Floralium II

1
... się pochwalę, co tworzę, a co, a jak! Opowiadanie nosi wdzięczny podtytuł "Estera Ejchler, czyli prywatne życie kanara".

Fragment. 7k znaków z 38k. Mało, ale przekrojowe.

***

WWWZaklęłam pod nosem, tak szpetnie i bezczelnie, że nigdy nie powinny mi podobne słowa przyjść do głowy. Ze wszystkich rzeczy, które potrzebne mi były w życiu, ta historia była ostatnią. Rozejrzałam się, zrozpaczona, ale nie było żadnej drogi wyjścia.
WWWByłam zamknięta w ciasnej, niewielkiej klatce z zardzewiałej stali, razem z trzydziestką innych nieszczęśników. Wśród nich znajdował się ten jeden, który chciał wyrządzić krzywdę całej reszcie. Nie było ucieczki. Środek trasy, godzina szesnasta – żaden punkt ewakuacyjny nie miał szansy wyjrzeć z mgły, aby wybawić mnie z opresji. Byłam po prostu stracona, przegrałam. Miałam pełną świadomość tego faktu, więc pogrążyłam się w niemej apatii, rozpaczy kontrolowanej, wiedząc, co będę przeżywać, gdy w końcu dotrę do domu. Tak musiał się czuć Odyseusz, gdy Polifem męczył go w swojej jaskini. Nic nie mogłam zrobić.
WWWJedyne, co mi pozostało, to nadzieja na towarzysza, jakiegoś innego zabłąkanego, który przeżywa to samo, co ja. Rozejrzałam się z męką w oczach, ale nigdzie nie dostrzegłam wykrzywionej stresem twarzy ani nerwowo miętoszonych rękawiczek.
WWW- Bilecik proszę.
WWW- Nie mam – bąknęłam, czerwieniąc się, bo wszyscy inni mieli.
WWW- No to będzie mandacik. Dowód, proszę.
Wygrzebałam z torebki portfel, a z niego dowód osobisty, święty plastikowy obrazek, bez którego w tym kraju nie można wyjść nawet na ulicę. Kanar przyjął go i zaczął w przebijającym bloczku wypisywać wyrok dla mnie. „Oleandry. Następny przystanek: Park Jordana, na żądanie” - zabrzmiało z głośników.
WWW- Pani wysiądzie z nami – bąknął, nie odrywając oczu od swojego bloczku.
WWWWysiadłam, posłusznie, nie widząc innego wyjścia. Pomyślałam, że kanary to najbardziej bezlitosna instytucja dzisiejszego świata. Co prosty, nieskomplikowany obywatel, zwykły zjadacz chleba, może zrobić wobec nieskończonej jurysdykcji kanara? Ci ludzie są jak bogowie, udzielni władcy komunikacji miejskiej, względem których jedyną obroną jest ważny bilet, kosztujący niewiele mniej niż karton mleka czy sztuka mięsa.
WWW- No, proszę pani, nieładnie tak bez biletu jeździć. Studentka? – Zapytał kanar, dalej bazgrząc.
WWW- Taaa...
WWW- Ujot?
WWW- Nie, muzyczna...
WWW- Jaki kierunek?
Nienawidziłam, gdy ci ludzie, udając, że naprawdę są ludźmi, a nie zacietrzewionymi Eryniami, starali się wciągać swoje cele w lekkie pogaduszki, rozmowy o niczym, tak jakby miało to zmienić relację między oprawcą a ofiarą. Nienawidziłam serdecznie ich prób wykształcenia syndromu sztokholmskiego, „pokazania ludzkiej twarzy”, której nie mieli. Ale cóż mogłam zrobić? Wciąż byłam tak samo bezsilna, jak wtedy, gdy usłyszałam z głośników tramwaju słowa otwierające rozprawę: „proszę przygotować bilety do kontroli.” Przecież nie było sensu uciekać, szczególnie po rozbitym, zdeptanym śniegu, na którym trudno postawić równy krok nawet gdy się maszeruje. Zresztą, to było poniżej mojej godności. W dodatku kanar miał w ręku mój dowód, którego wyrobienie kosztowało tylko trochę mniej, niż ten pieprzony mandat.
WWW- Instrumentalistyka, ale w sumie już skończyłam...
WWW- A na czym pani grywa?
WWW- Na wiolonczeli.
WWW- O, naprawdę? - Zerknął na mnie, zaciekawiony, znad swojego demonicznego bloczka. - Bardzo lubię wiolonczelę.
WWW- Taa...
WWWStaliśmy, otoczeni mrozem i śniegiem. On, korzystając z długopisu BIC za 50 groszy, tak bardzo różnego od mojego pióra Watermana, nadal notował wyrok i bezsilnie starał się podtrzymać rozmowę. Ja – siedziałam cicho, kalkulując, zastanawiając się, skąd do diabła wezmę sto złotych na spłatę tego pierdolonego mandatu. Biorąc pod uwagę, że do końca miesiąca zostały mi dwie setki, widziałam już oczami wyobraźni wizyty w ZUSie, bieganie od gabinetu do gabinetu i urzędowo wyglądające koperty, rozrywane desperackim ruchem jeszcze na schodach do mieszkania.
WWW- No dobrze, proszę pani. To jest pani mandat. – Powiedział znacząco kanar, wyrywając kartkę ze skoroszytu. Nadzieja na łapówkę zawsze ich rozpalała. - Ale on wcale nie musi do pani trafić. Może trafić, o, tu, do kosza na śmieci.
WWW- I ile pan sobie życzy za taką życzliwość? - Zapytałam ponuro.
WWW- Nic. Ale musi pani ze mną iść na kawę.
WWW- Słucham? - Spojrzałam na niego, zdumiona jak nigdy w życiu.
WWW- Musi pani iść ze mną na kawę. Po prostu. To chyba niewielka cena za sto osiemdziesiąt złotych?
WWW- Sto osiemdziesiąt...? - Powtórzyłam, przerażona.
WWW- Sto osiemdziesiąt – podjął spokojnie. - Jako absolwentce konserwatorium nie przysługuje pani ulga biletowa, więc płaci pani mandaty według standardowego cennika, określonego w regulaminie MPK.
WWW- Eee... to kiedy chciałby się pan spotkać?
WWW- Może w czwartek, o osiemnastej, pod Bagatelą? Pasuje pani?
WWW- Tak, oczywiście...
WWW- W takim razie, do zobaczenia.
Uśmiechnął się do mnie, energicznym ruchem przedarł mandat na pół i wsiadł do odjeżdżającej akurat ósemki. Na przystanku zostałam tylko ja i dwa strzępy kopiowego papieru, które wdeptałam w śnieg, odchodząc w stronę Jagiellonki.

WWWGdy wychodziłam z domu, uświadomiłam sobie, że wcale nie musiałam tam iść. No bo co – zmuszał mnie ktoś? Mój mandat rozkładał się gdzieś na krakowskich ulicach, razem z błotem zmyty z chodnika przez odśnieżarkę. Kanar co prawda wiedział, jak się nazywam, ale czy miał jakieś dowody mojego, nazwijmy to, przestępstwa? Mogłam go po prostu olać, bo też nie miałam najmniejszej ochoty iść na randkę z k a n a r e m, ale coś mi nie pozwalało.
WWWTym czymś była zwyczajna przyzwoitość. Ten człowiek, żeby się ze mną umówić, nie dość, że darował mi dwustuzłotową karę, to jeszcze naraził sam siebie, bo przecież podarcie mandatu na pewno było w MPK karalne. Nie wypadało tak zwyczajnie nie przyjść, olać, kazać mu tkwić na mrozie pod teatrem. Nawet jeśli był jakimś zboczeńcem czy idiotą. Na przystanku Oleandry widziałam, że mówi zupełnie poważnie i uznałam, że najlepszym wyjściem będzie wynudzić się ten jeden wieczór i nigdy więcej go nie zobaczyć. A raczej: zobaczyć, ale z ważnym biletem miesięcznym, który kupiłam za pożyczone pieniądze dzień po tamtej przygodzie. Dzięki temu właśnie biletowi pod Bagatelę dojechałam tramwajem, zamiast – jak zwykle – biegać na piechotę. Byłoby to zresztą trudne, bo wysokie obcasy i śnieg stanowią kiepskie połączenie. Gdy wysiadłam z tramwaju, od razu go zauważyłam. Syndrom sztokholmski.
WWWKu mojemu ciężkiemu zdumieniu, był naprawdę dobrze ubrany i – co mnie skonfundowało – przystojny, czego wcześniej jakoś nie zauważyłam. W kurtce od Zary i markowych butach, ze swoimi dwoma metrami wzrostu i gładką, delikatną twarzą, ozdobioną orlim nosem, był człowiekiem, z którym można się było gdzieś pokazać.
WWW- Dobry wieczór – uśmiechnął się, gdy podeszłam do niego. - Przyszła pani.
WWW- Przyszłam. Tak w ogóle, Estera jestem...
WWW- Wiem – zaśmiał się. - Adrian. Jesteś głodna, a może spragniona?
WWW- Raczej spragniona.
WWW- No to sugeruję Floraturę, znasz to miejsce?
WWW- Nie...
WWW- No to chodźmy. To niedaleko.
Ruszyliśmy ulicami Starego Miasta, zupełnie tak, jakby była to najzwyklejsza na świecie randka, a nie spotkanie kata i skazańca. Kanar – Adrian – mówił coś do mnie, a ja odpowiadałam zdawkowo, nie siląc się na delikatność. Rozważałam tę sytuację w myśli, ale ciągle nie docierała do mnie jej absurdalność.
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 19:03 przez Sepryot, łącznie zmieniany 4 razy.
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

2
Witaj,

Podoba mi się.
Widać że dobrze się czujesz w narracji "kobiecej" :)

Moje czepialskie uwagi:

zaczął w przebijającym bloczku wypisywać wyrok dla mnie
...wypisywać mój wyrok - byłoby fajniej.
szczególnie po rozbitym, zdeptanym śniegu
Albo z moją wyobraźnią coś nie tak, albo nie mam pojęcia jaki to jest rozbity śnieg.
- Pani wysiądzie z nami – bąknął, nie odrywając oczu od swojego bloczku.
Czemu z nami? Znaczy z nim i innymi wysiadającymi tu pasażerami? Czy nie doczytałem się a kanarów jest dwóch, bo tak to brzmi?

Ogólnie. Fajny kawałek, przyjemnie się czytało.
Moja subiektywna uwaga - według mnie, dziewięćdziesiąt procent kobiet nie poszłoby na to spotkanie.

Pozdrawiam,

Godhand
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

3
Czemu z nami? Znaczy z nim i innymi wysiadającymi tu pasażerami? Czy nie doczytałem się a kanarów jest dwóch, bo tak to brzmi?
Kanary zawsze grasują stadami. Tylko z drugiej strony, gdzie się niby podziali jego kumple? Okej, racja, touche i dziękuję. :P
Godhand pisze:Moja subiektywna uwaga - według mnie, dziewięćdziesiąt procent kobiet nie poszłoby na to spotkanie.
Mam pełną tego świadomość, dalej jest zauważone akurat. ^^'
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

4
Bardzo fajny fragment, idealnie dobrany. Na początku miałam wrażenie, że dziewczyna siedzi na egzaminie i nic nie wie. Ale to chyba przez tą sesję na uczelni - wszędzie już widzę egzaminy.

O "kanarach" mogę bardzo dużo powiedzieć :-) Uważam, że porównanie autobusu do klatki oddaje to uczucie wręcz perfekcyjnie.

Zastanawiałam się, na ile wiarygodna jest ta scena z kontrolerem. Pewnie w dalszej cześć historii wszystko ładnie się ułoży, ale tymczasem ciężko mi uwierzyć, żeby takie coś miało miejsce. Raz w sumie kanar podarował mi karę, jak powiedziałam, co studiuję. Powiedział, ze po tym pracy nie ma, więc nie ma serca ze mnie zdzierać :-)
Trochę się zdziwiłam takim obrotem sprawy. Czyżby gra na wiolonczeli tak go poruszyła? Dla mnie kanary są trochę jak ginekolodzy - nie takie dziewczyny już ogołacali z pieniędzy, więc wśród nich panuje znieczulica na "ładne oczy" :-)

Ale ta cała sytuacja z kanarem sprawia, że chcę tylko czytać dalej. Tym bardziej, że zgadzam się z Godhandem - niewiele dziewczyn poszłoby na taką randkę. Ale skoro mówisz, że wszystko wyjaśni się później to ja w to wierzę :-) Na miejscu kanara jednak nie oddałabym dowodu takiej dziewczynie, póki by się ze mną nie napiła tej kawy :-)

Nie podobała mi się sama końcówka tego fragmentu. Poczułam lekkie rozczarowanie. Mianowicie całkiem normalna studentka nagle spotyka przystojnego kontrolera biletów, który nie wiedzieć czemu, obdarza ją uwagą. Trochę zaleciało osławioną sagą wampirów z księżycem w tle. Kat i ofiara na randce. Przystojniak i normalna studentka. Ale może to tylko zazdrość, że mnie nigdy żaden kanar za moje pieniądze na kawę nie zaprosił. Tak czy siak mam ochotę na więcej :-) Ale cicho liczę, że dalej będzie odrobinę mniej sztampowo?

5
Czytało mi się całkiem przyjemnie. Parę razy tylko coś zgrzytnęło, jakieś niespecjalnie przekonujące figury stylistyczne, jak tu:
Seprioth pisze:Byłam zamknięta w ciasnej, niewielkiej klatce z zardzewiałej stali
Bardziej by mi tu pasowała puszka. Może moja wyobraźnia działa standardowo, lecz klatka to jednak są pręty i otwarta przestrzeń wokoło.
Seprioth pisze:żaden punkt ewakuacyjny nie miał szansy wyjrzeć z mgły, aby wybawić mnie z opresji
No i znowu nie bardzo mogę sobie wyobrazić, jak ten punkt ewakuacyjny wygląda z mgły, i to jeszcze mając zamiar wybawienia bohaterki.
Seprioth pisze:- Pani wysiądzie z nami – bąknął,
A ilu ich było?
Seprioth pisze:nieskończonej jurysdykcji kanara?
E, tam. Rozumiem frustrację i związaną z nią skłonność do wyolbrzymiania, lecz Ty lubisz stosować mocne określenia, przez co dziewczę wypada cokolwiek histerycznie. Tę nieskończoną jurysdykcję zamieniłaby jednak na zwykłą wszechwładzę.
Seprioth pisze:Nienawidziłam, gdy ci ludzie, udając, że naprawdę są ludźmi, a nie zacietrzewionymi Eryniami, starali się wciągać swoje cele w lekkie pogaduszki,
Cele? To już raczej ofiary, skoro schwytane. Musiałbyś przekonstruować całe zdanie, gdyż dalej pojawiają się oprawcy i ofiary. Ech, ta skłonność do dramatyzowania... Ale plus za te antyczne skojarzenia.
Seprioth pisze:znad swojego demonicznego bloczka.
Daruj bloczkowi.
Seprioth pisze:Nie wypadało tak zwyczajnie nie przyjść, olać, kazać mu tkwić na mrozie pod teatrem. Nawet jeśli był jakimś zboczeńcem czy idiotą.

Mhm. Facet się po prostu z nią umówił. Zaprosił na kawę. A ona na to, że pewnie jest zboczeńcem albo idiotą... Naprawdę znasz dziewczyny, które z takiej sytuacji wyprowadzają podobne wnioski?
Seprioth pisze:jakby była to najzwyklejsza na świecie randka, a nie spotkanie kata i skazańca.
Po raz drugi: e, tam. Nawet jakiś rodzaj moralnego zobowiązania nie uprawnia do mnożenia takich porównań. Zwłaszcza, że facet okazał się przystojny, a miły był już wcześniej. Straszliwie marudna ta Twoja bohaterka, do tego z syndromem cierpiętnicy.

Zapowiada się całkiem sympatycznie, lecz naprawdę uważaj na takie przejaskrawione porównania, gdyż uzywasz ich obficie, a nadmiar może męczyć. Poza tym, ponieważ prowadzisz narrację pierwszoosobową, jest to element charakterystyki bardziej samej narratorki, niż sytuacji, w jakiej się znalazła.
Chętnie przeczytałabym więcej, lecz mam nadzieję, że kanar Adrian nie okaże się kolegą po fachu, powiedzmy, klawesynistą po kameralistyce...
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

6
Nie podobało mi się otwarcie tego tekstu. To przedramatyzowane porównanie autobusu do klatki itd. itp. Raz, że jakieś przesadzone, jak dla mnie, a dwa, że miałam wrażenie, że to mocno wymuszone. Takie na siłę wstawione, żeby zmylić czytelnika, żeby sobie pomyślał, że tam nie wiadomo, co strasznego się dzieje.

Potem jednak się wciągnęłam.
Język tekstu jest ładny, zgrabny, chociaż miejscami jak na mój gust trochę przesadzony. Scena z kanarem wypada naturalnie i ma swój urok. Miejscami jednak mam wątpliwości, co do przemyśleń bohaterki. Na przykład tego jej przesadzonego przekonania, że wobec rozkazu kanara "wysiadasz z nami" nic nie może zrobić, czy znowu (jak tak do końca gościowi nie ufa) przeświadczenia, że jak jej świstek wylądował w błocie, to już po sprawie (ostatecznie nic nie jest powiedziane o jego kopii :P). Ale to takie czepialstwa.
Ogólnie przyjemnie się czytało. I chętnie poznałabym ciąg dalszy.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

7
podobało mi się, przekroczyło próg czytelności ale część rzeczy jest zbędna i psuje tekst
Staliśmy, otoczeni mrozem i śniegiem.
proszę Cię,
Kanar przyjął go
wziął go, przyjąć to może urzędnik jakiś wniosek jeżeli spełnia on wymogi formalne, przyjąć oznacza decyzyjność, btw dygresja o konieczności posiadania dokumentu tożsamości jest żenująca

podobne jak o kanarach- bogach, taki ich zawód a pasażer bez biletu jest złodziejem po prostu
ozdobioną orlim nosem
co najmniej podejrzane, podobnie jak fragmenty o butach i śniegu- wszyscy przecież wiedzą jak wyglądają zimowe chodniki

8
Adrianna pisze:I chętnie poznałabym ciąg dalszy.
A mogę wrzucić, jeśli ktoś chce. Rzuciłem ten projekt, z perspektywy trzech miesięcy to całkowity badziew, bo w międzyczasie oderwałem się od swojej macierzystej koncepcji literackiej. I dobrze.

dygresja o konieczności posiadania dokumentu tożsamości jest żenująca
Prawda? :P Chociaż moim osobistym faworytem jest ten Polifem i Odyseusz, wiatr spienione goni fale. <3
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

9
A mogę wrzucić, jeśli ktoś chce.
Ja chcę.


G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”