***
WWWOdpaliłem papierosa. Padało tak długo, że płaszcz dawno mi przemókł i garbiłem się pod jego ciężarem, zły, blady, z włosami przylepionymi do czoła. Obserwowałem uważnie ulicę – z trudem, bo z obramowania portalu spadały strugi wody, szarpane w dodatku we wszystkie strony gwałtownym wiatrem. Coś arytmicznie stukało w głębi oficyny. WWWKamienice naprzeciwko pochylały się, strasząc zarysami rzeźb na tle siwego nieba. Drzwi do bramy skrzypiały. Z minuty na minutę robiło się coraz ciemniej, aż miałem się poddać; usłyszałem miarowy stuk przebijający się przez szum i zrozumiałem, że przyszła.
WWW- Cześć – powiedziałem cicho, gdy walcząc z parasolem weszła w bramę.
WWWKrzyknęła.
WWW- Boże, przestraszyłeś mnie... Co ty tu robisz?
WWW- Mogę wejść?
WWW- A musisz? - Skrzywiła wargi, starając się otrzepać płaszcz z grubych, ciężkich kropel.
WWWNie uznałem za stosowne odpowiadać. Ruszyłem za nią w głąb oficyny, aż doszliśmy do dębowych drzwi, zdobionych jakimiś płaskorzeźbami, startymi od częstego szorowania. Za nimi była klatka schodowa: ciemna, ogromna, sięgająca tak daleko w górę, że aż tonęła w tej górności, wypełniona marmurowymi schodami i chroniona ołowiowym szkłem.
WWWW półmroku moja towarzyszka piękniała. Włosy upięła ciasno, płaszcz zarzuciła luźno, a przemoczony parasol trzymała wpół, gdy grzebiąc kluczem w zamku przeklinała cicho pod nosem. Wiedziałem, co zobaczę, jeszcze zanim jej dłoń wymacała w ciemności kontakt. Miód.
WWWDlaczego zdecydowała się urządzić pokój na złoto, nie wiem do dziś, ale sprawiało to niesamowite wrażenie. Pomiędzy słonecznymi ścianami i przysadzistymi brązami mebli było złoto, zawarte w szczegółach i detalach, ale również w samej istocie tego pomieszczenia, jakby sam architekt kamienicy chciał, aby urządzić tutaj pokój w stylu ludwikowskim. W ścianę wpasowałby się barokowy ołtarz.
WWWGdy zdejmowaliśmy płaszcze, zaczęła się zmieniać. Coraz mniej przypominała siebie, a ja, chociaż o tym nie wiedziałem, coraz mniej przypominałem jej gościa. Szybko pozbyła się wszystkich zbędnych elementów garderoby i mimo mokrych włosów rozsiadła się wygodnie w fotelu, odcinając się od złota bielą sukienki. Ukląkłem posłusznie.
WWW- Wasza książęca mość...
WWW- Czego chcesz? - Oparła głowę na ramieniu. - Jesteś w niełasce. Wiesz przecież.
WWW- Błagać o wybaczenie.
WWW- Naraziłeś na szwank książęcy majestat. Zbeszcześciłeś osobę książęcą. Karą za to jest wygnanie. Wiesz przecież.
WWW- Wasza miłość... gdybym tylko dostał szansę... wyjaśnienia, wytłumaczenia się... - podniosłem głowę, ale zaraz opuściłem ją z powrotem.
WWW- Nie ma tu co wyjaśniać.
WWW- Gdyby jednak wasza miłość zechciała...
Szambelan zamruczał. Zawsze mnie lubił.
WWW- No dobrze – westchnęła, zakładając nogę na nogę. - Byle szybko. Mów.
WWW- Wasza miłość, zawsze chciałem ci służyć – zacząłem. Mówiłem po raz tysiączny, ale po raz pierwszy na głos, wzrokiem chwytając się chciwie dywanu. - I starałem się wypełniać twoje rozkazy na miarę swoich możliwości, nie oczekując nagrody, chyba, że sama w swojej łaskawości zdecydowałaś się mnie nagrodzić. Ośmieliłem się ciebie dotknąć tylko dlatego, że zdawałaś się być temu przychylna, a i to po długim namyśle. Jeśli kiedykolwiek zrobiłem coś, co ci się nie spodobało, to nie wynikło to z twojej winy, a z mojej, z mojej małostkowości i niezrozumienia dla twoich myśli. Nie rozumiałem, że to, co robię, aż tak cię rani. Egoistycznie nie patrzyłem na twoje potrzeby, ale to tylko dlatego, że sam się pogubiłem w swoich myślach. Chciałbym, żebyś dała mi drugą szansę, tym razem ją wykorzystam, nigdy więcej już nic takiego nie zrobię... Kurwa, Beata, kocham cię.
WWW- Wyjdź – usłyszałem zmęczony głos.
Podniosłem wzrok. Zaciskała dłonie, oczy miała zamknięte, a usta jej drżały. Nie widząc innego wyjścia, wstałem i odszedłem.
WWWDo drzwi odprowadził mnie wielki, bury szambelan.