peszyła ją własna bluzka z satyny i ołówkowa spódniczka, bo wujek, jak się okazało, pod płaszczem miał wspaniały, grafitowy surdut, wyszywany srebrem na klapach.
WWW- Herbercie – odezwał się nagle Hrabia. - Kiedy podadzą posiłek, znajdź gońca i puść go do Foqueta. Poinformuj go, że Daniel Leclerc nie może dłużej pełnić funkcji biletera na dworcu... z powodu złego stanu zdrowia, powiedzmy. Niech go wsadzi do przytułku i zatrudni kogoś nowego, młodszego. I normalnego.
WWW- Oczywiście, Panie Hrabio.
WWW- Co chcesz zjeść, złociutka? - Zwrócił się znów do Joanny.
WWW- Eee... nie wiem, cokolwiek.
WWW- A może się odświeżyć przed kolacją?
WWW- Nie, nie, dziękuję...
W gruncie rzeczy nie chciało jej się jeść, chociaż była głodna – dzień obfitował we wrażenia i zrobiła się nagle strasznie zmęczona. Ale nie uznała za stosowne się spierać. Zorientowała się nagle, że familiarne określenia - „złotko”, „złociutka” - choć normalnie doprowadzały ją do szału, w ustach wujka brzmiały całkiem miło. Poczuła się nagle pokorna jak baranek.
WWWPo przejściu dwóch korytarzy wkroczyli do sali, którą uznała za jadalnię. Była jeszcze wspanialsza niż hole. W bordowych ścianach lśniły rzędy kryształowo czystych luster. Pomiędzy nimi zamocowano przepiękne kinkiety z kutych w żelazie róż, w których sercach tkwiły małe żaróweczki. Sufit był prawie całkowicie przeszklony. Pośrodku ustawiono duży, dwunastoosobowy, prostokątny stół, zastawiony jak w wykwintnej restauracji. Cała sala pachnęła odurzającym zapachem familii, cichego kąta, domu rodzinnego, choć jednocześnie sprawiała wrażenie zimnej i odpychającej.
WWWUsiedli przy rogu stołu. Wujek potrząsnął dzwoneczkiem obok swojego nakrycia i natychmiast pojawiło się trzech lokajów z wózkiem. Przywieźli rybę w białym sosie, zupę-krem z selera, świeżutkie, pachnące i jeszcze ciepłe bułeczki, wędliny, masło, białe wino... Gdy wszystko znalazło się na stole, wuj natychmiast zaczął jej usługiwać, tak, jak robił to z ciotkami i kuzynkami przy rodzinnych świętach. Joanna, gdy tylko spróbowała sandacza, poczuła, że jednak jest głodna. I to bardzo. Zaczęła wydłubywać z ryby ości srebrnym widelcem z ornamentem książąt: gołębiem.
WWWJedząc, rozglądała się ciekawie, rejestrując szczegóły bogatego wystroju. Kryształowe kieliszki, do których wujek nalał wina, mocnego i uderzającego do głowy, wspaniały perski dywan, misterne złocenia na stiukach... Hrabia nie jadł. Pozostawił obsługę lokajom i siostrzenicy, a sam oparł podbródek na splecionych dłoniach i patrzył na nią w milczeniu.
WWWGdy Joanna zaspokoiła pierwszy głód i z mniejszym już zapałem zabrała się do zupy, odezwał się w końcu.
WWW- To jest jadalnia kameralna, dużo mniejsza od głównej. Możesz tu przyjść, kiedy tylko zgłodniejesz, ale nie przesadzaj – musisz być obecna na większości oficjalnych posiłków, a tam nie wypada nic nie jeść. A musisz dbać o linię, prawda? - Zażartował.
Uśmiechnęła się, nie mogąc odpowiedzieć z pełnymi ustami.
WWW- Gdybyś chciała – kontynuował – poproś kogoś ze służby, żeby cię zaprowadził, albo pytaj po prostu o wschodnie skrzydło. Trochę ci zajmie, zanim nauczysz się topografii pałacu. Powiedz mi, dziecko, czy po rodzicach został ci jakiś majątek? Aktywa, pasywa, pieniądze, oszczędności, biżuteria, nieruchomości?
WWW- Dom – odpowiedziała niewyraźnie, zapominając przełknąć kęs bułki. - Przepraszam. Dom i trochę obligacji...
WWW- Zajmiemy się tym, dobrze? Przekaż sprawę mnie, a ja już sprawię, żeby ci się to rozrosło. Dobrze?
Pokiwała posłusznie głową.
WWW- Dobrze. To teraz bardziej kłopotliwe sprawy. Umiesz tańczyć?
WWW- Walca... ale tylko trochę... - zrozumiała, że nie chodzi mu o tańce dyskotekowe.
WWW- To nie wystarczy – pokręcił głową. - Przyślę ci guwernera. A jak u ciebie z kaligrafią? A z językami? Nic? Oj, oj... czego was tam uczą na zewnątrz w tych szkołach...
WWW- Matematyki... - bąknęła.
WWW- Matematyka ci się tutaj do niczego nie przyda – żachnął się – chyba, że do liczenia pereł w koliach. No, Joasiu, przykro mi, ale wracasz na jakiś czas do szkoły. Jeśli chcesz tu funkcjonować, musimy z ciebie zrobić pełnoprawną mademoiselle. Ale tym będziemy martwić się trochę później. Jutro zostaniesz w pokoju. Jesteś blada i wymizerowana po podróży, poza tym trzeba ci skompletować odpowiednią garderobę, nie możesz się tak pokazać. Dwór i tak już huczy od plotek o tobie.
WWW- Skrzywiła się i zmrużyła oczy, jak każda dziewczyna, słysząc tak bezceremonialną ocenę.
WWW- No już, nie mrugaj tak – zaśmiał się. - To prawdopodobnie ostatnie niemiłe słowa jakie tu kiedykolwiek usłyszałaś, poza tym wszyscy będą ci kadzić. Niedługo zatęsknisz za obiektywnym okiem. Tak czy siak, jutro zostajesz w pokoju. Pojutrze oprowadzę cię po pałacu, przedstawię kogo trzeba, żebyś się orientowała, a dalej jesteś na swoim. Oczywiście w granicach rozsądku, będę cię pilnował. Muszę, bo obiecałem, że cię nie zaniedbam, a poza tym kocham cię, trzpiocie.
Zarumieniła się.
WWW- Za trzy dni z Paryża przyjeżdża Księżna Infantka. Do tego czasu musisz już wyglądać na w miarę zaaklimatyzowaną. Tak naprawdę nie mogłaś tu trafić w lepszym momencie. Klika Leopolda była dosyć hermetyczna, a Księżna jest raptem rok starsza od ciebie i przywiezie ze sobą mnóstwo nowych osób, tak, że wpasujesz się idealnie między nich. Za cztery dni z kolei, w sobotę, jest koronacja, wielka uroczystość, w której musisz bezwzględnie wziąć udział, nawet, gdybyś była umierająca, w co wątpię, bo wyglądasz bardzo żwawo – puścił do niej oko. - A potem... potem zobaczymy. Tak jak mówiłem, będziesz brała lekcje: tańca, niemieckiego, pewnie portugalskiego, bo ostatnio coraz więcej kontaktów z Królem Portugalskim. No i jest jeszcze jedna kwestia... Ale to później, później. Teraz musisz iść spać. I się wyspać.
WWWMiał rację. Joanna pod koniec przemowy ziewała już bardzo szeroko. Wujek znów potrząsnął pozłacanym dzwoneczkiem. Natychmiast przy ich boku pojawił się lokaj Herbert.
WWW- Posłałeś gońca?
WWW- Posłałem, panie Hrabio.
WWW- No to odprowadź Joannę do jej pokoju. Dobranoc, Joasiu – pocałował ją w czoło i skierował w stronę wyjścia.
WWW- Wujku?
WWW- Tak, kochanie? - Odwrócił się z ręką na klamce.
WWW- Czemu dwór huczy od plotek o mnie?
WWW- Umiesz słychać, dziewczyno... - uśmiechnął się z zadowoleniem. - Huczy, bo jesteś moją siostrzenicą. Dobranoc.
Wyszedł i zostawił ją samą z lokajem.
WWWTeraz dopiero przyjrzała się służącemu. Mimo posiwiałych włosów nie mógł mieć więcej niż pięćdziesiąt, może pięćdziesiąt pięć lat. Jego bladość zlewała się w jedno z dziewiczą bielą koszuli, niezdrowo kontrastując z wyraźnie postarzającym go frakiem. Pociągła twarz z wystającymi kościami policzkowymi sprawiała niemiłe wrażenie, ale miał piękne, ciemne, mądre oczy, wskazujące na dużą wiedzę o sprawach wszelakich.
WWW- Panienko... - ukłonił się, po raz kolejny pokazując białą rękawiczką drzwi, tym razem przeciwległe do tych, którymi weszli do jadalni.
WWWPosłusznie ruszyła za nim. Kolejny korytarz, tym razem malowany na biało, nie zrobił już na niej takiego wrażenia, chociaż zdobiony był nie mniej od poprzednich. Znów poczuła się strasznie senna.
WWW- Przepraszam pana – powiedziała, sama nie wiedziała czemu. - Czy pan jest zwykłym lokajem? Bo odniosłam wrażenie...
WWW- Jestem kamerdynerem pana Hrabiego d'Auxerre, a to oznacza, że również pańskim, panienko. I jeśli wolno mi zwrócić uwagę panience...
WWW- Oczywiście, proszę! Jestem tu nowa przecież...
WWW- Właściwym sposobem zwracania się do mnie jest per „ty”, ewentualnie po imieniu: Herbercie. Formy grzecznościowe przynależą do szlachty.
WWW- Och... przepraszam – bąknęła. Nie wytrzymała i roześmiała się. - Ojej, przepraszam znowu... Ale to takie zabawne, takie dziwne, że przepraszam kogoś za zwrócenie się do niego „proszę pana”...
WWW- Panienko, wiele rzeczy na tym dworze wyda się pani dziwne i śmieszne. Ale jeśli wolno mi służyć radą, proszę nigdy nie mówić o tym na głos.
Ostatnio zmieniony sob 01 mar 2014, 16:04 przez Sepryot, łącznie zmieniany 2 razy.
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

2
Czasami, rzadko, ale bywa, czytam na Wery coś, czego by się chciało poznać cd.

Sep, gdzie masz więcej tego?
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

5
Zapachniało mi powieściami Daphne du Maurier, romansami z elementami kryminału albo powieści grozy, a nie są to złe skojarzenia, jakby się kto pytał :wink: Przy uważniejszym czytaniu widać tu i ówdzie jakieś niedoróbki, ale zostawię je sobie na potem, a na razie powiem, że dobrze mi się czytało.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

8
Trudno coś powiedzieć po przeczytaniu zaledwie wstępu do fabuły. Może jedynie o oczekiwaniach? No więc, czego oczekuję ja:
- kontynuacji przedpotopowego ;) stylu
- groteskowych wtrąceń narratora
- zakończenia maksymalnie po 20 stronie (bo ileż można jechać na żonglowaniu konwencją ;) )

Serio - zastanawiam się w którą stronę zdecydujesz się pójść, z jednej strony zaczyna się hyper schematyczna fabuła nasycona słownictwem z Grabińskiego ijp, z drugiej pojawiają się przebłyski wskazujące, że autor chciałby pójść nieco dalej niż przykurzone historie mogłyby go zaprowadzić.
Ale jest ich jak kot napłakał!
Kupuję więc początek jako grę z konwencją, ale jeśli z tego nic nie wyniknie, będzie źle. Drugie niespokojne pytanie (które zadawałbym sobie stojąc pośrodku empiku i tumultu innych obiecujących lektur), czy autor jest w stanie z tego coś wycisnąć poza dobroduszną zabawą? Albo raczej czy tego chce?

ps - jesteś pewny, że na hrabiowski stół rybę podaje się Z ośćmi? Nawet w restauracjach pracowite kuchciki wybierają je z pomocą srebrnej pęsety :)
http://ryszardrychlicki.art.pl

9
smtk69 pisze:ps - jesteś pewny, że na hrabiowski stół rybę podaje się Z ośćmi? Nawet w restauracjach pracowite kuchciki wybierają je z pomocą srebrnej pęsety
Touche. :P Poprawię.

Reszty komentarza nie bardzo rozumiem, więc powiem tylko: pożyjemy, zobaczymy :mrgreen: Ale na zakończenie po dwudziestej stronie nie ma co liczyć.
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

10
Sepryot pisze:A jakieś techniczno-merytoryczne uwagi? ;) Nie wierzę, że nic nie ma.
I słusznie nie wierzysz, bo jest. Nie ma tak, że czytelnik wszystko przełknie, jak gęś kluski.
Parę drobiazgów językowych:
Sepryot pisze:Stacja, na której wysiadła Joanna, była szara, 1.dżdżysta i smutna. 2. i 3. Po startej obcasami mozaice z czarnych i białych płytek przesuwały się jakieś papierki, popychane silnym wiatrem; z wiat rozpostartych nad ławkami ściekały wielkie krople zimnej wody.
1. Dżdżysta stacja? Sama z siebie ten deszcz produkuje?
2. Mozaika z płytek to raczej ściany, ewentualnie przejścia, poczekalnie. Na peronach raczej solidne płyty leżą.
3. Jeśli pada deszcz, to papierki przylepiają się do mokrego podłoża. Nawet silny wiatr ich nie popchnie.
Sepryot pisze:Poprawiła płaszcz, świadoma, że jego czerwony kolor strasznie nie pasuje do tego szarego i nieprzyjemnego miejsca. „Naprawdę mam tu mieszkać?” - przemknęło jej przez myśl.
Miała mieszkać na dworcu? Wiem, że to skrót myślowy i tu odnosi się ogólnie do okolicy, ale dworce bardzo często nie oddają realiów miasta, więc widziałabym tu raczej coś łagodniejszego, typu: miasto chyba nie będzie aż tak ponure, czy podobnie.
A poza tym - przecież wiedziała, że będzie mieszkać w pałacu.
Sepryot pisze: a karmin płaszcza drażnił jej zmysły, chociaż go nie widziała;
Widziała, widziała. Przecież nie stała cały czas z zdartą głową, wpatrując się w niebo.
Sepryot pisze:w okienku kasy biletowej zauważyła światło. Zapukała ostrożnie w szybkę, która odsunęła się natychmiast. Pojawiła się twarz dróżnika,
W okienku kasy biletowej należałoby się spodziewać kasjera.
Sepryot pisze:wypieprzę Cię stąd na zbity pysk
Klasyka.
Sepryot pisze:straszące czarnymi kantami na szarym tle budynki,
Jeśli straszące, to raczej czarnymi płaszczyznami elewacji. Kanciaste budynki to coś tak typowego, że do straszenia się nie nadają. Wystarczyłoby zresztą: straszące czernią na szarym tle.
Sepryot pisze:Wielką sylwetkę, złocone garnitury,
Złocony może być garnitur porcelanowej zastawy, ale nie marynarka i spodnie.
Sepryot pisze: Na dworze bardzo dobrze się żyje, naprawdę. Jako moja familiantka przejmiesz tytuł, chociaż teoretycznie nie ma podstaw, ale już załatwiłem z heraldykiem... Będziesz hrabiną, cieszysz się?
Od "załatwiania" praw do tytułu nie jest heraldyk, tylko specjalista od genealogii. No i Joanna nie może być hrabiną, co najwyżej hrabianką.
Sepryot pisze:W- Dlaczego? - Zdumiała się, po raz pierwszy od wyruszenia z dworca wydając z siebie jakikolwiek dźwięk.
To brzmi trochę komicznie. Chyba jednak chodzi o to, że odezwała się po raz pierwszy.
Sepryot pisze:Naburmuszyła się jeszcze bardziej. Wujek zaczął chichotać.
WWW- Spójrz na siebie – zawołał ze śmiechem na ustach. - Atena na twarzy... Dasz sobie radę z dworakami, dziewczyno, jeśli umiesz stroić takie miny.
Jak na jazdę taksówką, to propozycja naprawdę bardzo sensowna. Lepiej byłoby: Szkoda, że siebie nie widzisz. Istna Atena.
Sepryot pisze: Dopiero teraz, gdy ujrzała wujka w swoim naturalnym środowisku,
w jego naturalnym środowisku. W tym przypadku swoje odnosi się do Joanny.
Sepryot pisze:Przez telefon nie brzmiałaś na specjalnie przekonaną...
Nie można brzmieć na (cokolwiek, jakąkolwiek). Twój głos nie brzmiał przekonująco.
Sepryot pisze:Zanim wuj zdążył obejść wóz i zakryć ją parasolem, zdążyła przemoknąć. Nie umknął jej grymas niezadowolenia na jego twarzy, jakby zrobiła coś nie tak. Zasępiła się.
Nadmiar subtelności psychologicznych. Wujowi mogło się nie podobać, że tak leje. Nie musisz ciągle sugerować, że pod podszewką pozornie prostych zdarzeń coś się kryje, zwłaszcza że wymyśliłeś pogodę, która z naddatkiem usprawiedliwia takie reakcje.
Sepryot pisze:Przez ścianę deszczu poniżej brzegu parasola dostrzegła tylko wielką, szeroką, biało tynkowaną ścianę i niewielkie, dyskretne drzwi pośrodku, drewniane, okute żelazem.
Nadmiar detali. A "dyskretne" drzwi prowadziły niegdyś do wygódki.
Sepryot pisze:Bezczelnie rozpanoszone na ścianach portrety spoglądały na nią dumnie, chwaląc się tabliczkami z nazwiskami rozpoczynającymi się od „de” i „von”.
Tabliczki musiałyby mieć chyba rozmiar tablic na budynkach, żeby dało się je tak od razu odczytać. W ogóle, jak na pierwsze wrażenie kogoś, kto wchodzi do takiego wnętrza, dużego i pełnego najrozmaitszych elementów wyposażenia - znowu za dużo detali.
Sepryot pisze:W- Panie Hrabio... Szanowna Panienko...
Ty tak specjalnie?
Sepryot pisze:- A może się odświeżyć przed kolacją?
WWW- Nie, nie, dziękuję...
Sepryot pisze:Joanna pod koniec przemowy ziewała już bardzo szeroko.
Z kindersztubą miała jednak pewne kłopoty.
Sepryot pisze:Zaczęła wydłubywać z ryby ości srebrnym widelcem z ornamentem książąt: gołębiem.
To nie jest ornament książąt, lecz ich znak rodowy. Nie musi być od razu cały herb.
Sepryot pisze:- Jestem kamerdynerem pana Hrabiego d'Auxerre, a to oznacza, że również pańskim, panienko. I jeśli wolno mi zwrócić uwagę panience...
WWW- Oczywiście, proszę! Jestem tu nowa przecież...
WWW- Właściwym sposobem zwracania się do mnie jest per „ty”, ewentualnie po imieniu: Herbercie. Formy grzecznościowe przynależą do szlachty.
No właśnie, formy grzecznościowe... Panienko brzmi bardzo familiarnie i dobre jest w małym dworku. Na takim dworze pełną gębą lepiej brzmiałoby mademoiselle, a co! I nie ma potrzeby powtarzania tego w każdym zdaniu. W polskiej obyczajowości formy panno i panienko były zresztą stosowane w sposób dość limitowany, nawet do dziewcząt, jeśli już bywały w towarzystwie, zwracano się per pani, na co są liczne dowody literackie ;)
W ogóle, gdybyś miał zamiar pociągnąć tę historię, powinieneś sprawdzić zasady zwracania się do siebie osób zajmujących różne szczeble w takiej dworskiej hierarchii. W literaturze XIX-wiecznej jest tego mnóstwo, współczesnych opowieści z życia sfer arystokratycznych nie znam, ale coś by się na pewno znalazło. To dosyć ważne, jeżeli zamierzasz dbać o detale.
Ale pański, panienko to już totalne nieporozumienie. Przecież pański jest formą wyłącznie męską!
To byłoby z grubsza to, co mi wpadło w oko.

Początek całkiem wciągający, sprawnie rozsiewasz sugestie, że życie w pałacu sielanką nie będzie. Poza tym - jak w moim pierwszym poście. Cały czas zastanawiam się jednak nad konwencją, w jakiej zamierzasz utrzymać opowieść. Bo taka sytuacja: niedoświadczona dziewczyna ze skromnego środowiska na wielkim dworze plus atrakcyjny i możny protektor, to rzeczywiście schemat, który jakoś należałoby rozegrać, żeby nie popaść w banały.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

11
Rubia pisze:Cały czas zastanawiam się jednak nad konwencją, w jakiej zamierzasz utrzymać opowieść. Bo taka sytuacja: niedoświadczona dziewczyna ze skromnego środowiska na wielkim dworze plus atrakcyjny i możny protektor, to rzeczywiście schemat, który jakoś należałoby rozegrać, żeby nie popaść w banały.
Sep, Czy teraz moja wypowiedź wydaje się jaśniejsza? ;)
http://ryszardrychlicki.art.pl

13
A ja sobie ponarzekam.
Zastanawiam się, dlaczego tekst mnie znudził. Pomysł na ubranie świata współczesnego w kostium z XIX w. jest uroczy i nudzić nie powinien - wzbudza sentyment, tęsknotę (nie u każdego - tu warto zapytać nieśmiało, kogo takie nawiązania mogą jeszcze interesować). Schemat fabularny to kwestia drugorzędna, można to opisać na 1000 sposobów - wybrałeś model mocno wyświechtany, więc trudniej będzie to dalej wyprowadzić na prostą. Ogólnie, fabułka i kostium, zwłaszcza kostium, są mocno rozwojowe - czuć, że autor ma pomysł, jak to levelować dalej. Zwłaszcza, że zgrabnie podsuwasz informacje (o Infantce), podsycasz ciekawość.

Bohaterowie, no właśnie. To może być to. Dżołana jest mocno płaska, w zasadzie to jej rola ogranicza się do potakiwania (nawet wtedy, gdy Wujek wprowadza zasady z Surowych rodziców). Wydaje mi się, że sam zastawiłeś na siebie pułapkę: rola dziewczyny ogranicza się jedynie do przyjmowania informacji podsuwanych przez autora. Nie widać u niej żadnej refleksji, nie wnosi niczego do tekstu, nie konfrontuje nowego obrazu ze swoim bagażem doświadczeń - jest bo jest. Jasne, to wstęp (przyjęta konwencja) - laska może się rozkręcić. Tylko ciężko będzie dotrwać do tego momentu.

Mądrzę się, ale to przecież nie jest proste zadanie: odtworzyć na papierze bohatera z wyobraźni w stosunku 1:1. Ciężka sprawa, zwłaszcza, gdy wrzucamy go w nowe środowisko - trzeba się mocno postarać, by nie sprowadzić go do roli kamery i słuchawki. To 22k znaków, a obecność tej dziewczyny nie robi żadnej różnicy. Więcej, jej zachowanie sugeruje, że idealnie pasuje do tego miejsca - ustrojona w krynoliny będzie nie do odróżnienia od innych dam dworu. Nawet płaszcz ma w niemodnym kolorze ;)
Rozpisałem się chyba niepotrzebnie, czas kończyć; uciekam.
:ulan:
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

14
Moim zdaniem to dobry tekst, choć miałeś lepsze. Zaniepokoił mnie jakoś, nie wiem dlaczego. Kontrast między brzydalem ze stacji a wujem jest taki trochę iluzoryczny, jeśli to celowe, to bardzo dobrze, tworzy atmosferę; cały czas jednak oczekiwałem, że teraz PT Wuj zacznie się do niej dobierać. Na szczęście oszczędziłeś tego czytelnikowi, choć pewne aluzje istnieją.

Ale nie wypada się do czegoś nie przyczepić. :mrgreen:

Karmin to jest bardzo ciemna czerwień, popularnym, odpowiadającym jej mniej więcej określeniem może być „bordo”, płomień świec nigdy nie ma tego koloru. Jest żółty –pomarańczowy (orange) – cynobrowy, ewentualnie szkarłatny. Rażące dla kogoś znającego się na kolorach. Zmienił bym na orange lub szkarłat, bo cynober to jakoś „nie brzmi” literacko.
No i karmin nie jest raczej drażniący, jest stonowany, przygaszony nieco (choć formalnie jest barwnikiem laserunkowym).

Dwa razy deszcz je wpada za kołnierz, moim zdaniem to zbędne powtórzenie.
Te częściowo odlepione łopotały przez przeciąg,
„przez przeciąg”?
prowadzące do malutkiej stacyjki, utrzymanej w secesyjnym stylu,
Nie przypominam sobie, abym gdzież widział lub słyszał o budynku dworcowym, zwłaszcza małym, wybudowanym w stylu secesji. Większość dworców w tym okresie była budowana w stylu charakterystycznym dla kolei, ale secesji to trudno się w nim doszukać, trochę złośliwie określało się go stylem „wczesnokolejowym”. I z kopułą na malutkiej stacyjce? Nazbyt abstrakcyjne.
Nie podobała mu się ani pakamera, ani staruch. Ale było ciepło.
Chyba „jej”.
- Umiesz słychać, dziewczyno... -
„słuchać”

15
Moim zdaniem to dobry tekst, choć miałeś lepsze.
Które? ^ ^
Gorgiasz pisze: płomień świec nigdy nie ma tego koloru. Jest żółty –pomarańczowy (orange) – cynobrowy, ewentualnie szkarłatny. Rażące dla kogoś znającego się na kolorach. Zmienił bym na orange lub szkarłat, bo cynober to jakoś „nie brzmi” literacko.
Tu nie chodzi o to, że płomień świecy ma taki kolor, tylko o to, że w "ciemnej nawie" jest tak samo jaskrawy jak jej płaszcz na szarej stacji ;) W życiu bym nie pomyślał, że to może być niezrozumiałe, jeśli mam być szczery.
Nie przypominam sobie, abym gdzież widział lub słyszał o budynku dworcowym, zwłaszcza małym, wybudowanym w stylu secesji.
Praha Hlavni Nadrazi, joł. :P Chociaż faktycznie nie jest to mała stacja.

Zresztą nie musiałeś słyszeć. Słyszałeś o jakimś dworze książęcym, na którym zabierano by laptopy i telefony? :p
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”