___Pierwszy raz ujrzałem ją dokładnie trzy lata temu.
___Było upalne lato. Szedłem wtedy zacienioną alejką. W ręku trzymałem siatkę z zakupami – trzy lody truskawkowe i butelkę mineralnej. Myślałem o tym, jak mi gorąco i jak bardzo chcę już wrócić do domu. Nagle zahaczyłem nogą o wielkie dziursko w ziemi, potknąłem się i wyłożyłem na prostej drodze. Wtedy przyrzekłem sobie, że już nigdy nie będę się gapił na niebo, gdy idę, bo wystarczy chwila nieuwagi i bach - nieszczęście gotowe. Boleśnie starłem sobie niemal całą skórę z odsłoniętego kolana. No ładnie, pomyślałem, czekając na salwy śmiechu ludzi obserwujących zdarzenie. O dziwo, jedynym dźwiękiem, który w tamtej chwili dotarł do moich uszu, był ptasi świergot. Szybko podniosłem swój niezdarny zad i rozejrzałem wkoło. Ani żywej duszy?... Była tylko Ona.
___Światło odbijało się od jej odkrytych pleców, malując na nich złote obrazy. W delikatnych dłoniach trzymała swój warkocz. Dwa długie, barwne pióra tkwiły wplecione w jej kasztanowe włosy. Na jej ustach igrał uśmiech, a oczy zaglądały w głąb małego, drewnianego wiaderka stojącego tuż obok jej łokcia. Siedziała na studni. A ja, ja gapiłem się na nią bezczelnie, jak zahipnotyzowany. Nagle odwróciła wzrok i spojrzała na mnie. Na niezdarnego palanta z zakrwawionym kolanem. Nie wiem, co się ze mną stało. Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem dlaczego, ale podszedłem do niej. Czułem się jak nastolatek, wstydliwie zasłaniający siatką z rozgniecionymi lodami swoją porażkę.
___Patrzyła na mnie szeroko roztwartymi oczami – nie było w nich jednak ani szczypty zdziwienia. Uśmiechała się do mnie promiennie. Już dawno u nikogo czegoś podobnego nie widziałem. Zanim zdążyłem się zastanowić, co ja w ogóle wyprawiam, już przed nią stałem. Krew sączyła się po mojej nodze. Odruchowo spojrzałem na nią przepraszająco. Z całego serca pragnąłem, by wybaczyła mi to, że musiała patrzeć na moją wywrotkę, że całe moje ubranie jest uwalane ziemią, że odważyłem się do niej podejść… że w ogóle istnieję. Chciałem jeszcze dodać kilka słów, ale tylko jęknąłem. Zażenowany tym wszystkim miałem ochotę uciec od niej jak najprędzej i jak najdalej, ale ona… ona się odezwała.
___- Pana noga… krwawi – na jej twarzy dostrzegłem zatroskanie.
___- Ja… Ta… Tak – chrząknąłem i dokładniej zasłaniając siatką kolano, dodałem uspokajająco. – To… to nic takiego.
___- Nie szkodzi. Powinnam to panu opatrzyć.
___- Nie… Naprawdę. To nic takiego. Proszę uwierzyć – dalej szedłem w zaparte.
___- Proszę nie być dzieckiem i rzucić tę siatkę. Niech pan chociaż da przemyć ranę. O zakażenie tutaj nietrudno.
___Jej oczy miały kolor ziemi. A cała postać tej kobiety emanowała takim ciepłem… Roztworzyłem szeroko usta, nie wiedząc, co odpowiedzieć, potaknąłem tylko i przysiadłem na rozgrzanej słońcem ścianie studni. W końcu byłem jeszcze dość młody i nie chciałem zbyt szybko umierać, a jeśli już, to na pewno nie z powodu zakażenia. Wzięła lnianą chusteczkę, zanurzyła w wiadrze w wodą i delikatnie zaczęła przemywać moje kolano. Piekło jak cholera. Uśmiechnąłem się niezdarnie, zaciskając przy tym zęby, żeby nie syknąć. Chciałem jakoś zagaić, ale byłem zbyt oszołomiony, aby wydusić z siebie cokolwiek sensownego.
___- Czy pani tutaj mieszka? – zacząłem.
___- Poniekąd – uśmiechnęła się i zanurzyła zaczerwienioną szmatkę w wodzie.
___- Nigdy… nigdy tutaj pani nie widziałem - próbowałem jakoś podtrzymać rozmowę.
___- Pochodzę z tych okolic, ale obecnie… Obecnie mieszkam gdzie indziej. Przyjechałam tutaj na krótko. – w jej oczach zapaliły się małe iskierki.
___- Ja również. To znaczy, jestem tu na wakacjach. Trzeba czasami trochę odpocząć od pracy… - westchnąłem.
___- To niech pan odpoczywa trochę uważniej – delikatnie dotknęła mojego kolana i spojrzała mi w oczy. Nagle jej usta spoczęły na moim policzku. Zupełnie nie wiedziałem, co robić. Kompletnie zbaraniałem. Ta chwila wydawała się ciągnąć przez wieki. Ale do czasu. Do czasu, gdy ktoś za plecami krzyknął moje imię. Odruchowo odwróciłem się, przerażony, że ktoś mnie zaraz nakryje.
___Zza rogu domu wyłoniła się moja żona.
___O, Boże… Jeszcze nigdy w życiu tak się nie przestraszyłem na jej widok. Jak na złość, musiała się pojawić właśnie teraz! Na dodatek mogła zobaczyć, jak całuje mnie Inna. Zerwałem się natychmiast, o mało co nie wpadając do studni. Obróciłem się jak szalony, modląc się z całych sił, żeby nie było tam tej kobiety, żeby się gdzieś ukryła, żeby… żeby zniknęła z powierzchni ziemi. Cokolwiek, byleby moja żona jej nie zobaczyła. Nikt by pewnie nie pomyślał, jak wielkie, jak cholernie ogromne, było moje zdziwienie, gdy tej kobiety tam nie zobaczyłem. Zacząłem nerwowo rozglądać się dookoła, patrząc, gdzie się ukryła. To wszystko trwało może z jedno mrugnięcie oka. Nagle stanęła przede mną moja żona, przerażona tym, jak się miotam.
___- Wszystko w porządku? Co ci się stało?... O mój Boże! – jej wzrok zatrzymał się na mojej nodze. Teraz już była kompletnie zakrwawiona. Przez chwilę moja żona stała tak przede mną z otwartymi ustami, zupełnie nie wiedząc, co ma w ogóle robić. Ja właściwie też nie wiedziałem.
___- Jak… Jak to się… – zaczęła.
___- To nic takiego, tylko zdarte kolano. Wywróciłem się – przerwałem, uspokajając ją.
___- Powinieneś to przemyć wodą utlenioną. Ja… Zaraz przyniosę – tak szybko, jak się zjawiła, tak szybko i odeszła. Gdy zniknęła mi z oczu, przysiadłem na ściance studni, jeszcze raz rozejrzałem się wokoło i odetchnąłem. Pusto. Chwilę później wróciła i opatrzyła mi nogę. Kiedy ją zapytałem, czy widziała kogoś, gdy mnie wołała, popatrzyła na mnie podejrzliwie, ale odpowiedziała, że nie. Przynajmniej nie było tak źle jak mi się na początku wydawało.
___Kilka następnych spotkań z tamtą kobietą, która mnie pocałowała, odbyłem w te same wakacje trzy lata temu. Zawsze przy tej starej, kamiennej studni. Dużo rozmawialiśmy. Czułem się przy niej bardzo naturalnie, byłem nieskrępowany, wolny. Wtedy ją pokochałem. Lato się już kończyło, dlatego przyrzekłem jej, że wrócę tu za rok i znów będziemy razem. Kazała nazywać się Marią.
___Minął rok, a ja znów wakacje spędzałem w tym miejscu. Ja, żona i nasi synowie. Starszy już miał cztery lata, młodszy – zaledwie dwa. Ciągle myślałem o Niej. O Marii. Wkrótce doszło do naszego spotkania. Był wieczór. Dostrzegłem jej sylwetkę tam, gdzie kiedyś razem przesiadywaliśmy. Znów miała we włosach te dwa pióra.
___- Wplotłam je dla ciebie – powtarzała te słowa zawsze, gdy zerkałem na czubek jej głowy. – To są pióra kogucie.
___Spotykaliśmy się codziennie. Zawsze o tej samej porze, zawsze w tym samym miejscu, zawsze zakochani. Żona nic nie podejrzewała. Ale czuła, że coś między nami gaśnie. Zaniedbywałem ją i dzieci. Ale wtedy nic się dla mnie nie liczyło. Nic, oprócz mojej Marii.
___Wkrótce zrobiło się chłodniej. Lato miało się ku końcowi. Na początku nie chciałem stąd wyjeżdżać. Próbowałem namówić żonę, żeby jeszcze została. Nie chciała. W końcu zaproponowałem, że sam zostanę. Wtedy zaczęła pytać, węszyć. Nie mogłem ryzykować. Wyjechaliśmy. Wtedy obiecałem sobie i Marii, że znów do niej przyjadę.
___Rok później moja żona nie chciała tu jechać. Mówiła, że ją to nudzi, że woli jechać za granicę, że potrzebny jest nam wypoczynek „gdzieś indziej”. Nie dawała się przekonać. Teraz wiem, że próbowała mnie odwieść od tego wyjazdu, coś już wtedy przeczuwała. Na próżno. Pokłóciliśmy się. Ona razem z dziećmi poleciała do Francji, a ja wróciłem tutaj. Byłem taki szczęśliwy, taki spokojny, że jej tu nie ma i nie będzie, i że wreszcie nie będę musiał uważać, kryć się przed nią, wykłócać, przekonywać. Miałem wtedy prawie dwa miesiące dla siebie i dla Marii. Spotkałem ją już pierwszego dnia wieczorem po przybyciu. Wyjaśniłem jej wszystko. Była niezmiernie zadowolona.
___Tamtego lata studnia stała się dla nas symbolem wielkiej miłości. Widywaliśmy się codziennie. Spędzaliśmy ze sobą całe dnie i noce. Byliśmy tylko ja i ona. Nasze uczucie rozkwitło na dobre. Zapomniałem o żonie, o dzieciach, o dawnym życiu. Lecz ono do mnie wróciło. Minęło lato, potem jesień, zima, wreszcie wiosna. Cały czas myślałem o Marii. Wiedziałem, że jest to prawdziwe, nadzwyczaj silne uczucie. Straciłem z żoną wspólny język. Mieszkaliśmy razem – tylko tyle nas łączyło. A może: „aż tyle”. Chciałem od niej odejść, ale byłem zbyt słaby. Obiecałem sobie, że zrobię to w kolejne wakacje. Powiem jej prawdę.
___Minęły trzy lata, a ja ciągle żyłem w kłamstwie. W końcu, gdy nadszedł odpowiedni czas, wyznałem jej wszystko – że odchodzę i że już nigdy nie wrócę. Na początku nie mogła w to uwierzyć. Później dotarło to do niej ze zdwojoną siłą, gdy wręczyłem jej plik papierów rozwodowych. Rozumiała, że nie będzie mnie w stanie zatrzymać.
___Nadeszło lato. Spakowałem swoje rzeczy i wyjechałem. Ona zrobiła to samo. Dzieci zaś oddała na jakiś czas dziadkom. Nie chciała, by widziały jak płacze. Wybrała jakieś małe miasteczko w Pirenejach. Chciała tam odpocząć. Kochała góry. A ja kochałem moją Marię. Zobaczyłem ją już pierwszego dnia. Nie mogliśmy się ze sobą rozstać. Kilka dni później postanowiłem się jej oświadczyć. Klęknąłem przed nią i jąkając się tak samo, jak pierwszego dnia naszej znajomości, zapytałem, czy zostanie moją żoną. Zgodziła się bez wahania. To był najcudowniejszy okres w moim życiu. Przynajmniej wtedy mi się tak wydawało…
___Minął miesiąc. Połowa urlopu. Siedzieliśmy przy studni wpatrzeni w nocne niebo i snuliśmy plany na temat wspólnego życia, gdy na podwórko wkroczyła jakaś postać. Poznałem jej sylwetkę od razu. To była moja żona.
___Nie miałem pojęcia, po co tu przyjechała i czego ode mnie chce. Miała jeszcze miesiąc urlopu w górach. Gdy podeszła bliżej, nic nie powiedziała, tylko patrzyła wściekle na Marię.
___- Ty skurwysynu! To ta wywłoka?! – wrzasnęła i z niewiarygodną siłą pchnęła mnie na ziemię. Mógłbym przysiąc, że w tamtej chwili miała więcej krzepy niż niejeden facet. Upadłem i uderzyłem głową o kamień. Patrzyłem na jej zapłakaną i pełną nienawiści twarz. Czas dla mnie zwolnił, widziałem wszystko dwa razy dłużej i dwa razy dokładniej. Cały czas pamiętam, jak wyciągnęła wtedy z kieszeni błyszczący nóź i rzuciła się z ogromnym impetem na Marię. Chciałem ją powstrzymać, ale była szybsza. I wtedy to się stało.
___- Dalej! Bierz mnie! – Maria zaśmiała się szaleńczo.
___Nie musiała długo czekać. Cienkie, twarde ostrze kuchennego noża zatopiło się w jej piersi. Byłem tak przerażony, że sparaliżowało mnie całkowicie. Nagle z tyłu jej pleców wyłoniło się coś srebrnego. Nie mogłem uwierzyć, że to nóż – był przecież zbyt krótki. Co gorsza, chwilę później zobaczyłem, jak przechodzi przez nią cała ręka mojej żony, potem jej ramię, tułów, głowa. Wreszcie ona cała. I jak wpada rozpędzona wprost to tej starej, kamiennej studni. Maria stała na swoim miejscu, w ogóle nieporuszona, wstrząsana spazmami śmiechu. Z początku myślałem, że mi się to przywidziało, że to niemożliwe, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Gapiłem się chyba przez wieki, zanim uświadomiłem sobie, że muszę się ruszyć i coś zrobić. Doskoczyłem do Marii, próbując ją chwycić, przytulić, po prostu sprawdzić, czy jej nic się nie stało. Gdy dotknąłem jej twarzy poczułem niewiarygodny chłód. Jej usta wykrzywiły się w okropnym grymasie, a moje palce złapały tylko mroźne powietrze, zanim wpadłem do studni zaraz za moją żoną. Jednak w przeciwieństwie do niej, udało mi się złapać za krawędź murku. Zawisłem kilkadziesiąt metrów przed końcem swojego życia.
___- Pomóż mi, Mario, proszę! – jęknąłem.
___Ona odwróciła się z nienaturalnym uśmiechem. Była taka stara i brzydka. Gdy podeszła, poczułem zgniliznę. Nie była już TĄ Marią. W ogóle nie była Marią. I wtedy to do mnie dotarło.
___- Nie rozumiem, w czym mam ci pomagać – syknęła.
___- Kim ty w ogóle jesteś?! – zapytałem przerażony, mimo że znałem już wtedy odpowiedź na to pytanie.
___- Twoją miłością – zaśmiała się, a jej ciało rozmyło się w chmurę brązowego dymu. – Na zawsze – szepnęła.
___Ostatkiem sił wygrzebałem się po śliskiej ścianie studni, podciągając z trudem na obolałych rękach. Natychmiast krzyknąłem imię mojej żony w głąb ciemnej czeluści. Odpowiedziała mi cisza. Wiedziałem, że to nie był sen. Coś mi podpowiadało, że ona jutro nadal tam będzie, że moja rozbita głowa nadal będzie rozbita, że jeśli komukolwiek o tym powiem, uzna mnie za mordercę. Wiedziałem, że nikt mi nie uwierzy.
___Stałem nad studnią przez kilka chwil, głęboko oddychając. Myślałem, co robić. Plan działania przyszedł do mnie natychmiast. Wziąłem łopatę, kilka mocnych worków i pojechałem pod las po ziemię. Kilkanaście minut później wróciłem i zasypałem piachem jej ciało. Było tego z osiemdziesiąt pięć kilo. Trzy worki. Średnio niecałe trzydzieści kilo w każdym. Wystarczająco, by nie śmierdziało.
___Wyjadę stąd i zgłoszę zaginięcie. Może nikt jej nigdy nie znajdzie.
85 kilo [miniatura]
1
Ostatnio zmieniony ndz 04 wrz 2011, 20:28 przez Chii, łącznie zmieniany 3 razy.