O damie i jej sukni

1
Skoro nikt nie chce wierszy...

Wulgaryzmy sztuk dwa.
***
wwwByło już dobrze po drugiej w nocy. Ulica Długa lśniła i błyszczała, odbijając w szerokich kałużach światła latarni i neonów. Powietrze przecinały nieskończone kurtyny deszczu, poziome i pionowe, szare i błękitne, gęste i rzadkie. Spokój tego XXI-wiecznego, lecz jakby friedriechowskiego pejzażu burzyły jedynie samochody, od czasu do czasu sunące gładkim asfaltem. Ale jaskrawe kolory ich wysmuklonych karoserii wcale nie raziły - świetnie komponowały się z blaskiem ozdobnych wystaw.
wwwZauważył ją na skrzyżowaniu Długiej i Filipa, zupełnie przemokniętą, usiłującą bezskutecznie ukryć się pod ozdobnym, ale niezbyt głębokim portalem wejścia do narożnej kamienicy. Zbyt wiele miał w sobie młodzieńczej fantazji i zbyt wiele szczeniackiego polotu, aby minąć ją bez słowa. Zbyt był młody i ufny, aby wietrzyć w tej sytuacji coś niezwykłego. Zbyt był jeszcze marzycielski i naiwny, aby uznać ją za coś normalnego. Wreszcie, zbyt był pijany, aby zastanowić się dwa razy nad tym, co zamierzył.
wwwW istocie, na podobną sytuację czekał już od dawna. W tych nielicznych momentach, w których nie miał czym zająć myśli, wyobrażał ją sobie w nieskończoność. Oto – moknąca, bezsilna dama; delikatna pani, owinięta szmerem płci, która tkała bezgłośnie swoją bezradność w strugach rzęsistego deszczu. Niemy, rozpaczliwy krzyk o pomoc. Ale bez obaw! Nadchodzi on, rycerz bez skazy i zmazy, ostatni dżentelmen, który – czystym przypadkiem, oczywiście – znalazł się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. I gotów jest wspomóc, podeprzeć, podać damie swoje ramię, a w szczególności – swój parasol.
wwwDotychczas szczęście mu nie dopisywało. Parasolkową odsiecz wymyślił już dobre pół roku temu, ale nie znalazł żadnej białogłowy, która by jej potrzebowała. Deszcz w Krakowie nie padał zbyt często, a to w naturalny sposób zmniejszało szanse na dokonanie wymarzonego, bohaterskiego czynu. Kiedy już lało, młodzieńca gonił wciąż złośliwy los. Wszystkie kobiety albo miały parasolki, albo zmierzały w przeciwnym kierunku, albo mijały go w komiczny sposób – na przykład, w ostatniej chwili przechodząc na drugą stronę ulicy. Raz zdarzyło mu się wypatrzeć pewną brunetkę w autentycznej potrzebie – i właśnie wtedy, jak na złość, nie miał przy sobie parasola, z którym przecież prawie się nie rozstawał. Innym razem przez kilka przecznic śledził moknącą blondynkę w zgrabnym, czarnym płaszczu – ale był trzeźwy, więc stchórzył. Wspomnienie tej ostatniego przypadku jeszcze długo go nawiedzało, męcząc świadomością zmarnowanej okazji. A oto – sytuacja doskonała! Jak wymarzona. Nie wahał się długo.
wwwPodszedł do nieznajomej, uśmiechając się uprzejmie. Osłonił ją parasolem z wytwornymi słowami:
Pani pozwoli?
www- Och – zmieszała się, patrząc na niego z bezgranicznym zdumieniem. - Dziękuję. Ale ja czekam na kogoś.
www- Zamarł. Tej ewentualności nie brał pod uwagę w swoich rachubach.
www- Cóż, w takim razie poczekam razem z panią. Przecież nie może pani tak po prostu moknąć – odparł, nie widząc innego wyjścia.
www- Och... dziękuję – bąknęła. Zamilkli.
wwwSpojrzał na drobną, delikatną twarzyczkę. Nie przyciągała uwagi. Jego dama ze snów była bardzo niepozorna. Nie sięgała mu nawet do ramienia, a jej rysy, choć przyjemne dla oka, nie kryły w sobie żadnej szlachetności, ani tym bardziej niczego wyjątkowego. Lekko pucołowata, z pełnymi policzkami i ustami, zerkała na niego niepewnymi, zwyczajnymi oczami. Jej brązowe włosy były zupełnie mokre. Jedyne, co w niej było interesującego, to reakcja na tę niespotykaną przygodę – z całej zgrabnej sylwetki pałała ciekawość i zdumienie, co wtrącało młodzieńca w bezgraniczną próżność. Miała na sobie krótką, zakończoną w połowie nagich ud sukienkę, odsłaniającą więcej, niż zakrywała. W partiach górnych kreacja odznaczała się imponującym dekoltem, ujawniającym parę ładnych, kształtnych piersi. W ubiorze nieznajomej nie było nic dziwnego – suknia, a raczej sukienka, szła w parze z ostatnim żurnalem mód. Wiele ubranych w podobny sposób kobiet widywało się na ulicach. Strój, który właśnie lustrował młodzieniec, korzystając z chwilowej nieuwagi modelki, wyróżniał się jedynie przepiękną, szmaragdowozieloną barwą, odstającą wyraźnie od modnych w tym sezonie fioletów i błękitów.
wwwNagle, zupełnie nieoczekiwanie, jakby tknięta nową myślą, nieznajoma zwróciła na niego swoje czarne oczy i powiedziała głośno:
www- Albo, wie pan co? Ja jednak pójdę do domu. Idzie pan?
www- Ależ oczywiście! Odprowadzę panią – odparł, starając się włożyć w uśmiech jak najwięcej sympatii, co zresztą przyszło mu z łatwością. - Gdzie pani mieszka, jeśli wolno zapytać?
www- Na Kujawskiej.
www- Wspaniale! - Zakrzyknął, lekko bełkocąc. - Bo ja na Zbrojów. Widzi pani, jak się składa.
wwwNie protestowała. Ruszyła, nie pytając o nic. Chodnik, lśniący od deszczu, przemijał pod ich stopami, jakby nie szli, a płynęli przez jasną, krakowską noc. Dumny ze swojego rycerskiego wyczynu, młody człowiek posunął się dalej i zaproponował swojej niespodziewanej towarzyszce ramię. Przyjęła je. Zapachniało podniecająco różanymi perfumami.
www- Czy mogę panią zapytać, jak ma pani na imię? - zaczął rozmowę, sycąc się dworskością swoich manier.
www- Arkadia – odparła.
www- Ojej – naprawdę? - Zdumiał się.
www- Oczywiście – odparła z uśmiechem, kładąc wyraźny nacisk na to pojedyncze słowo. - Ojciec miał fantazję, co?
www- Ależ to przecież przepiękne imię! - Zawołał. - O takim szlachetnym rodowodzie! Arkadia... zrodzona w raju!
www- Ciekawa jestem, gdzie jest ten raj.
www- Przecież – obruszył się – dookoła pani, rzecz jasna! Niech pani spojrzy, jaką piękną mamy noc, jak pięknie światło gra po wystawach...
wwwNie skomentowała. Był bardzo pijany. Język miał sprawny, ale na alkoholowe reakcje nałożyło się upicie życiem, młodością, sytuacją.
www- A jeśli wybaczy mi pani śmiałość – kontynuował, wciąż zachwycając się swoją nienaganną postawą – Na kogo pani czekała?
www- Ach... to nieważne – wymknęła się. - Służbowo. Studiuje pan?
www- Studiuję.
www- A co?
www- Filologię klasyczną. Wspaniały kierunek, serdecznie polecam. A pani?
www- Ja? Ja pracuję przecież – odpowiedziała, spoglądając na niego ze zdziwieniem. - Co to właściwie, ta filologia klasyczna?
www- Uczę się łaciny, greki, studiuję, że tak ujmę, opera pulchra oblita que.
www- Yhm – mruknęła. - Piękna sprawa.
www- W istocie! - Zakrzyknął. - Boska! Tylko pani na tym świecie jest piękniejsza! - opanowała go przesadna swada. Ale, o dziwo, zadziałało. Dziewczyna, nie mogąca być starsza od niego o więcej niż kilka lat, zarumieniła się.
www- Dziękuję panu.
www- Nie trzeba dziękować za prawdę.
www- I tak dziękuję.
wwwZnowu zamilkli. Na Krowoderskiej minęli jakiegoś zamyślonego chudzielca w bojówkach moro, który zmierzył ich ciekawskim, przenikliwym spojrzeniem. Była to jedyna osoba, jaką spotkali. Przez chwilę szli ramię w ramię, sycąc się samą swoją obecnością, samym faktem, że inna istota ludzka ogrzewa im boki. Nie było ważne, kim ta istota była, czym żyła – i do czego była na świecie potrzebna. Liczyło się tylko jej ciepło, tylko niema sympatia, która tak rzadko w dzisiejszych czasach była pożądana.
wwwOna pierwsza zatęskniła za brzmieniem jego głosu.
www- A pan?
www- Co ja? - Odparł, niezbyt przytomnie.
www- Jak pan ma na imię?
www- Ach! Paweł Szański, do usług – wykrzywił się błazeńsko.
www- Ładne nazwisko – uśmiechnęła się.
www- A jak brzmi pańskie?
www- Porocha. Arkadia Porocha – odrzekła, wstrzymując krok. - Ma pan papierosa?
www- Niestety, nie palę – strapił się. - Ale niedaleko jest monopolowy, możemy kupić.
www- E, to nie. Trudno. Chodźmy.
Dialog znów się urwał. Tym razem zaczął on:
www- Nie boi się pani umawiać tak późno?
www- Nie – zaśmiała się. - To raczej konieczne.
www- Dlaczego?
www- Taki zawód. Ale niech się pan o mnie nie boi, grozi mi tylko deszcz. A pan, skąd wraca o tej porze?
www- Z imprezy. Urodziny znajomej.
www- I łowy się nie udały, co?
www- Słucham? - Nie zrozumiał.
www- A, nic. Nieważne. Dlaczego pan to robi?
www- To znaczy co?
www- No, dlaczego pan się stara tak ładnie mówić, prawi komplementy? Przecież to niepotrzebne.
wwwZgłupiał nagle. Zamyślił się, usiłując znaleźć ładną i elegancką odpowiedź na tak postawione pytanie. Po dłuższej chwili milczenia wyjąkał:
www- Uważam... wydaje mi się, że w takiej sytuacji... trzeba zachować pewne formy, pewną dozę dobrych manier, zachowywać się właściwie... Kiedy ma się do czynienia... Kiedy towarzyszy mi... nieznajoma, tak piękna... dama – zakończył nieco niezgrabnie.
www- Ach – roześmiała się głośno. - Czyli jestem damą? To zupełnie inna rozmowa – uśmiechnęła się filuternie i zatrzymała. Wskazała dłonią na całodobowy sklep, który właśnie mijali. - Wie pan co? Kupmy jednak te papierosy.
www- Oczywiście, jeśli pani sobie życzy. Jakie?
www- Jakieś „lajty”.
wwwWkroczył do sklepu, pozostawiając w jej rękach parasolkę. Gdy wyszedł na zewnątrz, pod witryną nie było nikogo. „Uciekła!” - zdążył pomyśleć ze smutkiem. Ale nagle zauważył ją. Stała pośrodku pobliskiego skweru, zachęcająco kiwając na niego ręką. Podszedł posłusznie i wręczył jej papierosy razem z zapalniczką. Zwróciła się w stronę ławki i usiadła, krzyżując po męsku nogi. Dzięki szczelnemu, pachnącemu baldachimowi z liści potężnej akacji, siedzisko było suche.
www- No, niech pan siada – wskazała wolne miejsce obok siebie, odpalając papierosa. - Niech pan zabawi... d a m ę... rozmową - dorzuciła tonem, w którym dała się wyczuć nuta rozbawienia.
Usiadł. Bez wahania przyjął papierosa, również zapalił.
www- A podobno pan nie pali...
www- Kiedyś paliłem. A przy takiej okazji, nieuprzejmie byłoby...
www- No, słucham – uśmiechała się do niego zagadkowo, z leciutkim, kpiarskim zagięciem kącika ust. - Niech mi pan coś opowie. Filologia klasyczna, tak? Mówił pan, że co to jest?
www- Nauka o antyku, najogólniej mówiąc.
www- No, to niech mi pan opowie coś antycznego. Coś o miłości najlepiej.
wwwRozejrzał się w poszukiwaniu inspiracji. Na skwerku, nazwanym – niezbyt fortunnie – imieniem Ofiar obozów zagłady, nie było nikogo. I nic dziwnego. Deszcz ciągle padał, a zegary wskazywały już trzecią w nocy. Od czasu do czasu na podołki przypadkowo dobranej pary skapywały pojedyncze krople, które zdołały się przecisnąć między sztywnymi, akacjowymi liśćmi.
www- Może o Tytusie i Berenice?
www- Kto to?
www- Cesarz. I jego kochanka – zaczął. - On – Rzymianin, ona – Żydówka. Poznali się w Palestynie, gdzie Tytus tłumił powstanie. Wtedy jeszcze nie był cesarzem. Pokochali się, podobno od pierwszego wejrzenia.
Słuchała go. Jej włosy wyschły dzięki zbawiennej tarczy parasola. Zauważył, że tak naprawdę jest bardzo ładna.
www- Niewiele o nich wiemy. O Tytusie więcej, bo historycy uwiecznili jego panowanie. Był całkiem niezłym władcą. Ale o Berenice – prawie nic. Tyle tylko, że była dużo od niego starsza, nosiła na palcu brylant niesłychanej urody i wielkości – i że była bardzo piękna. Porządnie zawróciła mu w głowie. Pisywał jej wiersze, a podobno nawet dedykował zwycięstwa w bitwach. Zaręczył się z nią i żyli przez pewien czas spokojnie. Ale wtedy został cesarzem. Senat nie chciał nawet słyszeć o auguście-żydówce, więc nie mógł jej poślubić. Nie widząc innego wyjścia, zrozpaczony, wbrew sobie, wygnał ją z miasta.
www- Kretyn – parsknęła. - Dlaczego niby?
www- Nie chciał powodować tarć z senatem. Ani gorszyć społeczeństwa.
www- Przecież był cesarzem. Mógł robić co chciał.
www- Wydaje mi się, że właśnie dlatego nie mógł – zauważył filozoficznie, nie uśmiechając się.
www- Znów parsknęła, tym razem głośniej.
www- No dobrze. Ma pan coś jeszcze? Coś bardziej... wyuzdanego?
www- Och. Wyuzdania w Rzymie było dużo. Na przykład, westalki Flory swoje tańce i obrzędy odprawiały nago, a legenda głosi, że musiały oddawać się każdemu, kto tego zażądał...
www- O! To mi się podoba.
www- A zresztą – ciągnął. - Zna pani legendę o porwaniu Sabinek?
www- Nie.
www- To legenda z czasów, gdy imperium dopiero powstawało. Nie było jeszcze republiki, nie wspominając o cesarstwie. Rządził jeszcze założyciel - Romulus. Ogłosił amnestię dla wszystkich, niezależnie od przewiny. Do Rzymu ściągało mnóstwo zbirów, morderców, gwałcicieli i typów spod ciemnej gwiazdy. Miasto kwitło i opływało w dostatki – ale brakowało mu kobiet. Panny nie chciały mieszkać razem z przestępcami, ani tym bardziej brać ich jako mężów.
Przerwał na chwilę, zastanawiając się nad dalszym doborem słów.
www- Sabinowie byli plemieniem, które żyło w pobliżu Rzymu. Słynęło z tego właśnie, że Sabinki były wyjątkowo piękne – i wyjątkowo płodne. Obmyślono podstęp. Zaproszono wszystkich Sabinów na ogromne igrzyska, po czym spito ich podczas uczty. Gdy tamci leżeli, pijani, Romulus razem ze swoimi zbirami porwał wszystkie Sabinki, które rzędem zgwałcili i pojęli za żony. Wybuchła wojna, ale Rzymianie wygrali – a potem wcielili ziemie Sabinów do swojego państwa.
www- Ha! A one?
www- Pokochały nowych mężów – uśmiechnął się blado – i swoje wygwałcone dzieci. Co innego miały zrobić?
www- Eee, beznadzieja – skrzywiła się. - Liczyłam na coś ciekawszego. Coś jeszcze? Coś... wyuzdanego od początku do końca?
wwwCały czas uśmiechała się do niego, ale z jej ust zniknął lekko kpiący wyraz, zastąpiony przez zwyczajną ciekawość, która trochę go dziwiła, gdy rozważał zadany temat. Paliła już drugiego papierosa. Nie mógł się powstrzymać, aby nie zerkać co chwila na to, czego nie zasłaniała sukienka. Jego towarzyszka siedziała na skraju ławki, więc granica materiału ucięta była grubo powyżej połowy bardzo ładnych ud. Lewą ręką obejmowała się wpół, włożywszy dłoń pod pachę. Zaciskała dookoła biustu swoje blade przedramię, przez co dekolt jeszcze bardziej uwydatniał kształt jej piersi. Co najważniejsze, ewidentnie robiła to zupełnym przypadkiem – taki po prostu był krój tej najmodniejszej w sezonie, szmaragdowej sukienki. Wpatrywała się w niego, nieświadoma swojego półnegliżu, czekając na kolejne antyczne ciekawostki.
www- Messalina... - chrząknął. - Messalina, żona Klaudiusza, zdradzała go z każdym na Palatynie.
www- Co to jest Palatyn?
www- Wzgórze, na którym stał pałac cesarski.
www- Yhm. No i co z nią?
www- Nie dość, że zdradzała go z senatorami, służącymi, dworzanami, nawet z innymi kobietami - to jeszcze nocą wymykała się z pałacu, żeby pracować jako prostytutka. Podobno była bardzo dobra w tym fachu. Kiedyś nawet założyła się z zawodową... cudzołożnicą, że jest lepsza – i wygrała. Uwodziła każdego, kogo mogła, młodych chłopców, kobiety, czasami nawet dzieci. Słynęła z pomysłowości i wyjątkowej kreatywności... w tych sprawach.
www- A co na to wszystko mąż?
www- Nic. Nie przejmował się. Miał całe imperium na głowie. Zresztą, był trochę szalony...
www- A ona? Jak skończyła?
www- Messalina? W końcu przesadziła, bo poślubiła innego mężczyznę. Zamordowano ją. Klaudiusz potem o tym zapomniał i na uczcie spytał, „czemu pani nie przychodzi?”
www- Ha. Nie był wcale wiele lepszy.
www- Nie był, faktycznie – zaśmiał się. - Ale mało było dobrych cesarzy.
www- Wie pan co? - Zgasiła energicznie papierosa, wduszając niedopałek w stalową poręcz ławki. - Dama napiłaby się wina.
www- Hmm... na Królewskiej, niedaleko, jest knajpa. Powinna być jeszcze... już otwarta.
www- Tak oficjalnie? - wyraziła swoje zdziwienie, ale zreflektowała się natychmiast: - a, tak! Forma. Maniery. No, to chodźmy – błysnęła zębami, wstając.
wwwOtworzył parasolkę, wziął ją znów pod ramię i ruszyli w stronę Królewskiej. Chłonął zapach jej różanych perfum i słuchał stukania obcasów, rozważając całą tę sytuację w myśli. Rzeczywistość przerosła jego najśmielsze oczekiwania – przyszedł z odsieczą damie w potrzebie – i spotykała go zasłużona nagroda! W głębi duszy, zarażonej już przez życie pewną dawką realizmu, spodziewał się co najwyżej grzecznego podziękowania za pomoc, a w najlepszym wypadku – przyzwolenia na odprowadzenie pani do domu. Jej nagle wypięknienie, upojna wędrówka po zupełnie opustoszałych ulicach, podniecająca rozmowa o antycznych lubieżnościach... To wszystko było jak ze snu. W jego myślach migotał kalejdoskop myśli, uczuć i wyobrażeń na temat ciągu dalszego tej nocy. Być może znalazł w końcu kobietę swojego życia? Może znajomość rozwinie się gwałtownie, nagle, w najbardziej... pożądany sposób? Wyuzdany, korzystając z jej słów? Może przyjdzie mu obejrzeć w jej wykonaniu taniec rodem ze starożytnych Floraliów? Może trafi z nią... do Arkadii? Czuł przy boku ciepło jej ciała, a na przedramieniu – gładkość jej skóry. Spojrzał na nią i zobaczył, że ona również na niego patrzy.
www- O czym pan tak myślał?
www- O... - zawahał się przez sekundę – Rzymie. Dlaczego panią to interesuje? To znaczy, akurat
t a k i e ciekawostki?
www- W szkole mnie takich rzeczy nie uczyli – wzruszyła ramionami. - A co, nie uważa pan tego za ciekawe?
www- Uważam, oczywiście! Ale są w Rzymie piękniejsze rzeczy...
www- Piękno... - uśmiechnęła się smutno. - Nie dla mnie jest piękno, proszę pana.
www- A przecież w lustrze je pani ogląda codziennie... - fantazja go nie opuszczała. Ku jego zdumieniu, dziewczyna znów spłoniła się uroczo, przenosząc spojrzenie na chodnik.
www- Niech pan tak nie mówi – bąknęła. - To nieprawda.
www- Jak Boga kocham!
wwwNie odpowiedziała. Doszli do knajpy. Była otwarta, choć nie już, a jeszcze, wbrew temu, co przypuszczał. Na lokalu mściła się zasada „do ostatniego klienta”: w kącie siedziało dwóch dresiarzy, łupiących wódkę z ponurymi minami. Nie wyglądali na takich, którzy mają zamiar zmieniać miejsce pobytu. Barmanka zerkała na nich z wyraźnym zniecierpliwieniem, czekając, aż będzie mogła wreszcie wrócić do domu. Do uszu młodzieńca dotarł strzęp ich bełkotliwej, pijackiej rozmowy:
www- Kumasz, Staszek, wszystkie baby to kurwy, kurwa...
wwwZamówił dwa wytrawne wina i usiadł przy stoliku, który wybrała Arkadia. Stojąca na nim świeczka dawno już się wypaliła, ale barmanka jakoś nie kwapiła się do jej wymiany. Panował przyjemny, miękki półmrok. I cisza, przerywana od czasu do czasu przekleństwem z sąsiedniej sali. Gdy przyniesiono wino, poprosili o popielniczkę. Zapalili, nurzając wargi w cierpkim alkoholu.
www- Wino... - uśmiechnął się, trochę niepewnie. Wahał się jeszcze. - Wie pani, te tancerki Flory – one tańczyły nago właśnie przy uroczystościach ku czci Bachusa...
www- A kim był Bachus? - Zapytała, zerkając na niego sponad kieliszka.
www- Bogiem wina, radości, zabawy, uciech. Rzymianie bardzo go kochali.
www- Nie dziwię się – odparła, chichocząc. - Brzmi jak bóg w sam raz dla mnie.
www- Lubi pani zabawę?
www- Ponad wszystko, proszę pana. - na jej ustach wykwitł drobny, łobuzerski uśmieszek. - Tego wszystkiego uczą na tych studiach?
www- W końcu – nauka o antyku, czy nie?
www- No tak. To muszą być lubieżne... wesołe studia.
www- No, nie wiem – zaśmiał się. - Trzeba kuć. Łacina, greka, to cholernie trudne języki...
www- Niech pan powie coś po łacińsku!
www- Po łacinie – poprawił delikatnie. - Ale co?
www- Co pan chce.
www- Te amata iri a me videtur.
www- Ha! - Klasnęła w dłonie. - I co to znaczyło?
www- „Jestem na pani rozkazy” - skłamał bezczelnie z szerokim uśmiechem, zadowolony z jej zachwytu.
www- Ale super! Też bym tak chciała.
www- Zapraszamy na wydział... Nie jest trudno się dostać.
www- Może kiedyś. Chętnie. Jeśli uczą tam o puszczalskich rzymiankach...
www- Trochę pani spłyca przesłanie filologii klasycznej – roześmiał się. - Ale tak, o tym również.
www- A trudno jest się nauczyć łacińskiego?
www- Łaciny – poprawił ponownie, choć w innych okolicznościach święcie by się oburzył. - Trudno. Ale wystarczy odrobina systematyczności.
www- Dlaczego akurat ten kierunek? - Spytała, siadając bokiem. Sukienka znów jej się podwinęła, bardziej nawet niż wcześniej. Zauważył skrawek białej bielizny. Poczuł nagłą słabość w ramionach.
www- Kocham... - odchrząknął. - Kocham piękno. Estetykę. Harmonię! Nigdzie nie znajdę więcej. No, chyba, że z panią...
www- Och – tym razem nie zaczerwieniła się już. Wpiła tylko wzrok w podłogę.
wwwPo chwili podniosła wzrok i pocałowała go w policzek, niebezpiecznie blisko ust. Był już całkowicie pewien, że zdarzyła mu się przygoda życia. Wiedział, jak się zaczęła – i miał nadzieję, że wie, jak się skończy.
wwwDresiarze wyszli. Zasygnalizował im to dźwięk przesuwania krzeseł po posadzce i głośne, acz bełkotliwe okrzyki. Po chwili do sali zajrzała barmanka, mierząc ich zdegustowanym wzrokiem.
www- Może chodźmy? - Zaproponowała. - Jest już strasznie późno.
www- Dobrze – uśmiechnął się. - Nie mamy daleko. Na szczęście.
Wstali i opuścili lokal, czując na łopatkach zadowolony wzrok pracowniczki lokalu. Gdy tylko przekroczyli próg, usłyszeli za plecami szczęknięcie zamka.
Wciąż padał deszcz. Szli mokrymi ulicami, znowu nie odzywając się do siebie. Jej przemoczone obcasy stukały raźnie, wyznaczając własny rytm, do którego się dostosował. Nagle odezwał się:
www- A pani?
www- A ja – co?
www- Całą noc rozmawiamy o mnie – a o pani w ogóle.
www- Bo o mnie nie ma po co rozmawiać – mruknęła.
www- Dlaczego?
www- Jestem nieciekawa.
www- Nie wierzę – zaoponował zdecydowanie. - Gdyby pani była nieciekawa, nie spędziłbym z panią tak miłej nocy.
www- Ha. Więc jest pan wyznacznikiem? Jakimś autorytetem?
www- Nie. Ale mam gust.
www- I co gust panu podpowiada?
www- Że jest pani bardzo ciekawa, tylko nie zdaje sobie z tego pani sprawy. I że jest pani zupełnie wyjątkową kobietą.
www- No – parsknęła – co do tego, to muszę się zgodzić. Ale naprawdę, nie rozmawiajmy o mnie. Co to – ja - mam do rzeczy?
www- Całkiem sporo – mruknął cicho.
wwwWestchnęła.
www- I co pan chce wiedzieć? Gdzie się urodziłam? Jaki mam znak zodiaku? Czy co?
www- Nie... ale na przykład – czym się pani interesuje?
www- Oprócz wyuzdanych rzymianek? Lubię muzykę.
www- Jaką?
www- Klasyczną.
www- Naprawdę?
www- Tak – zarumieniła się lekko.
www- I jaki jest pani ulubiony kompozytor?
www- Nie wiem. Ten, który nagrał track czterdzieści dwa. Rozumie pan, nie mam ponazywanych utworów.
wwwZatrzymała się raptownie. Uświadomił sobie, że od dawna już są na Kujawskiej. Obok nich wznosiła się piękna, secesyjna, czteropiętrowa kamienica, nosząca numer siedemdziesiąt cztery. Dookoła było zupełnie pusto i cicho – tylko latarnie brzęczały cicho, jakby zwiastując nadchodzące rozstanie.
www- To tutaj – powiedziała.
www- Ach... - westchnął.
www- Dobra – jej twarz nagle, zupełnie nieoczekiwanie, nabrała rzeczowego, poważnego wyrazu. - Cała ta gra wstępna była naprawdę fajna, serio. Ale przejdźmy do interesów. Jesteś strasznie miły, więc cena promocyjna: sto złotych. Dawno nikomu nie dałam takiego rabatu – uśmiechnęła się.
wwwZamarł, jakby ktoś go zamienił w posąg. Dobre kilka sekund zajęło mu zrozumienie, co właśnie powiedziała. A gdy dotarł do niego sens tych słów, zapłonął nagle czerwienią jak świeżo dojrzały mak. Kolejną chwilę zajęło mu odzyskanie głosu. Spoglądała na niego, zniecierpliwiona, stukając obcasem o bruk.
www- Pani... - wybąkał, wpijając wzrok w chodnik. - Pani jest... Pani tam stała...
www- Przestań – żachnęła się, podkreślając zniecierpliwienie machnięciem ręki. - Ja rozumiem, że cię to bawi, ale trzeba ustalić cenę.
www- Nie odpowiedział. Czuł, jak płoną mu policzki.
www- Słuchaj – podjęła – ja też muszę coś jeść. Wchodzisz?
www- Ja... to znaczy... - wyjąkał – proszę pani... Ja nie chciałem...
www- Boże... - spojrzała na niego badawczo, mrużąc oczy. - Ty naprawdę nie wiedziałeś? N a p r a w d ę ?
Znów spiekł raka.
www- O rany – roześmiała się. - To najsłodsza rzecz, jaką w życiu widziałam. Poważnie! Wiesz co? - Mrugnęła do niego uwodzicielsko po sekundzie zastanowienia. - Chodź. Bez opłaty. Już za samo to ci się należy, a mi się podobasz.
www- Ja... ja... ale... - jąkał się jak opętany. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, wyprostował się, odzyskał fason. - Nie, proszę pani. Nie. Ja... ja życzę pani dobrej nocy. Mam nadzieję, że miło spędziła pani ze mną czas.
www- Poważnie? Mówisz serio? - Posmutniała. - No, chodźże, głupi. Wiesz, jak dawno nie spałam z nikim za darmo? Dla przyjemności? Z... wyuzdania? - oblizała wargi, patrząc na niego z dołu.
www- Dobranoc. Naprawdę. Dobranoc pani. Niech mnie pani źle nie zrozumie... Ja nie chcę pani obrazić...
www- Oj, sieroto...
wwwSpojrzała mu prosto w oczy. W jej źrenicach zamigotało jakieś dziwne światło. Zawiedzenie? Współczucie? A może – zwykły żal? Wspięła się na palce, objęła jego szyję i delikatnie, bez żadnego ostrzeżenia, złożyła krótki pocałunek na jego wargach.
www- Jak wolisz... Szkoda - westchnęła. - No to, dobranoc panu. I wie pan co? Niech się pan nie zmienia. Szkoda by było – uśmiechnęła się smutno. - Może się zobaczymy. Na filologii klasycznej! Pa.
wwwOdwróciła się i weszła do kamienicy, a on, skamieniały, mógł tylko rzucić ostatnie spojrzenie na jej opięte w zieloną tkaninę pośladki. Ale nie zrobił tego. Patrzył na jej włosy, brązowe, miękkie, lekko poskręcane, pachnące różą. Gdy zniknęła w mroku oficyny, chwilę tkwił jeszcze w bezruchu, osłonięty opończą parasola, po czym odwrócił się i ruszył w stronę domu.

wwwJeszcze wiele razy widywał kobiety w podobnych, uwodzicielsko krótkich, wydekoltowanych sukienkach, czasami nawet przybierających taką samą, szmaragdowozieloną barwę. Niektóre z tych dam były jego koleżankami z roku. Inne – statecznymi żonami, które u boku swoich wzbogaconych mężów wychowywały małe dzieci. Jeszcze inne były artystkami. Kolejne – sekretarkami. Zazwyczaj były to panie cnotliwe, mądre i grzeczne, skuszone po prostu urokami żurnali, które spoczywają na stolikach w sklepach odzieżowych. Ale on nigdy już nie podszedł do żadnej ze swoim niezawodnym parasolem. Więcej nawet – schował niepozorny Ansalon w głąb szafy, aby nigdy więcej go nie dobyć.
wwwA w czasie deszczu? Po prostu moknął.


Z podziękowaniem dla Leny Niewskiej - za klasyczne konsultacje.
Kraków, sierpień 2012


PS. Formatowanie tutaj tekstu z worda to mordęga.
Ostatnio zmieniony pn 19 lis 2012, 00:31 przez Sepryot, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Seprioth pisze:nieskończone kurtyny deszczu, poziome i pionowe
Kurtyna wodna, zasłona wodna - szeregowy natrysk wodny (wikipedia)- w tym kontekście w jakim opisałeś deszcz trudno mi go sobie wyobrazić :(, a już słowo kurtyna zupełnie temu nie pomaga (tzn. wyobrażaniu)
Dalsze strofy gładko wiły mi się przed oczami, więc skupiłam sie na czytaniu, nie analizowaniu i wyszło, że przyjemnie się czyta - ale zakończenie mało zaskakujące. Powiem nawet przewidywalne po pierwszych słowach - mogłeś bardziej wysilić wyobraźnie i dać zakończenie, którego w kontekście początku nikt by się nie spodziwał i to podniosło by wartość tego opka.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

3
Wiem, że "wszyscy tak mówią", ale to zabieg celowy. :P Nie miało być zaskakujące. Dlatego tak a nie inaczej skonstruowałem całą sytuację wyjściową, w istocie, raczej oczywistą.

4
Spokój tego XXI-wiecznego, lecz jakby friedriechowskiego pejzażu burzyły jedynie samochody
że co??
nie da się jakoś na około? tak, zeby odbiorca dał radę bez wiki?
Zbyt był jeszcze marzycielski i naiwny, aby uznać ją za coś normalnego. Wreszcie, zbyt był pijany, aby zastanowić się dwa razy nad tym, co zamierzył.
do tej pory był ok, tu juz mi sie ulało. za dużo "zbyt", za dużo zaimków.
wiem, rozumiem, zabieg celowy, ale zaczyna blokować odbiór. dwa, trzy powtórzenia da się strawić, więcej stanowi problem.
Kiedy już lało, młodzieńca gonił wciąż złośliwy los.
wciąż złośliwy los? no, proszę...
Wspomnienie tej ostatniego przypadku
hmm?
szła w parze z ostatnim żurnalem mód.
bez "mód" - żurnal to czasopismo poświęcone modzie, wiec masz tautologię.
nieznajoma zwróciła na niego swoje czarne oczy
"swoje" do wywalenia, przeciez wiadomo, ze nie zwróciła na niego czyichś oczu.
lekko bełkocąc
bełkocząc.
zaproponował swojej niespodziewanej towarzyszce ramię.
"swojej" do wywalenia. zaimek (chyba?) dzierżawczy nic tu nie wnosi.
- Czy mogę panią zapytać, jak ma pani na imię?
rozumiem konwencje, ale jedno, pierwsze np., "pani" zbędne jest.
- Arkadia – odparła.
- Ojej – naprawdę? - Zdumiał się.
zaraza, też się zdumiałam, to mój ulubiony sklep. :twisted:
sycąc się samą swoją obecnością, samym faktem, że inna istota ludzka ogrzewa im boki.
jak-u-konia, słowo daję.
nie mozna inaczej? cialo? ciepło? obecność?
Kupmy jednak te papierosy.
namówiles mnie, zapalę i wracam :-)
- Nie chciał powodować tarć z senatem. Ani gorszyć społeczeństwa.
powodować, tarć, a do tego "gorszyć". nieładnie.
ani tym bardziej brać ich jako mężów.
za mężów?
- Ponad wszystko, proszę pana. - na jej ustach wykwitł drobny, łobuzerski uśmieszek.
khem, zdaje się, ze zły zapis dialogu masz waćpan ;-)
- No, nie wiem – zaśmiał się.
tu tez.
Wpiła tylko wzrok w podłogę.
Po chwili podniosła wzrok
powt.
do sali zajrzała barmanka, mierząc ich zdegustowanym wzrokiem.
niby "wzrok" jest ok, ale "spojrzenie" by tu bardziej pasowalo.
Zawiedzenie?
rozczarowanie?

hm, podobało mi się.
zrzućmy to na tokaj, ale w sumie czytalo się lekko, bohater jak z powieści mniszkówny, aż czlowiekowi zal, ze takich już nie ma.
rozczarowanie filologa w zderzeniu w rzeczywistościa bylo piękne, smutne, romantycznie nierzeczywiste, bo mimo otaczajacej trywialności zachował coś z naiwnej wiary w lepszy świat.

stylistycznie świetne, lekko się czyta, chociaż z wrazeniem, ze opowieśc jest z XIX wieku, nie z naszych czasów, stad zakończenie sprowadzające całą noc do pieniedzy wprowadza brutalny rys nie tylko w teskt, ale też w oczekiwania odbiorcy, któremu przez moment zamarzyl się happy end.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

5
gebilis pisze:
Seprioth pisze:nieskończone kurtyny deszczu, poziome i pionowe
Kurtyna wodna, zasłona wodna - szeregowy natrysk wodny (wikipedia)- w tym kontekście w jakim opisałeś deszcz trudno mi go sobie wyobrazić :(, a już słowo kurtyna zupełnie temu nie pomaga (tzn. wyobrażaniu)
Widzę, że starałaś się zrozumieć tę metaforę bardzo dosłownie. Wystarczy jednak spróbować pomyśleć nieschematycznie, w taki sposób, w jaki wymaga tego poezja. Kurtyna to przecież coś, co zakrywa, w tym przypadku deszcz był właśnie niczym taka kurtyna, narzucona na świat, ponieważ rzęsiste strugi słoty przysłaniały jego obraz.
ravva pisze:stylistycznie świetne, lekko się czyta, chociaż z wrazeniem, ze opowieśc jest z XIX wieku, nie z naszych czasów (...)
Odniosłem to samo wrażenie. Uważam, że dużą rolę w tym odegrały dialogi. Nie poczytywałbym jednak tego za błąd, a przeciwnie nawet - dla mnie to plus, element bardzo rzadki, który raczej nie pojawia się we wszystkich współczesnych nam utworach. A to go wyróżnia. Trzeba też wziąć pod uwagę, że to właśnie bohater kształtuje taką staroświecką atmosferę - ma tu przemożna znaczenie pasja studenta i dialogi, sposób mówienia, który jest zdeterminowany jego humanistycznymi zainteresowaniami. Można powiedzieć, że świat został przedstawiony jakby jego oczami.

6
Seprioth pisze:Powietrze przecinały nieskończone kurtyny deszczu, poziome i pionowe, szare i błękitne, gęste i rzadkie.
Czegoś tu jednak za dużo. Chyba tych poziomych kurtyn.
Seprioth pisze:XXI-wiecznego, lecz jakby friedriechowskiego pejzażu
friedrichowskiego, bo C. D. Friedrich.
Seprioth pisze:jaskrawe kolory ich wysmuklonych karoserii
Raczej wysmukłych albo po prostu smukłych.
Seprioth pisze:delikatna pani, owinięta szmerem płci, która tkała bezgłośnie swoją bezradność w strugach rzęsistego deszczu.
Uff... dwie metafory w jednym zdaniu przydawkowym, naszpikowanym przy tym epitetami, to trochę za dużo, jak na mój gust. Zwłaszcza, że ani szmer płci, w który można się owinąć, ani bezgłośne tkanie bezradności nie tworzą sugestywnych obrazów.
Seprioth pisze:Jego towarzyszka siedziała na skraju ławki, więc granica materiału ucięta była grubo powyżej połowy bardzo ładnych ud.
Tkanina nie ma granicy, która w dodatku byłaby ucięta. Ma brzeg albo rąbek.
Seprioth pisze: rozważając całą tę sytuację w myśli.
A można rozważać w czym innym?
Seprioth pisze:Dresiarze wyszli. Zasygnalizował im to dźwięk przesuwania krzeseł po posadzce i głośne, acz bełkotliwe okrzyki.
Wychodzących dresiarzy można było chyba po prostu zobaczyć? A przesuwanie krzeseł i bełkotliwe okrzyki (które zazwyczaj bywają głośne) mogą oznaczać np. wstęp do bójki.
Seprioth pisze:sukienkach, czasami nawet przybierających taką samą, szmaragdowozieloną barwę.
To by oznaczało, że te sukienki są innego koloru, lecz czasem stają się szmaragdowozielone.
Seprioth pisze:- Ja... ja... ale... - jąkał się jak opętany.
E, tam. Trzy słowa z siebie wydusił i zaraz opętanie.

Historyjka sympatyczna, chociaż przewidywalna. Natomiast jeśli chodzi o kwestie językowe - jestem za, a nawet przeciw. Za, gdyż swobodnie konstruujesz dialogi, a do narracji wprowadzasz rytm i zmienne tempo, które ją ożywia. To duży plus. Przeciw, gdyż nadużywasz epitetów. Domyślam się, że to jest element stylizacji na prozę XIX-wieczną, kiedy szafowano nimi hojnie, a poza tym - sposób budowania dystansu wobec bohatera, traktowanego z lekką pobłażliwością, czy może nawet ironicznym dystansem. Jednak jest to zabieg dość ryzykowny, gdyż przejaskrawia sytuacje banalne: ktoś siadł, wstał, zapalił papierosa, dziewczyna miała na sobie sukienkę wydekoltowaną i bardzo krótką - na dłuższą metę, ta emfaza w opisywaniu drobiazgów staje się męcząca. Krótkie opowiadanie w takiej stylistyce jest do przyjęcia, w przypadku dłuższych tekstów doradzałabym jednak większą wstrzemięźliwość.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

7
Cytat:
…” z całej zgrabnej sylwetki pałała ciekawość i zdumienie”

Z sylwetki? Wydaje mi się, że ciekawość i zdumienie wyrazić może nie tyle sylwetka co twarz.

Poza tym zgadzam się moimi Przedmówcami w całej okazałości. Opowiadanie sympatyczne, choć nie ukrywam, bardzo mi przeszkadzały w czytaniu te wszystkie niezręczności.

Pozdrawiam serdecznie :)

8
Wciągnęła mnie ta historia, choć bardzo szybko zorientowałam się z jakiego powodu piękna pani stała na ulicy. Byłam ciekawa, jak przeprowadzisz akcję i kiedy filolog klasyczny załapie. Dobrze się bawiłam. Dzięki.

Wrócę do tego opowiadania w ciągu kilku dni. :D.

I jeszcze jedno spostrzeżenie/pytanie - czy ja już gdzieś tego nie czytałam?
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

9
dorapa pisze:I jeszcze jedno spostrzeżenie/pytanie - czy ja już gdzieś tego nie czytałam?
Ym, szansa raczej zerowa, chyba, że jesteś jednym z moich pięciorga znajomych, którym wysłałem. :P Ewentualnie ktoś inny napisał coś podobnego wcześniej.
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

10
Znaczy deja vu.
Zaraz dostaniemy po łbach za pisanie nie na temat, ale ja naprawdę po przeczytaniu odniosłam wrażenie, ze gdzieś już czytałam o czymś takim... Za dużo czytam! Przerzucę się na telenowele.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

11
dorapa pisze: Zaraz dostaniemy po łbach za pisanie nie na temat
A dlaczego po łbach? przecież pisząc o tym że tekst jakoś się z czymś innym kojarzy jest IMO jak najbardziej na temat. Moze z Pretty Woman Ci się skojarzyło? :)

Pomysł dobry. Ciekawie się czytało, choć zacinałem się wielokrotnie w trakcie czytania. Według mnie trochę za dużo tu spójników typu albo, aby, ale etc. I w rozwinięciu były momenty przy których tekst mnie trochę wynudził (ale tylko przez chwilę). Końcówka mało zaskakująca; ja w środku tekstu próbowałem wymyślić własne zakończenie - na pewno nie takie. Ogólnie jestem na tak ;)

12
Moze z Pretty Woman Ci się skojarzyło? :)
Nie! Zdecydowanie chodziło o czytanie właśnie tego tekstu. :shock:

Obiecałam zajrzeć i pognębić. To zacznijmy.
Seprioth pisze:lśniła i błyszczała
Seprioth pisze:skazy i zmazy
Tak blisko siebie, że nie wnoszą nic nowego.
Seprioth pisze:kurtyny deszczu, poziome i pionowe, szare i błękitne, gęste i rzadkie.
Nie za dużo określeń? Rzadka kurtyna? Gęsta kurtyna? Rozumiem ideę, ale dla mnie o te dwa określenia za dużo.
Seprioth pisze:friedriechowskiego pejzaż
http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629387
Seprioth pisze:świetnie komponowały się z blaskiem ozdobnych wystaw.
wwwZauważył ją na skrzyżowaniu Długiej i Filipa, zupełnie przemokniętą, usiłującą bezskutecznie ukryć się pod ozdobnym,
Seprioth pisze:delikatna pani, owinięta szmerem płci, która tkała bezgłośnie swoją bezradność w strugach rzęsistego deszczu.
Poetyckość... lubię, ale nie potrafię sobie wyobrazić szmeru płci i tkania bezradności.
Seprioth pisze:młodzieńca gonił wciąż złośliwy los
Los gonił?
Seprioth pisze:Wspomnienie tej ostatniego przypadku
Wypadek przy pracy, prawda?
Seprioth pisze:z całej zgrabnej sylwetki pałała ciekawość i zdumienie, co wtrącało młodzieńca w bezgraniczną próżność.
pałać czym? ciekawością,
wtrącać w próżność?
Poetyzujesz, jakbyś się bał powiedzieć normalnie i nie wyszło zgrabnie.
Seprioth pisze:Nie sięgała mu nawet do ramienia, a jej rysy, choć przyjemne dla oka, nie kryły w sobie żadnej szlachetności, ani tym bardziej niczego wyjątkowego. Lekko pucołowata, z pełnymi policzkami i ustami, zerkała na niego niepewnymi, zwyczajnymi oczami. Jej brązowe włosy były zupełnie mokre. Jedyne, co w niej było interesującego, to reakcja na tę niespotykaną przygodę – z całej zgrabnej sylwetki pałała ciekawość i zdumienie, co wtrącało młodzieńca w bezgraniczną próżność. Miała na sobie krótką, zakończoną w połowie nagich ud sukienkę, odsłaniającą więcej, niż zakrywała. W partiach górnych kreacja odznaczała się imponującym dekoltem, ujawniającym parę ładnych, kształtnych piersi.
Wyróżnione zdanie jest jakby nie na swoim miejscu. Wciśnięte w opis postaci.
Seprioth pisze:- Czy mogę panią zapytać, jak ma pani na imię? - zaczął rozmowę, sycąc się dworskością swoich manier.
www- Arkadia – odparła.
www- Ojej – naprawdę? - Zdumiał się.
www- Oczywiście – odparła z uśmiechem, kładąc wyraźny nacisk na to pojedyncze słowo. - Ojciec miał fantazję, co?
www- Ależ to przecież przepiękne imię! - Zawołał. - O takim szlachetnym rodowodzie! Arkadia... zrodzona w raju!
www- Ciekawa jestem, gdzie jest ten raj.
www- Przecież – obruszył się – dookoła pani, rzecz jasna! Niech pani spojrzy, jaką piękną mamy noc, jak pięknie światło gra po wystawach...
Dostrzegam brak konsekwencji.
Seprioth pisze:Nie skomentowała. Był bardzo pijany. Język miał sprawny, ale na alkoholowe reakcje nałożyło się upicie życiem, młodością, sytuacją.
I kto to mówi/myśli?
Seprioth pisze: krzyżując po męsku nogi.
Czyli jak? Tak z ciekawości pytam, to żaden błąd. :D
Seprioth pisze: Jej włosy wyschły dzięki zbawiennej tarczy parasola.
Leje. Kurtyny deszczu we wszystkich kierunkach. A one tak od razu wyschły?
Seprioth pisze:Dookoła było zupełnie pusto i cicho – tylko latarnie brzęczały cicho, jakby zwiastując nadchodzące rozstanie.
Chyba dość tego czepiania się.

Już pisałam, że czytało się miło.

Chciałabym przeczytać długi kawałek twojej prozy bez dialogów. W "O damie..." dialogi są lepsze od reszty. Płynie się przez nie, a w opisach można się wpakować na podwodne skały. :D

Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

13
dorapa pisze:Czyli jak? Tak z ciekawości pytam, to żaden błąd.
O, popatrz, zapomniałbym o tym!

Według reguł dawnego savoir-vivre'u, krzyżowanie nóg jest MĘSKIM sposobem siadania, z racji faktu, że bardzo źle wygląda w sukni. Dopiero pod koniec XIX i na początku XX wieku kobiety zaadaptowały ten zwyczaj, za pośrednictwem sufrażystek i feministek, a także dlatego, że zaczęły nosić spodnie. Z biegiem czasu w społeczeństwie utrwaliło się przekonanie, że jest to sposób siadania DAMSKI. Sytuację pogorszyła jeszcze ekspansja warstw robotniczych za komuny, dla których taki siad jest nienaturalny i niewygodny. Stworzono nawet bardzo ciekawy termin na ten sposób siadania, mianowicie "jajozgniot".

Mimo to, ludzi w miarę orientujących się w normach przedwojennych nadal to razi. Kobieta, zgodnie z zasadami s-v, szczególnie mając na sobie suknię lub sukienkę, powinna siadać z kolanami złączonymi, lekko przechylonymi w lewą stronę.

14
Hmm, myślę, że w kontekście dziwki to niezwykle celna uwaga. Dziewiętnastowieczny savoir-vivre! o panienka spod latarni... :D
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”