
Za oknami zapadał zmierzch. Trzech podróżników siedziało w karczmie jedząc, pijąc i śmierdząc okropnie. Karczmarz siedział przy szynku i dłubał w nosie. Przy kominku dwóch ponurych wieśniaków sączyło rozwodnione piwo. Raz za razem zerkali na wędrowców. W końcu dopili i wyszli.
– Karczmarzu, piwa! – ryknął jeden z podróżnych. – Napijmy się za szczęśliwe zakończenie. A co? Zarobiliśmy braciszkowie, czy nie?
– Zarobiliśmy – odpowiedział mu krępy mężczyzna odgarniając tłuste, czarne strąki włosów z opuchniętej i posiniaczonej twarzy.
– Jasne, że tak. Bo jak by inaczej przecież. My zawsze, nie? No co? Tak? No mówię właśnie – dodał łysy olbrzym z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy. Podczas tyrady ślina pociekła mu po brodzie, ale zdawał się nie zauważać takich drobiazgów.
– No to zdrowie – chudy rudzielec z krzywym nosem uniósł kufel, który karczmarz postawił mu pod nos. – Aby nam się!
– Chlup.
– Na pohybel.
I tak siedzieli pijąc. Dogryzali kości. W końcu wielkolud odsunął michę na bok i skinął na oberżystę. Ten wydobył z nosa jakieś znalezisko, oglądną je z uwagą, wytarł paluch o fartuch i niespiesznie podniósł się ze swojego siedziska. Zabrał miskę ze stołu, przecierając zapaską plamy z piwa i tłuszczu i zapytał:
– Podać co?
– A dajcie nam garnies najpszedniejszego wina jakie masie – rzucił rudzielec powoli unosząc głowę. Wyglądał jakby chciał spojrzeć karczmarzowi w oczy, lecz głowa ciągle mu opadała i nie mógł do końca rozewrzeć powiek.
– Najprzedniejsze mam w butelkach.
– To beszułkę mjej pszedniego.
– Służę – odpowiedział i powoli poczłapał w kierunku kuchni.
– Słuchajcie – powiedział obity na twarzy podróżnik, gdy zostali sami. – Wyśpimy się, poczekamy, aż nam wino z głów wywietrzeje i ruszamy w drogę. – Patrzył na towarzyszy i gładził się po czarnym wąsisku.
– Oj tam – wielki przygłup pokręcił głową. – Będziemy czekać. Gdzie jechać? Czekać przecież mówię, nie? W karczmie przecież ktoś się w końcu zjawi i będzie się dziwnie zachowywać. No tak, czy nie?
– Wisz so. Jak tak mówisz o podejszanych typkach, to mi się pszypominają te chłopy so tu siedziały wsześniej. One były strasznie podejszane, no mówię wam – rudzielec czknął i zwalił się na stół. Chrupnęło i po blacie popłynęła krew.
– I znowu to samo – wąsacz chwycił rudzielca za czuprynę i odchylił mu głowę. – Patrz, teraz na bok mu kinola wygięło. – Wielkolud wyciągnął ogromne łapsko, chwycił rudzielca za nos i znowu chrupnęło. Chudzielec wrzasnął i zerwał się z zydla.
– Kogo mam trzasnąć, kogo? – ręka opadła mu na rękojeść miecza.
– Siadaj – czarnowłosy nie ruszył się z miejsca. – Znów na ryj upadłeś i trzeba ci było nos naprostować.
– Aha... No to dzięki
– Oj tam. Przecież nie ma sprawy. Nie? Zawsze pomogę, no bo jak nie pomóc, co? Przecież znasz mnie, ja zawsze.
Karczmarz wracał z beczułką. Postawił ją na stołku, odszpuntował i wbił kranik. Popatrzył na zakrwawiony stół, przetarł go fartuchem i wrócił na swoje miejsce kręcąc głową. Trzej podróżnicy dalej pili, choć rudy chudzielec jakby z mniejszą swadą.
Nagle drzwi się otwarły i w progu stanął człowiek odziany w czarny płaszcz z kapturem nasuniętym na oczy.
– A nie mówiłem, a nie mówiłem? Będzie robota, w końcu mam rację, nie?
– Już lepiej zamilcz – rzucił kołtuniasty.
– To wy wczorajszej nocy napadliście poborcę na trakcie? – przybysz nie ruszył się od drzwi. Mężczyźni popatrzyli się po sobie i pokręcili przecząco głowami.
– Skądże – zapewnił rudzielec – podążamy z całkiem przeciwnego kierunku.
– A jednak. Cały dzień was szukałem. Nie ma co zaprzeczać, poznałem was. Wczoraj zaszła drobna pomyłka – nieznajomy ruszył do stołu ze srebrzystą kosą w ręce.