***
WWWIgnacy Chrapek był pisarzem. Więcej nawet – bardzo dobrym pisarzem. Jego książki sprzedawały się w setkach tysięcy egzemplarzy, doprowadzając do egzaltowanych wzruszeń podobną liczbę czytelników. Pisał powieści dorodne i soczyste, słodkie jak dojrzewające w pełnym słońcu gruszki, a spadające z jego kwitnącego umysłu częściej nawet niż owoce. Tematycznie rozciągnięte były jak imperium Aleksandra Wielkiego, dorównując mu rozmachem. Raz prawiły o miłości, raz o nacjonalizmie, innym zaś razem – o szpiegach. W kilku dziełach pojawiały się także kapcioki, czymkolwiek były. WWWIgnacy mieszkał w wielkim, przestronnym mieszkaniu w środku wielkiego, przestronnego miasta. Było to odpowiednie dlań miejsce, jedyne, które pomieścić mogło jego ogromny umysł i jeszcze większe ego. Ponieważ na książkach zarabiał krocie, nie zajmował się nigdy takimi głupotami, jak na przykład jedzenie. Lubił zresztą przy drogim winie pożartować sobie z ludzi oddających się tak niedorzecznym zmartwieniom. Szczególnie z kolegów po fachu.
WWW- Pisarz nie może martwić się o dach nad głową. Nie jest przecież wtedy pisarzem! Prawdziwy artysta martwi się tylko o sztukę, to oczywiste, oczywiste, oczywiście... - mawiał, po czym pogrążał się w zadumie nad swoim najnowszym dziełem.
WWWIdylliczne życie Ignacego skończyło się jednak bardzo niespodziewanie. Już to wystarczyłoby, żeby zirytować go ponad pojęcie. Nie lubił niespodzianek innych niż jego własne zwroty akcji. Tymczasem do drzwi wielkiego, przestronnego mieszkania ktoś ośmielił się zapukać. A sposób pukania miał wyjątkowo irytujący – zamiast kulturalnie, dystyngowanie, rytmicznie uderzyć trzy razy o drewno, uderzył cztery, w dodatku nieregularnie. W związku z tym, jeszcze zanim Ignacy ujrzał przybysza, był o nim jak najgorszego zdania. Pisarz nie pochwalał nieporządności i chaotycznego usposobienia, uważając je za godne ostrej nagany.
WWWIntruz - Arkadiusz Iryński - był młodym człowiekiem, którego cechowała ostra, przenikliwa, wręcz bezwzględna inteligencja. Rzadko dobywał tego straszliwego oręża, bo miał bardzo życzliwe i serdeczne usposobienie, dzięki któremu łatwo zjednywał sobie ludzi. Pierwszą rzeczą, którą zrobił po wprowadzeniu się do nowego mieszkania, było odwiedzenie wszystkich sąsiadów. Miał w tym swój niecny zamiar: wpraszał się do każdego na kilka minut, aby oczami wyłowić z umeblowania jakiś szczegół, który pozwoliłby mu na sprawienie sąsiadowi małego podarunku. I tak, przykładowo, w mieszkaniu Pani Azerkowej wypatrzył pustą kryształową karafkę, w której pięknie prezentowałaby się dobra cherry. W małym notatniczku zdążył już utrwalić ten fakt, a ponieważ utrwalił w nim również położenie najbliższego sklepu monopolowego, wiedział zawczasu, w jaki sposób rozwinie się jego przyjaźń z Panią Azerkową. Z takim właśnie szpiegowskim zamiarem zapukał do drzwi pana Chrapka, którego nazwisko starannie wynotował z zawieszonej przy domofonie listy lokatorów.
WWW- Dzień dobry! Czy mam do czynienia z panem Chrapkiem?
WWW- Tak – odburknął Ignacy, który nie lubił, gdy odciągano go od pisania, a w dodatku z natury gardził ludźmi i ich rozlicznymi niedoskonałościami – To ja.
WWW- Nazywam się Iryński i jestem pana nowym sąsiadem. Chciałbym zapytać, czy mógłby mi pan pożyczyć szklankę cukru? - gość z dumą przedstawił swoją świetną wymówkę, którą stosował przy każdej wizycie. Jej zaletą było również to, że nigdy nie kończył mu się cukier.
WWW- Nie - zgryźliwie odparł Ignacy, zupełnie zbijając Arkadiusza z tropu, bo była to ostatnia odpowiedź, której tamten się spodziewał – Nie mam. Do widzenia.
WWWDrzwi zatrzasnęły się przed samym nosem osłupiałego młodzieńca. Gdy postał pod nimi jeszcze kilka sekund, jego oczy, umysł, serce, uda, żołądek, łopatki, a nawet takie peryferia ciała jak nozdrza i palce u stóp zapałały świętym, nieokiełznanym gniewem.
WWWTak zaczęła się wojna.
WWWArkadiusz Iryński stał się odtąd największym utrapieniem Ignacego. Gdy pisarz zgodnie ze swoim zwyczajem nad ranem udawał się do restauracji przy ulicy Głównej, na schodach zawsze spotykał sąsiada.
WWW- Dzień dobry, panie Chrapek! - zaczynał Arkadiusz – Jak minęła panu noc?
WWW- Doskonale, dziękuję. Przepraszam, śpieszę się - odburkiwał wówczas Ignacy, lecz młodzieniec nie dawał się już tak łatwo zbywać.
WWW- Ach, rozumiem, rozumiem, przecież ja również się śpieszę! Ach, pośpiech! To coś, co towarzyszy nam nieustannie, czyż nie? Całe życie gdzieś się śpieszymy! Gdybyż tak za pośpiech dawano nam pieniądze, bylibyśmy wszyscy bogaci! Wszak życie przemyka, przelatuje nam przed oczami jak klucz żurawi uciekających przed chłodem na południe w zachodzącym, jesiennym słońcu! Należy się śpieszyć! Dobrze, bardzo dobrze pan robi, panie Chrapek, że się pan śpieszy!
WWW - W takim razie, pozwoli pan...
WWW- Ależ panie Chrapek, oczywiście! Rozumiem doskonale, zapewne gonią pana ważne sprawy. Tak, życie nieustannie dostarcza nam nowych ważnych spraw do załatwienia. Wciąż i wciąż nowe ważne sprawy! Biegnie pan do urzędu? A może do banku? Finanse są bardzo istotne, wie pan. Można dobrze zarobić na giełdzie, jeśli przeczytać kilka książek, wiedział pan? Mój daleki kuzyn, a może przyjaciel...? - przerwał na chwilę Arkadiusz, zadumawszy się nad istotnym detalem. Ignacy rozpaczliwym skokiem starał się wyrwać z tej bezbłędnie pomyślanej pułapki, jednak przezorny młodzieniec postarał się, aby zasłonić swoją osobą dokładnie całe przejście - Nie! To jednak był kuzyn! No więc, mój daleki kuzyn obracał akcjami Exbudu i wie pan co? Zbił majątek! A ten Exbud to wielka spółka, naprawdę. Chociaż większy jest Mostostal... Co pan sądzi o budynkach, które wyszły spod ręki Mostostalu? Są imponujące, czyż nie? Doprawdy wspaniałe...
WWWW ten właśnie sposób sąsiad psuł każdy kolejny poranek pisarza. Głowa Ignacego była później całkowicie zapchana bzdurami, które dzień w dzień wypływały z ust Arkadiusza. Któregoś ranka, nie zważając na dobre obyczaje, po prostu odepchnął go brutalnie i wybiegł na ulicę. Później jednak spotkał w drzwiach Panią Basztową.
WWW- No wie pan, panie Chrapek? Słyszałam, jak się pan obszedł z tym uroczym młodzieńcem, Iryńskim! - oburzyła się starsza kobieta, otulając się szczelniej otrzymanym od Arkadiusza szalem – Dziwię się panu, doprawdy, że pan tak niszczy prestiż swojej profesji! Jeśli nie zmieni pan swojego podejścia, będę zmuszona nie przynosić panu więcej mleka!
WWWJak to! Miałby żyć bez mleka od pani Basztowej? Nie mógł przecież pijać tego czegoś, co wlewano do kartonów! Po prostu nie mógł. Sprytnie zaszachowany, musiał codziennie rano wysłuchiwać potoku komunałów i błahostek.
WWWWróciwszy do domu po śniadaniu, siadał pośpiesznie do klawiatury. Najlepsze pomysły zstępowały na niego właśnie podczas jedzenia. Ale kiedy tylko dotykał klawiszy, dobiegała go niemiłosiernie głośna, obrzydliwie przytłumiona muzyka. Zawsze była to huczna uwertura „1812” Czajkowskiego, którą ściany mieszkania okaleczały wytłumieniem klarnetów i zwiększeniem intensywności każdego niskiego dźwięku. Rezonujące cegły zamieniały przepiękną, osnutą w zieloną suknię uwerturę w zmokłą, brudną prostytutkę. Mokrą, połamaną parasolką uderzała ona w głowę Ignacego, nie przestając nawet na chwilę, aż do późnych godzin popołudniowych. Nie to jednak było najgorsze. Najgorsze było rozlegające się po pewnym czasie pukanie do drzwi.
WWW- Panie Chrapek – mówił Iryński z zatroskaną miną – Czy nie przeszkadza panu tak głośna muzyka?
WWW- Owszem, przeszkadza.
WWW- Ojej – załamywał ręce młodzieniec – To ja niedługo wyłączę! Bo wie pan, ja tak strasznie lubię Czajkowskiego!
Sąsiad odchodził, zaś rosyjski kompozytor milkł dopiero po kilku godzinach. I następnego dnia, znów:
WWW- Czy nie przeszkadza panu tak głośna muzyka?
WWW- Skoro przeszkadzała mi wczoraj, przeszkadza również dzisiaj.
WWW- Ojejku! To wie pan co, ja jeszcze kilka razy posłucham i wyłączę! Ogromnie lubię Czajkowskiego!
I znów:
WWW- Czy nie przeszkadza panu tak głośna muzyka?
WWW- Czy pan w ogóle wie, że Czajkowski napisał coś poza uwerturą tysiąc osiemset dwunastego?
WWW- No tak! Ale mnie nie stać na płyty. Czyli nie przeszkadza panu tak głośna muzyka?
Oczywiście, że przeszkadza, do cholery! - zatrzasnął drzwi Ignacy i po prostu przestał je otwierać, gdy w oczku judasza pojawiał się Iryński.
WWWW końcu nie wytrzymał i udał się do mieszkającego trochę dalej Pana Klińskiego.
WWWPanie Kliński – zaczął bez ceregieli – Czy ma pan zamiar tolerować to, co wyprawia Iryński? Przecież nie da się żyć!
WWW- No wie pan, panie Chrapek? - żachnął się staruszek – Chłopak po prostu lubi Czajkowskiego. Trochę tolerancji, proszę pana! W końcu to muzyka klasyczna, szlachetna. A pan też nie jesteś święty, bo widziałem, że nie otwierasz mu pan drzwi. Czas, żeby się pan trochę przystosował do ludzi. Jeśli nadal będzie pan wobec niego taki nieuprzejmy, nie wiem, czy będę nadal opiniował pańskie książki - i powrócił do wertowania bardzo ciekawego albumu, który dostał od Arkadiusza.
WWWIgnacy znów znalazł się w kropce. Ocena pana Klińskiego była dlań kluczowa i decydująca przy oddawaniu nowych dzieł do wydawnictwa, bo emerytowany krytyk jak nikt znał się na literaturze. Tak więc pisarz, chcąc, nie chcąc, codziennie dawał się przepraszać Iryńskiemu za zbyt głośną muzykę.
WWWInnym razem sąsiad zjawił się u niego z wielką, brudną, burą, wyliniałą kulą sierści, w której z wielkim trudem dało się dostrzec kontury kota. Zwierzę było śmiertelnie przerażone, miauczało wniebogłosy i wyglądało jak właśnie wyjęte ze śmietnika.
WWW- Panie Chrapek, straszna historia! Niech pan sobie wyobrazi, znalazłem tego biednego kotka na ulicy! Na pewno komuś zginął, trzeba się nim koniecznie zaopiekować, a ja mam takie malutkie mieszkanie! Niech pan go przygarnie.
WWW- Nie, nie! - tego było za wiele dla biednego artysty – Nie ma mowy! Wynoś się pan stąd z tym pchlarzem!
WWWIryński, spodziewając się takiego obrotu sprawy, zręcznie udał, że kot wyrywa mu się z rąk i wrzucił go do czyściutkiego mieszkania Ignacego.
WWW- Panie Chrapek, niech pan ma litość nad biednym zwierzęciem! - zawył rozpaczliwie – Niechże mi pan chociaż pomoże poszukać właściciela!
WWWZ mieszkań zaczynały się już wyłaniać twarze sąsiadów, zwabionych ogłuszającym miauczeniem i rykami Arkadiusza. Ignacy, przeczuwając kolejne nieprzyjemności, nie miał innego wyjścia jak złapać oszalałe ze strachu zwierzę, dokumentnie brudząc sobie koszulę - i ruszyć razem z Iryńskim w obchód po mieszkaniach. Młody człowiek bezczelnie, choć przekonująco udawał chorobliwie nieśmiałego, w związku z czym podrapany, brudny i zły jak osa Chrapek zmuszony był pytać każdego mieszkańca budynku, „czy to przypadkiem nie pański kot?” W końcu, gdy obeszli już całą kamienicę, Arkadiusz zawołał:
WWW- Ach! Wiem! Rety, zapomniałem! Przecież to kot pana Krzyżanka, z domu naprzeciwko! - po czym chwycił zwierzaka i zostawił upokorzonego pisarza samego.
WWWSposobów na zniszczenie sąsiada młodzieniec znalazł całe mrowie, wyciągając kolejne jak z rękawa, gdy tylko poprzednie przestawały być odpowiednio bolesne. Ignacy zrezygnował ze wszystkich swoich dawnych przyzwyczajeń, aby tylko unikać Arkadiusza, nic to jednak nie dało, gdyż Iryński miał fascynującą zdolność natychmiastowego dostosowywania się do nowej sytuacji. Pozwalała mu ona zadręczać starszego mężczyznę codziennie w inny sposób. Im dłużej Arkadiusz utrudniał Ignacemu życie, tym jego zemsta była skuteczniejsza.
WWWIgnacy przestał pisać. Nie mógł się skupić ani myśleć o swojej twórczości – nie był w stanie nawet uderzać w odpowiednie klawisze. Rozstrojone nerwy, na których grywał Arkadiusz, wydawały z siebie wciąż nowe dźwięki, sprawiając, że dłonie pisarza zaczynały drżeć. Nie mógł też spać. Gdy tylko ułożył się wygodnie na poduszkach, przed oczyma pojawiała mu się znienawidzona twarz sąsiada.
WWWPewnego wieczoru leżał wpatrzony w sufit, z twarzą w wykrzywioną grymasem złości i nienawiści. Słuchał, jak Arkadiusz za ścianą wyje o trzy dźwięki za wysoko „Deszcze niespokojne”. Nagle – w jego umyśle pojawiła się olśniewająca, pałająca doskonale jasnym światłem myśl, która w mgnieniu oka nadała sens wszystkim ostatnim wydarzeniom. Zerwał się na równe nogi i natychmiast pobiegł do komputera, nie zwracając uwagi na zawodzenie Iryńskiego. Zaczął pisać.
WWWPisał o upiornym sąsiedzie, który zaszczuwa niewinnego, starszego pana. Pisał jak oszalały, przez całą noc transformując gorycz ostatnich dni w litery. Już po pierwszych stronach wiedział, że książka będzie wspaniała – że będzie jego największym dziełem. Zamierzał zawrzeć w niej wszystko, co wiedział o życiu, a także sporo tego, czego nie wiedział, nasycając ją treścią. Głęboką tak bardzo, że czytelnicy się w niej utopią. Pisał i pisał, a każda przykrość ze strony Arkadiusza była pożywką dla jego palców; każda fałszywa nuta „Deszczów niespokojnych” zamieniała się w płynące wartko akapity. Zmaltretowany, brudny kot przemienił się pod jego troskliwą opieką w trzy rozdziały. „Omyłkowe” zabieranie jego rzeczy z pralni – w dwa kolejne. A już te wspaniałe, czarujące, poranne monologi Iryńskiego na schodach...! To było wręcz pół książki, pół wielkiej powieści podane mu na tacy!
WWWPisał. Przestały mu przeszkadzać wszystkie dokuczliwe złośliwostki ze strony sąsiada, przeciwnie, chwilami sam wystawiał się na ciosy, aby wchłonąć więcej weny. Niestety, młodzieniec szybko to zauważył i zaczął przeszkadzać coraz mniej i mniej, aby po tygodniu zupełnie gdzieś zniknąć. Ignacemu było trochę przykro, jednak materiału na dzieło swojego życia miał dość, nawet, gdyby powieść miała być dziesięciotomową epopeją. Iryński nie mógł mu zaszkodzić już w żaden sposób.
WWWSkończył po kilku miesiącach, przez większość tego czasu nie wychodząc nawet z domu. Książka okazała się ostatecznie dosyć obszerna – około ośmiuset stron, ale na każdej z nich zawarta była cała prawda o życiu. Gdy tylko wprowadził ostatnie poprawki, wysłał dzieło do swojego wydawcy, wyjątkowo nie interesując się oceną pana Klińskiego. Rozejrzał się tu i ówdzie za Iryńskim – bez efektu. Zza ściany dobiegała jedynie głucha, jakby martwa cisza. Może jego oprawca zachorował? W gruncie rzeczy jednak nic a nic go to nie obchodziło. Jego poetycka zemsta została dokonana. Sąsiad mógł być geniuszem, jeśli chodzi o życie, ale przeciw literaturze był bezbronny jak każdy. Przyszło mu na myśl, że Arkadiusz mógłby podłożyć bombę pod redakcję wydawnictwa, ale uspokoił się zaraz, że jest w kraju więcej oficyn, równie łasych na jego nazwisko jak kot na pieszczoty.
WWWJako pisarz znany i ceniony, Ignacy nie czekał długo na odpowiedź. Zaledwie kilka dni później zaproszono go na kawę. Jego wydawca, dorównujący mu wiekiem elegancki pan, przywitał go serdecznym uśmiechem. Postawił dwie cappuccino i po krótkiej, grzecznościowej rozmowie przeszedł do interesów.
WWW- Panie Ignacy, cóż mogę powiedzieć? Książka jak zwykle świetna, wspaniała, nie wiem, czy napisał pan lepszą. Ale niestety nie możemy jej wydać – tu zrobił minę, jakby umarł mu ktoś bliski.
WWW- C.. co? - pisarz nigdy w życiu nie był tak zaskoczony – Ale czemu? Przecież to murowany bestseller!
WWW- Wiem! Wiem, panie Ignacy. Problem tkwi w czym innym. Głupi zbieg okoliczności. Kilka dni przed nadejściem pańskiej powieści podpisaliśmy kontrakt na bardzo podobną – prawie taką samą, powiedziałbym! Naprawdę świetną. Napisaną ze swadą, z humorem, a jednocześnie przejmującą. Oczywiście, gdyby pan był pierwszy, wzięlibyśmy pana, no ale... Autorem jest debiutant, więc na pewno pan o nim nie słyszał. Czarujący młody człowiek, powiadam panu. Jego nazwisko Iryński. Arkadiusz Iryński.