Mam wybitnie praktyczne podejście do sprawy: historie, które krążą w głowie, trzeba "wysiedzieć". Nie ma innego sposobu na pozbycie się ich niż opisanie ich, poprawienie, ponowne poprawienie, odłożenie na jakiś czas, ponowne poprawienie

Dlatego jeśli czujesz, że chciałbyś pisać, to droga wiedzie tylko przez ćwiczenia, czasem mozolne, ale mało rzeczy, które przychodzą szybko i łatwo, niesie ze sobą dużą wartość. W pisaniu chodzi również o zbudowanie fundamentów. Jeśli mam być szczery, ja nie wierzę w natchnienie - dla mnie wena czy natchnienie to błysk, jakiś pomysł, który się pojawia w sekundę czy minutę. Ale potem
zawsze trzeba nad nim
pracować, jeśli ma być coś wart...
A ta moja powieść obyczajowa... Tak naprawdę są dwie, tylko nie mam czasu do nich siąść, bo teraz pracuję nad scenariuszami do serialu animowanego, a o życie dopomina się co najmniej jedna powieść sf, chociaż ta też mocno obyczajowa

Natomiast kiedy już wygospodaruję czas, chciałbym dokończyć (bo mam fragmenty) historię kłopotów pewnego mężczyzny w średnim wieku. Bo jest masa powieści obyczajowych, których autorkami i bohaterkami są kobiety - świat oczyma kobiet, rzekłbym. I nawet jeśli pisarka wciela się w bohatera-mężczyznę, to zwykle jest to nieudolna kopia. Trochę tak, jak pisarze-mężczyźni rzadko umieją stworzyć naprawdę wiarygodną postać kobiety. A mój bohater to czterdziestoletni mężczyzna, który zaczyna mieć problemy ze zdrowiem (poważne), z firmą, z rodziną, ale przede wszystkim z samym sobą. Planuję takie studium choroby i postaci - oparte zresztą na prawdziwych historiach, chociaż tak zmiksowanych, aby nikt się nie rozpoznał

zamierzenie niekomercyjne, być może do kosza, ale mam zamiar w tym roku się z tym uporać, w drugiej połowie
