Taniec Płomienia [High fantasy] - Prolog

1
Zimno było jak cholera, więc tłoczyli się wszyscy wokół niewielkiego ogniska. Ogień trzaskał raźno, co jakiś czas wyrzucając w górę garstkę iskier. Zbyt wiele ciepła nie dawał, ale jakie ognisko, takie grzanie. Nie chciało się nazbierać drew, to teraz trzeba marznąć, ot co.
Pora roku była już właściwie prawie zimowa. Niedawno, gdy przechodzili przełęcz, o mało co nie zastali tam śniegu. Dowiedzieli się od drugiego oddziału, że na północ stąd, całkiem niedaleko, śnieg przykrył już pola grubą warstwą. Na szczęście szli na południe. Tamci mieli gorzej - kazano im wracać. Na północ. Gorzej, albo i nie...
- Zimno, psia krew... - zauważył Onholt.
Nikt nawet na niego nie spojrzał. Nie ma się co dziwić, odkrywcze to specjalnie nie było.
- Ehhh... - stęknął po przydługiej chwili Korf, chyba po to tylko, by podtrzymać rozmowę.
Znów zapadła cisza. Tylko co jakiś czas coś tam trzasnęło w ogniu.
- Dorzuć, Kaven.
Tym razem to Boer przerwał milczenie.
Kaven popatrzył na niego z ukosa, albowiem wcale nie chciało mu się ruszać. Rad nie rad sięgnął jednak po drewno i wrzucił w ogień. W końcu miał najbliżej do opału. No i z Boerem się nie dyskutowało, to wiedział już od dawna.
- Kiedy mieli wrócić?
Boer popatrzył najpierw na Dwiksa, który zadał to pytanie, potem na niebo, a na końcu w stronę rysującej się w oddali linii boru i majaczącej przed nią garstki wiejskich zabudowań.
- Ze trzy pacierze temu.
- Wysłać takich po jadło... - Dwiks nie był wcale zachwycony. - Lepiej było samemu pójść tam, jadło wziąć, łomot spuścić, to by się człek i zabawił chociaż, a nuż i pochędożył...
Onholt uśmiechnął się pod nosem i pokiwał głową. Widać i jemu w smak byłaby taka rozrywka. Nie uszło to uwagi Boera.
- Nie czas na zabawę tera - zauważył rzeczowo. - Nie takie rozkazy nam dali. Cicho mamy przejść, ciekawości nie wzbudzać. Krotochwil nie czynić.
- Jeno rozebrać nie mogę, po co? - Zyvenna zawsze lubił wiedzieć, jak się rzeczy mają. - Po co idziem tam, skąd nazad będziem wracać, jak już dojdziem, hę? I nikogo bić po drodze nie możem? Nawet przejezdnych ździebko obłupić? - Tak ewidentny brak logiki nie mieścił mu się w głowie. A wiedzieć trzeba, że zazwyczaj potrafił wydedukować, co w trawie piszczy. - To nam na wschód każą iść, to na zachód. Jak im się odmieni, to na południe. A my tylko krążym po tych samych ziemiach. Co to, partol jakowyś?
- Słusznie prawisz - przytaknął Dwiks. - Ganiają nas po tych polach jak jakichś smarkaczy. A każdy z nas więcej bitew widział, niż oni słyszeli przy piwie. Do boju nam iść, nie buraki i rzepę oglądać. I jeszcze zabawić się nie można...
- I cicho iść kazali - dorzucił Korf.
- Nie nam o tym rozprawiać - uciął Boer. - Kazali iść, to idziem. Będą kazali bić, to będziem bić. A póki co siedzieć mi tu cicho, bo gotówem stracić jeszcze cierpliwość, a wtenczas wyjaśniać zwykłem kułakiem.
- Heh, coś by się przynajmniej działo - Onholt spragniony był widać rozrywki.
Po tych słowach zapadła cisza, którą przerywały tylko ciche trzaski drew w ogniu i dujący coraz mocniej wiatr. Wiedzieli bowiem, że Boer, prócz kułaków, ma w zanadrzu i mocniejsze argumenty.
Czekali dalej cierpliwie, rad nie rad, na powrót kamratów, choć cierpliwość ta była wielce wymuszona. Czas dłużył się niemiłosiernie, wiatr stopniowo przybierał na sile, a bladość ponurego jesiennego dnia powoli przeistaczała się w szarówkę ponurego jesiennego wieczoru. Nic się nie działo i to w tym zimnie było najbardziej dokuczliwe.
W pewnej chwili siedzący do tej pory w ciszy i zupełnym bezruchu Ethiss odwrócił głowę ustawiając się prawym uchem w stronę wioski.
- Co jest, Ethiss? - Boer wiedział, że nie stało się to bez powodu. Ethiss miał najlepszy słuch z całego oddziału. Powiadali nawet, że potrafi śpiewać. Cóż, że tylko po pijaku... - Coś usłyszał?
Ethiss nie odpowiedział. Wszyscy siedzieli cicho. Wiedzieli, że nie lza mu teraz przeszkadzać.
- Coś nadepnęło na gałązkę - powiedział wreszcie prawie szeptem.
- Zwierz jakowyś? Jak daleko?
Ethiss wciąż nasłuchiwał.
- Niedaleko.
- Może dzik?
Pokręcił głową.
- Coś... lżejszego.
Jakaś dziwna była to odpowiedź, z silnym akcentem na "coś". Tak, że prawie wszystkim zrobiło się nieswojo. Jedynie Agrik nie odczuł nic specjalnego, ten jednak, od urodzenia przygłuchym będąc, w zasadzie niewiele teraz słyszał z konwersacji. Wada, z którą żył, nie przeszkadzała mu bynajmniej młócić nieprzyjaciela młotem, kiedy tylko była okazja. Toteż teraz, choć złowił półsennym okiem jakieś niewielkie poruszenie wśród towarzyszy, pewien swej siły przeciągnął ręką po stylisku broni, jakby chcąc upewnić się, że cały swój warsztat ma wciąż przy sobie. Znajomy kształt, na jaki natrafiła ręka, w oczekiwany sposób upewnił go w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. A ogólny spokój i cisza, że jeszcze okazji nie ma.
Ethiss nasłuchiwał. W pewnej chwili odwrócił się i popatrzył Boerowi w oczy. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Fannven, jedyny z oddziału, prócz Agrika, który do tej pory się nie odezwał, zbladł nagle i zaczął się dusić. Nie odzywał się wcześniej, bo milczenie leżało zawsze w jego naturze. Zwykł słuchać, miast mówić, a kiedy już przemówił, zawsze miało to sens. Boer nie raz w duchu przyznać musiał, że Fannven mądrzejszy jest od niego. A teraz, ni z tego ni z owego jakby stracił zdolność oddychania.
- Fannven, co ci? - Dwiks klepnął go w ramię. Nie pomogło.
- Nie czas na krotochwile... - Kaven spróbował przywołać go do porządku.
Nie wyglądało to jednak na krotochwilę. Fannven naprawdę nie mógł zaczerpnąć tchu. Zaczynał powoli sinieć. Nikt nie mógł mu pomóc, bo nikt nie wiedział, co się w takich wypadkach robi. Ratowanie życia nie było ich najmocniejszą stroną.
Ethis spojrzał w inną stronę. Znowu coś usłyszał. Sądząc po kierunku, w którym nasłuchiwał i jego zdolnościach, nowe źródło musiało być spory kawałek oddalone od poprzedniego.
Boerowi zaczęło już świtać, dlaczego wysłani po jadło Koeg i Nigvelen spóźniali się już dobre kilka pacierzy. Domyślił się, że to, co nadepnęło na gałąź, nie miało bynajmniej pokojowych zamiarów, oraz że nadepnięcie to nie było przypadkowe. Kopnął w wątpliwej jakości ognisko, rozrzucając tlące się polana, płonące żywiej zaczął gasić zasypując ziemią. Inni przyszli mu z pomocą, dzięki czemu w kilka chwil później przestali stanowić łatwy cel, jakim byli do tej pory. Powoli rozejrzał się po całym polu widzenia i sięgnął po miecz.
Fanvenn charczał coraz głośniej.
Widząc, że Boer dobywa miecza, jego towarzysze również sięgnęli po broń. Nawet Agrik ożywił się nieco i bacznie lustrował otoczenie, otworzywszy drugie oko.
- Gdzie są? - zapytał Boera wzrokiem.
Ten wskazał kierunek, w którym nasłuchiwał Ethiss.
- Rozproszyć się - szepnął. - Utworzyć koło.
Kamraci posłusznie wypełnili rozkaz. Każdy odwrócił się plecami do towarzyszy, przypadł do ziemi i bacznie lustrował to, co miał przed oczami.
Ethis w tym momencie znowu odwrócił głowę i zaczął nasłuchiwać z trzeciego, całkiem odmiennego kierunku. Nikt nie wiedział, jak on to robi, zwłaszcza, że Fanvenn rzęził coraz mocniej. Swoją drogą dziwne było, że ten jeszcze do cna się nie udusił.
Boer szybko popatrzył w tamtą stronę. Nie dostrzegł nic, bo zaczynało robić się ciemno.
- Otaczają nas - szepnął Dwiks.
Nie odpowiedział. Domyślał się, że nie byli otaczani. Że przeciwnik nie jest w stanie ich otoczyć. Patrzył w zapadający coraz szybciej zmrok próbując odganiać uporczywe myśli krążące wokół opowieści nielicznych zabijaków, jakich znał, którym udało się ocalić skórę z takich okoliczności. Niewielu ich było, a to, o czym opowiadali w oberżach, bynajmniej nie napawało optymizmem. Opowiadali po kryjomu i tylko zaufanym, albo w stanie zupełnego upojenia alkoholowego, kiedy nie wiedzieli już co ani komu mówią. Opowiadali o wrogu, przed którym nie ma ucieczki.
A jeśli dodać do tego plotki, jakie od jakiegoś czasu krążyły wśród dowództwa...
Nagle zrozumiał co było celem ich misji. Dlaczego musieli tygodniami krążyć po niewielkim w sumie terenie, pozornie bez ładu i składu. I choć przez całe życie aż dotąd nazbyt religijny nigdy nie był, wygrzebał z zakamarków pamięci jakiś stary pacierz i zaczął go teraz w myślach powtarzać.
Celem ich misji było bycie przynętą.

***

Śmierć przyszła szybko i cicho, prawie bezszelestnie. Najpierw dosięgnęła Dwiksa, i Korfa, chwilę później Zyvennę. Wszyscy trzej padli na ziemię, a pod ich ciałami pojawiły się szybko rosnące plamy krwi, wyróżniające się nawet w tym mroku. Nikt nie był w stanie zauważyć nic ponad jeden, ciemny kształt, który znikąd pojawił się wśród nich. Nikt nie zauważył cięć, jakie zostały zadane. Wszyscy obeznani byli z polem walki, ale żaden nie był w stanie nic zrobić.
Zanim Ethiss zdążył zareagować, dostał cięcie przez pół twarzy. Agrik nie zdążył nawet unieść młota. Pozostali przy życiu Onholt i Kaven zaatakowali jednocześnie, z dwóch stron, próbując rozpaczliwie wykorzystać chwilę, jaka im została. Żaden z mieczy nie dosięgnął jednak postaci. Błyskawiczne ruchy, ciemność i przewaga zaskoczenia pozwoliły napastnikowi zadać dwa ostatnie ciosy bez skrzyżowania z nikim broni. Onholt i Kaven padli na ziemię.
- Zimno, psia krew... - Onholt tyle tylko zdążył wyszeptać przed śmiercią.
Chwilę potem skonał Fanvenn. Widać, już nie miał sił dłużej walczyć. Albo nie był już dłużej potrzebny.
Cała akcja nie trwała dłużej niż kilka uderzeń serca. Boer nigdy w swym nie tak długim jeszcze, lecz burzliwym życiu nie był do tego stopnia zaskoczony ani przerażony walką. Przed chwilą rozmawiał z nimi przy ogniu, teraz leżeli we własnej posoce, a zabójca - mroczny kształt w ciemności - stał o krok od niego, zaś Boer nic nie był w stanie zrobić. A tamten mógł zrobić wszystko, czego przed chwilą dowiódł.
Opadł z sił. Uznał, że nie ma sensu trzymać dłużej w dłoni miecza, broń z brzękiem upadła na zmarzniętą ziemię.
// Nie zginiesz - usłyszał w myślach. - Nie do tego jesteś potrzebny.
Ulżyło mu nieco.
// Miałeś rację, byliście przynętą. Ale ci, którzy ją zarzucili, już zostali wyeliminowani.
Mówiący zrobił chwilę przerwy.
// Nie próbujcie tego więcej. Nie próbujcie nas szukać. Nie próbujcie nas zabijać. Nie uda wam się. Choćbyście przysłali całą armię, wymordujemy was w mroku. Wszystkie z dziesięciu wysłanych oddziałów gryzą już ziemię. Twój był ostatni i dlatego ty przeżyjesz. Zaniesiesz swemu panu wiadomość.
Znowu chwila przerwy, jakby upewniając się, że Boer rozumie.
// Wiadomość brzmi: nikt nie wygra z Przeznaczeniem.
Boer rozumiał.
Po tych słowach postać rozpłynęła się w ciemnościach. Boer zaś stał tam długo jeszcze, zupełnie bez ruchu, wpatrzony w miejsce, z którego niedawno płynęły do niego te słowa.
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 19:05 przez siso, łącznie zmieniany 4 razy.

Re: Taniec Płomienia [High fantasy] - Prolog

2
siso pisze:Zimno było jak cholera, więc tłoczyli się wszyscy wokół niewielkiego ogniska.
Nie powinno się stosować wulgaryzmów w narracji. Przynajmniej ja tak uważam. Poza tym zdanie mi się nie podoba. Zawiera związek przyczynowo-skutkowy - "było zimno, więc siedzieli przy ognisku". Dziwne, nienaturalne, nie wiem czemu. Lepiej brzmi "Było zimno i siedzieli przy ognisku."
siso pisze:Ogień trzaskał raźno co jakiś czas wyrzucając w górę garstkę iskier.
W jaki sposób ogień może trzaskać "raźno"? Skoro tak, to w jaki sposób ogień może trzaskać "drętwo"? Ogień trzaska i tyle. "Garstkę" zamienił bym na "garść".
siso pisze:Zbyt wiele ciepła nie dawał, ale jakie ognisko, takie grzanie. Nie chciało się nazbierać drew, to teraz trzeba marznąć, ot co.
Pouczenie w narracji?
siso pisze:Pora roku była już właściwie prawie zimowa.
...właściwie... prawie... zimowa. Bardzo brzydkie zdanie.
siso pisze:Niedawno, gdy przechodzili przełęcz, o mało co nie zastali tam śniegu.
Jak można "o mało co nie zastać śniegu"? Niezły kwiatek.
siso pisze:popatrzył na niego z ukosa, albowiem wcale nie chciało mu się ruszać.
siso pisze:...dujący coraz mocniej wiatr. Wiedzieli bowiem, że Boer, prócz kułaków, ma w zanadrzu i mocniejsze argumenty.
siso pisze:choć cierpliwość ta była wielce wymuszona.
siso pisze:Czas dłużył się niemiłosiernie (...) a bladość ponurego jesiennego dnia powoli przeistaczała się w szarówkę ponurego jesiennego wieczoru.
etc.

Bowiem, albowiem, dujący, wielce wymuszony przeistaczał się...

Pomidor. ;) Jesteś księdzem, czy liczysz na Nike?



Można by się uczepić prawie każdego zdania, więc zrezygnowałem już na początku.

Brzydki, toporny styl. Nie ma opisu miejsca akcji ani żadnej z postaci. Treść trudno nawet ocenić. Tanie mydło. Sorry, nie podoba mi się :(

3
Dziękuję za pierwszą opinię :)

Wielce pouczające podsumowanie. Czuję, że powinienem teraz za karę solidnie się wybiczować i miast czynić kolejne nieudolne próby pisarskie, zająć się wypasem kóz ;)

4
Nie zniechęcaj się! Spróbuj jeszcze. Pierwsze próby rzadko są dobre, a kozy mogą chwilę poczekać. Napisz coś nowego, mając na uwadze wytknięte tu błędy albo na spokojnie przepisz "Taniec". Później odłóż tekst na parę dni/tygodni i wróć do niego, gdy nabierzesz dystansu. Będzie Ci łatwiej wyłapać różne kwiatki.

5
solidne wybiczowanie sprawia, że kolejnego dnia każdy krzywy krok, każdy gwałtowny ruch powoduje lęk przed pęknięciem skóry tam gdzie jeszcze nie pękła i nerwowe sprawdzanie czy tak się właśnie nie stało... w każdym bądź razie uniemożliwi Ci wypas kóz, nawet kury szczać prowadzać będzie udręką bez ekstazy
ale co do tekstu

tekst jest jaki jest- ewidentnie wskazuje na początki pisania- styl jest słabiutki bo przeważnie taki jest na początku (zakładam że to twój początek) ale widzę w nim potencjał, jest perspektywiczny (przy czym perspektywa ta odległa niczym inna galaktyka jest) i nie określiłbym go jako toporny

jest naturalne, nie jest wysilone - tyle na plus, wszystko inne na minus, a na pocieszenie powiem Ci, że czytałem tu dużo gorsze rzeczy, dużo gorsze

6
siso pisze:Zimno było jak cholera, więc tłoczyli się wszyscy wokół niewielkiego ogniska. Ogień trzaskał raźno, co jakiś czas wyrzucając w górę garstkę iskier.
Zauważ, że te dwa zdania są odrobinę bez sensu: jeżeli ogień ma już trzaskać raźno, to rozumiem, że intensywnie, energicznie, a tu przecież niewielkie ognisko. Niewielkie ognisko w moim wyobrażeniu pali się raczej słabo, smętnie, dając mało ciepła itd. Leży konsekwencja opisu.
siso pisze:Zbyt wiele ciepła nie dawał, ale jakie ognisko, takie grzanie.
A to zdanie jest po co?
Pora roku była już właściwie prawie zimowa.
Co to jest prawie zimowa pora roku?
siso pisze:Niedawno, gdy przechodzili przełęcz, o mało co nie zastali tam śniegu.
Całe szczęście poszedł w gości na lodowiec na szczycie... To są językowe babole :)
Zważ, że śnieg w przełęczach zalega nie tylko w zimie.
siso pisze:- Zimno, psia krew... - zauważył Onholt.
Nikt nawet na niego nie spojrzał. Nie ma się co dziwić, odkrywcze to specjalnie nie było.
- Ehhh... - stęknął po przydługiej chwili Korf, chyba po to tylko, by podtrzymać rozmowę.
Znów zapadła cisza. Tylko co jakiś czas coś tam trzasnęło w ogniu.
- Dorzuć, Kaven.
Tym razem to Boer przerwał milczenie.
Ta rozmowa jest tragicznie drętwa.
siso pisze:Kaven popatrzył na niego z ukosa, albowiem wcale nie chciało mu się ruszać. Rad nie rad sięgnął jednak po drewno i wrzucił w ogień. W końcu miał najbliżej do opału. No i z Boerem się nie dyskutowało, to wiedział już od dawna.
A najbliżej miał, bo pamiętamy przecież, że tłoczyli się wokół małego ogniska...
Z takich zdań zapełniaczy - nabijaczy znaków wychodzą sprzeczności.
siso pisze:Tak ewidentny brak logiki nie mieścił mu się w głowie. A wiedzieć trzeba, że zazwyczaj potrafił wydedukować, co w trawie piszczy.
O ile jeszcze stylizacja językowa wypowiedzi ujdzie, to niestety wtrącenia narracyjne są toporne i niszczą wszelaki klimat.
siso pisze:Czas dłużył się niemiłosiernie, wiatr stopniowo przybierał na sile, a bladość ponurego jesiennego dnia powoli przeistaczała się w szarówkę ponurego jesiennego wieczoru.
Nadmierne zadęcie w narracji... jest niestrawne.
siso pisze:Toteż teraz, choć złowił półsennym okiem jakieś niewielkie poruszenie wśród towarzyszy, pewien swej siły przeciągnął ręką po stylisku broni, jakby chcąc upewnić się, że cały swój warsztat ma wciąż przy sobie. Znajomy kształt, na jaki natrafiła ręka, w oczekiwany sposób upewnił go w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. A ogólny spokój i cisza, że jeszcze okazji nie ma.
Niesamowite, w tylu słowach opisać, że gość pomacał broń :P Spodziewał się, że co, wyparowała mu od siedzenia przy ognisku? Ostatnie zdanie jest niesamowite. Niestety, nie w pozytywny sposób. Kształt na jaki natrafiła ręka, upewnił w sposób oczekiwany (jaki?) w przekonaniu... uff.
siso pisze: Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Fannven, jedyny z oddziału, prócz Agrika, który do tej pory się nie odezwał, zbladł nagle i zaczął się dusić. Nie odzywał się wcześniej, bo milczenie leżało zawsze w jego naturze. Zwykł słuchać, miast mówić, a kiedy już przemówił, zawsze miało to sens. Boer nie raz w duchu przyznać musiał, że Fannven mądrzejszy jest od niego. A teraz, ni z tego ni z owego jakby stracił zdolność oddychania.
Brawo, to wprost przepis jak nie zbudować napięcia. Wreszcie coś się dzieje i co? Narrator ględzi, uderzając w ton przypowiastki i niemalże można przeoczyć, co się właściwie stało.
siso pisze:Widząc, że Boer dobywa miecza, jego towarzysze również sięgnęli po broń. Nawet Agrik ożywił się nieco i bacznie lustrował otoczenie, otworzywszy drugie oko.
Wcześniej, na widok znienacka duszącego się kolegi nie przyszło im to do głowy... A ten A. był niezłym mułem, skoro ożywił się na wyjęcie broni, a nie duszącego się człowieka...
siso pisze:- Rozproszyć się - szepnął. - Utworzyć koło.
Można się albo rozproszyć, albo utworzyć koło. Nie da się obu na raz. Zwłaszcza, że to co opisujesz potem, nie ma nic wspólnego z rozproszeniem (oddaleniem od siebie).
siso pisze:Nie odpowiedział. Domyślał się, że nie byli otaczani. Że przeciwnik nie jest w stanie ich otoczyć.
A domyślił się tego skąd?
siso pisze:Błyskawiczne ruchy, ciemność i przewaga zaskoczenia pozwoliły napastnikowi zadać dwa ostatnie ciosy bez skrzyżowania z nikim broni.
Po tych trupach nie byli już zaskoczeni...
siso pisze:Opadł z sił. Uznał, że nie ma sensu trzymać dłużej w dłoni miecza, broń z brzękiem upadła na zmarzniętą ziemię.
brzęk: dźwięk będący wynikiem uderzenia o siebie dwóch metalowych przedmiotów. Ziemia była z metalu?
Poza tym, jak upadł na ziemię, skoro gość leżał na niej?
Instynkt przetrwania ci panowie mieli mały.

Językowo tekst się nie klei, jest topornie, sztywno. Cała pierwsza część to opis gości przy ognisku, jednak żaden nie zapada w pamięć. Imiona wymyślne utrudniają zapamiętanie. Poza tym, co się dusił. Ich reakcje są powolne, tak jak akcja tego kawałka. W sumie nic się nie dzieje. To wrażenie potęguje narrator całkowicie niedobraną dynamiką opisów i rozwlekłymi wtrąceniami w momentach, gdzie powinno się dziać.
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

7
Bardzo dziękuję wszystkim za poświęcony mi czas i cenne komentarze.

Nie spodziewałem się, muszę wyznać, aż tak szczegółowej analizy tekstu, który - jeśliby go upchnąć kolanem - zmieściłby się na dwóch stronach A4 :) Myślałem raczej o kilku kilkuzdaniowych wypowiedziach punktujących poważniejsze błędy i zakończonych "podoba/nie podoba się".

Jako, iż wolę, by tekst bronił się sam, wolałbym nie wyjaśniać użytych w nim środków. Widząc jednak jak wiele wykryto w nim "niedociągnięć", śmiem zamieścić spis wymagań, jakie postawiłem sobie przed napisaniem tej sceny. Oto one:
- krótka forma, mająca dać przedsmak kluczowego problemu trapiącego świat opowieści; stylizowana na czasy umownych "wieków średnich";
- scena opisuje pojedynczy, lecz dość spektakularny moment wyjęty z życia bezimiennej grupy najemników;
- imiona postaci, za wyjątkiem przywódcy, są nieistotne; mogą być przypadkowe, ale powinny zostać użyte;
- wojacy giną jako garstka z niezliczonego mrowia wojska, które zginęło przed nimi;
- postacie są najprostszymi w świecie rębajłami; mają dysponować doświadczeniem w boju, wykonywać zlecone zadania i nie zadawać zbędnych pytań; cała reszta, w tym ich wnętrze, inteligencja, dylematy moralne - jest nieistotna;
- istotne zaś jest oddanie ich najemniczej natury; odwołania do broni, jako najbliższej sercu przyjaciółki żołnierza, są jak najbardziej na miejscu;
- niektórzy z wojaków niewiele różnią się od bandytów; nie należy wymagać od nich żadnych wzniosłych myśli, gdyż są zwykłymi prostakami, dbającymi tylko o "tu i teraz"; ich dialogi powinny być "drętwe";
- narratora ma cechować luźny styl wypowiedzi, z którego czasami może nawet wypływać lekka drwina w kierunku postaci;
- akcja formy ma być szybka, ale nie za szybka;
- scena ma być opisana na tyle szczegółowo, na ile to niezbędne do oddania klimatu;
- przeciwnik najemników to istna maszyna do zabijania, przerastająca umiejętnościami większość z dostępnych w uniwersum mistrzów;
- dowódca najemników to jedyna osoba dysponująca informacjami pozwalającymi na domyślenie się natury misji i charakteru przeciwnika;

Zechciejcie, proszę, odpowiedzieć mi teraz na następujące pytanie: czy zastosowanie uproszczeń, jakie proponujecie, spowodowałoby polepszenie odbioru? Czy tez raczej spłaszczyłoby cały klimat sceny?
Moim zdaniem to drugie.

Teraz pora na kilka dedykowanych wyjaśnień.

@Saute
Nie, nie jestem księdzem. I tak, lubię pomidory :)
Nie powinno się stosować wulgaryzmów w narracji. Przynajmniej ja tak uważam. Poza tym zdanie mi się nie podoba. Zawiera związek przyczynowo-skutkowy - "było zimno, więc siedzieli przy ognisku". Dziwne, nienaturalne, nie wiem czemu. Lepiej brzmi "Było zimno i siedzieli przy ognisku."
Moim zdaniem wulgaryzmy w narracji są dozwolone. Jest to kwestia konwencji, jaką obrałem.
Związki przyczynowo-skutkowe są wskazane dla podkreślenia pragmatyzmu zachować. Alternatywna wersja, którą zaproponowałeś, jest moim zdaniem zbyt pospolita.
W jaki sposób ogień może trzaskać "raźno"?
Środek stylistyczny, buduje klimat. Odwraca uwagę od pospolitości zagadnienia spalania materiałów.
Pouczenie w narracji?
A i owszem. Narrator wszechwiedzący i wszechmogący, to i pouczać może ;)
...właściwie... prawie... zimowa. Bardzo brzydkie zdanie.
Pora "właściwie prawie zimowa" jest wtedy, kiedy narrator utożsamiający się nieco z bohaterami, o których losach opowiada, pragnie pokazać, że ludzie ci operują trochę innym zakresem pojęć niż większość studentów i pracowników uniwersytetów.
Jak można "o mało co nie zastać śniegu"? Niezły kwiatek.
Można tego dokonać, kiedy dociera się na miejsce w porze prawie zimowej, ale śnieg zabalował w weekend i teraz leczy kaca. I nie zdążył spaść ;)

@Articuno
Ani myślę! Dzięki za wsparcie ;)

@Smoke
Niestety, początki pisania to nie są. Wiem, że teraz mnie zlinczujecie, ale trudno, musiałem się przyznać.
Początki pisania miałem w szkole średniej. Jednak odłożyłem to do czasu osiągnięcia jako takiej dorosłości, bo kiedy zerknąłem w to, co tam wtedy ponawypisywałem, byłem dość niezadowolony z wyników.

@Caroll
Zauważ, że te dwa zdania są odrobinę bez sensu: jeżeli ogień ma już trzaskać raźno, to rozumiem, że intensywnie, energicznie, a tu przecież niewielkie ognisko. Niewielkie ognisko w moim wyobrażeniu pali się raczej słabo, smętnie, dając mało ciepła itd. Leży konsekwencja opisu.
Nie mogę się z tym zgodzić, albowiem nie raz i nie dwa dane mi było siedzieć przy całkiem małym ognisku, które jednak oferowało rześki ogień. Ilość ciepła zależy od użytego opału i jego ułożenia. Mało ciepła odczuwa się zwłaszcza wtedy, gdy "zagłusza" je wszechobecny ziąb. Na przykład "prawie zimową porą".
A to zdanie jest po co?
Buduje klimat. Pokazuje nastawienie najemników do przykładowej kwestii przygotowania obozu. Patrz: założenia.
Ta rozmowa jest tragicznie drętwa.
Ma być. Patrz: założenia.
A najbliżej miał, bo pamiętamy przecież, że tłoczyli się wokół małego ogniska...
Z takich zdań zapełniaczy - nabijaczy znaków wychodzą sprzeczności.
Ale miał drewno bezpośrednio pod prawą ręką. Nie ma sprzeczności.
O ile jeszcze stylizacja językowa wypowiedzi ujdzie, to niestety wtrącenia narracyjne są toporne i niszczą wszelaki klimat.
Akurat to wtrącenie zostało kiedyś odebrane przez inną osobę jako bardzo pozytywne... Ale każdy ma inny gust, nie przeczę.
Nadmierne zadęcie w narracji... jest niestrawne.
Zgadzam się z tym. Starałem się, żeby moja taka nie była, ale coś poszło nie tak, skoro wyszła nadęta ;)
Niesamowite, w tylu słowach opisać, że gość pomacał broń :P Spodziewał się, że co, wyparowała mu od siedzenia przy ognisku? Ostatnie zdanie jest niesamowite. Niestety, nie w pozytywny sposób. Kształt na jaki natrafiła ręka, upewnił w sposób oczekiwany (jaki?) w przekonaniu... uff.
Patrz: założenia.
Spróbuj odrzucić na moment całe swoje jestestwo i wczuć się w nieskomplikowanego bandziora na misji, który wszystkie swe życiowe problemy do tej pory rozwiązywał za pomocą rzeczonego młota bojowego. I to całkiem, dodajmy, skutecznie.
Wcześniej, na widok znienacka duszącego się kolegi nie przyszło im to do głowy... A ten A. był niezłym mułem, skoro ożywił się na wyjęcie broni, a nie duszącego się człowieka...
Zabijaka nie musi dobywać broni z byle powodu. Duszenie było natury nienaturalnej. Oddechu zaś duszącemu się nie zawsze da się przywrócić bronią.
A. mógł mułem być, nie przeczę. Umysłowym, istotnie.
Można się albo rozproszyć, albo utworzyć koło. Nie da się obu na raz. Zwłaszcza, że to co opisujesz potem, nie ma nic wspólnego z rozproszeniem (oddaleniem od siebie).
Ależ da się i to właśnie osiągnięto: oddalenie od siebie nawzajem ...w formie koła.
A domyślił się tego skąd?
Jest to w tekście wyjaśnione.
Po tych trupach nie byli już zaskoczeni...
Ferwor walki, adrenalina, błyskawiczna akcja, nagła śmierć. Naprawdę, niewiele jest czasu na przemyślenia oraz ochłonięcie z zaskoczenia.
brzęk: dźwięk będący wynikiem uderzenia o siebie dwóch metalowych przedmiotów. Ziemia była z metalu?
Upuść kiedyś, gdy będziesz zwiedzać niemal ośnieżoną przełęcz prawie zimową porą kawałek metalowego płaskownika na zamarzniętą ziemię (jednak tam, gdzie śniegu nie będzie) i spróbuj wsłuchać się w metaliczny pogłos, będący odmianą brzęku.
Poza tym, jak upadł na ziemię, skoro gość leżał na niej?
A leżał? Który dokładnie? I w którym miejscu. Podaj, proszę umiejscowienie trupów, naniosę na tekst, bo przed wysłaniem jeszcze tego nie zdążyłem zrobić ;)


Uff, sporo tego było, ale racjonalnie da się wytłumaczyć wszystkie zarzuty. Jeśli komuś mój styl się nie podoba, to jasne, ma do tego pełne prawo. Pragnę tylko zauważyć, że nie wyprodukowałem w tekście aż tylu sprzeczności, ile mi wytknięto. Pisząc to miałem żywą nadzieję, że przekaz jest prosty i oczywisty. Naiwnie sądziłem, że sposób rysowania klimatu sceny będzie odpowiedni do wieńczącego ją wydarzenia i charakterystyki postaci. Wyciągnę z tego zatem wnioski na przyszłość.

Jeszcze raz gorąco dziękuję wszystkim za uwagi i szczegółową analizę. Mam nadzieję, że kolejne moje próby nie przyniosą aż tyle złego ;)
Miłego wieczoru!

8
Wiesz, po przeczytaniu tego komentarza, nie jestem pewna po co wrzuciłeś tu tekst. Najwyraźniej masz na wszystko odpowiedzi. A na poważnie - zwróć uwagę na fakt, że jeżeli czytelnik czegoś nie rozumie, to może nie jest to tak jasno napisane, jak się wydaje.
Budowanie klimatu jest pozorne, ponieważ przez dziwaczne zdania i językowe niezgrabności, nieprecyzyjności opisów, ogólnikowość, brak rozbudowania postaci, wtrącenia narratora, zabijają jakikolwiek klimat grozy, niepokoju, cokolwiek sobie założyłeś. Zostaje nuda.
siso pisze:Upuść kiedyś, gdy będziesz zwiedzać niemal ośnieżoną przełęcz prawie zimową porą kawałek metalowego płaskownika na zamarzniętą ziemię (jednak tam, gdzie śniegu nie będzie) i spróbuj wsłuchać się w metaliczny pogłos, będący odmianą brzęku.
To może być ciekawe doświadczenie, prawie jak mindfulness, jednak może być problem z realizacją, bo co to jest niemal ośnieżona przełęcz? Ile śniegu w przełęczy to ośnieżona a ile to jeszcze nie? No i prawie zima? To kiedy? Rozumiesz bezsens tych niedookreśleń? No i nadal jestem pewna, że ziemia nie brzęczy.
siso pisze:Spróbuj odrzucić na moment całe swoje jestestwo i wczuć się w nieskomplikowanego bandziora na misji,
Odrzucić swoje jestestwo... obawiam się, że takiemu zadaniu nie podołam. Moje uwagi są i będą subiektywne.
Przyznam, że jak czytam wyjaśnienia do tekstu dłuższe od niego samego, to ech, wniosek jest jeden: nic tylko uderzaj do wydawnictwa, najwyraźniej nic ci tu nie pomożemy. Zwróć jednak uwagę - twój post uderza dokładnie w ten sam podniosły, ironiczny ton jaki występuje w narracji tekstu, czyniąc ją niestrawną. To się po prostu źle czyta.

9
I teraz mamy Weryfikatorkę, która po przeczytaniu merytorycznych odpowiedzi na swoje własne uwagi uderza w ton urażony. Oczywiście, że masz prawo do subiektywnych opinii i właśnie za podzielenie się nimi ze mną podziękowałem Ci w poprzednim poście. Podziękowania były szczere, a moja wypowiedź nie była złośliwa. Mimo lekko ironicznego tonu. Zauważ, że nie zrobiłem niczego, na co nie pozwalałby mi regulamin i dobre wychowanie, bo jestem miłym facetem ;)

Co do samego zaś przedmiotu rozmowy...
To, co dla Ciebie jest językową niezgrabnością, nie musi nią być dla kogoś innego. Język jest giętki, a papier się nie broni. Mam prawo eksperymentować z nimi, bo szukam drogi do celu, a jednym z rodzajów sztuki, jaki mnie fascynuje jest właśnie sztuka władania słowem. Gdybym nie doszedł do tego wczesniej, bardzo możliwe, że takie uwagi, jakie tu odebrałem, zastopowały by mnie. Ale spokojnie, czytywałem już także i gorszych od siebie, wytrzymam ;)
Zanim umieściłem ten tekst tutaj, dałem go do przeczytania kilku innym osobom. Uczyniłem tak także z pozostałymi swoimi tekstami. Otrzymałem bardzo wiele uwag, rzeczowych i drobiazgów, i widziałem, że było to dobre. Uwzględniłem większość z nich.
Nie było niestrawności.

Nie ma nic złego w stylu, który próbuję wypracować. Dowiedziałem się tego empirycznie. Nie będzie on strawny dla każdego, masz stuprocentową rację. Będzie ironiczny czasami bardziej, innym razem mniej. Ale jest to tylko środek wyrazu. Pragnę opowiedzieć historię, która - w moim mniemaniu - nie będzie miała odpowiedniej wartości, gdy go nie użyję. Od Ciebie zaś dostałem te wszystkie negatywy, bo nie jesteśmy stylowo kompatybilni. Gdybyśmy byli, nie musiałbym tłumaczyć tych wszystkich niuansów, bo byś je wyłapała.

A słowo? Czymże jest słowo? Brzękiem? Szczękiem? Myślą? Nie mogę wytworzyć neologizmu, jeśli w dowolnym momencie czuję, ze tego właśnie potrzebuję? Mogę. Nie mogę nazwać okrężnie prostej rzeczy? Oczywiście, że mogę. I nie muszę wiedzieć ile dokładnie śniegu potrzeba. Bo wystarczy go tyle, ile będzie niezbędne i ani deka więcej.

A jeśli rzucisz metalową sztabę na zmarznięta ziemię, to nie ziemia zadzwoni. Tylko metal. Bo jest bardziej sprężysty od zmarzniętej ziemi i lepiej przewodzi fale.

Peace :)

10
Dobra, to ja wrzucę też swoje:

Zrobiłam tak - przeczytałam założenia Prologu i znam jako tako funkcje konstrukcyjne prologu jako części utworu (od dramatu antycznego począwszy)

1. Tekst Prologu stanowi opowieść o siedzeniu przy ognisku, oczekiwaniu na tych, co poszli do wioski, nadepnięciu na gałąź, walce z niewidzialnym wrogiem, śmierć i wyzwanie rzucone przez nieznanego wroga (mrocznego i straszliwego).
Akcja przebiega wedle kanonu - zawiązanie akcji, krótka walka, koniec z otwarciem tajemnicy. Ci, co mieli zrozumieć cel misji oddziału, zrozumieli, niewidzialny wróg jest niewidzialny i wróg jak się patrzy straszliwy, jeden z oddziału się ostał, bo mu została przekazana tajemnica o "przeznaczeniu". Przez wielkie P.
Zasadniczo zbudowano tekst na powtarzalnych i mocno "zużytych" elementach powieści akcji (każdego sortu): zmęczony i dość frustrowany oddział rębajłów, nieprzyjazna okolica i pogoda, ognisko, pojawienie się tajemniczego wroga nie z tej ziemi i w finale przesłanie-wyzwanie do walki na śmieć i życie.
No i zadałam sobie pytanie: w czym tkwić ma atrakcyjność kolejnej powieści fantasy, którą otwiera ten Prolog. Jeżeli tekst Prologu jest świadomą kliszą - świadomą układanką motywów - to całość musiałby być jakimś fajerwerkiem wyobraźni. Ok. Czytam tytuł i trochę potykam się o znoszony poetyzm. I płomień też przez wielkie P i przeznaczenie przez wielkie. No tak. Trochę tu narastają moje obawy, że powieść powieli w swej warstwie zdarzeniowo-problemowej setki innych. Normalnie (z życiu) przeczytałabym fragmenty z różnych miejsc i koniec i sprawdziła, na ile dalej opowieść zawiera klisze. Nie ma "normalnie", więc analizuję strukturę Prologu :D
2. Narracja - ma być "luźna" - tak przeczytałam - ale cokolwiek to znaczy - jest mdła, a przecież zdarzenia, które przedstawiasz, są też "mdłe", bo zbudowane na znoszonych motywach wędrownych powieści akcji. Narracja mogłaby być przeciwwagą. Ale nie jest. Poza opowiadaniem (jak formą podawczą) niewiele dostaję od narratora. Po prostu wiem, co bohaterowie robią, czasami myślą. Nie dostaję w narracji tego, co nazwałeś "klimatem", jest zasadniczo tautologiczna względem przebiegu zdarzeń.
Narrator ma trudności w usadowieniu się w przestrzeni zdarzeń - patrzy ma zdarzenia i bohaterów z ironicznego dystansu, tak? Czasami "włazi" w bohatera i przykleja się do jego widzenia świata, jego zmysłów aż do mowy pozornie zależnej, tak? Włażenie mu wychodzi tak sobie - zważywszy, że w autocharakteryzujących bohatera dialogach to są lekkie przygłupy (wybacz, ale stylizacja jest fatalna i sprawia wrażenie, jakby dziecko w zabawie udawało, że mówi w staropolskim narzeczu mistrza Jody).
Czyli na tym poziomie - poziomie narracji - dostałam to, co pamiętam z czasów, kiedy mój syn grał w Rpg-i: dość naśladowczą, wtórną historię wprowadzającą do gry. To nie jest złe - ani językowo, ani fabularnie - przegrywa tylko jako literatura - na literackości, jako szczególnej własności komunikatu artystycznego. Nie ma... artyzmu.
3. Bohaterowie - w większości zginęli, poza jednym posłańcem od Przeznaczenia. Nie było w nich nic szczególnego, jako nośników obrazu społeczeństwa, kultury, mentalności (poza wspomniana stylizacją blee), warunków życia itp. Mdło. Niestety.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

11
Siso, Twoje komentarze i wyjaśnienia są już dłuższe od tekstu, który wrzuciłeś. Skoro wszystko napisałeś dokładnie tak, jak chciałeś, to właściwie po co domagasz się opinii innych? Nikt przecież nie będzie tu sprawdzał, czy realizacja odpowiada w 100% Twoim zamierzeniom (chyba nie będziesz dołączał wykładu do tekstu), lecz napisze o swoich własnych odczuciach. A te są, jakie są.

Policzyłam imiona w Twoim tekście. Jest ich 10 i odnoszą się do osób kompletnie nie zindywidualizowanych, które rozmawiają o sytuacji nie wywołującej zainteresowania. Jakaś grupka żołnierzy, którym kazano plątać się po górach nie wiadomo po co. Woleliby być gdzie indziej, najchętniej w karczmie. Co i tak nie ma żadnego znaczenia, gdyż po chwili wszyscy zginą. To nie jest dobry sposób na wprowadzenie w fabułę, lecz marnowanie potencjału, jaki zawiera w sobie prolog. Bo ten może być prezentacją pewnej sytuacji ogólnej - np. jest jakiś konflikt królestw, trwający od wieków (nudnawe, ale można przedstawić to całkiem składnie) albo prezentacją bohaterów, którzy udźwigną całą akcję. U Ciebie na szczęscie po tej jatce pozostaje jeden żywy, lecz w finale wiemy o nim tyle, że jakaś tajemnicza siła, która wymordowała pozostałych, jego akurat postanowiła oszczędzić. Nie jest to wiele, niestety. I nie widzę powodu, dla którego miałoby to zachęcać do czytania kolejnych rozdziałów.
To, że mieli zostać przynętą? Ale w jakim konflikcie, dla kogo? Wszystko jest niejasne, nieokreślone i pozbawione cech indywidualnych.
Do tego, odpuszczasz sobie pewne sytuacje. Jak z tym duszącym się Fanvenem. Nikogo nie obchodzi, co się z nim dzieje. Jeszcze rozumiałabym, gdyby się zakrztusił piwem, bo to banalne. Ale tak? Facet, bez żadnej widocznej przyczyny, umrze na oczach kumpli, a oni wzruszą ramionami? I tu wcale nie chodzi o przyjaźń, wrażliwość, itp., lecz o prostą reakcję na coś niezwykłego: nie było żadnego powodu, żeby Fanven zaczął tracić oddech, a jednak tak się stało. To powinno wyrwać ich z otępienia. Wprowadzasz element jakiejś zagadki i... Nic. Nikogo to nie interesuje. Więc jak możesz zainteresować czytelnika?
Po przeczytaniu prologu wiemy więc, że było dziesięciu żołnierzy, pozostał jeden, z misją, aby przekazać władcy, że nie da się pokonać Przeznaczenia. Nie jest to wiele, doprawdy.
Co do języka: wiem, że jesteś z niego zadowolony, więc nie ma sensu, żebym powtarzała to, co napisali moi poprzednicy. Powiem tyle, że narracja wydaje mi się rozwlekła, dialogi skonstruowane poprawnie, zaś ich podstawowym mankamentem jest to, że dotyczą spraw, które równie dobrze mogłyby się znaleźć w narracji. Nie odsłaniają indywidualności bohaterów, gdyż tej właściwie nie ma.
Klimatu też nie ma, niestety.
Ostatnio zmieniony śr 26 cze 2013, 09:16 przez Rubia, łącznie zmieniany 1 raz.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

12
siso pisze:Środek stylistyczny, buduje klimat. Odwraca uwagę od pospolitości zagadnienia spalania materiałów.
Jaki, z ciekawości?
siso pisze:To, co dla Ciebie jest językową niezgrabnością, nie musi nią być dla kogoś innego.
Hoho. ;>
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

13
Ostrza prześliznęły się po zbroi Siso, zostawiając jeno krwawe ślady. Słyszysz skowyt? Zdążysz jeszcze ...uciec.
Przętrącacie kręgosłupy tym merytoryzmem, czuję się jakbym był na polu, pośrodku niczego, wokół trupy i psy liżące rany, topór cały we krwi, a to jeszcze nie koniec...
Twój tekst, Siso, wala się wśród ciał. Nie obronisz, odrzuć miecz.
Wyliż rany.
I zabieraj się do pracy. To tylko bitwa. Tylko bitwa.
Wiesz? Nie istniejesz.

14
Dziękuję za kolejne uwagi.

Zastanawiam się, jak uczynić przekaz strawniejszym.

@Natasza
Gdyby nie wymóg regulaminu o obowiązkowym tytule i gatunku, post ten nazywałby się prawdopodobnie tylko "Prolog". Płomień przez duże P to coś, co pojawia się w historii właściwej, następującej później, nie jest tu istotny. A taniec odpuśćmy sobie.
Podanie gatunku w temacie postu byłaby to krótka opowieść o żołnierzach przy ognisku w czasach gdy miecze są w modzie. Niekoniecznie muszą tam być potrzebne wielkie konflikty królestw.
Informacji mało, ale wniosków mnóstwo.
Nie ma artyzmu... Cóż, twardy orzech. Pracuję nad tym.

@rubia
Prolog nie jest miejscem do zdradzania całej fabuły.
Wpływ duszącego się Fanvenna na morale kamratów faktycznie można by nieco uwydatnić.
Indywidualność bohaterów? Anonimowych? Przykro mi, w dwóch stronach tekstu nie potrafię.

@Sepryot
Taka lekka animizacja.

Macie rację. Za dużo komentarza do krótkiego tekstu. Nie ma sensu wrzucać takich prologów do weryfikowania bez podawania kontekstów, w jakich operują.
To chyba najcenniejsza nauka.

@b.art
Ucieczka byłaby nie na miejscu.

15
siso pisze:Taka lekka animizacja.
Jaka istota żywa raźno trzaska? :P Deptane patyczaki?
siso pisze:Nie ma sensu wrzucać takich prologów do weryfikowania bez podawania kontekstów, w jakich operują.
A przypadkiem prolog nie jest jako otwarcie książki kreatorem tych kontekstów?

PS. Artyzm w fantasy to nie twardy orzech, tylko coś balansującego na granicy oksymoronu. ;)
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”