Herman EDIT: Wulgaryzmy się zaznacza
Postać w czarnej szacie już od ponad godziny przypatrywała się lekarzom próbującym zatrzymać w ciele pacjenta resztki uciekającego życia. Gdyby to jednak od niej zależało, rozgoniłaby towarzystwo i załatwiła sprawę po swojemu. Niestety, jej kolej na interwencję została ściśle określona, a nieprzemyślane wtargnięcie wiązałoby się z poważnymi komplikacjami. Dlatego też, kiedy na ekranie defibrylatora linia życia zaczęła płynąć spokojną kreską, postać poruszyła się, jakby zbudzona ze snu, a w otchłani jej kaptura narzuconego na głowę ukazał szczery, jasny uśmiech zadowolenia.
- Wreszcie – mruknęła do siebie. Poczekała jeszcze aż lekarze oficjalnie stwierdzą zgon pacjenta, opuszczą salę i zostawią ją sam na sam z ciałem.
Kiedy pomieszczenie opustoszało, postać uniosła się ponad stół, stanęła nad nieboszczykiem niczym wyrocznia osądzająca przestępcę i przez kilka chwil przyglądała się denatowi, lecz bynajmniej z ciekawości, przeciwnie – szukała odpowiedniego miejsca, w które mogłaby wbić Kosę i nadziać na ostrze duszę, a miała na to tylko jedną szansę, gdyby chybiła, dusza czmychnęłaby przez źle nabity otwór w ciele do świata żywych. Postać jednak doskonale wiedziała, gdzie uderzyć – zamachnęła się i idealnie trafiła we właściwy punkt na klatce piersiowej.
I w tym momencie…
- Kurwa mać! Co się dzieje?! – spod żeber wyskoczyło ciężkie przekleństwo, czego postać zupełnie się nie spodziewała. Zawahała się na moment, ale w końcu wyciągnęła z ciała Kosę.
- Pójdziesz ze mną kolego – powiedziała postać delikatnym, kobiecym głosem do duszy, którą właśnie zsuwała z ostrza.
Dusza, kiedy już odzyskała wolność, kręciła się zdezorientowana nową sytuacją i dopiero w chwili, gdy zrozumiała, że ciało nad jakim lewituje jest jej byłym naczyniem, spojrzała zaintrygowana na postać w czerni.
- Przepraszam, co ty tu robisz?
- Jak to co? Przecież – kobieta wymownie spojrzała na Kosę trzymaną w dłoni, następnie ponownie na duszę. – To chyba oczywiste co tu robię, jestem Kostucha.
- Stefan. – Dusza wyciągnęła mglistą rękę i uścisnęła dłoń kobiety. – Wiem, że jesteś Kostucha, ale czemu po mnie przyszłaś?
Na to pytanie kobieta szybko wyciągnęła z płaszcza dokument i z pomrukiwaniem sugerującym nadchodzące zdenerwowanie, zaczęła wodzić kościstym palcem po tekście. Chwilę później spojrzała na swą ofiarę.
- Stefan… Zubrzycki?
- Tak, Zubrzycki.
- Jesteś pewien?
- Tak.
- Zamieszkały?
- W Krakowie, na ulicy… Przepraszam, ale co to w ogóle…
- W polskim Krakowie? W Polsce, kraju chrześcijańskim?
- Co to ma do rzeczy? – ponowił pytanie Stefan, nie kryjąc zniecierpliwienia w głosie.
- To, że wedle informacji, jaką otrzymałam, w Polsce, kraju opanowanym przez ludzi wierzących w Boga jednego i jedynego wyznawanego w trzech postaciach, jest tylko jeden Stefan Zubrzycki! Stefan, który wiedział, że umrze. Tak się właśnie umówił z Bogiem, więc jego dusza również musiała wiedzieć o moim przyjściu! Czemu, ty duszo, do jasnej cholery, nie wiesz?!
- Z nikim się nie umawiałem – Stefan wzruszył duchowymi ramionami i zerknął na ciało. – Czyli, że… nie żyję?
- A rozmawiałbyś ze mną, gdybyś żył?
- Hm, szkoda, fajnie było. Cóż, następnym razem będzie jeszcze lepiej.
- Nie będzie następnego razu. A teraz chodź, musimy wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi. – Kostucha zaczęła ciągnąć duszę w stronę czarnej sfery, portalu prowadzącego w zaświaty, który nagle wykwitł na oknie obok drzwi.
- Moment! Gdzie ty mnie zabierasz?!
- Musimy iść do Piotra, wyjaśni nam, dlaczego nie wiesz o moim przyjściu. Jakaś pomyłka musiała zajść.
- Ale wrócimy?
- Wątpię, umarłeś, a po śmierci czeka cię albo wieczne zajadanie się pysznymi, rajskimi winogronami, albo wieczne potępienie z piekielnym ogniem na dupie.
- Co?! Czyli to całe mówienie o reinkarnacji, to bzdura?!
- Jakiej reinkarnacji? Stefan, co ty pieprzysz?!
- No, jak za jednego życia jesteś dobry, w następnym możesz być jeszcze lepszy i tak za każdym razem, aż któreś twoje wcielenie staje się tak doskonałe, że wstępujesz przed oblicze Stwórcy. To, na przykład – zerknął na ciało - było moim pierwszym życiem.
Kostucha aż wysunęła swą wysuszoną twarz z kaptura, a na jej bladym obliczu pojawiło się wielkie zdziwienie.
- Natomiast jeśli jesteś zły – kontynuował Stefan – a przy każdym kolejnym wcieleniu jeszcze gorszy, to w końcu twoja dusza staje się tak przesiąknięta jadem, że nawet życie pełne dobrych uczynków nie byłoby w stanie jej oczyścić. No i trafiasz tam, gdzie nikt by nie chciał trafić - przed oblicze Upadłego. Tylko zanim trafisz przed któregoś z nich, zawsze masz szansę na zmianę postępowania – poprawę lub pogorszenie, i właśnie dlatego wierzę w reinkarnację, odradzając się, dostajesz nową szansę.
- A co z tymi, co nie wierzą w reinkarnację?
- Ich wybór. Jesteś tym, w co wierzysz, umierasz tak, jak wierzyłeś, że umrzesz.
- Tylko wyjaśnij mi jedno, ludzie przecież nie są świadomi tego, co przeżyli w poprzednich wcieleniach. Skąd mają wiedzieć, że muszą się poprawić, jeśli nie wiedzą, że byli źli?
- Za to, co człowiek pamięta za życia odpowiada pamięć, a pamięć to umysł, a umysł jest śmiertelny i umiera razem z ciałem. Natomiast dusza, to swego rodzaju naczynie, w którym przechowywane są wspomnienia, doświadczenia poprzednich bytów i jest ona nieśmiertelna, z każdą śmiercią przechodzi do następnego wcielenia.
- Ale jak dusza może wpływać na decyzje podejmowane przez człowieka, skoro umysł nie zdaje sobie sprawy z tego, co ona wcześniej przeżyła?
- Jak? Cóż, ludzie nazywają to sumieniem. Dlatego właśnie dusza tobą nie kieruje, ona jedynie ci może sugerować pewne decyzje w oparciu o poprzednie doświadczenia. Ten głos, który słyszysz w głowie, to tylko drogowskazy.
- Skąd ty to wszystko wiesz?
- Wiem, nie wiem, po prostu wierzę. Wierzę, że tak jest. No i trochę się obawiam tej swojej wiary, bo powinienem właśnie się odradzać, a nie rozmawiać z tobą, Kostuchą.
- Hm, reinkarnacja, mówisz? To do dupy. Chodzi o to, że miałam odebrać Chrześcijanina, a trafiłam na jakiegoś Hinduistę. Ktoś musiał pomylić papierki w administracji. Chodź!
- Chwila! Po pierwsze, żaden Hinduista! Wiara w reinkarnację wcale nie szufladkuje mnie do jakiejkolwiek religii. Wierzę w to, w co czuję, że powinienem wierzyć i sam określam reguły tej wiary! – oburzył się Stefan i spojrzał z obawą na czarną sferę. - Wrócimy stamtąd?
- Stamtąd owszem, to jest tylko administracja, nie trafiasz jeszcze przed Sąd Ostateczny. Ale nawet gdybyśmy mieli nie wrócić, to i tak twoje zdanie się nie liczy. - Kostucha chwyciła Stefana za niematerialne ramię i pchnęła do sfery. – Idziemy do Biura Podziału.
***
Przejście przez czarną otchłań sfery nie trwało dłużej od przekroczenia progu drzwi i właściwie nie niosło ze sobą żadnych nowości – Stefan po drugiej stronie ujrzał pusty, wąski i niekończący się korytarz, a na ścianach zwykłą boazerię. Odniósł nieprzyjemne wrażenie, że po raz kolejny zawitał do Urzędu Pracy. Zatrzymał się i spojrzał na Kostuchę.
- Ekhm, przepraszam, co to jest? – Ogarnął gestem ręki przestrzeń wokół.
- To jest korytarz. A co, myślałeś, że pstryk! i będziemy na miejscu? W jakim ty świecie żyjesz? Człowiek został stworzony na podobieństwo Boga, myślisz, że cała reszta wygląda inaczej? U nas też są kolejki, papierki i korytarze. Tylko wszystko ma bardziej mistyczny wymiar.
- Czyli to jest taka… mistyczna boazeria?
- Nie przedrzeźniaj się. I nie zatrzymuj, musimy wyjaśnić sprawę.
- Co konkretnie wyjaśnić?
- Na rany Tego, Który Umarł Na Krzyżu! – Kostucha uderzyła głową o ścianę. - Nie powinieneś przypadkiem teraz się odradzać w jakimś nowym ciele?
- No, chyba powinienem.
- A jesteś tu ze mną! I właśnie to mamy wyjaśnić! Dlaczego męczysz mi dupę! - Kostucha stanęła przy jedynych drzwiach, jakie napotkali i położyła dłoń na klamce. - Słuchaj, tam jest Biuro Podziału, gdzie obowiązuje jedna zasada – dusza milczy, ja mówię. I lepiej tego przestrzegaj, morda na kłódkę.
- Rozumiem.
Kiedy tylko drzwi się uchyliły, na korytarz wtargnął zimny podmuch, przeszywający ciało dreszczem. I choć obecna forma Stefana była ze wszech miar nie fizyczna, więc śmierci nie powinien się obawiać, to jednak poczuł się nieswojo, kiedy jego duchowe ciało zelektryzował nieprzyjemny prąd. Przeszli przez kolejny próg i tym razem trafili do miejsca, które zdecydowanie bardziej przypominało zaświaty. Ciemność panująca dookoła była tak nieprzenikniona i gęsta, że dosłownie dawała się kroić nożem, a wrażenie bezgranicznej pustki wręcz powalało na kolana. Do Stefana właściwie dopiero teraz dotarło, że stracił swój fizyczny wymiar istnienia – nie dość, że nie widział swojego ciała a jedynie dziwną mglistą postać, przypominającą jedynie konturami jego dawne ja, to jeszcze kompletnie nie czuł wykonywanych przez siebie czynności, w tym miejscu poruszanie się było raczej tylko stanem świadomości.
Nagle, tuż przed wędrowcami, zupełnie znikąd pojawiła się oświetlona, prostokątna tabliczka z napisem „Administracja”, a pod nią kolejne drzwi. Kostucha obróciła się do duszy.
- Tam ciągle obowiązuje zasada milczenia – przypomniała i nacisnęła klamkę.
Przestrzeń za progiem różniła się od poprzedniej dwoma zasadniczym rzeczami – po pierwsze była jasna, po drugie, we względnie niedużej odległości od drzwi stało biurko, a za nim siedziała postać w błękitnej szacie i głową pochyloną nad blatem. Kostucha ustawiła Stefana za sobą, jakby nie chciała, by jego obecność tutaj została ujawniona.
- Dziwi mnie, że się tu zjawiasz – przemówił mężczyzna, nie podnosząc wzroku znad dokumentu. – Zgaduję, że nie przyszłaś na herbatkę.
- No raczej. Więc Piotrze, jest problem. – Piotr zareagował jedynie gestem dłoni, zezwalającym albo też nakazującym, na wyłożenie sprawy. – Chodzi o to, że chyba zaszła… to znaczy, podczas… - Kostucha z każdym słowem traciła całą swoją pewność, widząc, jak Piotr coraz wolniej wypełnia formularze. - Chyba zaszła drobna… pomyłka, kiedy… ktoś wypisywał…
- Wypisywał co?
- Mm, no, chodzi o to, że… chyba dostałam zlecenie nie na tą duszę, co powinnam. – Piotr spojrzał groźnie na kobietę, która niby pchnięta niewidzialną ręką, cofnęła się o krok. – To znaczy, ja… ja nie mówię, że to ty, Piotrze, ale… chochlik-ki?
- Zdajesz może sobie sprawę czy kiedykolwiek w ogóle zakradły się tu chochliki? Odpowiem za ciebie – otóż nigdy. – Twarz Piotra nagle poczerwieniała, mocno kontrastując z gęstą śnieżno-białą brodą i błękitną szatą, a jednak w jego głosie nie dało się usłyszeć choćby odrobiny zdenerwowania.
- Więc nie można by tego jakoś wyprostować? Skoro to zwykła pomyłka.
- Wyprostować? – Piotr sięgnął do jednej z szuflad i wyciągnął z niej cienką tekturową teczkę, po czym zaczął przeglądać jej zawartość. Ale na pierwszej stronie skończył, dalsze kartki okazały się zupełnie puste, a rubryki nie wypełnione. – Hm, mówisz, że dostałaś zlecenie na nie tą duszę, co trzeba? Co z nią teraz powinno się dziać?
- Według tego, co mówi, powinna się reinkarnować.
- Imię?
- Stefan.
- Dobra, to się zmieni.
- Jak to zmieni?! – Stefan w tym momencie nie wytrzymał i wyskoczył zza pleców Kostuchy.
- Kurwa! Miałeś milczeć!
- Spokojnie, nic się nie dzieje – uspokoił sytuację Piotr.
- Jak to nic? Przecież tutaj żadna dusza nie może się odzywać! To jest złamanie…
- Zacznijmy od tego, że żadna dusza nie może tu przebywać. A ta przebywa, że nie może się odzywać, to jest mało ważne. Więc po pierwsze – zwrócił się do Stefana - zmienimy ci imię na… Szymon.
- Ale czemu?! Stefan mi odpowiada!
- Myślisz, że ludzie będą chcieli mówić na swojego zbawiciela Stefan?
- Zbawi… ciela? – Dusza spojrzała na Kostuchę, a w jej niematerialnych oczach błysnął ze wszech miar prawdziwy strach.
- Jak to zbawiciela?! Ktoś po prostu pomylił formularze i… no po prostu dostałam zlecenie nie na tego klienta, co trzeba! Ot, przypadek, ale żeby od razu zbawiciel?
- Co dla ciebie przypadkiem, dla innego przeznaczeniem. Wiele lat temu Najwyższy uznał, że jeśli ludzie zaczną go denerwować, ześle na nich apokalipsę, która ich zmiecie z powierzchni ziemi. Nie określił jednak kiedy, ale powiedział, że chwila ta nadejdzie, gdy przed moim obliczem stanie ten, który miał żyć ponownie. – Piotr spojrzał na Stefana. – A więc jesteś.
- Ja?
- Wedle tego, w co wierzyłeś, powinieneś się teraz odradzać. A jesteś tutaj. Jesteś tym, który miał żyć ponownie. Spokojnie, nie może być jednak tak, że twa wiara cię zawiedzie. Odrodzisz się i wrócisz na ziemię.
- Cholera, czyli wszystko da się jednak wyprostować? – odetchnęła z ulgą Kostucha. - A już myślałam, że…
- Szymonie – Piotr przerwał Kostusze - poprowadzisz zastępy aniołów śmierci. Ty będziesz ucieleśnieniem gniewu ojca. – Stefan, słysząc te słowa, zbladł tak bardzo, że prawie zniknął. – Dobrze, powiedzcie mi jeszcze, jaka jest data na ziemi?
- Dwunasty grudnia, dwa tysiące dwanaście.
- Zatem to jest data ostatniego dnia ludzkości, jutro nastąpi nowy porządek świata. Od jutra wszystko zacznie się od nowa.
- Ale… jak to? Tak bez ostrzeżenia?
- Szymonie, bez ostrzeżenia? Jezus, Mahomet, Budda i wielu, wielu innych proroków, którzy nawoływali do miłości i pojednania. Myślisz, że Najwyższy ich zsyłał, bo miał takie widzi mi się? To była Jego pomocna dłoń wyciągnięta ku ludziom. Dłoń, która została odrzucona. Stefanie Szymonie, twa wiara cię nie zawiedzie – odrodzisz się i wrócisz na ziemię, ale z misją. Będziesz ze sobą niósł śmierć i pożogę, bo taka jest wola Najwyższego. Ty wyplewisz całe zło z tego świata i dasz szansę ludziom na nowe jutro. Od jutra wszystko zacznie się od nowa.
Szymon stał ze wzrokiem wlepionym w Piotra, próbując zrozumieć słowa, jakie do niego mówił, ale nagle poczuł dziwne mrowienie w palcach i szybko skupił się na nowym doznaniu. Spojrzał na dłonie – przecież nie powinien niczego takiego teraz doświadczać, przecież nie żyje.
- Spokojnie Szymonie, Najwyższy nad tobą czuwa, wszystko zostało zaplanowane. Od jutra zapanuje ład i porządek.
Słowa Piotra jednak nie uspokoiły Stefana, który z przerażeniem obserwował, jak na jego nadgarstkach wolno rysują się kontury złotych płytek, z każdą sekundą stające się coraz wyraźniejsze i bardziej masywne, aż w końcu zlewają się w pełną zbroję. Na czole poczuł krawędź hełmu, na piszczelach nagolenniki, a na piersi skórzaną tunikę przeplecioną złotymi nićmi. Co dziwniejsze, jego ciało ponownie nabrało fizycznego wymiaru.
- Co to jest?
- Generał zastępów śmierci Najwyższego musi mieć godną zbroję. Szymonie, taka jest Jego wola. Zostałeś tu sprowadzony… - Piotr nie dokończył. Przeszkodziło mu w tym ostre kłucie w klatce piersiowej. Wolno powiódł wzrokiem tam, gdzie go bolało, do miejsca, w którym na błękitnej szacie zaczęła kwitnąć duża, krwawa plama. – Co to, kurwa, jest? – Dotknął ostrza miecza wystającego z piersi i zerknął na Szymona. – Szymonie, coś ty… uczynił?
- Primo, jestem Stefan, secundo, w dupie mam mordowanie ludzi. Wierzę w reinkarnację, bo to jest szansa na poprawę i tak, chcę wrócić na ziemię, ale nie jako pieprzony psychopata ze złotym nożem w ręku! Po prostu się nie zgadzam! Jak ten twój Najwyższy chce przeprowadzić czystkę, to niech sobie wybierze innego frajera!
- Ale… Szymonie… - Stefan, słysząc to imię, zagłębił jeszcze mocniej miecz w piersi Piotra. – Stefanie… wszystko zostało przepowiedziane, tak nie może być. Wszystko zostało ułożone.
- Ułożone? Nie po to żyłem bez grzechu, żeby odrodzić się jako ten, który zajebie wszystkich. Wsadź sobie gdzieś ten swój nowy ład i porządek, a jeśli Stefan ci nie pasuje, to możesz mi mówić chaos, bo jestem tym, który rozpieprza wszystko, co zostało zaplanowane. – Stefan spojrzał na zszokowaną Kostuchę, która przerzucała wzrok z dogorywającego Piotra na Stefana. – Prowadź do wyjścia kobieto, wracamy na ziemię.
Piotr nigdy nie sądził, że ostatnim widokiem, jaki będzie dane mu ujrzeć przed ostateczną śmiercią, będzie para odchodząca w jasną dal – kobieta w czarnym płaszczu i kosą w dłoni, oraz mężczyzna w złotej zbroi i zakrwawionym mieczem u boku.
Do buntu nie potrzeba być żywym - fantasy, humor
1
Ostatnio zmieniony wt 20 wrz 2011, 16:26 przez Mazer, łącznie zmieniany 4 razy.
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit