Na łące zdawało się słychać tylko perlisty śmiech dziewczynki. Biegła na oślep przez wysoką trawę otoczona kwiatami, wdychając ich ciężką woń. Mama tego dnia prosiła ją by nie oddalała się zbytnio, lecz tym razem dziewczynka nie posłuchała. Bo cóż złego może jej się stać na kwiecistej polanie?
Dziewczynka poprawiła zadartą nieco za wysoko sukienkę i przystanęła. Dookoła otaczała ją sięgająca mniej więcej do pasa trawa i setki, tysiące kwiatów. Stada żółciutkich jak słońce mleczy, skupiska stokrotek porozsypywanych gdzieniegdzie- jakby od niechcenia, oraz wiele innych. Na horyzoncie nie było widać nic prócz wszechogarniającej łąki. To właśnie łąka zachęciła ją do złamania obietnicy danej matce. To ona ją zaprosiła. Ja tylko korzystam z gościnności! To nic złego! – usprawiedliwiała się żartobliwie.
Uniosła główkę do góry podziwiając sunące po niebie puszyste cumulusy.
Lubiła na nie patrzeć i porównywać ich kształty do zwierząt; wyobrażać sobie jak zmieniają się w psy, antylopy, czy tygrysy. Tutaj odnalazła swój azyl. Tu nie może stać się jej nic złego.
Powietrze wypełnione było mnóstwem owadów – cykającymi wesoło świerszczami, natrętnymi muchami, czy zapracowanymi pszczołami przeskakującymi z kwiatka na kwiatek. Jęknęła nagle przestraszona, gdy jedna z nich przeleciała jej koło ucha.
-Ha ha ha! – Zaśmiała się z samej siebie – To tylko głupia pszczółka!
Uniosła na chwilę swoje szczupłe, opalone rączki ku słońcu, przeciągając się i pobiegła przed siebie.
Biegnąc nuciła jakąś jej tylko znaną melodię, cieszyła się. W końcu było jej tu dobrze. Ale musi w końcu wrócić. Tak, pora wracać. Niestety stwierdziła, że tu gdzie zaniosły ją nogi trawa zgęstniała, przysłaniając jakiekolwiek kwiaty. Przypominało to zielony mur strzegący sekretów łąki.
Wiedziała, że to głupie, ale ów mur wydawał się przytłaczać - był wrogi.
-Gdzie ja jestem? – rozglądała się nerwowo, próbując określić kierunek z którego przyszła.
-No tak, zgubiłam się.
Ale bardziej niepokojący był widok nieprzebytej, surowo stojącej trawy. Gdyby mogła to pewnie patrzyła by na mnie spode łba – powiedziała dziewczynka, siląc się na żart. Przestępywała niecierpliwie z nogi na nogę po czym odwróciła się na pięcie - pójdzie w tamtym w kierunku! Zamarła jednak, rozdziawiając szeroko usta. Mimo bezwietrznego dnia trawa poczęła się kołysać, szumiąc przy tym cichutko. Bała się. Dopiero teraz poczuła skutki stojącego, rozgrzanego powietrza. Materiał sukienki kleił się do pleców, a w ustach brakowało śliny. Wyschnięty na wiór język teraz dał o sobie znać; było jej słabo . A do tego ta coraz niespokojniej poruszająca się trawa! Dziewczynka otrząsnęła się – Przecież to tylko trawa! Postąpiła śmiało krok do przodu. Źdźbła trawy zaszeleściły groźnie. Nie wydawało jej się, tym razem jej się NIE WYDAWAŁO! One nie chciały jej wypuścić!
Oddech stał się szybki, urywany – bała się. Chciała odgarnąć sięgającą jej do pasa zieloną gęstwinę, lecz skaleczyła się przeciągając palcem po ostrej „krawędzi”. Syknęła z bólu cichutko, a oczy zaszkliły jej się od łez.
-Chcę do mamy.
Rzuciła wzrokiem na zraniony palec. Duża kropla krwi ściekła jej po opuszku palca spadając na trawę.
Wiedziała, że to nie może być prawda, ale trawa ożywiła się. Migotała w słońcu szumiąc wesoło. Falowała teraz ochoczo, przypominając zielone morze w wietrzny dzień. Dziewczynka rozpłakała się. Było jej niedobrze, widok falującej trawy wywoływał zawroty głowy, przyprawiając o mdłości. Szum gwałtownie narastał , wwiercając się głowę, hipnotyzując.
-Ja chcę do mamyyyyyyy – rozszlochała się, pozwalając by wielkie jak groch łzy spływały jej po policzkach. W jednej chwili wszystkie dźwięki ustały jakby urwane. Dziewczynka z cichym stęknięciem, urwała płacz obserwując łąkę. Trawa stała.
Czarny kształt mignął z dala. Trawa w tamtym miejscu zdawała się przez chwilę kotłować.
Cisza.
Nagle coś zaczęło zbliżać się poruszając źdźbłami. Jak drapieżna ryba tnąca toń TO podążało za nią, roztrącając łodygi. Dziewczynka krzyknęła i pobiegła w odwrotnym kierunku. Kalecząc przedramiona i dłonie, ocierające się o ostrą trawę mknęła jak najszybciej mogła. Cokolwiek to jest nie dopadnie jej!
I znów szum. Urywany szum. Trawa…Śmiała się z niej?
Potknęła się nagle. Zamachała rękoma instynktownie, próbując odzyskać równowagę – udało się. W tej chwili poczuła jak coś zimnego zaciska swe szpony na jej przegubie, miażdżąc boleśnie skórę. Niebo zawirowało jej przed oczyma. Zsiusiała się. Już zawsze będzie słuchać mamy, zawsze!
Chciała odwrócić głowę, lecz „coś” szarpnęło jej chudym ciałkiem, wciągając ją w trawę.
Łąkę rozdarł krótki wrzask i głuche chrupnięcie łamanych rączek.
"Łąka" [Suspens]
1"Życie nas mija i patrzy ze śmiechem,
Jak nad zagadką stoimy bezradnie,
Jak złotą piłką bawimy się grzechem,
Czas przeklinając, co sny nasze kradnie."
Jak nad zagadką stoimy bezradnie,
Jak złotą piłką bawimy się grzechem,
Czas przeklinając, co sny nasze kradnie."