
- Trudno nie wierzyć w nic, prawda? – Starszy mężczyzna poprawił monokl.
- Ależ ja wierzę. Przecież widzę pana, widzę te drzwi dookoła. Tylko nie wierzę w to, co jest za tymi drzwiami. Skąd ja się tutaj właściwie wziąłem?
- Wydaje się panu, że to sen, racja? – Pogładził rzadkie włosy na czubku głowy.
- A jest jakieś inne wytłumaczenie? Nie pamiętam dnia wczorajszego. Pamiętam ogólnie, ale nie tak jak człowiek budzący się rano. Takie uczucie to chyba domena snu?
- Ma pan całkowitą słuszność. Ale niech pan spojrzy: te szczegóły dookoła, te drzwi, widzi pan napisy na nich? – Kustosz wskazał na okalające hol rzędy ozdobnych przejść.
- Widzę, ale nie rozumiem co to ma do rzeczy.
- Jesteśmy w miejscu… które mógłby pan określić jako muzeum. Zwykle rozpoczynam oprowadzanie od kilku słów wstępu, po których w zwiedzającym zaszczepione zostaje ziarno zwątpienia w słuszność jego hipotezy: „to jest sen”…
- Niech panu będzie, przeniosłem się w niewytłumaczalny sposób do muzeum. Prosto z mojego domu. Tak, jest to hipoteza godna uwagi. A mógłbym wiedzieć, gdzie jesteśmy? Jakie to muzeum?
- Otóż co miałem powiedzieć, jesteśmy w Gabinecie Rzeczy Niepotrzebnych. Mam nadzieję, że w przyszłości nie będzie mi się pan wcinał w słowo…
- Ha! Gabinet Rzeczy Niepotrzebnych! Mam wyobraźnię. Ciekawe gdzie o czymś takim słyszałem?
- A teraz pan pomilczy. Po dobroci.
- Niegdyś dzieliliśmy okazy według osób, które je posiadały w momencie utracenia przez okaz potrzebności. Czyli… patrząc na pana minę widzę, iż nie przepada pan za eufemizmami. Tak, w momencie śmierci delikwenta, chociaż niekoniecznie. Ogólnie rzecz biorąc, im człowiek więcej posiadał przedmiotów o wartości jedynie duchowej tym większą półeczkę otrzymywał w Gabinecie.
- Mmmm?
- Chciał pan coś powiedzieć? Nie? Aktualnie wprowadziliśmy nową, znacznie bardziej skuteczną formę segregowania okazów. Jak pan zapewne zauważył przechodzimy właśnie przez salę antyczną. Jest to Grecja, III wiek przed naszą erą. W zasadzie nie naszą… nieważne. Segregacja przebiega w znacznie łatwiejszy sposób. Najpierw sprawdzamy okres z którego okaz pochodzi. Następnie region. Trzecim, najważniejszym czynnikiem jest pośredni lub bezpośredni powód uzyskania przez przedmiot statusu „okazu” w Gabinecie. Zwykle są to wojny, bitwy, wynalezienie czegoś… wie pan, że na przykład liczba okazów XX wieku, które uzyskały status w wyniku wypadku samochodowego przekracza znacznie liczbę okazów, które uzyskały takowy w niejednej wojnie?
- Fascynujące.
- O, może już pan mówić! Wyśmienicie! Niech pan się nie krępuje, proszę zadawać pytania! – Kustosz z uśmiechem na ustach ruszył korytarzem wiodącym do wieków średnich.
- Jak pan ma właściwie na imię? – Wymruczał Kustosz pod wąsem wcale nie zwalniając tempa.
- Przepraszam, ale co to pana..?
- Sądziłem, że zapytać jest grzecznie, panie Mateuszu. Widać jaki z pana światowy człowiek.
- W takim razie mnie wypada zrewanżować się takim samym pytaniem. Auaaa! – Mateusz uderzył barkiem w wystający element ramy płaskorzeźby ze starożytnej Persji.
- Proszę uważać. Zasadniczo nie jest pan w stanie tutaj nic zepsuć, jest to rada mająca na celu, de facto, utrzymanie pana przy życiu.
- Nic mi nie jest. Za to pan, panie… - Mężczyzna zrobił znaczącą pauzę. – Nadal mi się nie przedstawił.
- Bo różnie mnie zwą. Pan wywodzi się z kultury europejskiej, chrześcijańskiej… może być Piotr. Proszę mnie nazywać Piotrem. Tylko nie świętym, na Boga!
- Jeżeli to nie jest sen, to znaczy, że nie żyję?
- Eh, wy ludzie z dwudziestego pierwszego wieku… Tak, oczywiście. Nastąpiła śmierć, zapadnięcie w sen wieczny. I ten natychmiastowy efekt, uwierzy pan? – Piotr uniósł brew oraz koniuszek ust w grymasie, który mógłby być uznany za pewnego rodzaju uśmiech.
- Proszę ze mnie nie kpić.
- Ależ ja nie kpię. Jestem całkowicie pozbawiony poczucia humoru.
- Więc powiada pan, że wcale, a wcale pan ze mnie nie kpi. Ja znalazłem się, zupełnie przypadkiem, w miejscu gdzie od początku ludzkości składowane są rzeczy nikomu nie przydatne. – Twarz Mateusza pozostawała ściągnięta, zaciśnięte mocno usta wskazywały na to, że gra przestała być zabawna.
- O! Ile pan tutaj błędów popełnił w tym jednym zdaniu!
- Jakich znowuż błędów? Gramatycznych?
- Ależ! – Piotr, jak sam twierdził – nie-święty, żachnął się. – Z nas dwóch tylko jeden ma skłonność do kpiarstwa. Otóż takich błędów, jak na przykład to, że nie znalazł się pan tu przypadkiem. To po pierwsze. Po drugie – jak to – nieprzydatne? Przydatne, przydatne, chociażby nam! Tak w ogóle, jak pan sobie wyobraża trzymanie tutaj tylu przedmiotów? One znikają z Ziemi, czy jak?
- Nie wiem. Nie ja tutaj jestem wszechwiedzącym kustoszem dręczącym bogu ducha winnego człowieka.
- Bogu ducha winnego… - Kustosz szepnął. - A niech cię..! I jak tutaj się dogadać?! –Westchnął teatralnie, ale również z pewną satysfakcją. – Nie jestem wszechmocny. A i pan, panie Mateuszu, nie jest taki niewinny.
- Więc proszę mi przedstawić akt oskarżenia. Zadzwonię po adwokata.
- Sęk w tym, że tutaj nie ma adwokatów. Chociaż… w sumie był tutaj taki jeden. Całkiem miły człowiek, wręcz pańskie przeciwieństwo, że tak to ujmę…
- Widoczne w galerii po lewej okazy ze starożytnego Egiptu w pewnym stopniu świadczą o wyższości duchowej starożytnych nad żałośnie ubogą duchowością ludzi panu współczesnych. – Kustosz patrzył na niewidzialny punkt pod ozdobionym freskami sufitem. –Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że postępujący od kilku stuleci regres zakończyć się może jedynie spektakularnym krachem waszej wspaniałej, nowoczesnej cywilizacji. Swoją drogą, zastanawiał się pan kiedyś jak wasze czasy zostaną nazwane?
- Słucham?
- Zapytałem, czy zdaje sobie pan sprawę, że czasy najnowsze przedawnią się bardzo szybko, zakładając, z odrobiną optymizmu, iż przyszłe generacje będą jeszcze w stanie pojąć znaczenie słowa najnowsze… Na czym to ja..? Acha. Oczywiście będzie im strasznie głupio nazywać coś co dawno minęło najnowszym. Na przykład ludziom średniowiecza nigdy nie przyszłoby na myśl nazwać ich czas wiekami ciemnymi, w pejoratywnym tego słowa znaczeniu.
- Zupełnie nie rozumiem o co panu chodzi. Możemy iść dalej?
- Panie Mateuszu… jest pan wybitnie niepojętny. Ja tu obrażam pana cywilizację, a pan mnie nie słucha. Godne pożałowania.
- Przepraszam bardzo, od pewnego czasu nurtuje mnie pytanie…
- Słucham.
- Czy w planie tej ekscytującej ekskursji przewidziany jest taki punkt jak jej koniec?
- Ciekawe pytanie. – Kustosz z zainteresowaniem przyglądał się inkrustacjom pokaźnej sali wyglądającej na tronową.
- Czy przewidziany jest koniec?
- Usłyszałem za pierwszym razem.
- Więc?
- Czuje się pan głodny? Albo zmęczony?
- Właściwie nie. Co wcale nie znaczy, że mam ochotę spędzić tu kolejnych kilka godzin!
- Pańska ochota nie ma szczególnie dużego znaczenia…
-…jak to nie ma?
- Chodźmy dalej. Sądzę, że znajdziemy kilka interesujących okazów tam, po prawej.
- W ogóle dlaczego ja tutaj łażę i oglądam jakieś idiotyczne „eksponaty”?
- Bo pan musi.
- Ale mnie się to wcale nie podoba!
- Czyli nie lubi pan muzeów?
- Nigdy nie lubiłem.
- A ja pana irytuję?
- Nie ująłbym tego w ten sposób…w pewnym stopniu, tak.
- A co pan powie na perspektywę spędzenia w Gabinecie, w moim towarzystwie jeszcze kilku godzin?
- A potem koniec tak? Mogę wracać?
- To może kilku dni?
- Dni? Przepraszam, ale co można tutaj robić kilka dni?
- A co pan, panie Mateuszu, powie o wieczności?
- Co?
- Jak pan myśli, gdzie się właśnie znajdujemy?
- To jakiś absurd. Jestem chory psychicznie? Co mi jest? Pan nie istnieje tak?
- Niektórzy wierzą, że nie istnieję… - Kustosz poprawił monokl. - …ale pan już chyba wierzy?
- Nie rozumiem.
- Fajne piekło dla ciebie wymyśliłem Mateuszu, co nie? - Mężczyzna uśmiechnął się ciepłym, szczerym uśmiechem. Uśmiechem, który Mateusz będzie oglądał jeszcze długo. Bardzo długo.