Konsekwencje.

1
On był zbyt łagodny, a ona nie dość ruda.

Oplotła ramionami kolana, bezrefleksyjnie patrząc na defiladującego w poprzek pokoju czarnego kota. Dziwne. Ten kot. Przecież mówił, że kocha psy.

- Zimno ci? – spytał, przysiadając na skraju łóżka. Ostrożnie. Jakby bał się, że je wywróci i zrobi jej krzywdę. Zupełnie tego nie chciał. Podobała mu się. Po raz setny tego wieczora przemknął wzrokiem po odkrytych ramionach kochanki, smukłych udach i pełnych piersiach.

„Tylko te włosy…” - pomyślał. Właściwie ciemny blond ze złotymi przebłyskami, jakby ktoś powtykał jesienne liście w siano. A przecież o tej porze roku siana na polach być nie powinno. Jesień. Były tylko drzewa wstrzymujące oddech przed zimą - zbierały energię, żeby przetrwać ciemne miesiące, malowały korony feerią barw zanim zima zdusi świat posrebrzaną bielą. Zupełnie, jakby chciały zawirować w tańcu wieczoru panieńskiego. Rude, brązowe, starozłote, jak lubił.

Jej włosy.

Dysonans, który wybił go z rytmu maili, wyrwał z zaklętego kręgu wyobraźni, rozwalił w drzazgi dokładny obraz, pieczołowicie, z pietyzmem składany kolejnymi informacjami.
Poznawał ją po swojemu, dostosowując do wyobrażenia, odtwarzając wciąż na nowo z każdym postem opatrzonym jej nickiem. To, co nie pasowało, eliminował.

Teraz miał za to zapłacić.

Ponieść konsekwencje.

- Kathedra… - zaciął się. Zaklął w duchu. Głupie przyzwyczajenie. Ponad pół roku czytania jej postów, potem prywatnej korespondencji i gry wyobraźni wbiło mu ją do głowy.

Spojrzała na niego.
Bure oczy. Nie szare i nie niebieskie, bure, jak futro dachowca.
To akurat pasowało.

- Wszystko w porządku?

Skinęła głową.

- Chodź, zejdziemy do kuchni, zjemy coś. Pewnie jesteś głodna. – Sięgnął po leżące na podłodze granatowo czarne, koronkowe majtki. Dobrze, że ich nie porwał. Mało brakowało.

Patrzył, jak się ubierała w przytłumionym świetle nocnej lampki. Na tle czekoladowych ścian jasna skóra świeciła miękko i ciepło, ściągała wzrok. Rozpraszała go, nie pozwała się skupić. Myśli błyskawicznie wróciły do wrażeń, jakie w nim zostały po paru godzinach w towarzystwie Kathedry. Małgorzaty – poprawił się. Miała na imię Małgorzata. Powinien w końcu zapamiętać.

Poczuł lekkie mrowienie miedzy palcami i u podstawy włosów. Zwalczył pokusę sięgnięcia po pilota wieży. Mógłby włączyć muzykę – coś wolnego, sennie wędrującego wokół obojga jak upływ czasu - i pozwolić, żeby się dla niego ubrała. Nie dla siebie, jak teraz. Dla niego. Żeby mógł ją zatrzymać pod powiekami i nie wypuścić, dopóki będzie miał na to ochotę.

Nie zaproponował.

W milczeniu śledził kolejne warstwy zakrywające jej ciało.
Cień żalu, że zabrakło mu odwagi zaszumiał wsuwanymi rękawami żakietu.
Kathedra.
Małgorzata, do cholery!
Uniosła głowę, przemknęła po nim wzrokiem.
Milczał.

- Musze już iść – przerwała niezręczną ciszę zamkniętą pomiędzy futrem kota a słodkimi ścianami. Zgarnęła ze stołu klamrę i wprawnym ruchem spięła włosy wysoko nad karkiem. Bure oczy osadziły go miejscu.

Otrząsnął się, jak wyrwany z transu.
Szkoda tej muzyki.

- Słucham?
- Do domu - powiedziała. Jakoś tak cicho. Niepewnie.
- Co do domu?
- Wracam do domu. Późno już.
- Do hotelu – poprawił automatycznie. Mieszkała za daleko. Może to lepiej. Nie był pewny. Kilkaset kilometrów wyobraźni i sieci bezprzewodowej. A mimo to spotkali się.
- Tak. – Sięgnęła po torebkę. Kluczyki od stojącego pod domem grafitowego Audi Q7 upadły na łóżko. Zgarnęła je jak wygraną w pokera z blatu naznaczonego bliznami po papierosach, ledwo muskając paznokciami zwichrowaną pościel, zupełnie, jakby nie miała ochoty wracać do tego, co przed chwilą się zdarzyło. Co zdarzało się między nimi przez ostatnie trzy godziny.

- Nie wygłupiaj się. – Tak na dobrą sprawie nie wiedział, jak ją zatrzymać. I czy powinien. Chciał, co do tego nie miał wątpliwości, zresztą nigdy nie lubił szybkiego seksu bez zobowiązań. Kilka razu mu się zdarzyło, nie był święty, ale w ciągu dwóch lat od rozwodu przez jego łóżko przewinęło się niewiele kobiet. Gdy o tym myślał, dochodził do wniosku, że mniej więcej tyle samo, co do rozwodu.

Ruszyła do drzwi sypialni. Zaciśnięte zęby. Błysk rozczarowania w oczach. Siano wyrywające się spod brązowej spinki, łagodnymi kosmykami okalające jej twarz.
Nie. Ni c z tego. Nie ma bata. Nie był facetem, którego można bez słowa zostawić, nawet, jeśli na randkę przyjechało się audiolą za dziewięćdziesiąt tysięcy.

Zbił w umyśle jej nick, wcisnął gdzieś, gdzie na razie wolał nie zaglądać i złapał kobietę za rękę. Zacisnął palce. Mocno. Mocniej niż powinien, bo go zirytowała. Nie obchodziło go, że zostawi ślady, naznaczył ją w wielu miejscach, znał jej skórę, zapach i smak, wciąż czuł ją na języku i na dłoniach, jej paznokcie zostawiły na jego plecach długie rysy - przy każdym ruchu miał wrażenie, że pod jedwabną koszulą ma igły jałowca.

- Gośka!

Strach w jej oczach.

- Musze iść – powiedziała matowo. – Powinnam.
- Bzdura. – Zirytował się. Kobiety i te ich zmiany nastrojów, człowiek za cholerę nie nadąży – przed chwilą było im razem fantastycznie, uśmiechała się. Zostawił ją na pięć minut, a jak wrócił, wbił się w ścianę lodu. Smutku. Melancholii. Diabli wiedzą, czego jeszcze. Grunt, że zupełnie się tego nie spodziewał, więc pozwolił sobie na analizę, na racjonale podejście do sytuacji, ignorując fakt, że ma do czynienia z kobietą. Teraz ochłonął.

„Kobieta, durniu!” – Pomyślał. „Zero racjonalności. Hormony, emocje. Zakupy. Zmęczenie drogą. I tego się trzymaj.”
Więc się trzymał, odbijając od granic rozumu tak daleko, jak twórcy „Piraniokondy”.

Drobna ręka w jego dłoni. Na jasnej skórze ślad po jego zębach.

Kathedra.

Może miała pms. Albo leki przestały działać. Chyba wolałby to drugie, jak wspomniał pmsy swojej eks, zimno mu się robiło – bezpodstawne, niezapowiedziane awantury, napady histerii, kompulsywne sprzątanie, a zaraz potem latające wokół talerze i wrzask, że nikt jej nie pomaga. I ciche łzy wzruszenia przy oglądaniu reklamy margaryny – „zobacz, jak ona się o niego troszczy…”.

- Jest późno, nie pozwolę, żebyś tłukła się teraz do hotelu. Możesz spać u mnie. Rzeczy i tak masz jeszcze w bagażniku.
- Rezerwacja… - W burych oczach zamigotały łzy.

Pms jak obszył.

- Chuj z rezerwacją – odparł przez zaciśnięte zęby, tłumiąc wycie instynktu, żeby jednak pozwolić jej odejść - odkąd został kawalerem z odzysku, w szafkach kuchennych został jeden komplet talerzy, brązowy, z ikei. Nie uśmiechały mu się zakupy. No nic. Nie ma ryzyka… – Zaraz przygotuję coś do jedzenia, otworzę wino. Ściągaj tę cholerną kurtkę, zostaniesz na noc.

- Nie mówi mi, co mam robić!

Oczywiście.

Setki razy słyszał to w różnych konfiguracjach, za każdym chodziło, żeby pokazać, kto tu rządzi. Bo przecież nie on. Nawet, gdy miał rację, ten kawałek wracał jak mantra, zupełnie, jakby myślenie było drugorzędne, a waga decyzji dominowała nad jej racjonalnością. Przecież miał rację, po diabła się buntowała?

Usiłowała wyrwać rękę, ale nie puścił. Miał nadzieję, że nie będzie próbowała nic bardziej inwazyjnego, nie podejrzewał, żeby zdołała zrobić mu krzywdę, ale po pół roku znajomości w sieci i trzech godzinach w rzeczywistości, doskonale wiedział, że daleko jej do grzecznej dziewczynki.

- Chcę wrócić…

Westchnął.

Mógł dać jej w łeb albo spróbować przebić się przez obłęd. Delikatnie. Łagodnie.
Ruszył do przodu, zmuszając, żeby ustąpiła mu miejsca, zamknął ją między ścianą a swoim ciałem, pocałował. Z zadowoleniem odnotował, że poddała się z cichym pomrukiem. Do cholery, przecież nie chciała stąd wychodzić, więc po co ta scena?
Po dłuższej chwili puścił ją.

- Gośka, proszę, zostań.

Proszę.

Magiczne słowo. Wiedział, że kobiety uwielbiają, gdy decyzja spoczywa w ich dłoniach, szczególnie, jeśli nie ponoszą konsekwencji. Tu jej nic nie groziło, najwyżej powtórka świetnego seksu.

- Myślałam, że…
- Że co?
- Że wyszedłeś, żebym mogła się ubrać i zniknąć – wydusiła. Odetchnęła głęboko, widząc autentyczne zdumienie na jego twarzy, bure oczyska spojrzały bystro. Uśmiechnęła się nagle. – Za nic w świecie nie chciałabym się narzucać.

Bardzo starał się nie roześmiać. Chyba nawet mu się udało, chociaż szeroki uśmiech, jakim ją obdarzył, zaowocował kopniakiem w piszczel. Szpilki, nie glany wzmacniane stalą na czubach, miłe to nie było, ale nawet nie syknął. Uważała go za twardziela, wiec zdecydował, że będzie trzymał się roli, przynajmniej dopóki nie spotka przeciwnika o gabarytach Vitalija Kliczko i nastawieniu Putina. Wtedy wytłumaczy jej, że właściwie znacznie lepszy jest w lekkiej atletyce.

- Nie rób tego więcej – ostrzegł.
- Bo co?
- Bo nam się kolacja odwlecze.

Zawahała się, widział, że przekora walczy w niej o lepsze z czymś bardziej podstawowym – instynktem samozachowawczy? Miał nadzieję, w sumie był trochę zmęczony, godzina lub dwie przerwy dobrze mu zrobią. I wino. I może ciepły posiłek.

- Jestem głodna – przyznała.

Wziął ją za rękę, tym razem delikatnie.

- Chodź, sprawdzimy, co jest w wielkim segregatorze – zaproponował, wyprowadzając Kathedrę z sypialni. Butów nie zdejmuj, dywany wyprowadziły się z moją eks, nie mam podgrzewanej podłogi.

Kuchnia była typowo wiejska – duża, przestronna, z wielkim oknem i masywnym stołem otoczonym wieńcem ośmiu krzeseł. Stół i krzesła były jego, po dziadkach. Gdy eks po rozwodzie poleciła transportowcom je spakować, sięgnął po siekierę. Coś dodał po łacinie. Zrezygnowała, zabierając nowy telewizor za prawie trzydzieści tysięcy, zestaw kina domowego, nie pamiętał, co jeszcze… Samochód.

Zabrała samochód.

Jego wóz, BMW X3 w manualu, którego nawet nie potrafiła prowadzić. Sprzedała auto jak mogła najszybciej, a on natychmiast, po niecałych dwóch dniach od transakcji, odkupił go i przyprowadził, stawiając pod oknem sypialni, bo po obłędzie, jakim przez trzy miesiące eks go otoczyła, musiał odzyskać korzenie, które utrzymają go przy zdrowych zmysłach – dom, stół, samochód i pracę.

Uśmiechnął się leciutko, patrząc, jak Kathedra delikatnie przesuwa palcami po białym, ręcznie wyszywanym obrusie otulającym blat jego stołu.

Lubił ten dom. Kochał kuchnię, z drewnianą podłogą i rustykalnymi szafkami wypełniającymi jedną ścianę, z dębowa skrzynia, którą ryzykując skręcenie karku stargał ze strychu i odnowił w przerwach między rozmowami z Gośką. Pomieszczenie było ciepłe i przytulne, chociaż widać było brak damskiej ręki – talerze i garnki, chociaż umyte, wciąż dostojnie spoczywały na suszarce, ścierka poniewierała się po podłodze, a kwiaty na oknie pamiętały lepsze czasy.

Kot przewędrował środkiem stołu i miękko przeskoczył na parapet. Doniczka z podeschniętą paprotką nawet nie drgnęła, zafalowało kilka gałązek. Kot prychnął.

Dziewczyna rozglądała się z zainteresowaniem.

- Siadaj. – Uśmiechnął się lekko. – A ja zrobię nam kolacje.
Zerknęła na niego spode łba, spod płowych włosów, burymi oczami, jakby nie do końca ufała z męskie zdolności kulinarne, ale posłusznie zrobiła, co chciał.

Na patelni grillowej przygotował polędwiczki z kurczaka, do tego zasmażany ryż z warzywami, ona w międzyczasie pokroiła pomidory, mozarellę i dorzuciła bazylię. Oliwa. Odrobina soli. Nie chciała herbaty, więc otworzył wino.

Przy drugim kieliszku przyłapał się na tym, że uśmiecha się, patrząc jak Kathedra… Gośka… Patrząc, jak Gośka dotyka ustami szkła. Przy czwartym, zaraz po tym, jak oblizała wargi z czerwonego wina, wyjął jej z dłoni kieliszek i posadził na stole. Klamra spinająca letnie włosy z jesiennymi iskrami poleciała w kąt, później reszta jej ubrań i jego ciuchów.

Dobrze, że w kuchni było ciepło, chociaż nie miała szansy zmarznąć w jego ramionach.

Została na noc, chociaż rzeczy z bagażnika przyniósł dopiero rano, po tym, jak obudził się w pościeli pachnącej cytryną, piwonią, zielonymi liśćmi i konwaliami. I nią. Jej latem i przekorą. Z kolejnymi rysami na jego barkach, a gdzieś u podstawy szyi wyraźnym śladem zębów.

Wyjechała wieczorem, chociaż prosił, żeby jeszcze została. Był weekend. Sobota dopiero. Mogła zostać.

Prosił.

Zamiast zapleść palce w zbożowe włosy, przycisnąć ją do ściany tak, żeby jęknęła z bólu i zabrać do kuchni. Albo między czekoladowe ściany. Miedzy miękkie, czarne futro kota, który przybłąkał się dwa dni temu, a ciepło-zimne mury sypialni.

- Nie powinnam – powiedziała, gdy zachmurzony niczym listopadowe niebo patrzył, jak wsiadała do Audi za dziewięćdziesiąt tysięcy.

Odnalazł dwuletnią paczkę papierosów i zapałki, usiadł na schodach, zapalił, z niepokojem obserwując rdzawo-brązowy liść na kamieniu i żółknącą trawę. I z niepokojem zrozumiał, że Kathedra coś w nim zniszczyła.

I że tęsknił za latem.
Ostatnio zmieniony pn 18 lis 2013, 21:19 przez ravva, łącznie zmieniany 3 razy.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

2
ravva pisze:On był zbyt łagodny, a ona nie dość ruda.
Nie wiem, czemu, ale to zdanie mnie "chwyciło" - świetne otwarcie :)
ravva pisze:Dziwne. Ten kot. Przecież mówił, że kocha psy.
Wiadomo, o co chodzi, ale siłą rzeczy brzmi, jakby to kot mówił, że kocha psy. Może gdyby zawczasu gdzieś ten mężczyzna był wprowadzony do tekstu, to by mnie tak nie zakłuło.
ravva pisze: Jakby bał się, że je wywróci i zrobi jej krzywdę. Zupełnie tego nie chciał.
Nie brzmi mi to wtrącenie jakoś... Jak bał się, że coś zrobi, to wiadomo, że tego nie chciał. A samo zdanie nie wnosi wiele wartości estetycznej.
ravva pisze:granatowo czarne
granatowo-czarne (myślnik Ci uciekł)
ravva pisze:Tak na dobrą sprawie
sprawę
ravva pisze:instynktem samozachowawczy?
literówka
ravva pisze:Jego wóz, BMW X3 w manualu, którego nawet nie potrafiła prowadzić. Sprzedała auto jak mogła najszybciej, a on natychmiast, po niecałych dwóch dniach od transakcji, odkupił go i przyprowadził, stawiając pod oknem sypialni, bo po obłędzie, jakim przez trzy miesiące eks go otoczyła, musiał odzyskać korzenie, które utrzymają go przy zdrowych zmysłach – dom, stół, samochód i pracę.
Wyraziste, z klimatem. I daje ciekawy rys charakteru bohaterowi.
ravva pisze:Zerknęła na niego spode łba, spod płowych włosów, burymi oczami, jakby nie do końca ufała z męskie zdolności kulinarne,
Wiem, że i oczy, i włosy są w tym tekście poniekąd "wyznacznikiem" postaci, ale wydaje mi się, że za często o tym wspominasz. Tutaj, zwłaszcza przy tych oczach, miałam taki irytujący głosik w głowie: "tak, wiem, jaki ona ma kolor oczu i że nietypowy!" ;)
ravva pisze:Przy czwartym, zaraz po tym, jak oblizała wargi z czerwonego wina, wyjął jej z dłoni kieliszek i posadził na stole.
Brzmi jakby posadził na stole kieliszek ;)

Tekst z klimatem, ale i też tematyką, która chyba nie mam szans po prostu do mnie przemówić. Gdzieś się "rozmijam" z tą sytuacją, trudno mi się wczuć - brak doświadczeń, podobnych odczuć itd.
To zostawmy.

Na chwilę do stylu. Ogólnie lubię Twój sposób opowiadania. Taki trochę magiczny - melancholijny, ale z pazurem. W tym tekście drażniła mnie jednak jedna rzecz.
Momentami miałam wrażenie, że kolejne akapity, obrazy są zbyt poszarpane. Poprzecinane zbędnymi pauzami, wtrąceniami, przeskokami do nowych akapitów itd. Taki zabieg czasem fajnie coś podkreśla, wyciąga jakąś myśl, ale mam wrażenie, że w tym tekście zdominował za bardzo Twój styl i zamiast dodawać wyrazu zaczął być nużący.

Trochę trudno to odczucie sprecyzować i wyjaśnić inaczej niż "bo mnie jakoś tak nie pasuje", ale spróbuję nakreślić, o co mi chodzi.
ravva pisze:„Tylko te włosy…” - pomyślał. Właściwie ciemny blond ze złotymi przebłyskami, jakby ktoś powtykał jesienne liście w siano. A przecież o tej porze roku siana na polach być nie powinno. Jesień. Były tylko drzewa wstrzymujące oddech przed zimą - zbierały energię, żeby przetrwać ciemne miesiące, malowały korony feerią barw zanim zima zdusi świat posrebrzaną bielą. Zupełnie, jakby chciały zawirować w tańcu wieczoru panieńskiego. Rude, brązowe, starozłote, jak lubił.

Jej włosy.

Dysonans, który wybił go z rytmu maili
, wyrwał z zaklętego kręgu wyobraźni, rozwalił w drzazgi dokładny obraz, pieczołowicie, z pietyzmem składany kolejnymi informacjami.
Ładny opis jesieni, poniekąd prosty problem - zdarzenie wyobrażenia o kobiecie z rzeczywistością - ale przez to wracanie do "jej włosów", wyróżnianie ich w osobnym akapicie itd. fragment wydał mi się dość koślawo skomponowany. Jak czytam ciągiem (dokleję sobie "jej włosy" do poprzedniego akapitu), to dostaję bzdurę - włosy są raz takie, jak lubił, raz inne. Trzeba więc zrobić pauzę, wziąć oddech. Trochę nie wiem, po co ten zabieg. Zwłaszcza powtarzany przez Ciebie dość często. Zaczyna wyglądać momentami no wprowadzany na siłę. Podkreślający cokolwiek, co podkreślić się da. Jakby zabrakło innych środków na wyrażenie emocji. Wydaje mi się, że sam fakt przejścia od włosów do tak obszernego opisu jesieni i kolorów, których on oczekiwał, wystarczająco podkreśla rolę i wystarczy do wyjaśnienia "dysonansu". Bez wtrąceń, pauz i tak dalej.
ravva pisze:Nie dla siebie, jak teraz. Dla niego. Żeby mógł ją zatrzymać pod powiekami i nie wypuścić, dopóki będzie miał na to ochotę.

Nie zaproponował.

W milczeniu śledził kolejne warstwy zakrywające jej ciało.
Cień żalu, że zabrakło mu odwagi zaszumiał wsuwanymi rękawami żakietu.
Kathedra.
Małgorzata, do cholery!
Uniosła głowę, przemknęła po nim wzrokiem.
Milczał.
Tutaj podobnie. Myśl jest spójna, da się wyczuć emocje bohatera, ale fragment jest bardzo poszarpany i brzmi, jakbyś próbowała trochę na siłę wzbudzić emocje. "Nie proponuje. Milczenie. Cień żalu szumi. Milczenie." Jakbyś nie mogła się zdecydować między jakimś nowoczesnym wierszem a prozą.
Jestem zdecydowanym odbiorcą prozy - stąd pewnie moje zastrzeżenia.

Kwestię pozostawiam Ci do przemyślenia, bo to dość subtelna sprawa. Takie wyważenie stylu. Według mnie, opowiadanie zyskałoby na większej płynności.

Ogólnie tekst czytałam z przyjemnością i z zaciekawieniem. Nie do końca weszłam w warstwę emocjonalną tekstu, ale, jak już wspomniałam, zwyczajnie chyba nie jestem targetem. Niemniej samo śledzenie relacji i zachowań tej dwójki bohaterów było zajmujące. Ładnie oddałaś ten problem.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

3
tak sie zastanawiam nad tym kawałkiem i narasta we mnie irytacja - głownie, że wpakowany został w takim stanie, jak zwolniony przedwcześnie ze szpitala pacjent poparzeniówki :-D
ada pisze:
ravva pisze:Dziwne. Ten kot. Przecież mówił, że kocha psy.
Wiadomo, o co chodzi, ale siłą rzeczy brzmi, jakby to kot mówił, że kocha psy. Może gdyby zawczasu gdzieś ten mężczyzna był wprowadzony do tekstu, to by mnie tak nie zakłuło.
on jest w otwarciu, zobacz, że w sumie, jako, ze opko jest pisane z jego punktu widzenia, nie ma tam o nim nic, imienia, nazwiska, koloru włosów, nawet nicka.
jest on. i wszytsko tutaj jest nim, jego życiem, uczuciami, ona wchodzi w jego swiat i w sumie niewiele o niej wiemy, poza kilkoma detalami.

chociaż nad tym kotem faktycznie mozna się zastanowić, moze rzeczywiscie lubi psy :-D
ada pisze:
ravva pisze: Jakby bał się, że je wywróci i zrobi jej krzywdę. Zupełnie tego nie chciał.
Nie brzmi mi to wtrącenie jakoś... Jak bał się, że coś zrobi, to wiadomo, że tego nie chciał. A samo zdanie nie wnosi wiele wartości estetycznej.
true :-)
ada pisze:
ravva pisze:Zerknęła na niego spode łba, spod płowych włosów, burymi oczami, jakby nie do końca ufała z męskie zdolności kulinarne,
Wiem, że i oczy, i włosy są w tym tekście poniekąd "wyznacznikiem" postaci, ale wydaje mi się, że za często o tym wspominasz. Tutaj, zwłaszcza przy tych oczach, miałam taki irytujący głosik w głowie: "tak, wiem, jaki ona ma kolor oczu i że nietypowy!" ;)
z włosami i oczami jest jak z jej nickiem i imieniem - są istotne. wręcz kluczowe dla jego sposobu postrzegania, stad tak ich dużo.
ada pisze:
ravva pisze:Przy czwartym, zaraz po tym, jak oblizała wargi z czerwonego wina, wyjął jej z dłoni kieliszek i posadził na stole.
Brzmi jakby posadził na stole kieliszek ;)
hmm, tak mi brzęczało, ze być moze warto byłoby doprecyzowac, ale doszłam do wniosku, ze prowadzenie przez ten kawałek czytelnika za raczkę zrobi niepotrzebny tłok.
ada pisze:Tekst z klimatem, ale i też tematyką, która chyba nie mam szans po prostu do mnie przemówić. Gdzieś się "rozmijam" z tą sytuacją, trudno mi się wczuć - brak doświadczeń, podobnych odczuć itd.
To zostawmy.
zostawmy :-D
ale doskonale wiem, o czym mówisz.
ada pisze:drażniła mnie jednak jedna rzecz. Momentami miałam wrażenie, że kolejne akapity, obrazy są zbyt poszarpane. Poprzecinane zbędnymi pauzami, wtrąceniami, przeskokami do nowych akapitów itd. Taki zabieg czasem fajnie coś podkreśla, wyciąga jakąś myśl, ale mam wrażenie, że w tym tekście zdominował za bardzo Twój styl i zamiast dodawać wyrazu zaczął być nużący.
rozumiem, ze obraz graficzny nie pomagał :-D
ada pisze: Wydaje mi się, że sam fakt przejścia od włosów do tak obszernego opisu jesieni i kolorów, których on oczekiwał, wystarczająco podkreśla rolę i wystarczy do wyjaśnienia "dysonansu". Bez wtrąceń, pauz i tak dalej.
pewnie wypadałoby to nieco doszlifować ;-)
ada pisze:Tutaj podobnie. Myśl jest spójna, da się wyczuć emocje bohatera, ale fragment jest bardzo poszarpany i brzmi, jakbyś próbowała trochę na siłę wzbudzić emocje. "Nie proponuje. Milczenie. Cień żalu szumi. Milczenie." Jakbyś nie mogła się zdecydować między jakimś nowoczesnym wierszem a prozą.
Jestem zdecydowanym odbiorcą prozy - stąd pewnie moje zastrzeżenia.
hm, ja też.
"nowoczesny wiersz" mówisz?
to w sumie nienajlepiej.
ada pisze:Niemniej samo śledzenie relacji i zachowań tej dwójki bohaterów było zajmujące. Ładnie oddałaś ten problem.
"ładnie oddałas ten problem" :D
czad, ale podsumowanie, aż parsknełam śmiechem, takie to serio.

dzieki wielkie za weryfkę, przyznam, wydawało mi się, ze bedzie gorzej, mimo kilku pozytywnych opinii (głownie z sb :-D ), ale widze, ze - jak ktoś mądry powiedział - jest "niezłe", chociaż wypadaloby nad tym popracować, wrzucić do szafy na tydzień, zaorać i sprawdzić, co się wykluje.
kłaniam się w pas, bo w sumie deko mi stres odpuścił.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

4
Adrianna pisze: Momentami miałam wrażenie, że kolejne akapity, obrazy są zbyt poszarpane. Poprzecinane zbędnymi pauzami, wtrąceniami, przeskokami do nowych akapitów itd. Taki zabieg czasem fajnie coś podkreśla, wyciąga jakąś myśl, ale mam wrażenie, że w tym tekście zdominował za bardzo Twój styl i zamiast dodawać wyrazu zaczął być nużący.
To opowiadanie to w sumie dość krótki tekst a genialnie pokazuje większy fragment rzeczywistości.
Z mojego niewprawnego punktu widzenia, właśnie te poszarpanie oddawało nastrój i budowało klimat. Dobra była spójność zabiegu, że nie pojawia się to tylko w jednym miejscu, tylko podąża razem z bohaterem, oddaje jego zmieszanie, siłę połączoną z niezdecydowaniem. Tak to odbieram. Ale ja patrzę od strony emocji i moim emocjom były potrzebne te przerwy i milczenie.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

5
Piękne. I zgadzam się, że świetne otwarcie. Łagodne, miękkie, melodyjne i jakby obojętne; skojarzyło mi Trzecią ("Szkocką") Symfonię Mendelssohna (włączyłem dla przypomnienia i sprawdzenia - zgadza się). Tylko ten "chuj" mnie razi. Dysonans na tle tak aksamitnego języka.

6
Nie jestem weryfikatorem. Nie podejmę się oceny od strony technicznej.
Ale jest tu dla mnie klimat niepowiedzianej gry zmysłów dwojga kochanków. Pragnienia które coś tłumi. Brak pewności? Tak to odbieram. I bardzo mi się spodobało.
Nieposłuszeństwo jest podstawą wolności, posłuszni muszą być niewolnicy.
Nam patriotom szabla i być może mogiła. Wam niewolnicy kajdany i zasłużone knuty.

8
No widzisz? A marudziłaś, że nie komentują :)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

9
ravva pisze:
ada pisze:Niemniej samo śledzenie relacji i zachowań tej dwójki bohaterów było zajmujące. Ładnie oddałaś ten problem.
"ładnie oddałas ten problem" :D
czad, ale podsumowanie, aż parsknełam śmiechem, takie to serio.
xD True... Nawet nie zwróciłam uwagi, jak nieskładnie to wyszło. Zabrakło mi pasujących słówek, czy coś przekombinowałam.
Chodziło zasadniczo o to, że stworzyłaś dobry klimat. I na tym prostym stwierdzeniu poprzestańmy, zanim znów pokręcę ;)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

10
Navajero pisze:No widzisz? A marudziłaś, że nie komentują :)
wiem, ja czasem coś palnę, a poźniej żałuję.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

11
Doświadczyłem najgorszego, co może być, czytając ten tekst. Mam na myśli mój czytelniczy paradoks. Nie przeczytałem całego tekstu, choć bardzo mi się podobał i właśnie dlatego, że bardzo mi się podobał. Wciągnął mnie do tego stopnia, że przeskakiwałem fragmenty, by zobaczyć, co dalej.

Coż mogę rzec. Czekam na publikację jakąś :)
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com

12
Podobało mi się. To jeden z kawałków, które czyta się zapominając, że stygnie kawa. Fajny portret szorstkawego faceta po przejściach w obliczu subtelnej, ale jakże istotnej przemiany.
Zgrabnie napisane, choć jest trochę drobiazgów - czasem zdanie mało ładne, tu brak myślnika, tu ę bez ogonka - do wybaczenia.

13
Ładne. Ładne. Ładne. A niech tam… once again - ładne.

A właściwie to jeszcze inaczej: ładnie napisane. To chyba ważniejsze, niż samo „ładne”, nie?

Poczyszczenia jednak wymaga, chciałbym przyłożyć się do tego zbożnego dzieła. Czytałem komentarz Adrianny i moje uwagi pewnie trochę się będą pokrywały z jej spostrzeżeniami, ale spróbuję po swojemu, dobrze?

„Oplotła ramionami kolana, bezrefleksyjnie patrząc na defiladującego w poprzek pokoju czarnego kota. Dziwne. Ten kot. Przecież mówił, że kocha psy.”

Nie mam problemu ze zrozumieniem, o co chodzi. Jednak - narrator stoi za plecami mężczyzny, tylko w tym jednym zdaniu wlazł do głowy bohaterki. Samo w sobie mogłoby być ciekawym zabiegiem technicznym, takie otwarcie tekstu z jej punktu widzenia, ale jakoś mi nie pasuje. Może z tego powodu, że narusza kompozycję?
Kot jest bardzo ważny, bo pełni rolę fajnej klamry spinającej początek z końcem. Co byś powiedziała na coś takiego?
„Oplotła ramionami kolana, bezrefleksyjnie patrząc na defiladującego w poprzek pokoju czarnego kota.
Tak, jej pewnie wydaje się to dziwne, przecież pisał nie raz, że kocha psy.
Ale nic nie powiedział.”
Czy coś podobnego, przerzucającego samą ideę w sferę narracji męskoosobowej.

„Były tylko drzewa wstrzymujące oddech przed zimą - zbierały energię, żeby przetrwać ciemne miesiące, malowały korony feerią barw zanim zima zdusi świat posrebrzaną bielą. Zupełnie, jakby chciały zawirować w tańcu wieczoru panieńskiego. Rude, brązowe, starozłote, jak lubił.”

Ślicznie. Z jedną sugestią co do porządku zdań. Więc tak:
„Były tylko drzewa wstrzymujące oddech przed zimą - zbierały energię, żeby przetrwać ciemne miesiące, zanim zima zdusi świat posrebrzaną bielą. Malowały korony feerią barw, zupełnie, jakby, wystrojone, chciały zawirować w tańcu panieńskiego wieczoru. Rude, brązowe, starozłote, jak lubił.”
Będzie po kolei i powiązane logicznie.

„Jej włosy.

Dysonans, który wybił go z rytmu maili, wyrwał z zaklętego kręgu wyobraźni, rozwalił w drzazgi dokładny obraz, pieczołowicie, z pietyzmem składany kolejnymi informacjami.”

W narracji zrobiłaś – śliczną jako się rzekło i usprawiedliwioną – wycieczkę, ale „jej włosy” zawieszone między akapitami nie pozwalają płynnie wrócić do głównego nurtu.
Spróbowałbym tak:
„Więc te jej włosy. Dysonans, który wybił….itd”,
wiążąc „włosy” z następnym akapitem.
„Składany z kolejnych informacji”? Chyba…Albo – „malowany kolejnymi informacjami”. Frazeologia.

„- Zimno ci? – spytał, przysiadając na skraju łóżka. Ostrożnie. Jakby bał się, że je wywróci i zrobi jej krzywdę. Zupełnie tego nie chciał.”

Ada ma całkowitą rację. Zwróć też uwagę na zaimki.

„Teraz miał za to zapłacić.

Ponieść konsekwencje.”


Czy tu nie jest trochę zbyt dramatycznie? Zwłaszcza przez podwojenie tego samego – tylko w innych słowach? Może lepsza byłaby bardziej ogólna uwaga na temat konfrontowania się wirtualu z realem? Bo przecież wynik tej konfrontacji jeszcze nie jest jaskrawo oczywisty…

„- Kathedra… - zaciął się. Zaklął w duchu. Głupie przyzwyczajenie. Ponad pół roku czytania jej postów, potem prywatnej korespondencji i gry wyobraźni wbiło mu ją do głowy.”

Ja uważałbym z rysowaniem tego wątku. Tak ostro. Nikomu do łóżka nie zaglądam, ale wydaje mi się, że decyzja o udaniu się tam może być (przy tak narysowanych bohaterach) wynikiem obudzonych namiętności. To jest jak najbardziej realistyczne, potęga intymnej rozmowy niezależnie od jej technicznej postaci (Balzak – Ewelina Hańska!) jest ogromna. Lecz w takiej rozmowie ludzie już dawno nie używają nicków, tylko imion. Wiem to oczywiście z lektury „Samotności w sieci” :-P

„- Chodź, zejdziemy do kuchni, zjemy coś. Pewnie jesteś głodna. – Sięgnął po leżące na podłodze granatowo czarne, koronkowe majtki. Dobrze, że ich nie porwał. Mało brakowało.”

Uprzejmie melduję, że tu jest klisza. On się zna na stolarce, w rękach pewnie silny, jednakowoż zgrabne porwanie majtadałów nówka-sztuka to wcale nie jest takie proste przedsięwzięcie, jakby się zdawało. Chociaż bardzo filmowe. Zdjęcie jest dużo prostsze.
„Dobrze, że nie próbował ich porwać”. Wtedy domyślności czytelnika zostawiamy, czy chodzi o szkody materialne, czy stronę techniczną czynności.

„Poczuł lekkie mrowienie miedzy palcami i u podstawy włosów. Zwalczył pokusę sięgnięcia po pilota wieży. Mógłby włączyć muzykę – coś wolnego, sennie wędrującego wokół obojga jak upływ czasu - i pozwolić, żeby się dla niego ubrała. Nie dla siebie, jak teraz. Dla niego. Żeby mógł ją zatrzymać pod powiekami i nie wypuścić, dopóki będzie miał na to ochotę.”

To ostatnie zdanie. Ochota do niewypuszczania. Nieochota do wypuszczania. Wiem, że jest źle, ale nie umiem poprawić. Rozpacz. Może tak:
„Żeby mógł ją zatrzymać pod powiekami i nie wypuścić, dopóki nie będzie miał na to ochoty.”
Albo:
„Żeby mógł ją zatrzymać pod powiekami i nie wypuścić. I móc wracać, dopóki będzie miał na to ochotę.”
Nie wiem. Coś wymyślisz.
Ale cały akapit – cudo. Świetne.

„Nie zaproponował.”

To nie tak. Jeśli „pozwala” jej ubrać się dla niego, to nie musi nic proponować. Wystarczy, ze włączy muzykę. A zupełnie inną grą będzie propozycja, czy prośba, żeby to zrobiła. Mnie się wydaje, że tutaj pasuje to pierwsze, użyte przez Ciebie rozwiązanie. Wtedy na przykład: „Ale nie wyciągnął ręki po pilota”.

„Cień żalu, że zabrakło mu odwagi zaszumiał wsuwanymi rękawami żakietu”.

Ładne, naprawdę ładne. Tylko że „cień” jest wizualny „szumienie” - akustyczne. A gdyby tak „Powiew żalu”? By się zgodziło…

„- Do hotelu – poprawił automatycznie. Mieszkała za daleko. Może to lepiej. Nie był pewny. Kilkaset kilometrów wyobraźni i sieci bezprzewodowej. A mimo to spotkali się.”

Czekaj, czekaj. Tu nie jest jasno. Wyjaśnianie, co – to murowane pół kartki wypracowania. W każdym razie w jeden akapit upchnięte są myśli z różnych parafii, bez żadnego płynnego przejścia. „Automatycznie” i „ZA daleko” nie wiąże się ze sobą jakąkolwiek logiką, z kolei „Kilkaset kilometrów wyobraźni i sieci bezprzewodowej” jest z zupełnie innej bajki. I zdziwienie, ze „mimo to” doszło do spotkania też jest nie na miejscu – w czasach powszechnej dostępności odpowiednich środków technicznych. Nie napisałaś, co było PRZEDTEM – i w porządku, ale jak ktoś do kogoś przyjeżdża, to na ogół od razu ustala się kwestię noclegu i programu zajęć. Potem to wszystko się może przewrócić, ale od tego chyba się zaczyna? Ten akapit trzeba jakoś inaczej, poczynając od zastanowienia się, co naprawdę chcesz powiedzieć i w jakim porządku..

„Kluczyki od stojącego pod domem grafitowego Audi Q7 upadły na łóżko.”

Wypadły? No bo chyba z torebki?

„Zaciśnięte zęby. Błysk rozczarowania w oczach.”

Widzę tęsknotę obu zdań za połączeniem. Nawet sobie przecinek kupiły na czarnym rynku, tak im się chce :-)

„Siano wyrywające się spod brązowej spinki, łagodnymi kosmykami okalające jej twarz.”

Pewnie chodziło o kolor, jednak samo „siano” nie kojarzy się z łagodnymi kosmykami, raczej, – bo ja wiem? – sztywnymi wiechciami? Kępkami? Nastroszonymi? :-)
W którąś stronę trzeba by skorygować. Na przykład dookreślić siano czymś: „miękkie”, „jedwabiste”, czy jakoś tak.

„Nie ma bata.”

W tekście jest elegancko. Na tym tle kolokwializmy tak kolokwialne jakoś rażą. Proste „nigdy”, „za diabła”, „w życiu”, „za cholerę” czy jakieś takie byłby mniej rażące.

„…audiolą za dziewięćdziesiąt tysięcy.”

To nie działa na wyobraźnię. „Za prawie sto tysięcy” brzmi chyba lepiej i prawdziwiej. Wydaje mi się, ze raczej tak się myśli.

„Zbił w umyśle jej nick, wcisnął gdzieś, gdzie na razie wolał nie zaglądać i złapał kobietę za rękę.”

Przy „zbiciu” mam obraz faceta naparzającego paskiem od spodni Bogu ducha winnego delikwenta :-) Może „zdmuchnął”, „zgniótł”, „zmiął”?

„- Bzdura. – Zirytował się.”

On już jest zirytowany tym, że ona chce sobie odjechać. Coś o podskoczeniu adrenaliny, wzroście zdenerwowania, a może po prostu o dawaniu wyrazu swojej irytacji? (która już się w nim przecież zameldowała).
„Bzdura! – zirytował się.” Nie, żebym był na sto procent pewny, ale tak bym zapisał.

„Kobiety i te ich zmiany nastrojów, człowiek za cholerę nie nadąży – przed chwilą było im razem fantastycznie, uśmiechała się. Zostawił ją na pięć minut, a jak wrócił, wbił się w ścianę lodu. Smutku. Melancholii. Diabli wiedzą, czego jeszcze. Grunt, że zupełnie się tego nie spodziewał, więc pozwolił sobie na analizę, na racjonale podejście do sytuacji, ignorując fakt, że ma do czynienia z kobietą. Teraz ochłonął.
„Kobieta, durniu!” – Pomyślał. „Zero racjonalności. Hormony, emocje. Zakupy. Zmęczenie drogą. I tego się trzymaj.”
Więc się trzymał, odbijając od granic rozumu tak daleko, jak twórcy „Piraniokondy”.


Tu się poplątała kolejność.
Według tekstu jest tak: Wychodzi. Wraca. Ona chce wyjść. On się wkurza. Ona jest uparta. On się wkurza jeszcze bardziej. Przebłysk rozsądku. Analizuje. Że kobieta. La donna e mobile. Studzi motory.
A w powyższym akapicie wszystko jest poplątane. I na etapie JEGO racjonalności odbija się od rozumu? Swojego? Raczej od rozumowego pojmowania okoliczności przez nią – te kobiety! „Piraniokonda” nieśmieszna, w tym kontekście ironizowanie przez narratora jakieś mało subtelne.

„Może miała pms. Albo leki przestały działać. Chyba wolałby to drugie, jak wspomniał pmsy swojej eks, zimno mu się robiło – bezpodstawne, niezapowiedziane awantury, napady histerii, kompulsywne sprzątanie, a zaraz potem latające wokół talerze i wrzask, że nikt jej nie pomaga. I ciche łzy wzruszenia przy oglądaniu reklamy margaryny – „zobacz, jak ona się o niego troszczy…”.

PMS jest takim technicznym (lekarskim) określeniem i wcale nie funkcjonuje w powszechnym obiegu. Proponowałbym zacząć od: „Może to przedmiesiączkowe napięcie?” czy jakoś w tym stylu, najlepiej jeszcze z jakimś mocnym, złośliwym przymiotnikiem – on się nieźle w przeszłości przez tę przypadłość nacierpiał i ma do niej określony stosunek. O „eks” zamiennie można by napisać „była”.

„Setki razy słyszał to w różnych konfiguracjach, za każdym chodziło, żeby pokazać, kto tu rządzi.”

„…chodziło o to, żeby …” albo „chodziło o pokazanie, kto tu rządzi.”

„Mógł dać jej w łeb albo spróbować przebić się przez obłęd”.

Tutaj nieco zgrzytliwy kolokwializm – tak, jak w przypadku „nie ma bata”. Żebym ja wiedział, jak to inaczej napisać…w każdym razie cos o zmuszaniu.

„…przynajmniej dopóki nie spotka przeciwnika o gabarytach Vitalija Kliczko i nastawieniu Putina.”

Eeee...Twoje wostocznyje skrzywienie…to nie są bohaterowie masowej wyobraźni.

„Zawahała się, widział, że przekora walczy w niej o lepsze z czymś bardziej podstawowym – instynktem samozachowawczy? Miał nadzieję, w sumie był trochę zmęczony, godzina lub dwie przerwy dobrze mu zrobią. I wino. I może ciepły posiłek.”

Literówka w „samozachowawczym”. Szyk zdania: …”godzina przerwy lub dwie – dobrze mu zrobią.” Tylko „mu”? Nie „im”? Przecież jest opiekuńczy i nie taki znowu bardzo egoistyczny :-)
No kolacja – wiadomo, ciepła, o kanapkach nie wytrzymają dalszego ciągu :-)
Czyli: „I ciepły posiłek. I trochę (butelka) wina.”

„Gdy eks po rozwodzie poleciła transportowcom je spakować, sięgnął po siekierę.”

Ciężko jest wykombinować dobre słowo na pracowników ekipy przeprowadzkowej. Ale to na pewno nie są transportowcy, raczej tragarze.

„Kochał kuchnię, z drewnianą podłogą i rustykalnymi szafkami wypełniającymi jedną ścianę, z dębowa skrzynia…”

Edytor figla spłatał i pozjadał skrzyni ogonki.

„Pomieszczenie było ciepłe i przytulne, chociaż widać było brak damskiej ręki – talerze i garnki, chociaż umyte, wciąż dostojnie spoczywały na suszarce…”

Powtórzenie. „…mimo, iż umyte…”. No i ręka raczej kobieca.

„Zerknęła na niego spode łba, spod płowych włosów, burymi oczami, jakby nie do końca ufała z męskie zdolności kulinarne, ale posłusznie zrobiła, co chciał.”

Chyba jednak za dużo burych oczu. Naprawdę. Mimo, że są ważne.
„Rzuciła mu spod płowych włosów to swoje bure spojrzenie.” Nie, niekoniecznie tak, ale jakoś tam, żeby nie robić powtórzenia. Wydaje mi się, że one nie służą nadawaniu rytmu.

„Nie chciała herbaty, więc otworzył wino.”

Nieeee…Wino muss sein, herbata czy kawa są całkiem obok.

"Przy drugim kieliszku przyłapał się na tym, że uśmiecha się, patrząc jak Kathedra… Gośka… Patrząc, jak Gośka dotyka ustami szkła. Przy czwartym, zaraz po tym, jak oblizała wargi z czerwonego wina, wyjął jej z dłoni kieliszek i posadził na stole. Klamra spinająca letnie włosy z jesiennymi iskrami poleciała w kąt, później reszta jej ubrań i jego ciuchów."

Drugie „patrząc” jest niepotrzebne. A może „winnej czerwieni”? Posadził „JĄ” na stole. Echem…sprzątnął wcześniej? Choćby mimochodem?

„Z kolejnymi rysami na jego barkach, a gdzieś u podstawy szyi wyraźnym śladem zębów.”

„Jego” – niepotrzebne.

„Albo między czekoladowe ściany. Miedzy miękkie, czarne futro kota, który przybłąkał się dwa dni temu, a ciepło-zimne mury sypialni.”

Czegoś tu jest za dużo. Refren-klamra pogubiła się w nadmiarze.
Może jakoś tak?
„Albo do sypialni. W ciszę między ciepło-zimnymi ścianami i czarną miękkością kota, który przybłąkał się dwa dni temu.”

No i la grande finale.

Co mam Ci do zarzucenia? Sama określiłaś opowiadanie jako romans łamane obyczaj. Otóż romans mi przeszkadza. Nie w sensie gatunku czy nastroju, tylko dekoracji. Ja pierdzielę, jedwabne koszule i BMW X3 – jak w broszurowych romansidłach z wyższych sfer właśnie.

Popatrz, o ile ciekawiej byłoby, gdyby gość miał jakiegoś fajnego youngtimera, a nie pedalską brykę do pokazania się. Choćby Saaba kaczkę, a niechby i Mersia beczkę (to jeszcze fajniejsze pęknięcie, ideał z cygańską furą, którą darzy miłością wbrew powszechnym gustom). I nie był tak zamożny. To też niezłe źródło napięcia – różnica statusu materialnego między kochankami.

No i do tego parę drobiazgów. Na przykład – po jaką cholerę on właściwie wychodził? Siku zrobić? Prysznic wziąć? To na jakiego grzyba się odziewał? Pójście do łóżka to jednoznaczne zburzenie barier intymności, potem już nie ma powodu (poza arktycznym zimnem), żeby się skrywać pod ubraniem. No, ale nich będzie. Ona myśli, ze on ją zostawił, żeby się ubrała i znikła, ale siedzi i nic nie robi. On wraca i proponuje wycieczkę do kuchni, żeby coś wrzucić na ruszt, to ona wtedy chce wychodzić… Opera…Ech, kobiety…Może to nic dziwnego, że nie ogarniam :-P

Życzyłbym sobie, żeby to był porządny obyczaj. A niewiele, naprawdę niewiele do tego brakuje.

Technicznie – nie przeszkadzają mi przerwy i autorska sugestia namysłu w określonych miejscach. Natomiast przeszkadza mi lekka manieryczność krótkich, miejscami rwanych zdań. A właściwie monotonia stosowania takich zdań. Przydałoby się pewne zróżnicowanie choćby w zależności od falowania emocji bohaterów.

Tylko że to wszystko mały pikuś przy pozytywach.

Po pierwsze zgrabnie weszłaś w męską skórę i męski punkt widzenia.

Po drugie – nie umiałbym rzeczowo nazwać swoich uczuć przy lekturze opowiadania, ale mają coś wspólnego z miękkością kociego futra i ciepłem ognia palącego się w kominku – to nie zdarza mi się codziennie. Kreujesz umiejętnie sympatię do bohaterów, uwięzionych w odwiecznym rytuale.

Po trzecie – zdarzyło mi się pisać o tym ostatnio w którejś opinii – jest u Ciebie element magii charakterystyczny dla dobrego pisania. Magii, która jak zaprawa wiąże cegły prostych słów w godne podziwu budowle. I jest tez coś ulotnego, czego nie umiałbym jakoś dokładniej zdefiniować, a co można nazwać kulturą pisania.
A liczba uwag, które poczyniłem nie ma nic do rzeczy. W większości dotyczą drobiazgów, łatwych do usunięcia czy przeprawienia, o ile oczywiście uznasz, że ma to sens. I nijak te uwagi nie przesłonią ogólnego bardzo, bardzo pozytywnego wrażenia.

Chciałbym cały tekst popodziwiać tak, jak tu:

„Zgarnęła je jak wygraną w pokera z blatu naznaczonego bliznami po papierosach, ledwo muskając paznokciami zwichrowaną pościel, zupełnie, jakby nie miała ochoty wracać do tego, co przed chwilą się zdarzyło.”

I tu:

„Nie obchodziło go, że zostawi ślady, naznaczył ją w wielu miejscach, znał jej skórę, zapach i smak, wciąż czuł ją na języku i na dłoniach, jej paznokcie zostawiły na jego plecach długie rysy - przy każdym ruchu miał wrażenie, że pod jedwabną koszulą ma igły jałowca.”
(pal diabli ten nieszczęsny jedwab!)

I tu:

„Chyba wolałby to drugie, jak wspomniał pmsy swojej eks, zimno mu się robiło – bezpodstawne, niezapowiedziane awantury, napady histerii, kompulsywne sprzątanie, a zaraz potem latające wokół talerze i wrzask, że nikt jej nie pomaga. I ciche łzy wzruszenia przy oglądaniu reklamy margaryny – „zobacz, jak ona się o niego troszczy…”.

I tu:

„Kot przewędrował środkiem stołu i miękko przeskoczył na parapet. Doniczka z podeschniętą paprotką nawet nie drgnęła, zafalowało kilka gałązek. Kot prychnął”.

I tu:

„Została na noc, chociaż rzeczy z bagażnika przyniósł dopiero rano, po tym, jak obudził się w pościeli pachnącej cytryną, piwonią, zielonymi liśćmi i konwaliami. I nią. Jej latem i przekorą.”

Prawie Ci się udało i nie jestem w swoim zdaniu odosobniony, patrząc na liczbę odsłon i pozytywnych komentarzy.

Super!


Weryfikacja zatwierdzona przez Adriannę
Ostatnio zmieniony pn 18 lis 2013, 21:04 przez Leszek Pipka, łącznie zmieniany 1 raz.

14
dzięki za komentarz.
reszta na pw.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

15
Świeżo po lekturze "Katedry" zaglądam do Ciebie i stwierdzam krótko - nie zgrzytaj zębami z zazdrości, bo obydwie piszecie rewelacyjnie :) Nie przyczepiam się do szczegółów - każdy tekst można poprawić, zmienić, wymodelować. Dla mnie liczy się wrażenie, obraz. Świetne!
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski
ODPOWIEDZ

Wróć do „Najlepsze z prozy”

cron