Dziewczynka z balonikami rozdz. 1

1
Zaczynałam moją przygodę z pisaniem kilka lat temu właśnie tu, na Weryfikatorium. Nieśmiało wrzucałam moje pierwsze teksty, które spotykały się z różnym odzewem. Po kilku latach ćwiczenia warsztatu i poszukiwania wydawcy mogę wreszcie powiedzieć: wydaję książkę. Moja debiutancka powieść "Inspektor Kres i zaginiona" ukaże się w październiku nakładem wydawnictwa Szara Godzina z Katowic. Tymczasem napisałam już drugą książkę, której jednak zdecydowałam się nie wydawać na papierze. Jest ona dostępna tylko w sieci, pojawia się w odcinkach na moim blogu i na kilku portalach kulturalnych. Chciałabym ją udostępnić również Wam, a jednocześnie poddać się Waszej krytyce. Jest to powieść obyczajowa, opowiadająca historię młodej kobiety, Polki, która odnosi sukcesy za granicą, aż nagle wpada w depresję, przeżywa załamanie nerwowe i trafia do szpitala psychiatrycznego. Oto prolog i pierwszy rozdział "Dziewczynki z balonikami". Liczę na Wasze komentarze.



Prolog


Te mury znają wszystkie sekrety. Tak pomyślałam, kiedy pierwszy raz tu weszłam. Obskurny budynek. Przeczytałam, że placówka istnieje od ponad stu lat. W czasach drugiej wojny światowej była zajęta przez Niemców. Hitlerowcy wywieźli pięćset pacjentów do Oświęcimia, prosto do komory gazowej. Tych, którzy się nie nadawali do transportu, rozstrzelali na miejscu i pochowali na terenie szpitala. Ciekawe gdzie? Może blisko kaplicy, tam, gdzie pomnik? Ciekawe, czy duchy tych pacjentów snują się nocami po korytarzach? Póki co w dzień snują się jeszcze żywe pacjentki, chodzą w tę i z powrotem, tu mówi się na to „mam chodzonego”. Coś każe ci chodzić. Nie wiesz co to jest, ale nie daje ci usiedzieć. Pacjentki marzą o wielkiej ucieczce, ale same nie wiedzą, czy mają uciekać na zewnątrz, czy może to, że tu są, jest już samo w sobie ucieczką. Kiedy siedzę w ciemnej palarni, śmierdzącej starymi petami, czuję, jak ściany pulsują. Tętnią razem z Adele w rytmie „Skyfall”. Gdyby Adele wiedziała, dokąd dotarła. Istnieje plotka, że te mury wszystko chłoną i kiedyś spłoną od nadmiaru... czego? Zajmą się ogniem pościele, w którąś nudną niedzielę. Ogień stanie w błyszczących łazienkach. Jak w tej piosence, w której pacjenci nie chcieli uciekać. Bo my już uciekliśmy. Od was.




1. Najwyższy priorytet.
Trzymam kurczowo torbę podróżną, jakbym w niej miała skarby, a mam tylko parę koszul i książek. Wzięłam kilka, bo nie wiem, ile tu zostanę. Myślę, że nie będzie mnie miał kto odwiedzać, więc nie dostanę nic z zewnątrz. Jak czegoś zapomniałam, to teraz już za późno. Lekarz dyżurny każe mi wjechać na drugie piętro i poczekać w korytarzu, po czym mnie zostawia, dając do zrozumienia, że ma lepsze rzeczy do roboty.
Budynek jest nowy, potem się dowiem, że wybudowano go dwa lata temu. Wszystko lśni i pachnie jeszcze farbą. W korytarzu wiszą amatorskie obrazy, domyślam się, że są dziełem pacjentów. Jest schludno i tak jakoś nie jak w szpitalu, nie czuć chloru. Jak na razie nie widzę żadnych łóżek ani pielęgniarek, nawet lekarz, z którym krótko rozmawiałam, nie miał kitla. W holu stoją kanapy, na dwóch ławach rozłożone są czasopisma, a obok nich rośliny w wielkich donicach. Jest pusto. Ogromny hall na parterze jest martwy, jestem tu jedynym gościem. Przenikliwa cisza przywołuje na myśl złe skojarzenia. To miejsce jest kolorowe i zapraszające, ale smutne.
Z tym lekarzem rozmawiałam już w piątek, kiedy z duszą na ramieniu i skierowaniem od lekarza rodzinnego przyjechałam tu po odpowiedzi. Łudziłam się, że powie, iż nie muszę tu zostać. Wystarczą leki. Przecież leki zawsze wystarczają. Doktor Bauer zaprosił mnie do swojego klaustrofobicznego gabinetu na parterze, obejrzał skierowanie i zadał parę pytań. Kiedy się zaczęło, jak wygląda mój dzień, jak się czuję. Odpowiadam szczerze i bez namysłu. Czuję, że muszę zaufać temu człowiekowi, bo innego wyboru już nie mam. On chce słuchać. Inni nie chcą. Inni nie wiedzą, nie mają pojęcia. On przez dziesięć minut chce mnie słuchać i jest to dla mnie takim wyjątkiem, że człowiek ten urasta w moich oczach do rangi uzdrowiciela. Czy może wiedzieć, że pokładam w nim wszystkie nadzieje? Pewnie tak. Ocenił, że mogę poczekać do poniedziałku, bo dzisiaj i tak nie mają miejsc, a ja nie jestem w najgorszym stanie. Zawyrokował, że mam średnią depresję, ale skoro mieszkam sama i nikt mnie nie wspiera, to konieczne jest leczenie szpitalne. Średnia – pomyślałam. Czy to co czuję, jest średnie?
Tamtego dnia wróciłam do domu pełna nowej nadziei. Wierzyłam, że mi pomogą. Wierzyłam, że to jest konieczne i muszę się temu poddać. Byłam gotowa na współpracę. W weekend nawet posprzątałam mieszkanie, bo pomyślałam, że jak wrócę ze szpitala, to będę już zdrowa i nie będę chciała widzieć tego burdelu. Nie zajmowałam się sprzątaniem już od wielu tygodni. Nie zmywałam, nie opróżniałam kosza na śmieci, właściwie tylko leżałam. Od miesiąca nie byłam już w stanie pracować. Byłam kasjerką na stacji benzynowej, wybuchałam spazmatycznym płaczem przy każdym kliencie. W końcu szef dał mi delikatnie do zrozumienia, że czas na bezpłatny urlop, a szefowa wcisnęła w rękę numer do znajomego psychiatry. "On ci pomoże, pomógł mojemu mężowi, który też ma depresję". Ja mam depresję? Szefostwo wiedziało wtedy więcej ode mnie.
Na początku grudnia poszłam do poleconego psychiatry. Właściwie sama sobie postawiłam diagnozę. Powiedziałam, że chyba mam depresję. Nie pytał o nic. Wcisnął mi w rękę receptę na sto sztuk Prozaca i kazał przyjść za trzy miesiące. Leki brałam, bez żadnego skutku. Po Bożym Narodzeniu przestałam wstawać z łóżka. Nie jadłam, nie odbierałam telefonu. Wszystko było takie nierealne, godzina ciągnęła się za godziną, a ja byłam zawieszona gdzieś między czasem a przestrzenią, między bezsensownie grającym telewizorem a stertą zapleśniałych naczyń w zlewozmywaku.
Co sprawiło, że wstałam, zebrałam w sobie ostatnie siły i poszłam do lekarza? Pomógł ktoś, kto już dawno nie żył. Dni mijały mi na zadawaniu sobie pytania, czy lepiej położyć się na torach, czy skoczyć z wieżowca. Ale nawet do tego nie byłam zdolna. Do tego trzeba było wyjść z domu, a ja nie miałam siły. I wtedy pomyślałam o moim bracie ciotecznym, który kilka lat wcześniej popełnił samobójstwo. Miał depresję, tak jak ja – powoli oswajałam się z tą myślą. Poddał się, nie leczył się. Mógł żyć. I tak, leżąc w łóżku, rozmyślałam o jego rodzinie, o rodzicach, o krzywdzie, jaką im wyrządził i o tym, ile mógł w życiu jeszcze osiągnąć. Postanowiłam, że zanim skończę tak jak on, spróbuję pozwolić sobie pomóc. To nic nie kosztowało – prawie nic. Trzeba było tylko wreszcie wstać z łóżka. Zawsze jeszcze będzie czas, żeby się zabić – pomyślałam. Dałam sobie trzy tygodnie i postanowiłam, że po tym czasie, jeśli nie będzie poprawy, skończę ze sobą. Ale najpierw spróbuję. To teraz miało najwyższy priorytet.
Wjeżdżam windą na drugie piętro. Siadam w małym korytarzyku. Po prawej i po lewej widzę przez oszklone szyby oddziały. Akurat jest pora obiadowa, pacjenci siedzą przy stołach. Przyglądam się im dość długo i mam okazję obserwować, co dzieje się w środku. Ludzie nie są w piżamach – to pierwsze, co mi się rzuca w oczy. Wyglądają normalnie. NORMALNIE. To chyba największe zaskoczenie. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. Przecież to szpital psychiatryczny, tu siedzą czubki. A oni jak na złość wyglądają zwyczajnie i najzwyczajniej w świecie wcinają zupę. Nagle dostaję to, czego oczekiwałam. Jeden z mężczyzn wstaje od stołu i zaczyna chodzić w tę i z powrotem. Twarz ma maskowatą, jakby miał sparaliżowaną mimikę. Jest mocno zgarbiony, głowa leci mu na piersi. Powłóczy nogami, a ręce bezwiednie opadają na biodra. Ktoś podchodzi i prowadzi go w głąb korytarza. Więc tak wyglądają ludzie, których pakuje się psychotropami. Czy ja też tak będę wyglądać? Nagle wstaję, chwytam torbę i zdecydowanym krokiem ruszam w stronę windy. Co ja tu robię? Jestem przerażona. Ale w tej samej chwili drzwi po lewo otwierają się i mały człowieczek z przyjaznym uśmiechem zwraca się do mnie:
- Pani czeka do nas? Nazywam się Barbian, jestem tu psychologiem. Proszę do środka.
Człowiek ten ma w sobie coś tak autorytatywnego, że zapominam o chęci ucieczki i grzecznie podążam za nim na oddział. Jest czternastego stycznia dwa tysiące ósmego roku.
Ostatnio zmieniony pn 16 wrz 2013, 00:24 przez Agnieszka Turzyniecka, łącznie zmieniany 2 razy.
http://gryzipiorek.blogspot.com/

2
Poprosimy moderatora, by przeniósł ten tekst do innej części Tu wrzucia. Tutaj są tylko całe opowiadania.
Agnieszko, pochwal się drukiem książki w HP: http://www.weryfikatorium.pl/forum/view ... &start=540
Gratuluję!

Już :) - Er.
Ostatnio zmieniony sob 14 wrz 2013, 20:52 przez dorapa, łącznie zmieniany 1 raz.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

3
To mały fragment, więc może ta uwaga jest na wyrost, ale bohaterka wydaje mi się mało depresyjna. Patrzy na świat w sposób bardzo wyważony, zimno-intelektualny. Może jest na lekach? Ale tego też w tym fragmencie za bardzo nie widać. Jej spokój wydaje się naturalny, a nie wywołany sztucznie. Wiele zależy od tego, czy jej stan się później jakoś zmienia i czy to będzie widać w sposobie formułowania myśli.

Do wyczyszczenia albo zastanowienia:
Agnieszka Turzyniecka pisze:Hitlerowcy wywieźli pięćset pacjentów
pięciuset
Agnieszka Turzyniecka pisze:Ciekawe, gdzie? Może blisko kaplicy, tam, gdzie pomnik? Ciekawe, czy duchy tych pacjentów snują się nocami po korytarzach? Póki co, w dzień snują się jeszcze żywe pacjentki,
Przecinki.
Agnieszka Turzyniecka pisze:te mury wszystko chłoną i kiedyś spłoną od nadmiaru... czego?
Aluzja do piosenki (jeśli ktoś ją zna, a wielu zna) już w tym momencie jest czytelna. Już ją słyszymy uszami wyobraźni: a my nie chcemy uciekać stąd.
Agnieszka Turzyniecka pisze:Jak w tej piosence, w której pacjenci nie chcieli uciekać. Bo my już uciekliśmy. Od was.
I ponieważ była czytelna już wcześniej, to tutaj wydaje się, że zostało powiedziane za dużo. Za bardzo prowadzisz czytelnika za rękę. Kto zna, ten pojmie. Kto nie zna, temu i tak niewiele pomoże: jak w tej piosence, skoro jej nie skojarzy.
Agnieszka Turzyniecka pisze:mam tylko parę koszul i książek.
Przy ubraniach lepiej, moim zdaniem, używać: kilka. Bo nie wiadomo, czy mam parę koszul oznacza właśnie kilka, czy też jedną parę (dwie sztuki). Zresztą później też używasz parę (sztuk czegoś), więc jeśli czasem zmienisz to na kilka, będzie bardziej różnorodnie.
Agnieszka Turzyniecka pisze:Wzięłam kilka, bo nie wiem, ile tu zostanę.
A tu bym dała: Wzięłam je, bo nie wiem, jak długo tu zostanę.
Agnieszka Turzyniecka pisze:Myślę, że nie będzie mnie miał kto odwiedzać,
Stół z powyłamywanymi nogami. ;) A gdyby pomyślała tak: Nie spodziewam się, żeby ktokolwiek miał mnie odwiedzać, więc...
Agnieszka Turzyniecka pisze:Jest schludno
schludnie
Agnieszka Turzyniecka pisze: na dwóch ławach rozłożone są czasopisma, a obok nich rośliny w wielkich donicach.
No i wyszło na to, że rośliny też są rozłożone. Potrzebujesz drugiego orzeczenia - dla roślin. Zielenią się, kwitną czy coś podobnego. I rozłożone są zamieniłabym na leżą.
Agnieszka Turzyniecka pisze:Przenikliwa cisza przywołuje na myśl złe skojarzenia.

Może: złe wspomnienia? Bo przywołać na myśl i skojarzyć to niemal synonimy.
Agnieszka Turzyniecka pisze:czuję. Odpowiadam szczerze i bez namysłu. Czuję, że
Zgrzyta to powtórzone czuję. Może wyrzucić to, które zaczyna drugie zdanie. Jeśli ona zacznie od Muszę mu zaufać to będzie miało trochę mocniejszy wydźwięk niż czuję, że muszę mu zaufać, ale to chyba tylko doda jej wiarygodności. I nie będzie powtórzenia.
Agnieszka Turzyniecka pisze:jest to dla mnie takim wyjątkiem,
Może: jest to dla mnie tak wyjątkowe (albo: tak niezwykłe)?
Agnieszka Turzyniecka pisze:Wcisnął mi w rękę receptę na sto sztuk Prozaca
Prozacu
Agnieszka Turzyniecka pisze: Poddał się, nie leczył się.
Ostatnie się można spokojnie wyrzucić.
Agnieszka Turzyniecka pisze: Twarz ma maskowatą, jakby miał sparaliżowaną mimikę.
Maskowata twarz brzmi dziwnie. I nie wiem, czy paraliż mimiki jest poprawny frazeologicznie. Zwykle to określenie dotyczy części ciała: paraliż ręki, nogi itp. Czyli tu musiałaby być sparaliżowana twarz. Może jakoś tak: Jego pozbawiona mimiki twarz wygląda jak sparaliżowana, przypomina maskę.
Agnieszka Turzyniecka pisze: tak wyglądają ludzie, których pakuje się psychotropami.
w których pakuje się psychotropy albo: których faszeruje się psychotropami.
Agnieszka Turzyniecka pisze: w tej samej chwili drzwi po lewo otwierają się
po lewej
Agnieszka Turzyniecka pisze:Jest czternastego stycznia dwa tysiące ósmego roku.
czternasty. Czternasty (dzień) stycznia.

Tekst jest obiecujący, zapowiada się ciekawie, pracuj dalej. :) Pozdrowienia.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

4
Ogólnie dobre, tematyka okej, ale akapity są za długie.
W holu stoją kanapy, na dwóch ławach rozłożone są czasopisma, a obok nich rośliny w wielkich donicach. Jest pusto. Ogromny hall na parterze jest martwy,
ja bym się zdecydował na jedną wersję i ją stosował ;)
Na początku grudnia poszłam do poleconego psychiatry. Właściwie sama sobie postawiłam diagnozę. Powiedziałam, że chyba mam depresję. Nie pytał o nic. Wcisnął mi w rękę receptę na sto sztuk Prozaca i kazał przyjść za trzy miesiące.
to mnie trochę razi (że bohaterka postawiła samodiagnozę, a ten od razu dał leki i nie pytał o nic), ale w sumie słyszałem o takich przypadkach, więc może jeszcze jakoś prawdopodobne...
Loony Stories - wydarzyło się naprawdę ;)

6
Agnieszka Turzyniecka pisze:Thana, dziękuję za wskazanie błędów, jednak nie z wszystkimi się zgadzam. Nie mówi się "czternasty stycznia". Moja polonistka w liceum wyczuliła mnie na tym punkcie, że mówi się "czternastego stycznia". Forma "czternasty stycznia" to pospolity błąd.
Niestety nie. Forma dopełniaczowa odnosi się do miesiąca, nie do dnia. Czyli: czternasty stycznia, osiemnasty sierpnia, dwudziesty drugi kwietnia.

"Czternastego stycznia" oznacza, że coś działo się w czternastym miesiącu styczniu. :P Taka forma byłaby poprawna na przykład w takim zdaniu: "Czternastego stycznia, który przeżyłem w życiu, zdechł mi kot". I to właśnie jest pospolitym błędem. ;) Podobnie jak "czternasty styczeń".
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

7
Zdecydowanie zgadzam się z powyższym. Czynność jest datowana na dzień czternastego, piętnastego, szesnastego danego miesiąca, czyli stycznia, maja kwietnia.
Dziś jest piętnasty stycznia.

Co do samego tekstu, to czuję trochę niedosyt treści, aby "marudzić", jednak obraz depresji wydaje mi się jakby spłycony i zredukowany do zaprzestania wstawania z łóżka i sprzątania mieszkania. Rozumiem, że u bohaterki zdiagnozowano postać taką, a nie inną, ale nawet lekkim postaciom depresji towarzyszą zmiany somatyczne - bezsenność, bóle w klatce piersiowej, zaś osiowym objawem na poziomie psychiki jest lęk.
Chyba że autor zakłada jakiś tam rozwój choroby w przyszłości, a pełen obraz pojawi się później.
W każdym razie zamierzam tekst śledzić, bo zaciekawia.

8
Agnieszka Turzyniecka pisze:Moja polonistka w liceum wyczuliła mnie na tym punkcie, że mówi się "czternastego stycznia". Forma "czternasty stycznia" to pospolity błąd.
Smutny wniosek z tego taki, że nie możemy ufać nauczycielom. :(

Wystarczy zastanowić się, do czego odnosi się domyślnie ten liczebnik w dacie (dlatego właśnie wstawiłam Ci w nawiasie słowo dzień). Bo on się nie odnosi do stycznia tylko do dnia stycznia, który jest czternastym dniem tego miesiąca. Zatem jeszcze raz: Jest czternasty (dzień) (miesiąca) stycznia.

[ Dodano: Nie 15 Wrz, 2013 ]
Sepryot pisze:"Czternastego stycznia" oznacza, że coś działo się w czternastym miesiącu styczniu. :P Taka forma byłaby poprawna na przykład w takim zdaniu: "Czternastego stycznia, który przeżyłem w życiu, zdechł mi kot".
Sep, chyba przekombinowałeś. Czternastego stycznia zdechł mi kot będzie prawidłowo. Wcale nie będzie to oznaczało, że to był czternasty styczeń w moim życiu. Czternastego (dnia) stycznia to się zdarzyło. Wszystko jest w porządku. Nieprawidłowo byłoby: Jest czternasty styczeń. To by oznaczało, że mówię o miesiącu, a nie o dniu.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

9
Figiel, dziękuję Ci, że zwróciłeś uwagę na treść, a nie tylko na błędy redakcyjne. Już po pierwszym komentarzu przypomniało mi się, dlaczego w pewnym momencie mojej "kariery" na Wery zniechęciłam się do publikowania tutaj fragmentów moich tekstów. Ano dlatego, że tak wielu użytkowników skupia się na wytknięciu błędów redakcyjnych, a nie na treści. Owszem, ważne jest, by pisać poprawnie po polsku, ale w książce najpierw liczy się treść, a błędy redakcyjne poprawi redaktor. Sądzę, że moje błędy nie są rażące i tekst da się mimo to czytać. Wkleiłam tu ten tekst bo chciałam się dowiedzieć, co sądzicie o treści. Pisarz nie musi pisać czysto jak Miodek, ale musi pisać ciekawie. Znam jednego pisarza - a niech będzie, mówię o Naturszczyku, wiem, że się nie obrazi :) Otóż Naturszczyk pisze strasznie chaotycznie, niegramatycznie, jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem. Mimo to jest poczytnym pisarzem, bo pisze ciekawie, a jego chaotyczny i niegramatyczny język zawsze okiełzna redaktor. Dlatego drażni mnie, kiedy widzę komentarz, w którym 10 zdań dotyczy błędów gramatycznych, a jedno treści. To tak, jakby komentujący w ogóle jej nie zauważył. To takie trochę: "A, w sumie to nie wiem, co powiedzieć, więc skupię się na błędach".

Odpowiadając na Wasze uwagi odnośnie wrażenia, że depresja jest spłycona. To jest początek powieści, która do tej pory ma już 25 rozdziałów i wciąż się piszę. Nie chcę już w pierwszym rozdziale odkrywać wszystkiego, stopniuję informacje i napięcie powoli. W każdym rozdziale dowiemy się czegoś więcej o bohaterce i jej depresji. Co do uwagi, że jest mało wiarygodnie, powiem tylko tyle, że książka jest oparta na faktach. Będę co jakiś czas wrzucać kolejne rozdziały, choć mam nadzieję, że nie skupicie się tylko na wytykaniu błędów redakcyjnych. Pozdrawiam wszystkich i dziękuję za komentarze.
http://gryzipiorek.blogspot.com/

10
W czternastym styczniu mojego życia zdechł mi kot - chyba takiej dziwacznej formy trzeba by użyć, gdyby chodziło o styczeń, a nie dzień stycznia.

[ Dodano: Nie 15 Wrz, 2013 ]
Agnieszka Turzyniecka pisze: choć mam nadzieję, że nie skupicie się tylko na wytykaniu błędów redakcyjnych.
Agnieszko, ale wiesz, że tekst wklejony przez Ciebie służy nie tylko Tobie? Ty możesz nie przyjąć uwag i robić sobie drobne błędy dalej (bo to prawda, że redakcja i korekta takie błędy bez problemu poprawi) ale ktoś inny może z nich skorzystać i nie robić. Innych uwag dałam niewiele nie dlatego, że jestem leniwa, tylko dlatego, że fragment jest całkiem niezły i nie ma się specjalnie czego czepiać, moim zdaniem.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

11
treśc:
Prolog strasznie toporny. Słowa bardziej pasujące do jakiegoś przewodnika, niż do opowiadania. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że wstęp, pierwsze zdania wskazują na to czy warto czytać dalej, czy nie. I naprawdę miał rację. Bo twój prolog, mimoże wspominasz o duchach (co zawsze przyciąga), jest bardzo drętwy. Nie zaciekawia.
Agnieszka Turzyniecka pisze:Pacjentki marzą o wielkiej ucieczce, ale same nie wiedzą, czy mają uciekać na zewnątrz, czy może to, że tu są, jest już samo w sobie ucieczką.
Wybacz, ale co należy zrozumieć w tym momencie?
Agnieszka Turzyniecka pisze:czuję, jak ściany pulsują. Tętnią razem z Adele w rytmie „Skyfall”. Gdyby Adele wiedziała, dokąd dotarła. Istnieje plotka, że te mury wszystko chłoną i kiedyś spłoną od nadmiaru...
albo to... możesz powiedzieć, o co właściwie tu chodzi?
A na marginesie będąc w psychiatryku, co prawda młodzieżowym - nie słyszałam muzyki; smutne to ale prawdziwe.
Reszta moich uwag pokrywa się z uwagą Figiel - więc nie będę powtarzać - bo tekst nie poruszył mnie.

[ Dodano: Nie 15 Wrz, 2013 ]
Agnieszka Turzyniecka pisze:Ano dlatego, że tak wielu użytkowników skupia się na wytknięciu błędów redakcyjnych, a nie na treści. Owszem, ważne jest, by pisać poprawnie po polsku, ale w książce najpierw liczy się treść, a błędy redakcyjne poprawi redaktor. Sądzę, że moje błędy nie są rażące i tekst da się mimo to czytać. Wkleiłam tu ten tekst bo chciałam się dowiedzieć, co sądzicie o treści. Pisarz nie musi pisać czysto jak Miodek, ale musi pisać ciekawie
To ciekawe stwierdzenie całkowicie zaprzecza treści. Redaktor nie jest od tego by wygładzać tekst autora, od tego jest autor by jasno przekazać swe myśli czytelnikowi. Gdy tak nie jest autor nie jest gotowy do publikacji. Dlatego mamy zalew tandety na rynku wydawniczym i nieliczne perełki.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

12
Rozumiem, że u bohaterki zdiagnozowano postać taką, a nie inną, ale nawet lekkim postaciom depresji towarzyszą zmiany somatyczne - bezsenność, bóle w klatce piersiowej, zaś osiowym objawem na poziomie psychiki jest lęk.
bezsenność, bóle w klatce piersiowej i lęk to ma pewnie z połowa ludzkości, więc kiepski wskaźnik tego czy ktoś ma depresję ;)
To mały fragment, więc może ta uwaga jest na wyrost, ale bohaterka wydaje mi się mało depresyjna. Patrzy na świat w sposób bardzo wyważony, zimno-intelektualny.
nie wiem czy to się jakoś kłóci ze sobą... depresja to nie schizofrenia w końcu... zresztą pal licho jak to nazwiemy - depresja nie depresja - ale czemu ludzie, którzy są tacy, że nie widzą sensu życia przez dłuższy czas i chcą się zabić, są częściej osobami zimno-intelektualnymi właśnie, a nie osobami jakoś specjalnie emocjonalnymi na zewnątrz? W ogóle mi osobiście raziło w zachowaniu bohaterki nie zimno-intelektualność, co raczej płacz (wydawało mi się, że osoby depresyjne są raczej obojętne a nie płaczliwe...), ale nie mówię, że to źle. Po prostu jestem przeciwko wkładaniu każdego człowieka, który nie widzi sensu życia i któremu zdiagnozowali (bądź nie) depresję do jednego worka.

Poczekajmy lepiej jak opowieść się rozwinie ;)
Loony Stories - wydarzyło się naprawdę ;)

13
Zatem, Agnieszko chyba dobrze wyczułam Twój zamysł, że opowieść będzie prowadzona od ogółu do szczegółu. W takim przypadku rozumiem dlaczego bohaterka jest tak oszczędnie osadzona w chorobie.
bezsenność, bóle w klatce piersiowej i lęk to ma pewnie z połowa ludzkości, więc kiepski wskaźnik tego czy ktoś ma depresję
Cóż, z wiedzy medycznej wynika, że nie taki kiepski, natomiast lekceważony i przez to pozwalający na swobodny rozwój choroby.

14
Tylko, że lęk występuje również w nerwicach, fobiach czy w schizofrenii...
Bezsenność/zaburzenia snu również w iluś zaburzeniach psychicznych, oraz chorobach fizycznych też (Tak samo jak bóle w klatce piersiowej). Jak chcesz na podstawie tego, że ktoś się boi czegoś i nie może spać stwierdzić depresję?
Loony Stories - wydarzyło się naprawdę ;)

15
Jak chcesz na podstawie tego, że ktoś się boi czegoś i nie może spać stwierdzić depresję?
To na 100 procent nie jest depresja.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”