16

Latest post of the previous page:

WWW
Pisałem analizę porównawczą z którą i tak byłem spóźniony parę dni na moim komputerze. Lubię jego klawiaturę i kształt klawiszy z przyciskami, więc tu nie było problemu. Prawdę mówiąc wszystko przebiegało w porządku. Wybrałem teksty, rozebrałem teksty, rozpoznałem problem, czyli jak zawsze. Z tym, że to wszystko nie miało sensu. Ej, serio, bo czego oczekujecie, że powiem- to jest warsztat słaby a to jest dobry warsztat? Dlaczego eksperyment się nie udał? Z kilku powodów.

Wziąłem sobie opowiadanie Adama Wiedemanna "Nieznany fragment "Obciachu" Kingi Dunin" (ze zbioru "Opowiadania") jako przykład dobrego warsztatu, oraz jeden z wyróżnionych tekstów z WM jako przykład złego. Już samo ujęcie badawcze znajduje się na granicy dobrego smaku "pokażę, jak źle się tu pisze". A moja wątpliwość "czy coś takiego jak warsztat w ogóle istnieje?" mogłaby uchodzić za niezły towarzyski bajer gdzieś na osiedlu, bajer okraszony soczystą żelą i ostrą ***** w akcentach, ale w środowisku osób piszących, raczej nie przejdzie.

Bo tak, warsztat istnieje, ale nie da się dobitnie udowodnić, że jest zły.
Chodzi mi o to, że są teksty, o których można powiedzieć że mają zły warsztat, jednoznacznie. Ale istnieje cała masa empikowej tandety, która ma zły warsztat a jednak ktoś to chętnie kupuje i są krytycy którzy popierają taką prozę i są znawcy, którzy uważają, że literacko błahe ale warsztat dobry (i czasem tak jest, ale czasem jest inaczej co pokazuje, że warsztat trudno jest ocenić).

Już widzę jak niektórzy użytkownicy rozsiadają się wygodnie w swoim samozadowoleniu i z drwiącymi uśmieszkami znawców potakują sobie: tu cie mamy, mylisz styl z warsztatem, albo aha, wcale nie masz racji, poczytaj może lepiej poradniki kreatywnego pisania.

Nie przyszedłem tutaj jednak wdawać się w gimnazjalne sprzeczki "o teren" i odróżniać czym jest warsztat a czym jest co innego, oraz czy talent istnieje (a wszystko to podane przestarzałą dykcją, okraszone jakimiś modernistycznymi wstawkami i cytatami z Dukaja). Jałowość tych sporów w dziale kreatorium i innych raziła boleśnie moje oczy, jak rażą białe strony w edytorach tekstu czołowych internetowych teoretyków. Powiedzmy temu elo, może siemka, ale na pewno nie slu.

Uwierzcie mi, że rozkładam bezradnie ręcę (choć "próbowałem się bić"), gdy mam odpowiedzieć na pytanie, dlaczego teksty na WM co do jednego mają słaby, bardzo słaby lub tragiczny warsztat (do tablicy wywołała mnie thana). Ale to tylko wynik mojej niefrasobliwości bo przecież postawiłem jasną i czytelną tezę, że na forach literackich lepiej jest pisać teksty poważne, nie-komediowe, bo one w pełni odsłaniają umiejętności piszącego. I tyle. To jest problem sensowny a rozwiązanie do zastosowania w praktyce, w dodatku całkiem dobrze go przedstawiłem.

Fakt jednak, że dyskusja skręciła w rejony filozofii literatury pokazuje, że ludzie, zupełnie niepotrzebnie, czują niepokój i boją się "warsztatu". Jak się ludzie czegoś boją to w kółko o tym mówią. Ja nie chcę mówić o talencie i warsztacie, mówię- na forach gdzie ćwiczy się umiejętności piszcie bez żartów, piszcie poważne historie.

Wkleję jeszcze frament opowiadania Wiedemanna, możecie przeczytać, a później pzreczytajcie coś z wyróżnionych tekstów (lepiej humorystycznych) w dziale "wyróżnione", i sformułujcie jakiś sensowny problem badawczy, bo niestety nie mam na to sił i chęci (co nie znaczy, że wam ich zabraknie).




Wiedemann:
Ta dziewczyna to prawdziwa drzazga w dupie. Co mnie też podkusiło, żeby zabierać ją do Joanny! (Marek nie mógł sam siebie zrozumieć, co zresztą zdarzało mu się nie po raz pierwszy i nie ostatni.) Co innego w liceum, zresztą kiedy to było, pół roku temu, prehistoria.

Człowiek chciał się wyszaleć, kiedyś trzeba, no i przede wszystkim poznać to, czego się tak naprawdę nie chce (Marek poczuł, że wie już z całą pewnością, czego tak naprawdę chce od życia). No przecież jak ją zobaczyłem wtedy w tym autobusie, chyba bym się spalił ze wstydu, gdyby do mnie podeszła. Jeszcze nie daj Boże z jakimiś pretensjami. Akurat wtedy, gdy mi się pierwszy raz udało trochę zaimponować Joannie! Na szczęście też wyglądała na nieźle przestraszoną. Szara, zmokła mysz, po prostu litość bierze. No właśnie, litość, trzeba to jakoś zwalczyć, dać sobie spokój z tymi sentymentami. I to miała być ta inteligentna, wyzwolona dziewczyna z Warszawy; jak się mieszka w Łodzi, to można się na coś takiego załapać, ale tutaj? Chociaż, z drugiej strony, przydałoby się mieć z kim od czasu do czasu iść do łóżka, siedzi człowiek w tym akademiku, zakuwa od rana do nocy, każdemu się przecież coś od życia należy, nie tylko tym zza ściany, że też mi musieli przydzielić jakichś zboczonych idiotów. Zawsze to młoda licealistka, a nie jakiś kaszalot, co do Piotra wydzwania, „przyjedź Piotruniu, twój Kwiatuszek czeka na ciebie”, ohyda. Piotrek nawet wspominał, że chciałaby mnie poznać, że niby moglibyśmy obaj tam do niej pojechać… To ja już wolę z Martą, naprawdę.

Zresztą ona rzeczywiście ma coś takiego w sobie, wystarczy, że sobie o niej pomyślę i zaraz, cholera wie, pewnie to ta jej udawana niewinność, niby taki aniołek nieskalany, a klei się do człowieka jak nie powiem co. A potem nagle na dystans, że to ja ją prowokuję, że niby czegoś tam chcę od niej, kiedy to właśnie ona ma wielką ochotę. Pewnie przez te pół roku miała już z pięciu facetów, sam bym się sporo mógł od niej nauczyć. Ale przecież nie można się z kimś takim wiązać na stałe!

Joanna to co innego, śliczna dziewczyna, z dobrego domu, latem jeździ na obozy z muminkami, ona by sobie na coś takiego po prostu nie mogła pozwolić, nie wyobrażam sobie Joanny, która idzie do łóżka z chłopakiem poznanym przez internet.

A poza tym jest mądra, wie, czego chce, żadnych tam dziecinnych podchodów. Takiej kobiecie można zaufać, mieć do niej szacunek, kiedyś przecież będę musiał się ożenić, założyć rodzinę, dorobić się czegoś, a ustabilizowane życie rodzinne to klucz do życiowego sukcesu, ojciec nie raz powtarzał i pewnie ma rację. W fizyce nie ma to tamto, albo jesteś najlepszy i robisz międzynarodową karierę, albo lądujesz w szkółce i żegnajcie, pieniążki. Na razie jestem najlepszy, ale to dopiero pierwszy rok, trzeba pracować, a nie zaprzątać sobie głowę głupstwami. Przy Joannie te wszystkie sprawy łóżkowe odchodzą jakoś na drugi plan, i to właśnie jest piękne, miłość, zaufanie, wspólna przyszłość. Swoją drogą, ciekawe, jak by to było z Joanną. Piotrek mówił, że takie chłodne z pozoru kobiety zmieniają się w łóżku w prawdziwe demony seksu, to byłby ideał. To JEST ideał. Tak, Martuniu, nie myśl sobie, że ci drugi raz ulegnę. Choćbyś nawet tu przyszła w czerwonej sukience z dekoltem do pasa. Postoisz sobie na tym przystanku jutro, odczekasz swoje, a ja w tym czasie dokończę pracę roczną. Coś trzeba w życiu poświęcić.

Szła odwilż, padał mokry śnieg, który natychmiast zmieniał się w szaroburą breję. Było ohydnie, smutno, beznadziejnie, depresyjnie, rozpaczliwie, dołująco, dennie, chujowo. Marcie kończyły się już przysłówki, kolejne autobusy podjeżdżały i odjeżdżały, a Marka wciąż nie było. Prawdę mówiąc to sama przekonywała się od rana, że lepiej będzie dać sobie spokój, zostać w domu, w gruncie rzeczy co ją ten Marek obchodzi, zresztą Marek jak Marek, ale ci wszyscy kolesie w garniturach, ciekawe, czy on też już jest takim bucem jak oni, czy tylko tak przed nimi udaje, może musiał się dostosować?, ona sama na tej imprezie feministycznej też czuła, że za chwilę zacznie tak gadać, jak one wszystkie. No ale to przynajmniej były dziewczyny na poziomie, z poczuciem humoru, można się było czegoś ciekawego od nich dowiedzieć, i nie zmuszały do żadnych głupich tańców. A Marek dał się przerobić na jakiegoś pretensjonalnego prawicowca, po co się przyjaźnić z kimś takim, z kim sobie nawet pogadać rozsądnie nie można? Wyrośnie z niego taki sam stary nudziarz jak jego ojciec. No i poza tym ta pogoda, pewnie będzie się wstydził iść ze mną do kawiarni i skończy się łażeniem po Polach Mokotowskich, w tym błocie – Marta poczuła, że już ją coś drapie w gardle i pewnie ma gorączkę, ale w końcu połknęła dwie aspiryny, wrzuciła na siebie najgrubszy sweter i kurtkę puchową, i poszła. A teraz czeka i marznie. Dwadzieścia po. Co za dupek. Gdyby jeszcze umówili się gdzieś na mieście. Wiadomo, korki, remonty nawierzchni, coś by go mogło usprawiedliwić.

Ale tu przecież stoję dwa kroki od jego akademika. Po prostu chce, żebym dla niego cierpiała, ma z tego swoją głupią, sadystyczną przyjemność. I jeszcze ci wszyscy ludzie, tak się na mnie patrzą, jakby wiedzieli, że czekam tu na faceta. Zdradzona i porzucona, nie, dosyć tego, zmywam się.

Marek dogonił ją kilkadziesiąt metrów od przystanku i chwyciwszy za ramię zdecydowanym gestem obrócił o sto osiemdziesiąt stopni.

- Wypatrzyłem cię! Wracamy.

- Tak? A dokąd to? – Marta sama nie wiedziała, czy jest bardziej zła, czy szczęśliwa.

- Do mnie, a co myślałaś? Zapraszam cię na kolację. – Był w świetnym humorze,

Marta poczuła od niego alkohol, on zauważył, że poczuła, coś sobie przypomniał.

- Przepraszam za spóźnienie, wpadli do mnie dwaj kumple z roku, właśnie zdali egzamin, wiesz, jak to jest, trzeba odreagować.

- A ty co, nie zdawałeś tego egzaminu? – Marta postanowiła trochę się jeszcze pozłościć.

- Ja zdałem w przedterminie – pochwalił się.

- To w takim razie co odreagowywałeś?

- Wczorajszą imprezę, prawdę mówiąc. Miałem lekkiego kaca.

(Kaca? – pomyślała Marta. – Po tym kieliszku wina, który tam wysączył? Chyba moralnego).

- Jeśli mam być szczera, to też się dzisiaj nie najlepiej czuję – powiedziała – i nie mam ochoty siedzieć z podchmielonym facetem, który coś odreagowuje. Poza tym chyba się przeziębiłam czekając tu na ciebie.

- To właśnie chodź, chłopaki zostawili pół butelki koniaku, rozgrzejesz się. A w lodówce mam różowe kalifornijskie wino, specjalnie dla ciebie.

Miał to wino już od miesiąca, zostało po jakiejś imprezie i nikt go już potem nie chciał pić, bo przecież wszyscy wiedzą, że róźowe to syf. Ale Marta dała się złapać.

- Różowe, mówisz. Nigdy nie piłam. A co masz na kolację?

- Camembert z kminkiem i salami z pieprzem – powiedział, obejmując ją wpół, już pewny swego. – Tylko że – dodał z udawanym zawstydzeniem – nie mam chleba, po prostu skończyła mi się kasa. To znaczy, mam akurat tyle, żeby kupić sobie jutro bilet do Łodzi.

- No dobra, kupię ci ten chleb, żebyś przypadkiem nie umarł z głodu – stwierdziła Marta, już odrobinę rozanielona. Po czym ruszyli w stronę sklepu spożywczego.

W pokoju Marka było przede wszystkim głośno. Zza ściany dochodziły jakieś pienia, przeraźliwe ryki, potem wszystko cichło, żeby za chwilę znów ich zaskoczyć grzmiącymi trąbami. (Słonie?)

- Kiedyś coś im zrobię! – Marek huknął pięścią w ścianę, po czym, jeszcze bardziej zły, zaczął rozcierać obolałą rękę.

- To nawet interesujące – Marcie, przynajmniej w tej chwili, wcale to nie przeszkadzało. Natarczywe dźwięki w jakiś sposób odgradzały ją od Marka.

- Może. Ale nie w środku nocy albo kiedy się uczę. Mówię ci, co za aparaty mieszkają tam za ścianą. Dwóch takich pryszczatych chłopczyków z prowincji. Kiedyś poszedłem do nich i proszę, żeby trochę ściszyli. Bajzel tam mają taki, że nawet nogi nie było gdzie postawić, jeden leży w samych gaciach na tapczanie, w takim barłogu bez pościeli, w jednej ręce papieros, a w drugiej litrowy słój pełen petów, wyobrażasz sobie, jak to musi śmierdzieć? – Marta nie mogła sobie wyobrazić, ale słuchała coraz bardziej zaciekawiona. – A ten drugi siedzi przy biurku, wyobraź sobie, w garniturze, sztywny jakby kij połknął, też oczywiście kopci papierocha, i wpatruje się w leżącą na stole pigwę.

- Pigwę? Jak to pigwę?

- No, taki owoc.

- Ale skąd wiesz, że to była pigwa?

- No czekaj, zaraz ci opowiem do końca. Leciało akurat jakieś walenie w tam-tamy i takie cienkie piski, chyba po japońsku, więc mówię do nich, koledzy, ściszcie trochę to radio. Na co ten zrywa się od stołu z tym owocem i mówi do mnie: „Masz, to jest pigwa, możesz sobie usmażyć pyszny dżemik”. I co, nie zabiłabyś takiego?

- A wziąłeś sobie tę pigwę?

- Chyba zwariowałaś. Skląłem ich i wyszedłem. Nie ma na nich rady, już nawet petycję pisaliśmy do administracji, żeby ich wyrzucili z akademika, ale sąsiadki z przeciwka nie chciały podpisać, że to niby tacy mili chłopcy, mówią, też chyba jakieś nienormalne.

Marta wybuchnęła śmiechem.

- Wiesz, nalej mi tego koniaku – powiedziała. – Jak sobie trochę wypiję, to pójdę tam do nich i spróbuję pogadać. Może rzeczywiście są mili.

- Chcesz, to ryzykuj – stwierdził Marek, odkręcając koniak.

Marta zastukała. Najpierw delikatnie, potem mocniej. I jeszcze mocniej. Za drzwiami, noszącymi jakby ślady niedawnego włamania, usłyszała jakieś szmery, ale muzyka była głośniejsza. Wreszcie zazgrzytał klucz w zamku, drzwi uchyliły się i w szparze pokazała się usiana krostami twarz z włosem zmierzwionym, wzrokiem błędnym i nie golonym od miesiąca rzadkim zarostem.

- Jak szukasz Agaty, to piętro niżej – powiedział ten ktoś groźnie.

Z pokoju buchnęła dziwna woń, która z czymś się Marcie skojarzyła, z czymś jakby przyjemnym. Łódź? Mieszkanie na poddaszu?

- Nie, ja tylko tu, z pokoju obok – szepnęła wystraszona Marta. Cała przygotowana przemowa pomieszała jej się w głowie.

- Aaa, sąsiadka. To wejdź, proszę – drzwi otwarły się na całą szerokość i Marta weszła. Przez gęstą zasłonę dymną dostrzegła około dziesięciu osób siedzących na tapczanach i na podłodze, palących papierosy i podających sobie smolistoczarną lufkę. Wszędzie walały się puste butelki, słoiki z zaschniętym dżemem, pudełka po papierosach i stare skarpety, a od okna do drzwi przeciągnięty był sznur, na którym wisiały smętnie dwie pary majtek, najwyraźniej świeżo wyprane.

- Siadaj, może chcesz zapalić?

- Ja tylko, przepraszam, przyszłam tu do waszego sąsiada i chcieliśmy porozmawiać, ale w ogóle się nie słyszymy przez tę waszą muzykę. Wiesz, to nawet całkiem interesujące, tylko gdybyście mogli trochę ciszej słuchać…

- To Michiko Hirayama – stwierdził długowłosy – ale rozumiem, muzyka włoska nie wszystkim odpowiada – zaśmiał się sam do siebie.

- Może sama sobie coś wybierzesz. Lubisz Primusa?

Marta dopiero teraz dostrzegła górującą nad całym pokojem czarną wieżę stereo, dołączone do niej dwa ogromne głośniki oraz piętrzące się na półce stosy kaset i kompaktów.

- Wiesz, nie bardzo się znam na muzyce, może macie Waitsa?

- Waits? Może być Waits.

- Tylko nie Waits!!! – podniosły się z podłogi głosy protestu.

- Spokój – gospodarz przywołał towarzystwo do porządku.

- Puszczę wam „Bone Machine”, to jego ostatnia płyta, nawet nie najgorsza.

- Mówiłem ci, że są nieźle odleciani – Marek mówił to już z rozbawieniem, napełniając kieliszki. – No to za sąsiadów!

- Ale odniosłam sukces – stwierdziła Marta, nieco mimo wszystko roztrzęsiona. Po powrocie od sąsiadów pokój Marka wydał się jej oazą spokoju i porządku.

- Puścili dla mnie Waitsa.

- To ma by Waits? – Marek był nieco zdziwiony, nie słyszał bowiem nigdy „Bone Machine”.

- Najnowsza płyta, przełomowa w jego karierze – Marta pochwaliła się nabytymi przed momentem wiadomościami.

- Ty nie bądź taka mądra, bo cię tam do nich wyślę po korkociąg.

- A żebyś wiedział, wolę ich od tego twojego towarzystwa z imienin. Przynajmniej nie zgrywają się na kogoś, kim nie są.

- No widzisz, i tu się różnimy. Ja lubię ludzi dobrze wychowanych, którzy respektują ogólnie przyjęte zasady, potrafią się ubrać stosownie do okoliczności i w ogóle. Jestem tradycjonalistą. Na imieninach ma być miło i kulturalnie, a kiedy piję koniak z kolegami, mogę sobie pozwolić na żart, którego nie opowiedziałbym przy damach, a z tobą…

- No dobra, już tak się nie zaperzaj. Ze mną możesz się nawet wybrać do znajomych, którzy palą trawę, bo jestem równa dziewczyna i wiesz, że nie nakabluję rodzicom. I tak dalej, wszystko w swoim czasie i miejscu. Myślę, że właśnie nadszedł czas, aby to wino z lodówki znalazło się na stole.

Korkociąg rzeczywiście gdzieś Markowi zginął, więc wcisnęli korek do środka trzonkiem noża, wino było ohydne, więc zagryzali je zgniłym serkiem i plasterkami kiełbasy, zrobiło się naprawdę miło, tak pomyślała Marta, a i Marek pomyślał, mogąc wreszcie pochwalić się swoimi sukcesami na studiach („jak tak dalej pójdzie, to za dwa lata będę już magistrem”), swoją wspaniałą siostrą, która opiekuje się niepełnosprawnym przyjacielem, dzięki któremu mógł trochę podszlifować swój angielski, i nawet wspaniałą Joanną, która się latem opiekuje opóźnionymi w rozwoju dziećmi.

- Daj spokój – przerwała mu Marta. – Wiesz przecież, że nienawidzę tej twojej Joanny. – Twarz Marka zastygła gdzieś pomiędzy gniewem i niedowierzaniem.

- Jak to nienawidzisz – wysyczał – nic mi o tym nie wiadomo. Wczoraj, o ile pamiętam, było wszystko w porządku.

- Bo wczoraj byłam zbyt dobrze wychowana, żeby ci o tym powiedzieć. A dzisiaj jestem pijana, więc ci powiem. Ta twoja Joanna to taka typowa – Marcie przypomniało się wreszcie odpowiednie słowo – taka typowa cipencja.

Nie zdążyła nawet zauważyć, co tym razem wyrażała twarz Marka, bo w ułamku sekundy dostała po twarzy tak, że głową rąbnęła o ścianę. Poczuła, jak oddziela się od swojego ciała. Marek dopiero po chwili zrozumiał, co się stało.

- Przepraszam, Kwiatuszku – wyszeptał, tuląc ją do siebie, bezwolną jak manekin. – Też się trochę upiłem, przepraszam, ale nie mów przy mnie więcej takich rzeczy.

- To ja przepraszam. Powinnam już pójść do domu, ale muszę się chyba trochę zdrzemnąć, w tym stanie sama bym nie doszła.

- Mogę cię odprowadzić.

- Nie chcę. Mogę się tu położyć?

Obudził ją potworny ból głowy, połączony z czymś dziwnie przyjemnym. Coś mi się śniło? – pomyślała. Gdzie ja jestem? Na wpół obudzona zauważyła, że spodnie i majtki ma opuszczone do kolan, a ktoś (aha, Marek) usiłuje rozsznurować jej glany.

- Marek, zwariowałeś?, zostaw.

- Nie zwariowałem. Kocham cię, okropnie cię kocham – i wpełza na nią, przyciska całym ciałem do tapczana. On też nie ma na sobie spodni ani majtek, flakowate narządy ślizgają się po jej udzie.

- Daj spokój, też cię kocham, ale teraz okropnie chce mi się rzygać, wybrałeś zły moment.

- Możesz zwymiotować do umywalki.

- Nie chcę. Muszę do toalety. Puszczaj. – Wyrwała mu się jakoś, zapięła spodnie, wybiegła na korytarz, gdzie dopadł ją spazmatyczny płacz, a jednocześnie cała treść żołądka podeszła do gardła. Na szczęście nieopodal stał kubeł na śmieci, więc Marta pośpiesznie z niego skorzystała. Potem poszła do toalety, umyła się, wypłukała w ustach. Co teraz? U Marka został jej plecak, trzeba będzie po niego wrócić. Poczekam chwilę – pomyślała – może zaśnie. Gorzej z powrotem do domu, o tej porze gotowi rozpętać piekło, już lepiej wrócić rano, jak mama wyjdzie do pracy. Z ojcem jakoś sobie poradzę. Wracając korytarzem usłyszała dobiegający z pokoju sąsiadów cichutki jazzik. Nie śpią jeszcze… No więc…

Zaświtała jej w głowie możliwość ratunku. Podeszła do drzwi i cichutko zapukała. – Wejść – dobiegło ją od wewnątrz. Weszła. Długowłosy siedział bez ruchu na tapczanie, wpatrzony w stojącą przed nim na jakimś stołku maszynę do pisania.

- Na trawie nie mogę pisać, a na trzeźwo mi się nie chce – powiedział jakby do siebie, po czym spojrzał na Martę i wybuchnął radosnym rżeniem:

- Coś ci się stało w oko, jaki oryginalny makijaż! – Marta coś sobie jakby przypomniała, dotknęła policzka pod okiem, zabolało.

- Przepraszam, usłyszałam, że nie śpicie – rozejrzała się po pokoju, całe towarzystwo gdzieś znikło – że nie śpisz, więc pomyślałam… Mogę tu trochę posiedzieć?

- Pewnie przyszłaś posłuchać Waitsa? Puść sobie, jak chcesz.

- Nie, to nawet całkiem fajne.

- Ibrahim Abdullah – powiedział długowłosy z dumą, wystukał parę liter na maszynie, po czym znów skierował wzrok na Martę.

- Co, sąsiad cię zgwałcił? – i znowu prychnął śmiechem.

- Nie zdążył – odparła Marta, już trochę pewniejsza siebie.

- Tym gorzej dla niego – podsumował rzecz jej rozmówca. – Może chcesz się przespać? Adam od jakiegoś czasu nie wraca na noc, gdzieś się włóczy, ale ostatnio – dodał z diabolicznym uśmieszkiem – założył sobie świeżą pościel.

- Dzięki, mogę się przespać tak, na tapczanie. Ale nie wiem, czy jestem śpiąca.

- Chcesz porozmawiać – stwierdził. – No dobra, zostało jeszcze trochę trawy, możemy porozmawiać. Zaczął grzebać w leżących dookoła niego papierach, znalazł wreszcie lufkę i pudełko po filmie małoobrazkowym, przesiadł się koło Marty. Poczuła zapach przepoconego swetra pomieszany z jakąś wyjątkowo egzotyczną wodą kolońską. Było jej wszystko jedno.

- Zapalisz? – spytał i, gdy się już zaciągała (było jej wszystko jedno): – To twój chłopak? Pierwszy raz cię tu widzę.

- Nie chłopak, tylko kuzyn. Ale miałam z nim romans – powiedziała na jednym oddechu, wydmuchując dym.

Długowłosego aż skręciło ze śmiechu.

- Kazirodztwo za ścianą!, to ci dopiero historia. Od samego początku myślałem, że oni tam coś knują, tak tam zawsze cicho u nich – spojrzał na Martę tajemniczo. – Może to jacyś sekciarze? – Marta dosyć już miała tych żarcików, ale też dzięki nim jakoś tak z zewnątrz spojrzała na Marka. Wydał jej się postacią nieomal burleskową, jak z wenezuelskiego serialu o kochającym się rodzeństwie. Albo z powieści Kingi Dunin. Jak mogła traktować go poważnie? Niestety, ona sama występowała razem z nim w tym samym wodewilu.

- Słuchaj, mam do ciebie taką prośbę. Nie poszedłbyś do niego po mój plecak? On tobie nic nie zrobi, a ja się boję.

- Boisz się. Zostawiłaś u niego plecak. No dobra, pójdę, tylko zapalę papierosa. A nie zgwałci mnie? – i znów wybuchnął tym swoim nudnym śmiechem.

- Tam zamknięte. Albo śpi, albo poszedł cię szukać. Odbierzesz sobie rano. A teraz, jak nie jesteś śpiąca, to możemy się wybrać do jednych moich znajomych. Chyba nie śpią jeszcze o tej porze – długowłosy zaczął się zbierać do wyjścia. Marta spojrzała na zegarek. Wpół do piątej. To chyba jakiś zły sen – pomyślała, po czym przypomniała sobie, że jest koniec stycznia.

- Musisz pożyczyć mi jakąś kurtkę – powiedziała – bo moja została razem z plecakiem.

Marta obudziła się w domu, we własnym łóżku. Jakoś nie mogła sobie przypomnieć, jak tu trafiła. Pamiętała tylko długotrwałe dobijanie się do jakiejś bramy, włóczenie się po jakichś zakazanych knajpach i trawę, kilogramy trawy. Porozdzierany gdzie się tylko da płaszcz długowłosego leżał na krześle, cuchnąc i dyndając smętnie jedynym ocalałym guzikiem. To jakiś cud, że jeszcze żyję – pomyślała wzruszona tym widokiem Marta i poszła do łazienki. Siniak pod okiem zrobił się fioletowy, ale jakoś nie potrafiła się tym przejąć. Wzięła prysznic, nucąc pod nosem „I Don`t Wanna Grow Up” (piosenka o wannie, pomyślała sobie, w sam raz – i roześmiała się sama do siebie, co też ją rozśmieszyło, i tak bez końca). Świeżutka jak skowroneczek przeszła do kuchni, gdzie już czekał Jacek z przygotowaną przemową.

- Co robiłaś przez całą noc? Co ci się stało w oko?

To taki oryginalny makijaż, chciała odpowiedzieć, ale się w porę powstrzymała i tylko po raz kolejny buchnęła perlistym śmiechem.

– Przepraszam, tato, głupia sprawa, napadli na mnie w autobusie. Ukradli mi kurtkę i plecak.

– I tak cię to śmieszy? Ty chyba jesteś nienormalna. Dlaczego nie zadzwoniłaś? Wiesz, co myśmy tu przeżyli?

– Pół nocy przesiedziałam na posterunku, nie miałam głowy. Zresztą chyba ciągle jestem w szoku, wszystko mnie śmieszy.

– A jakiś lekarz cię widział? Przecież z tym okiem musisz chyba iść do lekarza?

– Przesadzasz, jak zwykle. To tylko mały miejscowy krwotok. Zresztą nie dałam się zbić. Jeden chłopak mnie obronił – powiedziała z dumą, śmiejąc się tym razem sama do siebie, w duchu. A może tylko uśmiechając?

Cholera – pomyślała – znów nie wiem, jak on ma na imię. – No i co z tego, co to ma do rzeczy? – To, że będę musiała teraz jechać do akademika oddać mu płaszcz, bo mi pożyczył swój, żebym nie zmarzła.

– No proszę proszę, jakiś wyjątkowo szlachetny młodzieniec, z takimi pozwalam ci się kolegować. Tylko zjedz najpierw śniadanie.

Nie pojechała, rzecz jasna, do akademika (długowłosy nałożył na nią zakaz odwiedzin przed piętnastą), tylko prosto do Est.

- O rety! – wykrzyknęła Stasia, ledwo tylko Marta zdjęła swe ciemne okulary. – Skąd masz taką śliwę? Ktoś cię zgwałcił?

– Gorzej – odparła rozchichotana Marta. – Zakochałam się. – Nigdy bym nie pomyślała, że to się w ten sposób objawia.

– A łzy tęsknoty? Nie widziałam go już od jakichś pięciu godzin. – Est sprawdziła coś na zegarku, po czym zrobiła wielkie oczy.

– A więc spędziliście ze sobą noc? Naprawdę? Opowiadaj!

– Spędziliśmy, ale nie tak, jak sobie wyobrażasz. On mnie na razie wypróbowuje życiowo. Wczoraj robiłam testy na wytrzymałość, a dziś po południu będę musiała zrobić im sałatkę.

– Jak to im? Poderwałaś jednostkę wojskową? A może klasztor męski?

– Odwal się, oni są pisarzami, mieszkają razem w akademiku.

– I nie chce się im gotować. Jacyś cholerni mizogini z odchyleniem w stronę patriarchatu.

– A ty jesteś lesbijka z kompleksem małej łechtaczki. Ale mogę cię pocieszyć, jeden z nich to homoseksualista.

– Ten twój?

– No, chyba nie… choć prawdę mówiąc jest jakiś dziwny, przez całą noc nawet mnie nie dotknął.

– To kto cię w takim razie dotknął w to oko?

– Nieważne. Było, minęło. – No, a już myślałam, jak tu wydobyć dla ciebie przepis na najsmakowitszą sałatkę sycylijsko-wietnamsko-chilijską autorstwa mojej mamy. Albo mi tu zaraz wszystko wyśpiewasz, albo nici z sałatki.

– Już dobrze, tylko się nie śmiej. Marek chciał mnie zgwałcić.

– No przepraszam, chyba będę musiała wyjść do toalety. Zatkało mnie. Jestem pod wrażeniem.

– Żarciki żarcikami, ale nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to przykre przeżycie. Można się nabawić trwałego wstrętu do facetów.

– Mów, mów mi tak dalej, droga przyjaciółko, to miód na moje zbolałe serce. Przyznasz, że najpiękniejsze, najbardziej podniecające na świecie jest ciało młodej niewiasty?

– Ale z ciebie szuja, Est, nie myślałam. Za chwilę naprawdę się rozzłoszczę. Czy ty w ogóle wiesz, co to jest facet?

– Wiem: mój ojciec, mój brat, mój drugi brat, dziecko brata. Wszyscy do luftu. – Nawet Artur? – Na stronie 11 rozdziału czwartego zapomniałam zauważyć, że to patriarchalny mizogin w stanie czystym.

– Wiesz, mam wrażenie, że jesteśmy już w rozdziale ósmym.

– Naprawdę? A ja myślałam, że to końcówka siódmego.

– Chyba coś nam się popieprzyło, wyciągaj te świeczki, bo możemy nie zdążyć.
Ostatnio zmieniony wt 04 gru 2012, 20:03 przez polish, łącznie zmieniany 1 raz.

17
Poruszasz ciekawy temat, ale żeby doczekać się poważniejszej dyskusji trzeba by oprócz tezy dać też jakieś argumenty. Bez wątpienia humorystyczne teksty są chętniej czytane. Osobiście na płytki humor nabrać się nie daje, do tego stopnia, że sam zaczynam podejrzewać się o bufonadę, ale taki jest duch czasu, że pisanie poważnych tekstów wydaje się (jasne, że nie bez powodu) pretensjonalne. Grunt, że chętnie bym to przedyskutował, ale nie mam z czym dyskutować.
Czemu humor przy słabym warsztacie zasłania, a przy dobrym wyostrza? Czemu smutek wyostrza, a przy słabym demaskuje? (Już nie pytam czym jest literackość, żeby nie zniżać poziomu, najwyżej będzie trzeba sobie radzić intuicyjnie.)
Fora literackie to miejsca, gdzie dobry warsztat zazwyczaj identyfikuje się ze sprawnością pisania. Osiągnąć lekkość w smutnym tekście jest trudno. Dlatego patrząc okiem typowego weryfikatora najlepsze są teksty o błahej tematyce. Wyjątkiem od tej reguły jest dwóch, czy trzech autorów, których poważne teksty spotykają się z zarzutami pretensjonalności i ciężkości i nabijają sobie komentarze dzięki obrońcom stylu i tematyki - przypadki rzadkie, jak rzadkie są teksty na poziomie.
Ogólna tendencja pisania tu tekstów lekkich związana jest też z faktem w jaki przyjmowane są kiepskie teksty obu rodzajów: poważne spotykają drwiny, lekkie - lekkie komentarze.
Wreszcie fakt odbioru smutnych tekstów: duch czasów ogromnie zmniejszył wrażliwość odbiorcy na poważniejsze przemyślenia, zwiększył na poczucie humoru. Oto tekst szanowanego na forum autora na poważny temat z dużą liczbą komentarzy:
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=13642
Grafomania do kwadratu, poziom refleksji na bardzo niskim poziomie. W porównaniu z wcześniejszymi tekstami Sepriotha naprawdę kiepski. Ma jednak dużo więcej komentarzy niż one, mimo że pod poprzednimi zawiązała się dyskusja.
Dobry zresztą przykład, żeby odwrócić tezę o wpływie wstawiania poważnych tekstów na poziom warsztatu.
Rozszedł mi się komentarz. Chodziło mi głównie o odpowiedź na pytania na górze, jeśli chce ci się jeszcze dyskutować.

Re: są teksty na WM których nie chcemy czytać

18
polish pisze:WWW
Miasto nocą. Morze elektrycznych świetlików, węgorze sunących leniwie samochodów, zwarte bryły czarnych budynków. Kakofonia hałasów - gwar rozmów, warkot silników, strzały, krzyki, śmiech. Gdzieś tam nieciekawe i bezbarwne ludzkie historie, dramaty niewarte uwagi, strach, ból, cierpienie.
Mnie to brzmi bardziej jak zestaw tagów niż jak zdania ;p.

19
WWW
WWWKształt tego szkicu statystycznego jest taki, bo lubię robić rzeczy nowe. Jak pisałem już wcześniej, w kreatorium znajdowały się albo kiepkso napisane, abstrakcyjne wywody, które nie zawierały ani jednej myśli, albo tematy czysto praktyczne, w których pytają użytkownicy o rózne techniczne sprawy.

Stąd pojawiła się potrzeba napisania czegoś co może wpłynąć na rodzaj produkowanych tekstów, bez analizy filozoficznej w duchu scholastycznym, jak to miało miejsce i ma na różnych portalach dla internetowych amatorów, a pragmatyczny tekst śledzący pewną tendencję.

Ta tendencja to właśnie lepszy odbiór tekstów humorystycznych.

Piszę to wszystko by wyjaśnić dlaczego nie było argumentów popierających teorię. Dlatego, że teoria żadna nie została wypracowana.

By poprzeć to argumentacją musiałbym popracować nad materiałem, a poza tym napisać tekst długi, który niewiele osób by przeczytało, a moim celem był prosty komunikat - piszcie na poważnie.

Teraz, jeśli chciałbym wyjaśnić dlaczego teksty humorystyczne (pamiętajcie że mówię TYLKO o internetowej literaturze) czyta się chętniej, nie będę zajmował się analizą materiału, przedstawię kilka pomysłów, bo intuicja jakaś jest:


– polski odbiorca kultury, ten konserwatywny (klasyka, lektury szkolne, fantastyka, Bareja, kabarety), ma średnio rozwinięte poczucie humoru. Polscy pisarze, poeci XVIII, XIX i XX wieku piszą na smutno. I wcale nie jest to bezpośrednio spowodowane bo wojny i bieda. Są pisarze, którzy potrafią pisać o katastrofach ludzkości używając (?) humoru (Paragraf 22, Rzeźnia numer pięć, Pociągi pod specjalnym nadzorem). Polacy nie potrafią. W ogóle polski humor jest dosyć prymitywny. Nawet Kabaret Starszych Panów, Zielona Gęś, polskie komedie, Gombrowicz to jest humor albo przestarzały, albo mało zabawny, albo prymitywny, albo raczej straszny niż śmieszny, lub dziwaczny. Z kolei poważka wychodzi w polskiej kulturze dobrze. "Maria" Malczewskiego, literatura obozowa, Baczyński, Bursa (wcale nie taki zabawny jak się wydaje), Prus, Schulz. Nie mówiąc o filmach.

– Dlatego lepiej wyczuwa taki odbiorca dobrze napisany dramat, niż komedię (co znaczy, że dramat słaby od razu widzi).

– Dlatego rozśmieszyć łatwiej, bo właśnie przez ten poważny ton polskiej kultury szkolno- telewizyjnej, przez nadmiar "postromantyzmu usługowego", taki odbiorca żarłocznie rzuca się na wszystko co jest roześmiane jak emotikon, tak jak człowiek w epoce przed rewolucją neolityczną, rzucał się na jedzenie. I widać to zjawisko na internetowych portalach literackich gdzie teksty które mają odrobinę luzu czy humoru, brane są za jak jakieś super inne ujęcie, bo literatura luzu i humoru (tak polskie odpowiedniki też istnieją, ale nie w szkole), to dla takiego czytelnika jakieś hiper novum. I łał ale inteligentne żarty.

Ale to są już raczej wnioski. Czyli – w zależności od poziomu zaawansowania ( : D ) kultury śmiechu w danym kraju, tendencje w odbiorze tekstów na portalach literackich będą różne i podyktowane właśnie tą różnicą. Co za tym idzie kraj, który ma lepszą literaturę komedii, ma lepszą literaturę w ogóle, a zatem, ma też bardziej obytych czytelników nie łapiących się na tandetę, a zatem ma też lepszych literatów amatorów, z których niektórzy stają się dobrymi pisarzami, przez co umacniają literaturę krajową, przez co... i tak dalej.
Czemu humor przy słabym warsztacie zasłania, a przy dobrym wyostrza?


To jest jak z bawidamkiem, który nie jest zbyt lotny, ale nadrabia humorem. Nauczył się paru anegdot i żartów i opowiada z pamięci. Podobnie, amatorscy literaci, piszą swoje opowiadania na bazie humoru, którego nauczyli się od innego pisarza, albo na bazie tego co wytwarza internet (bo produkcja lol kontentu jest ogromna), działa przez analogię i wychodzi, że nawet zabawne, ale są to tylko żarty przekształcone a nie wykreowane.

Wyostrza, bo humor w takim tekście jest sposobem wyrażania pewnych treści i myśli. Jest zabawny, ale jednocześnie wnikliwy. Absurd angielski, Paragraf 22 Hellera, to super wnikliwa analiza natury ludzkiej. Podobnie arystofanes, który takim slapstickowym i kloacznym chumorem wyrażał poważne refleksje na temat stanu państwowości Ateńskiej i kondycji ich kultury. Czy literatura czeska, którą odkrywam właśnie z dużym opóźnieniem. Humor w tych powiedzmy sobie otwarcie dziełach, jest jak humor u super inteligentnego gościa, który nie wysila żartów, one po prostu wynikają z tego że zauważa rzeczy, lecą jak iskry z trybów pracującej maszyny.

Czemu smutek wyostrza, a przy słabym demaskuje?
Smutek demaskuje, bo tutaj mamy bawidamka siedzącego na smutno na tym samym przyjęciu. Łoś się upił i nie ma już żartów, których wszyscy chcieli chętnie słuchać, a zaczyna jakieś z dupy wynurzenia o tym, że świat jest zły, pojawia się w jego słowach otchłań i rozpacz, i wszyscy już widzą, a to jakiś grafoman, a to już gdzieś było, co za nuda. Ludzie uczą się kawałów, ale nie uczą się egzystencjalnych refleksji (<- to tak trochę średnio jasne, ale myślę, że wiadomo o co biega), opowiadanych w formie paraboli, czy jakiegoś szortu, noweli. Nie da się pojechać na pamięciówie albo analogii.
na poważny temat z dużą liczbą komentarzy:
http://weryfikatorium.pl/...pic.php?t=13642
Grafomania do kwadratu, poziom refleksji na bardzo niskim poziomie. W porównaniu z wcześniejszymi tekstami Sepriotha naprawdę kiepski. Ma jednak dużo więcej komentarzy niż one, mimo że pod poprzednimi zawiązała się dyskusja.
Znowu powtarzam. Nie pisałem o tekstach na poważny temat, tylko o sposobie pisania. Tekst sepirotha jest napisany prawie w całości na dystansie, ironicznie, żartobliwie. Wpisuje się więc w model tekstu internetowego, który spotka się z dobrym odbiorem, idealnie.

[ Dodano: Czw 04 Kwi, 2013 ]
a jeszcze sprecyzuję, bo pewnie ktoś będzie tyrał o to wafla– nie napisałem w tym tekście, że Gombrowicz jest słaby (jest bdb), tylko, że jego humor nie jest super śmieszny (w prozie, w dziennikach jest naprawdę niezły, ale dzienniki nie są czytane przez konserwatywnego odbiorcę (w rozumieniu tekstu powyższego, a nie w ogóle konserwatywnego)) niż np. Ferdydurke.

[ Dodano: Czw 04 Kwi, 2013 ]
obok arystofanesa wyszedł mi chumor. pewnie przez "Chmury".
Obrazek

20
W mojej opinii troszeczkę przeintelektualizowana teza. Co więcej ja z historii literatury polskiej nie czuję się mocny, ale bardzo wyraźnie pomijasz tu ogrom ojczystego dorobku humorystycznego.
A fraszki Kochanowskiego i Reja, a Krasicki, a Fredro, a Tuwim? A kabaret Dudek?
Bardzo wybiórczo opisujesz polski humor.
To raz.

Dwa, humor i refleksja różnią się przede wszystkim swoją istotą.
Refleksja słaba, bardzo łatwo zostaje obnażona, bo jej snucie wymaga większego kapitału intelektualnego. Jeśli już ktoś zaprasza nas do gry na poważnych zasadach, to irytuje nas, gdy nie jest w stanie do nich dorosnąć. A dorasta bardzo rzadko.
To kwestia oczekiwań.
Dodatkowo - masa początkujących twórców ma tendencję do patetyzowania, co budzi ogromną wręcz alergię odbiorcy (bo i tak bombarduje nas tym zachodnie kino).

Humor oczekiwań nie kreuje. Ktoś zaprasza nas do zabawy, reguły są więc luźniejsze. Jedno potknięcie nie przekreśla tekstu, zły żart można zatrzeć dobrym.
Poza tym humor także wymaga intelektu. Celna riposta, czy umiejętna satyra w życiu codziennym to rzecz rzadka i cenna.
Rzecz jednak w tym, że jak zauważyłeś, humor dość łatwo jest przeszczepić.
Człowiek niedojrzały nie zdoła nawet "ukraść" cudzej refleksji, bo ją spłyci. Żart, anegdotkę opowiedzieć jest znacznie łatwiej. Tymczasem liczba stron internetowych, gdzie da się je znaleźć jest ogromna.

A, wypada się z tym pogodzić, większość tekstów początkujących to wydmuszki, nic więcej. Ograne schematy, ograne postaci, ograne myśli.
Tylko że z dobrego żartu lubimy się śmiać nawet kilka razy, a przeżywanie tej samej refleksji sprawia nam już mniej przyjemności.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

21
No właśnie rzecz w tym, że refleksja wcale nie wymaga większego kapitału. Powiedziałbym raczej przeciwnie: do inspirującej refleksji wystarczy niezłe wykształcenie lub obserwacja niepokojącego faktu, do humoru potrzebny jest talent, a przede wszystkim, jak zauważył polish, nierzadko też refleksja.
Humor oczekiwań nie kreuje.
W tym rzecz, że u większości ludzi na forum nie kreuje. A niby dlaczego? Racjonalnego, "nieprzeintelektualizowanego" powodu nie znajduje. To musi wynikać z kulturowych przyczyn, że ludzie mają takie małe wymagania w stosunku do humoru.
Myślę, że jest tu w tak samo dużo tekstów z wartościową refleksją (czy napisanych w poważny sposób, choć upierałbym się, że nie o tylko o tym była rozmowa) w stosunku do wszystkich napisanych w takim charakterze, co tekstów lekkich w tym stosunku. Tylko że w pierwszym wypadku zdajesz się sugerować, że jedno potknięcie przekreśla tekst. Skąd ta różnica?
Możliwe, że rację ma polish, pisząc o polskiej kulturze śmiechu - że nie mamy tradycji. Nie traktowałbym tego jakościowo, pisanie o prymitywizmie polskiego humoru śmierdzi mi jakimiś narodowymi kompleksami, ale ilościowo. Również najważniejsze dzieła są poważne, a jeśli nie całkiem (jak Pan Tadeusz) to humor w nich traktuje się po macoszemu (argument za pomysłem).
Z podobnym przyczyn może wynikać zmęczenie poważnie pisanymi tekstami.
Stąd, co do głównego pomysłu - że poważne pisanie spotka się z lepszą weryfikacją: na pewno z surowszą, ale czy lepszą? Z doświadczenia wiem, że raczej powtarzają się w niej zarzuty o patos. Jakość weryfikacji zależy już od szczęścia, a zasady prawdopodobieństwa każą sądzić, że łatwiej o nie przy większej ilości prób.

22
barneym pisze:W tym rzecz, że u większości ludzi na forum nie kreuje. A niby dlaczego?
po pierwsze - teksty z forum, nawet metodologicznie analizowane, nie upoważniają w sposób naukowo rzetelny tworzyć tezy o polskiej kulturze śmiechu czy kulturowych przyczynach niskich wymagań wobec humoru (nie wiem, czy w ogóle, czy na "jarmarku" polskim", czy wreszcie na forum Weryfikatorium. Jarmarczność, marchołtowatość gruba a sprośna czy pantagruelizm komizmu ludowego to zjawisko dość dobrze zbadane i warto sięgnąć do tych badań. I do badań nad śmiechem w kulturze PRL - tu koniecznie!
barneym pisze:polskiej kulturze śmiechu - że nie mamy tradycji.
to jest baaaardzo odważna teza (patrz wyżej), bo właśnie polska kultura śmiechu jest zjawiskiem ciekawym antropologicznie, choćby w kontekście komizmu jako walki intelektualnej z historycznym postem zniewolenia. Jeżeli rzecz dotyczy pokolenia urodzonego i wychowanego po 89 - badań nie znam, ale myślę, że tu jest jakiś nowy obszar do badań nad przyczyną niskiej kultury śmiechu. Ja stawiam na niskie kompetencje literackie w ogóle, jako efekt niskich kompetencji kulturowych w ogóle - od językowej ubożyzny począwszy po modele kultury masowej (czyli w ogóle brak postu dla karnawału).
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

24
Seprioth pisze:Natasza napisał/a:
pantagruelizm
Coś nie tak napisałam? :)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

26
WWW
Tadku, oczywiście jeśli mówisz o tezie, którą zawarłem pod koniec ostatniego posta czyli o wpływie krajowej literatury komediowej na jakość literatury w ogóle w danym kraju, to jest to przede wszystkim teza z tzw. przymrużeniem oka, żartowałem i nawiązywałem do eseju Eliota "Kto to jest klasyk?", i można z całą pewnością powiedzieć, że jest przeintelektuazliowana, racja. Po prostu od początku użytkownicy oczekują od mojego tekstu wniosków globalnych, gdzie ja napisałem tylko, że jeśli chcą pokazać swój warsztat to lepiej, bardziej on będzie obnażony, gdy będą unikać humorystycznych, lub ironicznych, zdystansowanych opowiadań. Tyle chciałem powiedzieć. A gdy zgadzam się na taki kształt rozmowy, padają zarzuty o niezapoznaniu się z literaturą przedmiotu : ). Ale ok, biorę to, podyskutujmy.
po pierwsze - teksty z forum, nawet metodologicznie analizowane, nie upoważniają w sposób naukowo rzetelny tworzyć tezy o polskiej kulturze śmiechu czy kulturowych przyczynach niskich wymagań wobec humoru
Nikt w żadnym momencie tej dyskusji nie postawił takiego zdania. To jest jakieś dziwne połączenie dwóch wątków tej dyskusji, ledwo ze sobą powiązanych.

Podtrzymuje to co jednak napisałem o prymitywizmie lub zapóźnieniu polskiej kultury komedii w stosunku do innych bardziej rozwiniętych literatur. I błagam nie podawajcie mi Reja czy Kochanowskiego, tak znam, tak czytałem i tak, Kochanowskiego mocną stroną wcale nie był humor, a jak poczytacie Reja nie wiem Kostyra np. to jest to jakaś forma sowizdrzalska, masa hiperboli, metafory się nie kończą, humor oparty na prostych skojarzeniach.

Poza tym Rej i Kochanowski, Krasicki, Tuwim. Fredro.

Nawet jeśli Rej Kochanowski Fredro, to jest to pewien etap, ale jak komizm się rozwijał dalej?

Tuwim. Ptasie Radio. Humor Tuwima jest oparty raz na jakiejś naiwności dziecięcej prawie (nie kinderyzm, ale infantylizm), dwa czasem na dosadności. On był dobrym poetą, ale nie dobrym komikiem. Humor na zachodzie jest już niezwykle mocno intelektualny, lub oparty na żartach lingwistycznych, wchodzi w takie zaawansowanie, o którym literaci polscy mogą marzyć.

Nie mówiąc o Barańczaku i jego rzeczownikowej poezji, koncept od tytułu po ostatni znak, i te wyliczanki, leciutkawa ironia, albo ostra ironia i to wszystko och takie mało zabawne.

Ok, najzabawniejszym polskim poetą był Miłosz. Bijmy się!

I do badań nad śmiechem w kulturze PRL - tu koniecznie!
Wydaje mi się, że masz na myśli antropologiczne ujęcie, co znaczy albo pracę na podstawie badań etnograficznych, albo oral history, ogólnie badanie obyczajowości, a nie literatury.

Ale ok. W końcu mówiliśmy też o poziomie odbiorcy. Widziałem kabarety z okresu PRL, znam żarty z tego okresu i anegdoty. I o ile są elementy mocne, nareszcie wchodzi absurd jakiś lepszy to nie tyle wynikający z rozwoju literatury czy bazy kulturowej (ups, zaraz wyjdzie, że jestem marksistą i pójdą bęcki), ile z tego, że rzeczywistość naprawdę była totalnie absurdalna. I znalazała swoje odbicie w humorze tego okresu. A nawet jeśli można powiedzieć, że rzeczywistość w ogóle jest absurdalna, to ten humor był tylko zapóźnioną formą tego co gdzie indziej było już od dawna obecne.

prymitywizmie polskiego humoru śmierdzi mi jakimiś narodowymi kompleksami
Dlaczego? Dlaczego nie można spojrzeć krytycznie na polską kulturę? Doceniam dorobek naszego kraju, jasne. Ale znam nieco kultury innych, np. sąsiadów ale nie-sąsiadów też, i choćbym nie wiem jak mocno chciałbym uważać kraj Polski za uśpioną potęgę, muszę przyznać, że Rosja, Austria, Niemcy, Francja, Anglia, Czechy, Niderlandy, Skandynawia, Włochy, to jednak, wybaczcie, nieco wyższa pułka, a w niektórych przypadkach, wyższa o dwie klasy. I nie ma w tym nic z kompleksu, nie rozumiem tego zarzutu. A tak naprawdę, patrzenie na sprawy narodowo, to zupełnie nie moja perspektywa, jak pisze Ziemowit Szczerek "słuchajcie teraz dresy, bo granica państwa to jest coś takiego, co wypierdala w kosmos całą filozofię narodową, i te wszystie wierzenia" czy jakoś tak. Patrzę tylko na pewną kulturę, kraj i jego rozwój. No hard feelings.
Obrazek

27
Hej,

Nie zapominajmy o Marianie Hemarze.
I... nie, nic.

Pozdrawiam,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

28
Absolutnie zgadzam się z polishem!
Humor tylko przeszkadza.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude

29
Nie upoważniają w sposób naukowy, ale mogą być punktem wyjścia do dyskusji. Chodziło mi o uzasadnienie czegoś, co najwyraźniej wszyscy tutaj uznają, co gorsza uznają za naturalne, że humor może być słaby, a przynajmniej średni, a refleksja nie.
to jest baaaardzo odważna teza
Wręcz głupia, jeśli wziąć ja dosłownie. Chodziło mi raczej o stosunek ilościowy śmiesznego i nieśmiesznego i o stosunek ludzi do obu.
użytkownicy oczekują od mojego tekstu wniosków globalnych, gdzie ja napisałem tylko, że jeśli chcą pokazać swój warsztat to lepiej, bardziej on będzie obnażony, gdy będą unikać humorystycznych, lub ironicznych, zdystansowanych opowiadań
Bo sam podejmujesz tylko globalne wątki.
Dlaczego nie można spojrzeć krytycznie na polską kulturę?
Trzeba, po prostu to, co pisałeś tak mi śmierdziało i tyle. To nie kwestia uczuć, po prostu mam wrażenie, że próbujesz ze swoich gustów konstruować ogólne sądy, a poza tym kto tu pisze o granicach i sprowadzanie rozmowy o recepcji humoru do takich cytatów jest niesmaczne i dziwne.
Czymś trzeba jednak sobie tłumaczyć to, że nad polski humor przedkładasz tak apodyktycznie austriacki. Samo to, że "musisz to przyznać" jest dziwne. Ale oczywiście zapędziłem się z tym kompleksem, w ogóle nie ma potrzeby tego poruszać.
Nie wiem, czy od razu marksistą, ale coś z tym liniowym do absurdu postrzeganiem historii jest na rzeczy. Czy humor ma fazy rozwoju? Pewne rzeczy (panowanie nad językiem i pewnie parę innych) się zmieniają, ale inne nie. Wydaje mi się, że mieszasz humor z kontekstem w jaki się ten humor pojawia, chyba że piszesz tylko o tym najbardziej wysublimowanym poczuciu humoru (wtedy to nie ma o czym rozmawiać, bo nie tak rozumiem humor). Kontekst zawsze będzie bardziej nowoczesny na zachodzie. I wreszcie: jak nasz humor miałby nie być zapóźniony w stosunku do zachodu? Goniący nigdy nie będzie przed gonionym. To wynika z twojego punktu widzenia.
Mnie przynajmniej w ogóle nie chodziło o opóźnienie naszego humoru, tylko profil polskiej literatury. A możliwe, że chodzi tylko o "niskie kompetencje literackie w ogóle", tylko że to samo w sobie nie tłumaczy różnego podejścia do różnych rodzajów tekstów.

30
1.
polish pisze:Teraz, jeśli chciałbym wyjaśnić dlaczego teksty humorystyczne (pamiętajcie że mówię TYLKO o internetowej literaturze) czyta się chętniej
i dalej stawiasz tezę, że krytyka tekstów zbudowanych na komizmie jest łagodniejsza, bo:
polish pisze:W ogóle polski humor jest dosyć prymitywny.
- to zdanie z Twojej wypowiedzi i to tworzące uogólnioną i dość ryzykowną tezę o niewyrobieniu czytelniczym odbiorców owych tekstów. Większość Twoich argumentów jest diagnozą polskiego humoru - jest niska, bo Polacy nie umią. i tu pada szereg argumentów personalnych z klucza z czapy - staropolska, potem Fredro, Gombrowicz, Tuwim dziecinny - bo zdaje się wziąłeś go z poziomu wierszy dla dzieci, nagle Barańczak z konceptem).

Oczywiście rozumiem osobiste preferencje i osobiste koncepcje, dlaczego Polska nie ma (a może ma?) wysokiego poczucia humoru (sic)

Mrożek, sorry! Lemie - ja tak nie myślę, wciąż cię kocham za poczucie humoru i to jakie!

mam wrażenie, że Twoja diagnoza to jakoś nerwowa w argumentacji - barneym, nazwał tekst, który Ci się spodobał, grafomanią, a zachwycił Cię Hrabal (stąd czeski humor na wyższej jakościowej półce niż polski)

2.
Wydaje mi się, że masz na myśli antropologiczne ujęcie, co znaczy albo pracę na podstawie badań etnograficznych, albo oral history, ogólnie badanie obyczajowości, a nie literatury.
mam na myśli badanie literatury i jej kontekstów
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

31
WWW
Wydaje mi się, że mieszacie wszytko ze wszystkim, starajmy się tego uniknąć.

Obie zacytowane przez Nataszę wypowiedzi są moimi wypowiedziami i się z nimi zgadzam, ale to jak zostały zrozumiane, na tego typu rozumienie już się nie zgadzam, bo- zostały źle zrozumiane.

1. Napisałem o odbiorze tekstów humorystycznych na forum internetowym, dla amatorów pisarzy. Są one lepiej odbierane, bo poziom wyrobienia poczuca humoru tzw. konserwatywnego czytelnika (w rozumieniu takiego, który nie czyta zbyt wiele poza klasyką (do której można dodać także mrożka, czy barańczaka, nie zawężam), literaturą komercyjną czy fantastyką (Lem), jest niski.

2. Później napisałem, że polski humor jest prymitywny i to jest ten DRUGI wątek, który nie łączy się bezpośrednio z moją podstawową ideą (piszcie na amatorskich forach poważne teksty), ale pośrednio ma wpływ (przez czytelnika konserwatywnego).
barneym, nazwał tekst, który ci się spodobał, grafomanią, a zachwycił cię hrabal (stąd czeski humor na wyższej jakościowej półce niż polski)
Po pierwsze rozwiń tę myśl, bo nie za bardzo brzmi jasno to zdanie. Mogę odnieść się do ostatniej części na razie. Czeski humor rzeczywiście stawiam wyżej, co z tego? W ogóle w ostatniej częsci wypowiedzi odnoszę się już luźno i szeroko w ogóle do kultury. Chyba, że śledzicie uważnie moją ostatnią quasi-eliotowską tezę, że im lepsza literatura komizmu tym lepsza literatura w ogóle. Nawet jeśli żartujemy ciągle, to możemy zastanowić się czy jest tak naprawdę. Bo Niemcy mają przecież świetną literaturę, ale czy dobrą komedię? Gerhard Branstner napisał o tym książkę, więc za nim do niej zajrzę wstrzymuję się z odpowiedzią, bo żenujące teksty, że Niemcy nie mają poczucia humoru, to w innym smsie.
Bo sam podejmujesz tylko globalne wątki.
Dobrze wiesz, że to nieprawda.

Nie wiem też, w którym miejscu sprowadzam dyskusję do takich cytatów, i dlaczego to jest niesmaczne? Co w tym cytacie niesmacznego?


Trzy. To nie jest liniowe postrzeganie historii. Można postrzegać historię albo jako kompleksowe epoki jak u Khuna, albo kumulatywnie, albo zgodzić się z koncepcją renesansu a co za tym idzie, że był złoty wiek, więc naszym zadaniem jest zrekonstruowanie go. Są zasadniczo trzy modele postrzegania historii. Najbliżej mi do Khuna, mniej więcej taki model przedstawiam też w tekście, to nie jest liniowość, poza tym, nie ma czegoś takiego jak liniowość. Jest taka koncepcja czasu, a nie historii. Jak już chcemy być tak bardzo precyzyjni.
Wydaje mi się, że mieszasz humor z kontekstem
Tak, nieustannie mieszam, i nieustannie, złośliwie wręcz pomijam pewne nazwiska, żeby utrudnić odbiór, a nie zrobić z przekazu jasny komunikat.

Wyjaśnijmy sobie, że wcale nie mieszam. Poza tym, napisałeś to dziwnie, bo nie wiem o jaki humor chodzi i o jaki kontekst. Społeczny?

Czyli twoim zdaniem, kontekst społeczny na zachodzie jest bardziej nowoczesny (?) przez co humor jest bardziej nowoczesny?

Nie napisałem tak, ale to jasne, że epoka lub kraj, kultura, rodząc pewne osoby, naukowców lub artystów, umieszcza ich jednocześnie w swoim kontekście i własnych, specyficznych warunkach, i jasne jest, że w literaturze możemy mówić o kulturze bardziej rozwiniętej lub mniej, i jasne jest, że narodziny kogoś takiego w danym czasie jak Shakespeare w Anglii było możliwe a w Polsce nie. Podobnie, nie możliwe było pojawienie się Sokratesa u Wikingów. Możliwe, że nawet ktoś taki się pojawił, ale warunki i cechy społeczności, oraz poziom kultury nie były w stanie odebrać i przetworzyć tego co stowrzył, wymyślił, bo przecież gdy coś pojawi się w danej kulturze lub na konkretnym poziomie cywilizacyjnym zbyt wcześnie stanie się albo ciekawostką, albo nikt tego nie zauważy. Maszyna (maszynka) parowa w epoce hellenistycznej była zabawką.

Jeśli dobrze odczytałem co napisałeś, uznałeś humor austryiacki za apodyktyczny? Jest to naprawdę bardzo słabe stwierdzenie, weźmy choćby Bernarda albo Jelinek, Peter Handke, bez jaj. Jeśli chcesz brać każde słowo, które napisałem pod lupę, to nie używaj takich stereotypów jednostronnych. Jak już używajmy różnych stereotypów.

Następnie wyciągasz konsekwencję z tego co napisałem taką, że jeśli przyjąć koncepcję rozwoju humoru, to znaczy, że są pewne wyższe jego formy, to znaczy, że polski nigdy nie będzie przed zachodem bo jest z tyłu. Nie do końca tak jest, bo są jeszcze drogi dla oryginalności otwarte, to znaczy dla specyficznych zjawisk. Nie chodzi, że literatura angielska czy austryiacka jest w WYŻSZYM STADIUM : D komizmu, dlatego, że spełnia pewne kryteria i stosuje pewne rozwiązania. Chodzi o to, że z jednej strony wypracowały własne rozwiązania, na bazie pewnego ogólnego dorobku kulturowego. To znaczy– absurd brytyjski jest inny niż austryiacki. I dalej, w swoim łonie, w swych literaturach, dochodzą do głosu różne głosy i różne warianty literatury rodzimej, czyli stanowiska, pokolenia, mody, zjawiska wyjątkowe. I teraz, jeśli mówię, że polski humor jest bardziej prymitywny, to znaczy, że operuje na czymść co na zachodzie zostało wypracowane wcześniej, a dwa, nie wypracowała literatura polska własnej formuły, własnych wariantów. Przykład Mrożka jest zabawny, bo jeśli pamiętam tytuł, Tango, opowiada o tym, że jest rodzina inteligencka i pojawia się tam cwaniak. Powiedzmy w wydaniu PRL-owskim. I satyra w tej książce to są żarty częściowo slapstickowe (np. że ktoś komuś da w twarz), albo pri pro quo, że nagle ten cwaniak staje się kimś ważnym i przejmuje władzę, ogólnie idea taka, że inteligencja wypada żałośnie i pozwoliła społeczeństwu schamieć. Sorry, ale to jest poziom refleksji z gimnazjum i naprawdę nie należy padać na kolana przed Mrożkiem, mamy w literaturze wielu przereklamowanych pisarzy, i on jest jednym z nich.

"musisz przyznać". To z posta barneym. Dziwne jest to jak odczytujesz to zdanie. To nie jest dosłowny przymus. Przecież zdanie zaczęło się od żartu, że Polska jest uśpionym mocarstwem, więc wszedłem w rolę polonofila, czy jak to nazwać, który ze smutkiem przyzaje, że jednak są kultury, które wydały więcej dzieł wybitnych, miały większy wkład do ogólnej puli światowej itd. Tobie wiele rzeczy dziwnie często się dzwine wydaje.

Co do Lema. Jest mi znany słabo, ale poczytam coś, oczywiście teraz nadaża się okazja by zburzyć cały wywód, bo przecież nie znam Lema.


Sprawa ostatnia. Są w literaturze polskiej pewne zjawiska odrębne, które wypracowały własne, ciekawe koncepcje humoru oryginalnego. Ale są to zjawiska, które nie wpływają i nie kształtują czytelnika konserwatywnego, dlatego nie będę się nimi zajmował.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Rozmowy o tekstach z 'Tuwrzucia'”