85 kilo [miniatura]

1
___Pierwszy raz ujrzałem ją dokładnie trzy lata temu.
___Było upalne lato. Szedłem wtedy zacienioną alejką. W ręku trzymałem siatkę z zakupami – trzy lody truskawkowe i butelkę mineralnej. Myślałem o tym, jak mi gorąco i jak bardzo chcę już wrócić do domu. Nagle zahaczyłem nogą o wielkie dziursko w ziemi, potknąłem się i wyłożyłem na prostej drodze. Wtedy przyrzekłem sobie, że już nigdy nie będę się gapił na niebo, gdy idę, bo wystarczy chwila nieuwagi i bach - nieszczęście gotowe. Boleśnie starłem sobie niemal całą skórę z odsłoniętego kolana. No ładnie, pomyślałem, czekając na salwy śmiechu ludzi obserwujących zdarzenie. O dziwo, jedynym dźwiękiem, który w tamtej chwili dotarł do moich uszu, był ptasi świergot. Szybko podniosłem swój niezdarny zad i rozejrzałem wkoło. Ani żywej duszy?... Była tylko Ona.
___Światło odbijało się od jej odkrytych pleców, malując na nich złote obrazy. W delikatnych dłoniach trzymała swój warkocz. Dwa długie, barwne pióra tkwiły wplecione w jej kasztanowe włosy. Na jej ustach igrał uśmiech, a oczy zaglądały w głąb małego, drewnianego wiaderka stojącego tuż obok jej łokcia. Siedziała na studni. A ja, ja gapiłem się na nią bezczelnie, jak zahipnotyzowany. Nagle odwróciła wzrok i spojrzała na mnie. Na niezdarnego palanta z zakrwawionym kolanem. Nie wiem, co się ze mną stało. Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem dlaczego, ale podszedłem do niej. Czułem się jak nastolatek, wstydliwie zasłaniający siatką z rozgniecionymi lodami swoją porażkę.
___Patrzyła na mnie szeroko roztwartymi oczami – nie było w nich jednak ani szczypty zdziwienia. Uśmiechała się do mnie promiennie. Już dawno u nikogo czegoś podobnego nie widziałem. Zanim zdążyłem się zastanowić, co ja w ogóle wyprawiam, już przed nią stałem. Krew sączyła się po mojej nodze. Odruchowo spojrzałem na nią przepraszająco. Z całego serca pragnąłem, by wybaczyła mi to, że musiała patrzeć na moją wywrotkę, że całe moje ubranie jest uwalane ziemią, że odważyłem się do niej podejść… że w ogóle istnieję. Chciałem jeszcze dodać kilka słów, ale tylko jęknąłem. Zażenowany tym wszystkim miałem ochotę uciec od niej jak najprędzej i jak najdalej, ale ona… ona się odezwała.
___- Pana noga… krwawi – na jej twarzy dostrzegłem zatroskanie.
___- Ja… Ta… Tak – chrząknąłem i dokładniej zasłaniając siatką kolano, dodałem uspokajająco. – To… to nic takiego.
___- Nie szkodzi. Powinnam to panu opatrzyć.
___- Nie… Naprawdę. To nic takiego. Proszę uwierzyć – dalej szedłem w zaparte.
___- Proszę nie być dzieckiem i rzucić tę siatkę. Niech pan chociaż da przemyć ranę. O zakażenie tutaj nietrudno.
___Jej oczy miały kolor ziemi. A cała postać tej kobiety emanowała takim ciepłem… Roztworzyłem szeroko usta, nie wiedząc, co odpowiedzieć, potaknąłem tylko i przysiadłem na rozgrzanej słońcem ścianie studni. W końcu byłem jeszcze dość młody i nie chciałem zbyt szybko umierać, a jeśli już, to na pewno nie z powodu zakażenia. Wzięła lnianą chusteczkę, zanurzyła w wiadrze w wodą i delikatnie zaczęła przemywać moje kolano. Piekło jak cholera. Uśmiechnąłem się niezdarnie, zaciskając przy tym zęby, żeby nie syknąć. Chciałem jakoś zagaić, ale byłem zbyt oszołomiony, aby wydusić z siebie cokolwiek sensownego.
___- Czy pani tutaj mieszka? – zacząłem.
___- Poniekąd – uśmiechnęła się i zanurzyła zaczerwienioną szmatkę w wodzie.
___- Nigdy… nigdy tutaj pani nie widziałem - próbowałem jakoś podtrzymać rozmowę.
___- Pochodzę z tych okolic, ale obecnie… Obecnie mieszkam gdzie indziej. Przyjechałam tutaj na krótko. – w jej oczach zapaliły się małe iskierki.
___- Ja również. To znaczy, jestem tu na wakacjach. Trzeba czasami trochę odpocząć od pracy… - westchnąłem.
___- To niech pan odpoczywa trochę uważniej – delikatnie dotknęła mojego kolana i spojrzała mi w oczy. Nagle jej usta spoczęły na moim policzku. Zupełnie nie wiedziałem, co robić. Kompletnie zbaraniałem. Ta chwila wydawała się ciągnąć przez wieki. Ale do czasu. Do czasu, gdy ktoś za plecami krzyknął moje imię. Odruchowo odwróciłem się, przerażony, że ktoś mnie zaraz nakryje.
___Zza rogu domu wyłoniła się moja żona.
___O, Boże… Jeszcze nigdy w życiu tak się nie przestraszyłem na jej widok. Jak na złość, musiała się pojawić właśnie teraz! Na dodatek mogła zobaczyć, jak całuje mnie Inna. Zerwałem się natychmiast, o mało co nie wpadając do studni. Obróciłem się jak szalony, modląc się z całych sił, żeby nie było tam tej kobiety, żeby się gdzieś ukryła, żeby… żeby zniknęła z powierzchni ziemi. Cokolwiek, byleby moja żona jej nie zobaczyła. Nikt by pewnie nie pomyślał, jak wielkie, jak cholernie ogromne, było moje zdziwienie, gdy tej kobiety tam nie zobaczyłem. Zacząłem nerwowo rozglądać się dookoła, patrząc, gdzie się ukryła. To wszystko trwało może z jedno mrugnięcie oka. Nagle stanęła przede mną moja żona, przerażona tym, jak się miotam.
___- Wszystko w porządku? Co ci się stało?... O mój Boże! – jej wzrok zatrzymał się na mojej nodze. Teraz już była kompletnie zakrwawiona. Przez chwilę moja żona stała tak przede mną z otwartymi ustami, zupełnie nie wiedząc, co ma w ogóle robić. Ja właściwie też nie wiedziałem.
___- Jak… Jak to się… – zaczęła.
___- To nic takiego, tylko zdarte kolano. Wywróciłem się – przerwałem, uspokajając ją.
___- Powinieneś to przemyć wodą utlenioną. Ja… Zaraz przyniosę – tak szybko, jak się zjawiła, tak szybko i odeszła. Gdy zniknęła mi z oczu, przysiadłem na ściance studni, jeszcze raz rozejrzałem się wokoło i odetchnąłem. Pusto. Chwilę później wróciła i opatrzyła mi nogę. Kiedy ją zapytałem, czy widziała kogoś, gdy mnie wołała, popatrzyła na mnie podejrzliwie, ale odpowiedziała, że nie. Przynajmniej nie było tak źle jak mi się na początku wydawało.
___Kilka następnych spotkań z tamtą kobietą, która mnie pocałowała, odbyłem w te same wakacje trzy lata temu. Zawsze przy tej starej, kamiennej studni. Dużo rozmawialiśmy. Czułem się przy niej bardzo naturalnie, byłem nieskrępowany, wolny. Wtedy ją pokochałem. Lato się już kończyło, dlatego przyrzekłem jej, że wrócę tu za rok i znów będziemy razem. Kazała nazywać się Marią.
___Minął rok, a ja znów wakacje spędzałem w tym miejscu. Ja, żona i nasi synowie. Starszy już miał cztery lata, młodszy – zaledwie dwa. Ciągle myślałem o Niej. O Marii. Wkrótce doszło do naszego spotkania. Był wieczór. Dostrzegłem jej sylwetkę tam, gdzie kiedyś razem przesiadywaliśmy. Znów miała we włosach te dwa pióra.
___- Wplotłam je dla ciebie – powtarzała te słowa zawsze, gdy zerkałem na czubek jej głowy. – To są pióra kogucie.
___Spotykaliśmy się codziennie. Zawsze o tej samej porze, zawsze w tym samym miejscu, zawsze zakochani. Żona nic nie podejrzewała. Ale czuła, że coś między nami gaśnie. Zaniedbywałem ją i dzieci. Ale wtedy nic się dla mnie nie liczyło. Nic, oprócz mojej Marii.
___Wkrótce zrobiło się chłodniej. Lato miało się ku końcowi. Na początku nie chciałem stąd wyjeżdżać. Próbowałem namówić żonę, żeby jeszcze została. Nie chciała. W końcu zaproponowałem, że sam zostanę. Wtedy zaczęła pytać, węszyć. Nie mogłem ryzykować. Wyjechaliśmy. Wtedy obiecałem sobie i Marii, że znów do niej przyjadę.
___Rok później moja żona nie chciała tu jechać. Mówiła, że ją to nudzi, że woli jechać za granicę, że potrzebny jest nam wypoczynek „gdzieś indziej”. Nie dawała się przekonać. Teraz wiem, że próbowała mnie odwieść od tego wyjazdu, coś już wtedy przeczuwała. Na próżno. Pokłóciliśmy się. Ona razem z dziećmi poleciała do Francji, a ja wróciłem tutaj. Byłem taki szczęśliwy, taki spokojny, że jej tu nie ma i nie będzie, i że wreszcie nie będę musiał uważać, kryć się przed nią, wykłócać, przekonywać. Miałem wtedy prawie dwa miesiące dla siebie i dla Marii. Spotkałem ją już pierwszego dnia wieczorem po przybyciu. Wyjaśniłem jej wszystko. Była niezmiernie zadowolona.
___Tamtego lata studnia stała się dla nas symbolem wielkiej miłości. Widywaliśmy się codziennie. Spędzaliśmy ze sobą całe dnie i noce. Byliśmy tylko ja i ona. Nasze uczucie rozkwitło na dobre. Zapomniałem o żonie, o dzieciach, o dawnym życiu. Lecz ono do mnie wróciło. Minęło lato, potem jesień, zima, wreszcie wiosna. Cały czas myślałem o Marii. Wiedziałem, że jest to prawdziwe, nadzwyczaj silne uczucie. Straciłem z żoną wspólny język. Mieszkaliśmy razem – tylko tyle nas łączyło. A może: „aż tyle”. Chciałem od niej odejść, ale byłem zbyt słaby. Obiecałem sobie, że zrobię to w kolejne wakacje. Powiem jej prawdę.
___Minęły trzy lata, a ja ciągle żyłem w kłamstwie. W końcu, gdy nadszedł odpowiedni czas, wyznałem jej wszystko – że odchodzę i że już nigdy nie wrócę. Na początku nie mogła w to uwierzyć. Później dotarło to do niej ze zdwojoną siłą, gdy wręczyłem jej plik papierów rozwodowych. Rozumiała, że nie będzie mnie w stanie zatrzymać.
___Nadeszło lato. Spakowałem swoje rzeczy i wyjechałem. Ona zrobiła to samo. Dzieci zaś oddała na jakiś czas dziadkom. Nie chciała, by widziały jak płacze. Wybrała jakieś małe miasteczko w Pirenejach. Chciała tam odpocząć. Kochała góry. A ja kochałem moją Marię. Zobaczyłem ją już pierwszego dnia. Nie mogliśmy się ze sobą rozstać. Kilka dni później postanowiłem się jej oświadczyć. Klęknąłem przed nią i jąkając się tak samo, jak pierwszego dnia naszej znajomości, zapytałem, czy zostanie moją żoną. Zgodziła się bez wahania. To był najcudowniejszy okres w moim życiu. Przynajmniej wtedy mi się tak wydawało…
___Minął miesiąc. Połowa urlopu. Siedzieliśmy przy studni wpatrzeni w nocne niebo i snuliśmy plany na temat wspólnego życia, gdy na podwórko wkroczyła jakaś postać. Poznałem jej sylwetkę od razu. To była moja żona.
___Nie miałem pojęcia, po co tu przyjechała i czego ode mnie chce. Miała jeszcze miesiąc urlopu w górach. Gdy podeszła bliżej, nic nie powiedziała, tylko patrzyła wściekle na Marię.
___- Ty skurwysynu! To ta wywłoka?! – wrzasnęła i z niewiarygodną siłą pchnęła mnie na ziemię. Mógłbym przysiąc, że w tamtej chwili miała więcej krzepy niż niejeden facet. Upadłem i uderzyłem głową o kamień. Patrzyłem na jej zapłakaną i pełną nienawiści twarz. Czas dla mnie zwolnił, widziałem wszystko dwa razy dłużej i dwa razy dokładniej. Cały czas pamiętam, jak wyciągnęła wtedy z kieszeni błyszczący nóź i rzuciła się z ogromnym impetem na Marię. Chciałem ją powstrzymać, ale była szybsza. I wtedy to się stało.
___- Dalej! Bierz mnie! – Maria zaśmiała się szaleńczo.
___Nie musiała długo czekać. Cienkie, twarde ostrze kuchennego noża zatopiło się w jej piersi. Byłem tak przerażony, że sparaliżowało mnie całkowicie. Nagle z tyłu jej pleców wyłoniło się coś srebrnego. Nie mogłem uwierzyć, że to nóż – był przecież zbyt krótki. Co gorsza, chwilę później zobaczyłem, jak przechodzi przez nią cała ręka mojej żony, potem jej ramię, tułów, głowa. Wreszcie ona cała. I jak wpada rozpędzona wprost to tej starej, kamiennej studni. Maria stała na swoim miejscu, w ogóle nieporuszona, wstrząsana spazmami śmiechu. Z początku myślałem, że mi się to przywidziało, że to niemożliwe, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Gapiłem się chyba przez wieki, zanim uświadomiłem sobie, że muszę się ruszyć i coś zrobić. Doskoczyłem do Marii, próbując ją chwycić, przytulić, po prostu sprawdzić, czy jej nic się nie stało. Gdy dotknąłem jej twarzy poczułem niewiarygodny chłód. Jej usta wykrzywiły się w okropnym grymasie, a moje palce złapały tylko mroźne powietrze, zanim wpadłem do studni zaraz za moją żoną. Jednak w przeciwieństwie do niej, udało mi się złapać za krawędź murku. Zawisłem kilkadziesiąt metrów przed końcem swojego życia.
___- Pomóż mi, Mario, proszę! – jęknąłem.
___Ona odwróciła się z nienaturalnym uśmiechem. Była taka stara i brzydka. Gdy podeszła, poczułem zgniliznę. Nie była już TĄ Marią. W ogóle nie była Marią. I wtedy to do mnie dotarło.
___- Nie rozumiem, w czym mam ci pomagać – syknęła.
___- Kim ty w ogóle jesteś?! – zapytałem przerażony, mimo że znałem już wtedy odpowiedź na to pytanie.
___- Twoją miłością – zaśmiała się, a jej ciało rozmyło się w chmurę brązowego dymu. – Na zawsze – szepnęła.
___Ostatkiem sił wygrzebałem się po śliskiej ścianie studni, podciągając z trudem na obolałych rękach. Natychmiast krzyknąłem imię mojej żony w głąb ciemnej czeluści. Odpowiedziała mi cisza. Wiedziałem, że to nie był sen. Coś mi podpowiadało, że ona jutro nadal tam będzie, że moja rozbita głowa nadal będzie rozbita, że jeśli komukolwiek o tym powiem, uzna mnie za mordercę. Wiedziałem, że nikt mi nie uwierzy.
___Stałem nad studnią przez kilka chwil, głęboko oddychając. Myślałem, co robić. Plan działania przyszedł do mnie natychmiast. Wziąłem łopatę, kilka mocnych worków i pojechałem pod las po ziemię. Kilkanaście minut później wróciłem i zasypałem piachem jej ciało. Było tego z osiemdziesiąt pięć kilo. Trzy worki. Średnio niecałe trzydzieści kilo w każdym. Wystarczająco, by nie śmierdziało.
___Wyjadę stąd i zgłoszę zaginięcie. Może nikt jej nigdy nie znajdzie.
Ostatnio zmieniony ndz 04 wrz 2011, 20:28 przez Chii, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Chii pisze:wystarczy chwila nieuwagi i bach - nieszczęście gotowe. Boleśnie starłem sobie niemal całą skórę z odsłoniętego kolana. No ładnie, pomyślałem, czekając na salwy śmiechu ludzi obserwujących zdarzenie. O dziwo, jedynym dźwiękiem, który w tamtej chwili
wiadomo
Chii pisze:Światło odbijało się od jej odkrytych pleców, malując na nich złote obrazy. W delikatnych dłoniach trzymała swój warkocz. Dwa długie, barwne pióra tkwiły wplecione w jej kasztanowe włosy. Na jej ustach igrał uśmiech, a oczy zaglądały w głąb małego, drewnianego wiaderka stojącego tuż obok jej łokcia.
Trochę za dużo tych zaimków. Zauważ, że jak już wiemy, o kim mówisz (że to JEJ plecy, JEJ usta), to dalej nie musisz tego powtarzać albo co najmniej możesz część odsiać.
Chii pisze: roztwartymi
nie bardzo rozumiem konieczność wykorzystania tutaj akurat mocno przestarzałego słówka...
Chii pisze:że całe moje ubranie jest uwalane ziemią,
ej, bez przesady... Facet wykopyrtnął się w gorący dzień w parkowej alejce. Upadł na kolano, pewnie podparł się rękami, ale jednak niczego nie kopał, nie wychrzanił się w błoto, więc jakim cudem cały się uwalał?
Chii pisze:A cała postać tej kobiety emanowała takim ciepłem
wiemy, której, więc zbędne
Chii pisze:na rozgrzanej słońcem ścianie studni.
może na zrębie, cembrowinie (chociaż to to chyba bardziej te kręgi wpuszczane wgłąb)? ta ściana mi niezbyt gra
Chii pisze:w wiadrze w wodą
literówka
Chii pisze:rzez chwilę moja żona stała tak przede mną z otwartymi ustami,
znów zbędny zaimek. Już wiemy, że to jego żona, a on raczej w myślach nie musi tego w kółko powtarzać
Chii pisze:Kilka następnych spotkań z tamtą kobietą, która mnie pocałowała, odbyłem w te same wakacje trzy lata temu.
trochę mi to zdanie nie brzmi. To "odbywanie spotkań" brzmi bardzo formalnie. Nie lepiej coś w stylu: "W tamte wakacje jeszcze kila razy spotkałem się z tą kobietą, która mnie pocałowała"?
Chii pisze:Czas dla mnie zwolnił, widziałem wszystko dwa razy dłużej i dwa razy dokładniej. Cały czas
Powtórzonko
Chii pisze:Zawisłem kilkadziesiąt metrów przed końcem swojego życia.
Nie przesadzone? To by musiała być głębinówka, ale one są raczej robione na zasadzie odwiertu i wepchnięcia tam rur, a nie wpuszczania kręgów. Rozumiem, że to nie podręcznik i że potrzebujesz tutaj wydźwięku odpowiedniego, ale "kilkanaście" metrów też chyba by wystarczyło.

Łapanka wygląda, jakby błędów było dużo, ale jednak większość z nich nie przeszkadzała istotnie, a niektóre to już moje czyste ględzenie.
Ogólnie Twoje opowiadanko czytało się nieźle. Historia całkiem ciekawa i sprawnie poprowadzona.
Jedyne, co mi zazgrzytało, to ta scena, kiedy i główny bohater i żona wpadają do studni. Że jedna rozpędzona osoba może dać efektownego fikołka głową w dół do studni, to ok... Ale jak za chwilę druga odwala to samo, to już tak troszkę... no kreskówkowo wygląda. Na filmie człowiek by chyba z tego się uśmiał.
Podobało mi się wykorzystanie tej studni jako centralnego motywu - wyszło całkiem nienachalnie. A i ten szczególik - kogucie pióra - też fajny.

Ogólnie spodobało mi się.

Pozdrawiam,
Ada

3
Chii pisze:Roztworzyłem szeroko usta, nie wiedząc, co odpowiedzieć, potaknąłem tylko i przysiadłem na rozgrzanej słońcem ścianie studni. W końcu byłem jeszcze dość młody i nie chciałem zbyt szybko umierać, a jeśli już, to na pewno nie z powodu zakażenia.
I po co tak panikować...
Chii pisze:Ta chwila wydawała się ciągnąć przez wieki. Ale do czasu. Do czasu, gdy ktoś za plecami krzyknął moje imię.
Sztucznie budowany patos
Chii pisze:Ale wtedy nic się dla mnie nie liczyło. Nic, oprócz mojej Marii.
Jak wyżej
Chii pisze:Odruchowo odwróciłem się, przerażony, że ktoś mnie zaraz nakryje.
Chyba kocem.
Na poważnie - nakryje na czym? Nie robił nic złego. Po raz kolejny zbyt paniczna postawa. Tego mężczyznę żona bije?
Chii pisze:Obróciłem się jak szalony, modląc się z całych sił, żeby nie było tam tej kobiety, żeby się gdzieś ukryła, żeby… żeby zniknęła z powierzchni ziemi. Cokolwiek, byleby moja żona jej nie zobaczyła. Nikt by pewnie nie pomyślał, jak wielkie, jak cholernie ogromne, było moje zdziwienie, gdy tej kobiety tam nie zobaczyłem.
Nie no, skąd... W życiu bym tak nie pomyślała...
Chii pisze:w ogóle nieporuszona, wstrząsana spazmami śmiechu.
aha
Chii pisze:Krew sączyła się po mojej nodze.
Sączyć się może z czegoś, po nodze może płynąć. Znaczy tak też dobrze, ale jakoś brzydko.
Chii pisze:dokładniej zasłaniając siatką kolano
Dziwnie brzmi. Takiego "dokładnego" zasłonięcia siatką kolana podczas chodzenia nie mogę sobie wyobrazić.
Chii pisze:Kilka następnych spotkań z tamtą kobietą, która mnie pocałowała, odbyłem w te same wakacje trzy lata temu. Zawsze przy tej starej, kamiennej studni. Dużo rozmawialiśmy. Czułem się przy niej bardzo naturalnie, byłem nieskrępowany, wolny.
Hola, co tak szybko? A gdzie to powolne oswajanie, przełamywanie lodów, nabieranie odwagi? Bo widzisz, tyle energii pisarskiej poświęciłaś na opisanie postawy mięczaka, a tu już sobie darowałaś.
Chii pisze:Straciłem z żoną wspólny język.
Znaleźć można, ale stracić? Tego wyrażenia nie słyszałam.
Chii pisze:Mieszkaliśmy razem – tylko tyle nas łączyło. A może: „aż tyle”.
W klasie 1 gim. nasza pani zadała nam wypracowanie: "Mam 13 lat i...". Ja zaczęłam tak: "Mam tylko 13 lat. A może aż tyle". Wydawało mi się to genialne. Pani też. Kolegom też. Ale już mi przeszło i uważam, że to naprawdę strasznie prosty językowy chwyt.
Chii pisze:Jej usta wykrzywiły się w okropnym grymasie, a moje palce złapały tylko mroźne powietrze, 1. zanim wpadłem do studni zaraz za moją żoną. 2.Jednak w przeciwieństwie do niej, udało mi się złapać za krawędź murku. Zawisłem kilkadziesiąt metrów przed końcem swojego życia.
1. Wpadł do studni, publiczność płacze, zabił się, nieszczęście.
2. O, jednak nie.
Rozumiesz, nie pisz czegoś, czemu zaraz musisz zaprzeczyć.
Chii pisze:Ona odwróciła się z nienaturalnym uśmiechem. Była taka stara i brzydka.
Ale czemu tak sucho, bez emocji? Tu powinno być zaskoczenie, ojej, Maria, co z twoją twarzą, dżizas, to nie ona! Opisujesz to tak energicznie, jak słoneczną pogodę.
Chii pisze:Natychmiast krzyknąłem imię mojej żony w głąb ciemnej czeluści.
Zabijasz całą dynamikę. "Zawołałem żonę" czy coś podobnego.
Chii pisze:Odpowiedziała mi cisza.
Nie echo? Choćby takie tyci tyci?
Chii pisze:Wziąłem łopatę, kilka mocnych worków i pojechałem pod las po ziemię. Kilkanaście minut później wróciłem i zasypałem piachem jej ciało. Było tego z osiemdziesiąt pięć kilo. Trzy worki. Średnio niecałe trzydzieści kilo w każdym. Wystarczająco, by nie śmierdziało.
A gdzie zdążył to zważyć? W rękach nie ma się aż takiej precyzji.

Jestem pewna, że już czytałam coś Twojego i podobało mi się dużo bardziej. A tutaj mam strasznie egzaltowaną historię jakiegoś wybitnie kobiecego słabeusza. Akcja jest za wolna. Wszędzie usiłujesz wcisnąć informację o tym, jakie coś było (np. wygląd). Zamiast np. poświęcić jeden akapit na wygląd całego parku, studni czy w ogóle okolicy, Ty w akcję pakujesz określenia: nóż był błyszczący, studnia była kamienna i stara, czeluść ciemna. To przeszkadza.
A i sama opowieść nieciekawa. Przyciąga w niej uwagę tytuł, który nijak do niej nie pasuje. Zakończenie jakieś takie kryminalne. Myślę, że za bardzo wygłaskałaś fabułkę, która wcale nie wymaga specjalnego traktowania.
Pozdrawiam.
ObrazekObrazekObrazek

4
Adrianna i Luka wyłapały sporo różnych usterek językowych, więc żeby nie powtarzać po nich, przejdę od razu do spraw ogólnych.
Historia wakacyjnej miłości do jakiejś tajemniczej kobiety, która potem okazuje się demonem, może mieć i napięcie, i wdzięk. U Ciebie, niestety, wszystko się rozmywa. Niepotrzebnie rozciągnęłaś akcję na kilka lat, do związku narratora i Marii nie wnosi to nic ciekawego, a odbiera jedynie wiarygodność końcowemu fragmentowi tej opowieści.
Przyjęłabym, gdyby zdradzona żona pod wpływem impulsu chwyciła nóż. Ale ten powrót w połowie urlopu, z cichego miasteczka w Pirenejach, tylko po to, żeby się rzucić na rywalkę, wydaje mi się konceptem dość wysilonym. Wiem, że pewnie chodziło Ci o mocny, efektowny punkt kulminacyjny, ale jest on bardzo słabo uzasadniony. Takie impulsywne działanie byłoby o wiele bardziej przekonujące, gdybyś akcję skoncentrowała w ciągu kilku letnich tygodni. Odkrycie zdrady, wstrząs, szok, chęć zemsty - wszystko utworzyłoby spójną całość. Romans z Marią nic nie zyskuje przez to, że trwa długo, nawet nie dowiadujemy się, dlaczego właściwie demonica była tak wytrwała...
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

5
Mój drobny komentarz, jako nowicjusza na forum. Całość wydaje mi się mało oryginalna, gdyż niemal od początku przewidziałam zakończenie. Poza tym pragnę zwrócić uwagę szanownego grona, iż równiesz sama demonica nie tchnie oryginalnością. Toż to "Maria przy studni" Malczewskiego. Włąściwie ciekawi mnie wiek autorki, bo to taka szkolna miniatura.
Tyle ode mnie.
"Ja gdy czegoś pragnę, nie marzę lecz działam. I zawsze zdobywam to, czego pragnę."

6
do Lady:

Dialog z innym dziełem sztuki (tu, według Ciebie z obrazem Zatruta studnia (Chimera)) to nie kryminał z suspensem do "kto pierwszy zgadnie". Jeżeli przyjąć Twoją ścieżkę interpretacji, że jest dialogiem, to uwaga o nieoryginalności jest nadużyciem..
Chociaż mnie się skojarzyło z "Nie-Boską"...
albo z Lilith?
Kali?

Podajemy sobie z rąk do rąk...


Nie wiem, na ile tekst jest inspirowany czymkolwiek, może jest śladem po prostu jakiejś zbiorowej pamięci, wiedzy (archetypem).

Nie przestaje od tego mieć mankamenty literackie, być trochę toporny w sposobie kreowania świata, niedojrzały w motywowaniu zdarzeń czy charakterystyce postaci.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

7
Dziękuję Wam za wszystkie opinie i w ogóle łał. Jestem zaskoczona, że to forum tak sprawnie działa (cztery dni weryfikowania to istne szaleństwo). A teraz odpowiem na zarzuty. Przynajmniej na część, bo z większością się zgadzam.

Opowiadanie było pisane na konkurs, w którym motywem miała być studnia. Chciałam coś napisać, a nic ciekawego nie przychodziło mi do głowy, więc się zmuszałam i stąd tyle przekombinowań. Miałam już pozostawić to opowiadanie powolnej śmierci gdzieś na dysku twardym, ale może teraz, jak znajdę chwilę czasu, to je naprawię, a jeśli nie, to pozwolę mu skonać.

LadyStardust: Jak nie miałam pomysłu na opowiadanie, to musiałam się czymś zainspirować. Kocham Malczewskiego, więc sięgnęłam do jego obrazu. Tego dokładnie: http://lh5.ggpht.com/-ckahvO7wIV8/SJ2pO ... 520044.jpg Czy miało to być do niego nawiązaniem, polemiką? Może oryginalnym wykorzystaniem tematu? Fascynującym odkryciem w dziedzinie literatury? Nie. A jeśli chodzi o wiek, to gdy pisałam ten tekst, miałam 19 lat. Teraz nie był w ogóle przeze mnie poprawiany.

Luka w pamięci: Jeśli mam jakieś lepsze opowiadania, to raczej nie dzielę się nimi w Internecie, tylko trzymam głęboko schowane, więc jest niewielkie prawdopodobieństwo, że widziałaś coś mojego, co mogłoby być lepsze. Na tym forum mam jeszcze jeden tekst, który jest równie beznadziejny i gdzieś w sieci krąży krótkie opowiadanie pod moim nazwiskiem, więc ostrożnie z tą pewnością. ;)

Tyle ode mnie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”