
Jestem ostatnim, który cię dzisiaj widzi. Patrzę jak gasisz lampkę i kładziesz się do łóżka. Masz na sobie cienką koszulkę zmysłowo odkrywającą ramiona i uda. Dłuższą chwilę przypatruję się im pożądliwie, po czym postanawiam zbliżyć. Nie protestujesz.
Pozwalasz mi całować się w nadgarstek, ramię, obojczyk, roztargniona zgadzasz bym zanurzył się w twej piersi, posmakował jej słodkiej woni, utonął w zachwycie. Gdy obcałowuję brzuch jesteś już gdzie indziej, ten pokój, ten świat cały, tracą na znaczeniu. Jeszcze raz omiatam wzrokiem twe cudowne ciało, jakby nie do końca wierząc, że to dzieje się naprawdę. Twój smak mnie zniewala. Sprawia, że przestaję panować nad pożądaniem.
Mimo to unikam łona. Jest jeszcze zbyt wcześnie, znamy się przecież tak krótko a ja nie chcę cię krzywdzić. Dlatego też schodzę niżej, do ud, kolan, łydek, padam ci do stóp i zasypuję pocałunkami. W spazmach rozkoszy pocierasz piętą kostkę, lecz mnie już tam nie ma. Podleciałem do twej szyi.
Rano nie będziesz tego wszystkiego pamiętać, nie zastaniesz mnie w pościeli, nie uśmiechniesz w podzięce. Nim wzejdzie świt zniknę z twojego życia i schowam w najgłębszym cieniu. Tam będę wyczekiwał kolejnej nocy, którą spędzimy razem.
Kiedyś się tobą nasycę, wiem, kiedyś odfrunę, by cieszyć się inną. Ślady mojej miłości zostaną na ciele jeszcze przez jakiś czas, ale proszę, nie wiń mnie za to.
Jestem tylko zakochanym komarem.