Wśród wąskich uliczek przebiegała zakapturzona kobieta. Delikatnym, ale pewnym krokiem zmierzała w stronę kościoła. Wybiegając na główny rynek omal nie wpadła na młodą dziewczynę idącą w przeciwnym kierunku. Jej oczom ukazały się ogromne drewniane drzwi prowadzące do świątyni. Uderzyła kilkakrotnie kołatką, ale nie uzyskała odpowiedzi. Weszła do środka.
Zdjęła kaptur i przyklęknęła. Podnosząc głowę do góry zobaczyła makabryczny widok. Tuż za ogromnym ołtarzem wisiał człowiek. Ile sił w nogach ruszyła w jego stronę. Stanęła na znajdującym się niedaleko krześle dla ministrantów i sprawdziła puls.
- Nie. – szepnęła błagalnie.
Zza pazuchy wyjęła mały sztylet. Zaczęła przecinać nim linę, na której skonał ksiądz. W chwili gdy kończyła ciąć usłyszała skrzypienie drzwi od zakrystii. Odwróciła się w tamtą stronę. Ciało widzące na linie spadło. Ale ona to zignorowała. Zeskoczyła z krzesła i ruszyła w stronę źródła hałasu. Wchodząc do pomieszczenia została uderzona w głowę. Upadła na kolana, a do jej uszu dobiegł głos:
- Spóźniłaś się, Tangaret.
- Nie spóźniłam się, to ty byłeś przed czasem, Genai.
- Mogłaś mnie wtedy zabić, nie doszłoby do tego. Ale nie trafiłaś. Wychodzisz z wprawy, Tangaret.
Kobieta wstała i odwróciła się w stronę swojego rozmówcy. Miał w ręku miecz, a jego twarz była przecięta wielką blizną.
- Piękniejesz z dnia na dzień, Genai, ty tchórzu. – powiedziała z wyraźnym zażenowaniem Tangaret.
- A to – mężczyzna przejechał dłonią po twarzy – wypadek przy pracy. Ale my nie o tym.
- A o czym? Dlaczego go zabiłeś?! – krzyknęła kobieta.
- Oboje wiemy dlaczego. Gdybyś wtedy nie weszła mi w drogę, nie miałoby to miejsca, a twój ksiądz nie byłby martwy.
- Zabiję cię. – wysapała przez zaciśnięte zęby kobieta.
- Już raz miałaś okazję, nie wykorzystałaś. Poza tym i tak tego nie zrobisz. Widzisz tą pokrywę w podłodze – mężczyzna wskazał ruchem głowy na sporą pokrywę leżącą pod nimi – jest tam kilku moich ludzi. Słyszą wszystko co mówimy. Niewątpliwie usłyszą też strzał z łuku lub uderzenie mieczem. A wtedy wparują tutaj i rozprawią się z tobą.
- Widzę, że wszystko dobrze zaplanowałeś. Z jednym wyjątkiem. Stoisz na tej pokrywie durniu.
I w tej chwili Tangaret błyskawicznym ruchem rzuciła sztyletem w twarz Genaia, trafiając go prosto w oko. Mężczyzna upadł, krzycząc, prosto na pokrywę, pod którą znajdowali się jego podwładni. Kobieta usłyszała przekleństwa i hałasy wydawane przez nich, próbujących uporać się z wyjściem na zewnątrz. Splunęła na jego ciała i ponownie weszła do nawy głównej. Zamknęła za sobą drzwi, klamkę podpierając stojącą nieopodal ławką. Uklękła przed ołtarzem, następnie podeszła do leżącego ciała. Usiadła obok niego i zapłakała. Z zakrystii doszedł do niej huk wyważonej pokrywy. Wytarła łzy i wstała.
- Jeszcze cię pomszczę, Yvek. – powiedziała do martwego ciała i ruszyła w stronę wyjścia.
Z zakrystii z hukiem wyleciało trzech opryszków. Kobieta odwróciła się błyskawicznie z napiętym łukiem. Wystrzeliła trzy strzały, każda trafiła w jednego. Cała trójka padła martwa na ziemię.
- Mówiłam, że wtedy to był przypadek. – szepnęła sama do siebie.
Będąc w sporej odległości od kościoła zobaczyła wchodzącą do niego starszą kobietą. Usiadła na pobliskiej ławce i spoglądała w stronę świątyni. W niedługim czasie dobiegł ją przerażający krzyk wybiegającej kobiety. Tangaret zaśmiała się. Zza jej pleców wyłoniła się dłoń, która dotknęła jej barku. Kobieta błyskawicznie wstała i odwróciła się.
- Jezu, Tennak, nie możesz po prostu powiedzieć cześć? – powiedziała z wyraźną ulgą.
- Witaj, łuczniczko – zrehabilitował się mężczyzna – czy to co wystraszyło tą starszą panią w kościele jest twoją zasługą?
- Po części tak.
- Po części?
- Daj spokój, Tennak. Przecież sam wiesz co tam się wydarzyło. I dziwię się tobie, że sam nic z nimi nie zrobiłeś. Przecież dobrze wiedziałeś, że Genai jest w mieście ich chce zabić Yveka. A ty nic nie zrobiłeś…
- Od zawsze mówiłem ci, że ta znajomość z kapłanem przyniesie wam obojgu jakieś nieszczęście. A teraz masz – on nie żyje, a ty jesteś na czarnej liście w Divning.
- Daj spokój, bracie. Wszyscy wiemy jakimi byli tchórzami. Nie mogli zabić mnie, to zabili Yveka.
- Ale teraz to ty cierpisz.
- Już nie. Genai i jego szajka nie żyją. Ja ich zabiłam. – starannie zaakcentowała ostatnie zdanie.
- I już ciebie to nie dręczy? To, że przez ciebie Yvek nie żyje?
- Gdybyś go chronił, pewnie by żył. Prosiłam cię o to. Więc nie zwalaj winy jak zwykle na mnie, bracie.
Tennak jakby to zignorował i szybko zmienił temat.
- Zostajesz tutaj czy znowu gdzieś uciekasz?
- Ja nigdy nie uciekam. Ale też nie zostaję tutaj. Słyszałam, że burmistrz Worm jak zwykle ma problemy z upiorami. Chcę mu pomóc, oczywiście za odpowiednią nagrodę.
- Jak zwykle szukasz guza, ale mnie to już nie interesuje.
- Zrobisz coś dla mnie, magiku?
- Nie nazywaj mnie tak!
- Pochowaj godnie Yveka, ja tej nocy zawijam się razem z karawaną Zegdreda w stronę Worm. Bywaj, braciszku!
Przeszła obok niego, znikając w mroku kolejnej wąskiej uliczki.
- Bywaj, siostro. – szepnął Tennak.
Siostra i brat [fantasy]
1
Ostatnio zmieniony czw 21 lip 2011, 23:28 przez jkb95, łącznie zmieniany 5 razy.