Dzik

1
WWWPisząc te słowa jestem na skraju, a tam, na dole jest jeszcze gorzej. Od losu potępieńca dzieli mnie jedynie pociągnięcie za spust. Jestem zdania, że tacy ludzie, tak czy inaczej idą do piekła. Mimo wszystko chciałbym, żeby, kiedy mnie już nie będzie, ktoś to przeczytał. Jest ciepło, za oknem rozćwierkane ptaki fruwają wkoło, i wydają śmiać się radośnie. Tylko im pozazdrościć; mnie odebrano wszelką lekkość, jaką mógłbym sobie wyobrazić. Słychać podmuchy lipcowego wiatru, z delikatnym szelestem kładącego łany zboża na polu. Takie dźwięki zawsze docierają do uszu, nawet gdy nie jest się blisko nich. Smukłe, strzelające do nieba rośliny pławią się w tym ciepłym wietrze i szeptem śpiewają własne piosenki. A ja? Ja klęczę na poddaszu, a w ręku trzymam smitha & wessona mojego ojca. Kiedy już skończę, mam nadzieję, że komuś, chociaż przez moment będzie przykro. A może lepiej, żeby nie było? Przez strychowe okno wpadają pomarańczowe promienie wieczornego, zachodzącego już słońca i kładą się długimi pręgami na ścianach i deskach podłogi. Wydaje mi się, że wszystko w świecie jest pogmatwane, tylko nie one – są przecież takie niezmienne i naturalne. Od zawsze pełnią tę samą rolę i nie muszą się niczym przejmować. Nie muszą myśleć o tym, co się dzieje i co powinny czuć, myśleć. Ten umykający nam dzień jest wyobrażeniem dnia idealnego, w którym można zrobić wszystko, o czym zawsze się marzyło. W chwili, gdy to piszę, mam ochotę wybrać się z wędką nad strumień i łowić ryby. Najpierw musiałbym nazbierać robaków, uszykować haczyki, żyłki, spławiki… zabrać prowiant w postaci kawałka upieczonego przez mamę ciasta i mógłbym ruszać w drogę. Moje marzenie to siedzieć tam w samotności, i łowiąc, jeść. Albo słuchać szumu wody, przemykającej z wolna wśród kamieni, podziwiać las po drugiej stronie łąki i rozkoszować się tą dziką i bezkresną samotnością. Chłonąć zapachy drzew, trawy i wody. Żyć. Dlaczego więc, tkwię tutaj, a jedynym moim przyjacielem jest rewolwer taty? Pewnie myślicie, że zwariowałem, albo, – co gorsza, że jestem słaby i po prostu nie mam innego wyjścia. Może macie trochę racji, ale wiedzcie, że nie postępuję pochopnie.


Otwieram komorę…

WWWZaraz, chyba jednak należą się wam jakieś wyjaśnienia. Tak, tak mi się wydaje. Skoro opowiadam, zrobię to tak, abyście wiedzieli, co sprawiło, że znajduję się teraz w tym miejscu i z takim zamiarem. Mam na imię Tomek i mieszkam we Wólce Lubelskiej - wsi leżącej około 45 kilometrów na północny wschód od Lublina, stolicy Województwa Lubelskiego. Nie ma tutaj szkoły, szpitala, ani nawet sklepu spożywczego, więc wiele spraw przychodzi nam załatwiać w innych wsiach. Uczę się w Liceum Profilowanym w Lublinie, a do szkoły wozi mnie ojciec swoim rozpadającym się Fordem Sierra. Przeważnie proszę o to, aby wysadzał mnie kawałek przed szkołą, a nie bezpośrednio przed wejściem. Ostatnie kilkaset metrów pokonuję zwykle na nogach i dzięki temu nie narażam się na pośmiewisko. Ze szpitala, jak do tej pory musieliśmy korzystać tylko kilka razy. Raz mój brat złamał sobie rękę, spadając z wielkiego orzecha, a moja matka dwa razy lądowała na oddziale położniczym, by wydawać na świat potomstwo. Wydaje mi się, że jest wdzięczna opatrzności za zdrowie jakie stale gości w naszej rodzinie. Klimat w naszych stronach należy do raczej kapryśnych. Lata bywają upalne, a zimy siarczyście mroźne. Wakacje są zazwyczaj piękne, tak jak te, tylko ojciec się wkurza, że nie pada i jak dalej tak pójdzie, to pozostaniemy na zimę bez żarcia. „Jeżeli macie zamiar dalej się opierdalać i nic nie robić, to nie liczcie, że zimą będą dobre czasy. Sielanka się skończyła. Jesteście już dorośli i będziecie pracowali tak samo ciężko, jak ja…. skurczybyki.” Był nerwowy, ale dobry i tylko od czasu do czasu dostawał napadów złości – wtedy było lepiej schodzić mu z drogi, gdyż można było nieźle zarobić po głowie. Dorośli nie byliśmy, ale staraliśmy się pomagać, jak tylko się dało. Rąbaliśmy i nosiliśmy drwa, żeby było czym palić, zajmowaliśmy się zwierzętami, a także pracowaliśmy w polu. Teraz jako osiemnastolatek, lepiej rozumiem jego gniew. Ojciec po prostu dbał o nas. Także i to lato było upalne i suche, ale uprawa kukurydzy, o dziwo nie szła najgorzej i ojciec nie wydzierał się na nas tak często jak kiedyś. Jednak zima tego roku wyjątkowo dała nam popalić. A zwłaszcza mnie. Nie, nie złapałem grypy, zapalenia płuc czy innego paskudztwa, ale to nie znaczy, że nie poniosłem klęski… z resztą, słuchajcie sami. Była to połowa stycznia tego roku – mroźny poranek, śniegu po kolana, a drewno w domu się skończyło i trzeba było iść po nie do lasu. A, jako że byłem najstarszym synem, oczywiście padło na mnie. I możecie mi wierzyć, wcale nie miałem ochoty wstawać o szóstej rano z ciepłego łóżka, w sobotę – dzień wolny od szkoły, ubierać się i wychodzić na ziąb. Już samo wyjrzenie przez okno wystarczyło do tego, aby się porządnie zniechęcić. Wobec rodziców nie było jednak sprzeciwu – stałem pod ścianą i żadna opatrzność nie była w stanie uchronić mnie od obowiązku. Nie zjadłszy śniadania, uszykowałem się do wyjścia. Ubrałem się najcieplej jak tylko się dało, gdyż temperatura na zewnątrz wynosiła około 15 stopni poniżej zera, a następnie żegnając się z matką, wyszedłem. Zwinąłem jeszcze siekierkę z pnia stojącego za szopą i ruszyłem w drogę. Do lasu miałem jakieś trzy kilometry drogi. Przynajmniej tak zawsze twierdził ojciec, a on w wielu sprawach miał rację. Wyprawa nie należała do przyjemnych. Wysoki śnieg, silny mroźny wiatr i niska temperatura nie zachęcały do pieszych wycieczek. Zdecydowałem się na szybki marsz, gdyż miałem świadomość tego, że jeśli będę utrzymywał żwawe tempo, będzie mi cieplej, a po drugie szybciej dotrę do lasu, szybciej wyrąbię jakąś lichą sosenkę, albo dwie i szybciej wrócę do domu. Mimo to, prześladowała mnie świadomość faktu, iż nawet szybki marsz nie zagwarantuje mi powrotu przed dziewiątą. Wszystkie przeszkody, o jakich Wam powiedziałem, skutecznie utrudniły mi zadanie. Nie szło się przyjemnie - porywisty i mroźny wiatr zawiewał mokry śnieg za kołnierz kurtki. I mimo tego, że niemal cała twarz była zasłonięta przez kaptur, zmarzła mi jak wszyscy diabli. Po dłuższym czasie, nie czułem już palców u nóg. Wydawały się być zimnymi kawałkami lodu. Stopy były zziębnięte i przemoczone, gdyż buty już dawno straciły pierwotną szczelność. Mimo to, nie panikowałem. Byłem do tego przyzwyczajony, gdyż kilka razy znajdowałem się w podobnej sytuacji i zawsze potrafiłem sobie doskonale poradzić. Najgorzej było na tych przestrzeniach, gdzie wkoło rozciągały się jedynie pola. Wtedy wiatr nie musiał przedzierać się przez żadne bariery i uderzał prosto we mnie, a ja cierpiałem. Byłem coraz to bardziej przewiany i zziębnięty. Gdy już wreszcie dotarłem na skraj lasu, zaszyłem się w nim nieco głębiej i wypatrzyłem chudą sosnę, która nadawała się idealnie do tego, by ją prędko ściąć. I chociaż było mi zimno, powinno wystarczyć kilkanaście zdrowych uderzeń siekierką, aby drzewko powalić. Zabrałem się do cięcia…

Umieszczam pocisk…

WWWGóra dziesięć minut i polegnie, byłem tego pewien. Ile to już razy to robiłem. Mróz, czy nie, zaraz padniesz, a ja cię zabiorę i pójdę do domu, myślałem. Nie czułem dłoni, palców. Nie czułem stóp, a ogólnie rzecz biorąc – nie czułem niczego. Byłem wykończony i chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. Jak się okazało, znalazłem się w nim szybciej, niż się spodziewałem. Pochłonięty pracą nie zauważyłem jak się zbliża. Widocznie zbytnio się zaangażowałem i tutaj tkwił mój błąd. Drzewko już prawie leżało, wystarczyło jeszcze kilka uderzeń: pięć, może dziesięć i mogłem wracać .Ale nie było tak pięknie, jak się spodziewałem. O, nie. Podniosłem głowę, aby odpocząć przed ostatnią turą uderzeń. Ręce miałem już trochę zmęczone i chciałem dać im moment wytchnienia. Gdy to zrobiłem, dostrzegłem dzika. Nie dzika w lesie, gdzieś w oddali, między drzewami, tylko dzika stojącego przede mną! Nie więcej niż pięć metrów. I na domiar złego, dzika wkurzonego, rozwścieczonego i po prostu muszącego coś lub kogoś zniszczyć. Ogarnęła mnie taka panika, że nie wiedziałem, co powinienem zrobić. W dodatku doszedł do tego paraliż; stałem tak i patrzałem się w oczy wielkiego zwierzęcia, zahipnotyzowany i oszołomiony. Z początku nie przychodziło mi nic do głowy. Po chwili rozwiązań było zbyt wiele, włączając w to wejście na drzewo, atak siekierą lub ucieczkę. Nie zastanawiając się ani przez moment, wybrałem ostatni wariant. Właściwie, można powiedzieć, że wybrał się sam. Nogi po prostu ruszyły z miejsca i ku mojemu zdumieniu zrobiły to całkiem sprawnie. Zwierzę rzuciło się w pościg. Uderzenie adrenaliny było niesamowite, ale przy tym dość nieprzyjemne. Czułem, jak całe moje ciało pulsuje i niezaprzeczalnie podlega działaniu czegoś silniejszego. Pędziłem przed siebie, oszołomiony, z szaleńczą szybkością. Mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że nigdy wcześniej nie biegłem szybciej.

Zamykam komorę…

WWWWybiegłem z lasu, a z ręki wypadła mi siekierka. Właściwie można powiedzieć, że sam ją wypuściłem, co prawda nieco mimowolnie, ale to ja. Tak nakazywała mi logika. Wiedziałem, że mogę biec jeszcze szybciej. Teraz, gdy byliśmy już na otwartej przestrzeni, moje szanse jeszcze bardziej zmalały. Normalnie byłem wolniejszy od dzika, ale wtedy… Sam nie wiem. Przynajmniej nie musiałem przedzierać się przez krzaki, przez które dzik przedzierał się z niewyobrażalną łatwością. Nie widziałem tego, ale słyszałem. I po prostu wiedziałem. Zbliżał się coraz to bardziej. Zyskałem kilka metrów na starcie, gdyż ruszyłem błyskawicznie i momentalnie osiągnąłem maksymalną prędkość. Zanim zwierzę ruszyło, byłem już nieco w przedzie. Byłem jednak całkowicie pewien, że jeśli w porę czegoś nie wymyślę, dopadnie mnie i zrobi coś okropnego. Nie chciałem nawet o tym myśleć; wizje, które jawiłyby mi się przed oczami, mogły być zbyt drastyczne i wyraźne. Wystarczało mi, że słyszałem za sobą odgłosy, które pamiętam dokładnie aż do teraz. Oznacza to, że prawdopodobnie zapamiętam je do końca życia. Biegłem najszybciej, jak tylko potrafiłem i rozpaczliwie szukałem rozwiązania. Nagle coś przeszło mi przez myśl, i prawdopodobnie była to najlepsza możliwa opcja, z której mogłem skorzystać. Odbiłem lekko w lewo i mknąc przez ośnieżoną łąkę, kierowałem się w stronę strumienia. Strumień był na tyle szeroki, że dzik nie powinien dać rady przez niego przeskoczyć; miałem nadzieję, że takiej przeszkodzie nie sprosta. Osiągając zawrotną prędkość, wybiłem się z prawej nogi najmocniej jak tylko się dało i poszybowałem w przód.

Przykładam broń do głowy…

WWWNie udało mi się go przeskoczyć. Przynajmniej nie do końca: górna część mojego ciała znalazła się na stoku, opadającym do rzeczki, ale nogi, aż do pasa zanurzyły się w wodzie, krusząc uprzednio cienki lód. Poczułem przeraźliwe zimno, ale oprócz tego – jeszcze mocniej – ból w prawej nodze. Nie mogłem się nad tym zastanawiać, więc wygramoliłem się na łąkę i zamierzałem uciekać dalej, lecz najpierw się odwróciłem. Dzik zatrzymał się przed przeszkodą i jak sądzę, był obrzydliwie wściekły. Dopiero teraz zauważyłem, jak wielkie było to zwierzę. Liczyło około dwóch metrów długości, a ważyć mogło i z czterysta kilogramów. Nie chciałem dłużej się przyglądać, więc ponowiłem ucieczkę. Noga bolała nieznośnie. Podejrzewałem, że była złamana, jak się później okazało – słusznie. Mimo to, biegłem. Może nie tak szybko, jak wcześniej, gdyż teraz miałem pewność, że nie grozi mi aż tak ogromne niebezpieczeństwo. Oddalałem się od strumienia, i ryzyko malało z minuty na minutę. Tak, czy inaczej – biegłem całą drogę. Całe trzy kilometry. Może się zdziwicie, ale mimo złamania, ból nie uniemożliwiał mi ucieczki. Po prostu był, ale nie przeszkadzał. Dopiero, gdy byłem blisko domu, znacznie się nasilił. Wtedy to, zwolniłem tempo i ostatnie kilka minut szedłem, utykając. Stale jednak oglądałem się za siebie, by upewnić się, że jestem bezpieczny. Po drodze przewracałem się dziesiątki razy, więc gdy dotarłem do domu, nie wyglądałem dobrze. Prawdę powiedziawszy, wyglądałem żałośnie. Twarz czerwona od mrozu i śniegu, oczy przestraszone, spodnie podarte, noga złamana, i… co najgorsze: gdy wychodziłem, miałem z sobą siekierkę, a wrócić miałem z drzewem. Nie przyniosłem niczego. Gdy ojciec dopytywał, co się wydarzyło, że nie mam drzewa, dzięki któremu będzie nam ciepło, rozpłakałem się. Nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć. Emocje, którym nie pozwoliłem się odezwać podczas ucieczki, wyszły wreszcie z ukrycia i dały o sobie znać dużo gwałtowniej, niż bym się tego spodziewał. Płakałem długo, a on czekał. Czekał i patrzył na mnie tym surowym wzrokiem obcego człowieka. Między nami był mur, który teraz nie pozwalał mu się do mnie odezwać, pocieszyć. Jego oblicze deprymowało mnie straszliwie, i sam już nie wiedziałem, czy chcę stamtąd uciec, czy opowiedzieć wszystko, co stało się w lesie. Zdecydowałem się wybrać ostatni wariant. Gdy tylko się uspokoiłem, opowiedziałem wszystko. Począwszy od tego, jak wyruszyłem, skończywszy na powrocie do domu. Reakcja ojca była zgoła inna, niż się spodziewałem. Zamiast powiedzieć, że nic się nie stało, i że później pójdziemy razem po drzewo, że zabierzemy strzelbę i zastrzelimy dzika – on po prostu mnie wyszydził. Stwierdził, że żaden mężczyzna nie powinien się tak zachowywać, nie powinien płakać i mazać się… poza tym – nie powinien uciekać, i przede wszystkim – wracać z pustymi rękoma. Musiał oczywiście napomnieć także i o tym, że wyglądam źle, że podarłem spodnie i że spotka mnie kara. Noga bolała mnie coraz bardziej, więc wieczorem udaliśmy się samochodem do szpitala, gdzie mi ją naprawiono. Gips nosiłem przez cztery miesiące. Lekarz powiedział, że to wyjątkowo ciężkie złamanie i nie mógł wyjść z podziwu, jakim cudem mogłem dojść o własnych siłach do domu. Na ojcu nie wywarło to żadnego wrażenia. Przez kilka następnych miesięcy musiałem pracować na gospodarstwie i wykonywać dodatkowe obowiązki, które wcześniej nie należały do mnie. Ojciec, jak to on – nie szczędził sobie pod moim adresem obelg, uwag i przykrości. Jego szydercze hasła z czasem przerodziły się w śmiech. Śmiał się ze mnie, ile wlezie. Z czasem doprowadziło mnie to do rozpaczy, później do skrajnej depresji.

„Dzik, cholera, dzik….aaa, boję się dzika, uciekam”, „Co za wstrętny dzik, ała moja noga”, „Chyba muszę wracać do domu bez drewna, a co mi tam, tata na pewno się ucieszy”.

WWWMusiałem wysłuchiwać podobnych obelg aż do dzisiaj. Teraz to on jest w gorszym położeniu. Na ustach ma knebel, na oczach opaskę. Związałem go tak dobrze, że na pewno się nie uwolni.

A to jest spust…

2
Cześć.

Bardzo dobre. Co Ty tu jeszcze robisz? Wal do wydawnictwa. Z chęcią przeczytałbym coś większego, co wyjdzie spod Twojego pióra.

Świetna, płynna, wciagająca narracja. Może ucieczka ze złamaną nogą jest mało prawdopodobna, ale z drugiej strony działanie adrenaliny, strach i te sprawy... Chyba nie ma się co czepiać.

Zakończenie również na plus.

Pozdrawiam.

Re: Dzik

3
Ucieczka ze złamaną nogą jest niemożliwa. Fizjologicznie niemożliwa. Dzięki adrenalinie możesz zrobić parę kroków, ale nie uciec. Każdy trzeźwy redaktor to utrąci.
Stefek Sałata pisze:Pisząc te słowa jestem na skraju
Przecinek po słowa.
Stefek Sałata pisze:Jestem zdania, że
Uważam, że
Stefek Sałata pisze:tacy ludzie, tak
Bez przecinka i delikatne powtórzenie.
Stefek Sałata pisze:Mimo wszystko chciałbym, żeby, kiedy mnie już nie będzie
Oddzielanie jednego słowa przecinkami w ten sposób jest niewskazane. Pomyśl o użyciu myślników.
Stefek Sałata pisze: rozćwierkane ptaki fruwają wkoło, i wydają śmiać się radośnie
Rozbity opis: dźwięk-ruch-dźwięk.
Stefek Sałata pisze:Tylko im pozazdrościć; mnie odebrano
Czy średnik jest konieczny w tym akurat miejscu?
Stefek Sałata pisze:Słychać podmuchy lipcowego wiatru, z delikatnym szelestem kładącego łany zboża na polu
Nie słychać podmuchów. Słychać właśnie ten szelest. Skoro masz tam pole, to znaczy, że nie masz niczego innego, na czym wiatr mógłby gwizdać.
Stefek Sałata pisze:nawet gdy nie jest się blisko nich
Może: nawet gdy dochodzą z daleka? Przecież nie chodzi o bycie blisko dźwięku. Chodzi o bycie blisko jego źródła.
Stefek Sałata pisze:szeptem śpiewają
Wyszeptują?
Stefek Sałata pisze:Ja klęczę na poddaszu, a w ręku trzymam
Ja klęczę na poddaszu, trzymam w ręku - mocniejszy opis.
Stefek Sałata pisze:smitha & wessona
Zagadka gramatyczna: raczej smith & wessona. Albo daj mu colta.
Stefek Sałata pisze: komuś, chociaż przez moment będzie przykro
Albo bez przecinka, albo przecinek po moment.
Stefek Sałata pisze:Przez strychowe okno
Jakie to jest strychowe okno? Chodzi o okno na strychu raczej. A wtedy: zbędne, bo już wiadomo, że siedzi/klęczy na poddaszu.
Stefek Sałata pisze:pomarańczowe promienie wieczornego, zachodzącego już słońca
Powiedziałeś to samo na trzy sposoby. Chcesz, to możesz, ale wtedy wymyśl jakąś zgrabną metaforę, a nie dwa przymiotniki i imiesłów.
Stefek Sałata pisze: i kładą się długimi pręgami na ścianach i deskach podłogi.
Cały ten opis jest po prostu zbyt szczegółowy. Mój ostatni tekst - słusznie - objechano za przeładowanie informacjami. Ale u mnie każda informacja była raz i każda coś tam przekazywała. U ciebie wiele informacji jest zdublowanych albo zbędnych.
Stefek Sałata pisze: pełnią tę samą rolę
Pełnić funkcję, odgrywać rolę.
Stefek Sałata pisze:Ten umykający nam dzień jest wyobrażeniem dnia idealnego, w którym można zrobić wszystko, o czym zawsze się marzyło
Kurde, nie rozumiem.
Stefek Sałata pisze:albo, – co gorsza
Interpunkcja.
Stefek Sałata pisze:Otwieram komorę…
Otwierasz bębenek. Pierwsze słyszę o bębenku z zamykanymi komorami.
Stefek Sałata pisze:Skoro opowiadam, zrobię to tak, abyście wiedzieli, co sprawiło, że znajduję się teraz w tym miejscu i z takim zamiarem
Brzydko i szkolnie. Wystarczyłoby poprzednie zdanie.
Stefek Sałata pisze: we Wólce Lubelskiej
W Wólce.
Stefek Sałata pisze:wsi leżącej około 45 kilometrów na północny wschód od Lublina
Znów szkolnie i sztampowo.
Stefek Sałata pisze:Województwa Lubelskiego.
Małymi literami.
Stefek Sałata pisze:szpitala, ani nawet
Bez przecinka. I tu kończę temat interpunkcji.
Stefek Sałata pisze:sklepu spożywczego
A może po prostu spożywczego?
Stefek Sałata pisze:Przeważnie proszę o to, aby wysadzał
Proszę, aby.
Stefek Sałata pisze:kawałek przed szkołą, a nie bezpośrednio przed wejściem
Po przecinku - do wyrzucenia.
Stefek Sałata pisze:dzięki temu nie narażam się na pośmiewisko
Raczej wystawiam.
Stefek Sałata pisze:Raz mój brat złamał sobie rękę
Raz brat złamał sobie rękę - logiczne, że twój brat, Narratorze.
Stefek Sałata pisze:lądowała na oddziale położniczym, by wydawać na świat potomstwo
Naprawdę?!
Stefek Sałata pisze:zdrowie jakie stale gości
To może już nie gości? Może się zadomowiło?
Stefek Sałata pisze:należy do raczej kapryśnych
Raczej kapryśny - tak powiedziałby Anglik, ale raczej nie Polak.
Stefek Sałata pisze:Wakacje są zazwyczaj piękne, tak jak te
Jak obecne? Czy jak któreś tam wcześniej?
Stefek Sałata pisze:wtedy było lepiej schodzić mu z drogi
Lepiej było.
Stefek Sałata pisze:gdyż można było nieźle
Gdyż, albowiem, wszak, aczkolwiek.
Stefek Sałata pisze:z resztą
Zresztą.
Stefek Sałata pisze:I możecie mi wierzyć, wcale nie miałem ochoty wstawać o szóstej rano z ciepłego łóżka
Bo oczywiście wszyscy inni chętnie wstają.
Stefek Sałata pisze:wystarczyło do tego, aby
Zbyt rozwlekle. Wystarczyło, aby.
Stefek Sałata pisze:temperatura na zewnątrz wynosiła około 15 stopni poniżej zera
Pogodynka.
Stefek Sałata pisze:a następnie żegnając się z matką, wyszedłem
Równocześnie? Czy w sekwencji?

Muszę się pospieszyć, więc już tylko to, co rzuciło się w oczy:
Stefek Sałata pisze:Umieszczam pocisk…
Nabój.
Stefek Sałata pisze:wkurzonego, rozwścieczonego i po prostu muszącego
Wiadomo.
Stefek Sałata pisze:przedzierać się przez krzaki, przez które dzik przedzierał
Wiadomo.
Stefek Sałata pisze:Oznacza to, że prawdopodobnie zapamiętam je do końca życia.
Dobre.
Stefek Sałata pisze:prawdopodobnie
Powtórzenie.
Stefek Sałata pisze:Podejrzewałem, że była złamana, jak się później okazało – słusznie. Mimo to, biegłem.
O tym napisałem wyżej. Bzdura.
Stefek Sałata pisze:Musiałem wysłuchiwać podobnych obelg aż do dzisiaj. Teraz to on jest w gorszym położeniu. Na ustach ma knebel, na oczach opaskę. Związałem go tak dobrze, że na pewno się nie uwolni.
Dobre zakończenie. Ale w sumie...

Źle, źle, źle. Dobre, wręcz świetne zakończenie - zgoda. Ale całość zepsuta. Narrator jest zupełnie nieprzekonywający, jego mowa jest raz stylizowana, raz encyszkolna, a raz górnolotna, ale w tym wszystkim nie widać ładu ani składu. Także jego tok myślenia wydaje się nie dość dobitny.

A przede wszystkim tekst położony językowo. Ćwicz opisy, ćwicz metafory. Przed tobą dużo, bardzo dużo pracy, ale widać światło na końcu tunelu i raczej nie jest to pociąg.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

4
Czytam. Śmiało mogę stwierdzić, że amatorem to Ty nie jesteś ;-)) ale dobra! Nie będę sobie przerywać ;-D

Opis pierwsza klasa :-] AAAAA! :_DDD

Nie uważam, by ktoś, kto pisał słowa na samym początku był słaby. Rezygnacja zazwyczaj powodowana jest słabością. Oddając strzał w głowę, możesz śmiało powiedzieć - Rezygnuję. Ale niekoniecznie. Jeśli rezygnuję, bo mi się nie chce, to znaczy, że jestem tchórzem. Jeśli rezygnuję, bo śmiało mogę powiedzieć... Biurokracja, Pan śmierć się pomylił, zabrał nie tego co trzeba. By nie ponieść tego konsekwencji, nikomu o tym nie mówi, nie zabierając osoby właściwej. Wówczas wtedy pozostaje nam naprawić błąd.

Czasem trzeba umrzeć, by inni pojęli istote naszego istnienia.
Mam na imię Tomek i mieszkam we Wólce Lubelskiej
Witaj Tomek! ;-))

Ostatnie kilkaset metrów pokonuję zwykle na nogach i dzięki temu nie narażam się na pośmiewisko.
Jeśli nie chcesz narazić się na pośmiewisko, to boisz się krytyki. Jeśli boisz się krytyki, to zwracasz uwagę na to co mówią inni. Dlaczego?

Dlaczego boisz się opinii innych? Skoro intelektem (prawdopodobnie) nie dorastają Ci do pięt? Ja kazałbym się podwozić pod same drzwi, a potem jeszcze dodatkowo trąbić by zwrócić na siebie uwagę. Gdy lew na Ciebie ryczy, to nie kul się w sobie, nie uciekaj z podwiniętym ogonem. Jeszcze bardziej brnij w tą paszczę! Uwierz, ryczy, bo boi się nie mniej od Ciebie. Tak samo jest z nami, ludźmi. Wolą się śmiać, bo to taki kamuflaż. Gdy śmieją się z Ciebie, to nie spostrzegą innych brudnych rąk. Ale masz rację. Lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Lepiej się kryć. Ludzie bywają tacy okrutni.
by wydawać na świat potomstwo
To znaczy Ciebie i Brata? Zamieniłbym kolejność. Zachwiałeś hierarchią. Pierw was urodziła, potem zaś złamał rękę. Ja bym odwrócił to zdanie. no, chyba że było was dwóch i potem jeszcze dwójka doszła.
do raczej
składnia. Zmień na: Raczej do.
Lata bywają upalne, a zimy siarczyście mroźne. Wakacje są zazwyczaj piękne, tak jak te, tylko ojciec się wkurza, że nie pada i jak dalej tak pójdzie, to pozostaniemy na zimę bez żarcia.
Napisz Zimy bywają siarczyście mroźne, a lata upalne. Wakacje są zazwyczaj piękne dadada.

Bo najpierw piszesz o lecie, zaraz o zimię, aaa i znów o lecie. Spójrz

Lato jest fajne, a zima jest zła. A w lecie jest fajnie. Nie mówię, że napisałeś tak wprost. Ale napisałeś A, be, A. Nie lepiej napisać Be, A, A?


muszę powiedzieć, że jak na drugie opowiadanie, fascynujące. Czytam dalej!
Całe trzy kilometry. Może się zdziwicie, ale mimo złamania, ból nie uniemożliwiał mi ucieczki.
Mnie to nie dziwi. Adrenalina... Dlatego biegnie się szybciej, dlatego nie czuje się bólu nogi, a przynajmniej nie boli tak bardzo, by paść na ziemię. W obliczu zagrożenia, lepszy ból, niż konfrontacja. Tym bardziej, że to nie byłaby nawet walka, to byłaby klęska. Ty się poddajesz, bestia wyładowywuje swą wściekłość.

Jeśli kogoś to dziwi, możemy złamać nogę, spuścić wściekłego psa nawet... Kontynuuję więc... ;-)

Szczerze? Do końca trzyma w napięciu. Dobra opowieść. Naprawdę. Wciągająca. Postawa ojca szydercy - Hm... Samobójstwo mogło dać do myślenia. W zasadzie to zamiast niezrozumienia, powinniśmy wszyscy czuć współczucie. Jest to opowiadanie o tyle dobre, że od początku do końca wszystko jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. A na zakończenie, poznajemy motyw działania z początku. Tak zwana klamra. ;] fajne! Gorąco polecam. Jedyne, co bym zmienił, to tytuł. Chyba że Ojciec Tomka zachował się niczym Dzik(us)... Jak nieczłowiek. ;] to zmienia postać rzeczy.
"Poszukiwacze potłuczonego fajansu"

5
PanDemonIum pisze:Jeśli kogoś to dziwi, możemy złamać nogę, spuścić wściekłego psa nawet... Kontynuuję więc... ;-)
Tu nie chodzi o ból. Powtarzam: to jest fizjologicznie niemożliwe. Od zmiennych naprężeń w pewnym momencie noga zegnie ci się wpół, bynajmniej nie w stawie. Ból swoją drogą, ból utrudnia sprawę dodatkowo, ale tu właśnie działa adrenalina. Natomiast adrenalina nie zasklepi ci złamanej kości na czas ucieczki.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

6
W takim razie miałem błędne wyobrażenie. Oglądałem kiedyś film, o ile się nie mylę, aniołowie apokalipsy, czy coś w tym stylu... No i tam było coś na zasadzie, że brali adrenalinę, jako taki narkotyk ;-] potem skacze z pewnej wysokości. Nic mu nie jest. Biegnie dalej. Potem ktoś tłumaczył, że po zażyciu adrenaliny, mógł biec dalej, gdyż nie odczuwał bólu. Dla mnie było to jednoznaczne z tym, że po złamaniu nogi, mógł biec. Wysokośc była spora... Ale, myślę, że masz racje. Nie mniej jednak, problem złamanej nogi można by jakoś zastąpić. To, czy złamał, czy potłukł, jest mało istotne i ogólnie reszta moim zdaniem nadrabia.
"Poszukiwacze potłuczonego fajansu"

7
Skręcił nogę w kostce.

Tekst mi się nawet podobał. Po nicku (z całym szacunkiem ;) ) i tytule byłem pewien, że ktoś sobie jaja będzie robił - a tu, miłe zaskoczenie.

Aha. Noga to nie tylko górne partie. Są też kości stępu...

8
Pisząc te słowa jestem na skraju,
Skraj w twoim utworze to konkretne miejsce, etap - ale czego? Warto wprowadzić czytelnika w tekst w chwili, gdy jest na to miejsce - i tu właśnie ono się znajduje.
Jestem zdania, że tacy ludzie, tak czy inaczej idą do piekła.
Narrator mówi o sobie - w porządku, dlaczego więc pisze o innych ludziach? Bo przecież nie masz tacy jak ja. Poza tym, od początku napisałbym to w ten sposób:
Uważam, że tacy jak ja, tak czy inaczej...
Jest ciepło, za oknem rozćwierkane ptaki fruwają wkoło
Jesteś pewien, że latają robiąc kółka? Czy latają dookoła?
wsi leżącej około 45 kilometrów
słownie
rozpadającym się Fordem Sierra.
fordem sierrą lub sierrą ford nie jest nazwą własną tego samochodu, lecz marką. To samo tyczy się nazwy pojazdu - jest właściwa dla grupy z tej serii, nie jednej, wyjątkowej Sierry.
Przeważnie proszę o to, aby wysadzał mnie kawałek przed szkołą
chociaż bohater-narrator może sobie folgować, to niepoprawne skróty myślowe nie powinny występować w prozie (piszę nie powinny - ponieważ czasem, gdy są uzasadnione, mogą). Tu jednak jest to błą.
Raz mój brat złamał sobie rękę, spadając z wielkiego orzecha
błąd imiesłowu przysłówkowego współczesnego złamał-spadając. Wychodzi na to, że złamał gdy leciał, a przecież wiemy, że upadek był bezpośrednią przyczyną, a nie moment lotu.
Ubrałem się najcieplej jak tylko się dało, gdyż temperatura na zewnątrz wynosiła około 15 stopni poniżej zera,
słownie
Wybiegłem z lasu, a z ręki wypadła mi siekierka.
usunąć.
Liczyło około dwóch metrów długości,
to może to był żubr?

Szybki kurs robienia akapitów z objaśnieniem.
Wyobraź sobie Stefek, że siadamy na podłodze, z piwkiem w łapie, jak starzy kumple i wyciągamy kilkanaście albumów ze zdjęciami. I pytasz mnie "oglądamy?" A ja mówię, że tak i wysypuję wszystkie zdjęcia na podłogę i dodaję: masz, oglądaj.
Tak właśnie prezentuje się twój tekst - setka opisów bez kolejności, bez segregacji. Te opisy (vide zdjęcia) musisz wyciągać po kolei, i płynnie przechodzić do następnego. Podam ci przykład:

[1]Zaraz, chyba jednak należą się wam jakieś wyjaśnienia. Tak, tak mi się wydaje. Skoro opowiadam, zrobię to tak, abyście wiedzieli, co sprawiło, że znajduję się teraz w tym miejscu i z takim zamiarem. [2]Mam na imię Tomek i mieszkam we Wólce Lubelskiej - wsi leżącej około 45 kilometrów na północny wschód od Lublina, stolicy Województwa Lubelskiego. Nie ma tutaj szkoły, szpitala, ani nawet sklepu spożywczego, więc wiele spraw przychodzi nam załatwiać w innych wsiach.[3] Uczę się w Liceum Profilowanym w Lublinie, a do szkoły wozi mnie ojciec swoim rozpadającym się Fordem Sierra. Przeważnie proszę o to, aby wysadzał mnie kawałek przed szkołą, a nie bezpośrednio przed wejściem. Ostatnie kilkaset metrów pokonuję zwykle na nogach i dzięki temu nie narażam się na pośmiewisko. [4]Ze szpitala, jak do tej pory musieliśmy korzystać tylko kilka razy. Raz mój brat złamał sobie rękę, spadając z wielkiego orzecha, a moja matka dwa razy lądowała na oddziale położniczym, by wydawać na świat potomstwo. Wydaje mi się, że jest wdzięczna opatrzności za zdrowie jakie stale gości w naszej rodzinie. [5]Klimat w naszych stronach należy do raczej kapryśnych. Lata bywają upalne, a zimy siarczyście mroźne. Wakacje są zazwyczaj piękne, tak jak te, tylko ojciec się wkurza, że nie pada i jak dalej tak pójdzie, to pozostaniemy na zimę bez żarcia.

Kolory odzwierciedlają akapity - fotografie.
[1] - mówi o tym, co narrator chce przekazać. Zwraca uwagę na własną historię.
[2] - następuje przeskok, zgodnie z wolą narratora. Teraz opisuje swoje rodzinne strony. To kolejna fotografia.
[3] - Kolejne zdjęcie mówi o szkole i obyczajach/zwyczajach, które rządzą w jego życiu
[4] - Następna mówi o szpitalu.
[5] - A ostatnio o klimacie i przyrodzie.
Czy teraz rozumiesz, o co chodzi z akapitami? Mam nadzieję, że tak.

O tekście: Nie podobał mi się, bo jest o niczym. Niby tragedia, jakieś złe zamiary, niepewność. Rozpisałeś tyle tekstu, żeby zakończyć w tak banalny sposób? Poza tym, nie wierzę w słowa i poczynania bohatera - że taka błahostka wpłynęłaby na tę decyzję. Wina w tym twoja, Stefek, ponieważ nie wniosłeś odpowiedniego ciężaru w tekst i przez to nie jest on przekonywujący.

Sam styl i warsztat dobry (poza akapitami), bo dobrze posługujesz się słowem, masz pomysł na prowadzenie narracji, dobrze używasz metafor i zwracasz uwagę na detale, które czynią tekst plastycznym ale i realnym, jeśli chodzi o otoczenie. Troszkę tam literówek jest, ale to bzdurki - pisać potrafisz. Teraz popracuj nad fabułą i akapitami.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

9
Martinius pisze:Skraj w twoim utworze to konkretne miejsce, etap - ale czego? Warto wprowadzić czytelnika w tekst w chwili, gdy jest na to miejsce - i tu właśnie ono się znajduje.
Postanowiłem bronić autora :-D

Skraj życia ;-) chociaż fakt, tu nie zostało to zawarte i można by się zastanawiać. Nie mniej jednak tam z kontekstu wynika, że chłopak chce popełnić samobójstwo, co na końcu zresztą się potwierdza.

Martinius pisze:to może to był żubr?
A może zamiast do lasu, wybrał się do puszczy? Och daj spokój. :-P

Może jest parę błędów, ale to, w jaki sposób opisane zostały uczucia jest w miarę dobre :-P raczej.

Poza tym, można się wgryźć i czytać. Myślę, że gdyby Stefek nad tym popracował, zdecydowanie nadawałoby się do tych lepszych opowiadań ;-]
"Poszukiwacze potłuczonego fajansu"

10
Zamiast porad, mała redakcja fragmentu.

Znalazłem się na krawędzi. Chcę popełnić samobójstwo a samobójcy idą do piekła. Więc czeka mnie wieczne potępienie. Dobrze. Tacy jak ja tak czy inaczej trafiają do piekła. Czasem nigdy, nawet przez chwilę, nie są nigdzie indziej.
Myślicie, że się tego boję?
Mam w dupie to wasze bezcenne życie, bezcenne od samego poczęcia do godnej śmierci, ze starości albo na wojnie za ojczyznę... Tak, w dupie.
Mimo wszystko chciałbym, żeby, kiedy mnie już nie będzie, ktoś wiedział, że...

Jest ciepło. Za oknem ptaki, ćwierkają, fruwają. Zazdroszczę tym małym skubańcom. Lipcowy wiatr z szelestem kołysze łany na polach. Takie dźwięki zawsze docierają do uszu, nawet gdy nie jest się blisko. Kłosy pławią się w tym ciepłym powiewie i szeptem śpiewają pszeniczne piosenki. A ja?
Ja klęczę na poddaszu. W ręku trzymam smith&wessona mojego ojca. Jest trochę śliski, nie wiem, czy od oliwy czy dlatego, że spociła mi się ręka. Nie ze strachu. Nie myślcie sobie. Jest po prostu duszno. Koszula lepi się do pleców.
Kiedy skończę, mam nadzieję, że komuś, chociaż przez moment będzie przykro. A może lepiej, żeby nie było?
Przez strychowe okno wpadają promienie wieczornego słońca, kładą się długimi pręgami na ścianach i deskach podłogi. Wydaje mi się, że wszystko w świecie jest pogmatwane. Tylko te pręgi są proste. Będę na nie patrzeć, dopóki nie znikną i nie zabiorą mnie ze sobą. W ciemność.

Nie, jeszcze nie teraz. Jeszcze trochę. Jestem spokojniejszy, odkąd się zdecydowałem. Nie jest mi smutno. Ten umykający dzień jest wyobrażeniem dnia idealnego, w którym można zrobić wszystko, o czym zawsze się marzyło. Mam ochotę wybrać się z wędką nad strumień i łowić ryby. Najpierw musiałbym nazbierać robaków, uszykować haczyki, żyłki, spławiki… Zabrać prowiant. Kawałek upieczonego przez mamę sernika. Szkoda, że nigdy nie spróbujecie jej sernika. Mówię wam, jest... Jest najlepszą rzeczą jaką w życiu jadłem.
Potem mógłbym ruszać w drogę. Moje marzenie to siedzieć tam w samotności, i łowiąc, jeść. Albo słuchać szumu wody, przemykającej z wolna wśród kamieni. Podziwiać las po drugiej stronie łąki i rozkoszować się tą dziką i bezkresną samotnością. Chłonąć zapachy drzew, trawy i wody. Żyć.
Dlaczego więc, tkwię tutaj? Ściskając rewolwer zamiast wędki? Pewnie myślicie, że zwariowałem, albo, – co gorsza, że jestem słaby i po prostu nie mam innego wyjścia. Może macie trochę racji. Ale wiedzcie, że nie postępuję pochopnie.

Jak widzisz, niektóre rzeczy wywaliłam, żeby nie zamazywały innych. Wywaliłam to, że pisze list (trzymając rewolwer byłoby jednak trudno), niech po prostu gada.
To wbrew pozorom i trudne i łatwe jednocześnie zapisywać taki strumień myśli. Nie bój się monologować.

Opko jak opko. Nie chwyciłam klimatu, ale nie jest takie złe jak wiele tekstów tutaj i w ogóle, amen. :)
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

11
Muszę się zgodzić z Sir Wolfem i Martiniusem.
Nie lubię zaglądać po nich do tekstu, bo wtedy zawsze mam mało do powiedzenia.
Narrator jest przeźroczysty, niby opowiada o traumatycznych przeżyciach, ale nie czuć wielkich emocji z tym związanych.
Nie przekonuje mnie do siebie i do tego, co chce zrobić. Wydaje się nie być pewnym tego do końca, zwłaszcza, że opowiada sobie całą tę historię spisując ją.
Język utworu jest nierówny. Sinusoidalny. Widać, że masz odpowiedni dobór słów, ale jeszcze nie do końca potrafisz nim operować.
Końcówka była lepsza od początku.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron