Rozdział I: Prawda (fragment)
Już od godziny ósmej w domu przy ulicy Mazowieckiej 44, panował zamęt. Marek wstał, aż trzy godziny wcześniej, aby zdążyć z przygotowaniami do uroczystości. Przez cały tydzień pracował, dlatego sobota była jedynym dniem, kiedy mógł zrobić coś w mieszkaniu. Nigdy nie musiał tak ciężko harować, żył jednak wśród ludzi, toteż starał się zachowywać tak jak oni. W tej sytuacji nie było innego wyjścia. Wszystko robił ręcznie używanie zdolności nie wchodziło w grę. Myśl o dzieciach i nadzieje na powrót do domu, nie pozwalały mu popełniać nawet najmniejszego błędu, który mógł go kosztować wiele. Można pomyśleć, że w takim wypadku dziećmi powinna zajmować się żona. Niestety Marek stracił ją dawno temu. Stało się to kiedy był, wraz z rodziną w swoim prawdziwym domu. W miejscu gdzie jego odmienność jest czymś normalnym. Wrogowie pojawili się znikąd, ich przewaga liczebna była ogromna. Anna została zamordowana, resztę rodziny od śmierci uratowała ucieczka do Europy. Nie jest to przyjemne wspomnienie, tym bardziej, że mężczyzna został sam z dwójką małych pociech.
Dziś, jego pierworodny syn obchodzi czternaste urodziny. Właśnie z tej okazji spodziewano się przyjazdu siostry, szwagra i teścia Marka. Dzieci natomiast miały poznać całą prawdę, kim są i skąd pochodzą. Ojciec czasami wspominał im, że nie są ludźmi, że żyją na jakiejś wyspie, która już nie istnieje. Mówił też o latających dywanach, lampach, meleczymśtam, zwierzakach i Dżinach. Rzadko opowiadał im o matce, widać było, że wini siebie za jej śmierć.
Powoli dochodziła godzina dziewiąta. Marek skończył zmywać naczynia po wczorajszej kolacji i zaczął zabierać się za przyrządzanie śniadania, kiedy do kuchni weszła Karolina. Jak na trzynastolatkę była to wysoka dziewczyna, miała zielone oczy, które wydawały się lekko świecić. Ubrana w różowa piżamę stanęła przy Marku, jedną ręką przetarła oko, drugą zakryła usta ziewając.
-Dzień dobry – odezwała się, kiedy już mogła mówić. Ojciec spojrzą na jej zarumienioną twarzyczkę i serdecznie ją ucałował w czoło. Jego serce zabiło mocniej. Właśnie sobie uświadomił, że tego dnia mogli nie dożyć.
-Uciekaj do łazienki a ja przygotuje ci jedzenie. – powiedział. Karolina natychmiast posłuchała ojca. Odwróciła się i w podskokach pognała na górę. Łazienka znajdowała się na piętrze w narożniku korytarza.
Chwilę po tym jak dziewczynka opuściła kuchnię, na dół zszedł jej brat. Ubrany w krótkie spodenki i niebieską koszulkę, wszedł do kuchni i nalał sobie soku stojącego na stole.
-Jak samopoczucie synu?
-Na razie dobrze – powiedział przełykając pomarańczowy napój. Przeciągną się i usiadł do stołu. Swoimi brązowymi oczami wpatrywał się w drobne napisy na opakowaniu soku. W jego głowie kłębiło się tysiące myśli. Głośno westchnął, przetarł dłonią swoje jasne włosy i energicznie potarł policzki.
-Nie denerwuj się tak- wtrącił ojciec podając chłopcu śniadanie w postaci tostów.
-Przecież się nie denerwuje, zżera mnie tylko ciekawość jak to będzie wyglądało. Proszę tato zdradź mi coś. – młodzieniec patrzył na Marka z nadzieją i lekkim strachem w oczach.
-Sam zobaczysz. – odparł mężczyzna - Nie mógłbym popsuć Ci tej niespodzianki Zresztą, będziesz tam razem z Karoliną, więc nie masz się, czym martwić.
-Tato proszę – mówiąc to Daniel zrobił maślane oczka.
-Nie! – głos marka był stanowczy.
-To chociaż powiedz co mamy zrobić na tym teście?
-Nic…
-Jak to nic? – zdziwił się młodzieniec
-Musicie tylko uwierzyć. Kiedy uwierzycie wystarczająco mocno wrócicie do nas?
-Długo to będzie trwało? Tato, ja wierze wystarczająco mocno!
-Jeżeli tak jest to pozostaje im przekonanie Karoliny. Chyba nie zostawisz siostry?
-Nie zostawię. Ale…. – przerwał na chwilę - ale jak długo?
-Kilka godzin, może dni. – w tym momencie do kuchni weszła Karolina. Spojrzała na zmartwionego brata i usidła obok niego. Na widok siostry, chłopiec ukrył swoją twarz gryząc tost.
-Czy coś się stało?
-N…yyyy…cc – odparł z pełną buzią.
-Tato za ile przyjedzie ciocia i wujek?- zapytał Karolina
-Powinni tu być za trzy godzinki.
-Taaa…kk szyb….kooo..?- zapytał Daniel
-Tak – z uśmiechem na twarzy odparł mężczyzna, podając jedzenie swoje córce.
Zaraz po śniadaniu, dzieci wzięły się za porządki. Daniel biegał z odkurzaczem po wszystkich pokojach. Tam gdzie już skończył wkraczała jego siostra i ścierała kurze. Marek nastawił piekarnik z ciastem, poczym poszedł rozwiesić firany i zasłony, które skończyły się prać.
Po zakończeniu porządków, chłopiec poszedł do swojego pokoju. Rzucił się na łóżko stojące pod oknem. Teraz mógł odpocząć robił to patrząc na swoją papugę kakadu. Kolorowy ptak, był zamknięty w dużej klatce w rogu pokoju. Nagle Arkadia, tak miała na imię papuga, zaczęła się świecić. Z każdą minutą świeciła coraz mocniej. W oczach Daniela pojawiło się przerażenie, strach sparaliżował mu nogi i język. Nie mógł się ruszyć ani krzyknąć. Wtem ptak rozpadł się na malutkie cząstki, przypominające żółte dżdżownice. Każdy z tych małych robaczków wił się w nieskończoność, aby po chwili ponownie złączyć się i zamienić w papugę. Młodzieniec stał, szybko oddychając. Nie wiedział czy ma uciekać czy zostać.
-Czy ty jesteś feniksem? –zapytał, nie wierząc w to co mówi.
-Nie – odparła krzykliwie papuga.
-Więc czym?
-Mam na imię Arkadia i jestem twoją papugą. – teraz patrzył na nią podejrzliwie. Walczył sam ze sobą. „Powiedzieć o tym tacie czy nie?” Zastanawiał się w duchu. „Lepiej nie, jeszcze uzna, że to normalne.” Odpowiedział sam sobie i wyszedł z pokoju. Udał się prosto do ogrodu, gdzie miał zamiar poczekać na gości. Leżąc w hamaku starał się zapomnieć o tym co go właśnie spotkało.