Robert

1
do odważnych świat należy ;) króciutka historia na faktach, ze zbioru historyjek inspirowanych sytuacjami z życia.



show no mercy ;) nie potrafię jeszcze robic akapitów, więc moze być z tego powodu trochę mniej czytelnie







Robert był bardzo ciekawą osobistością. Znany z zamiłowania do więziennictwa oraz niezbyt dobrze rozwiniętej inteligencji. Fascynacja do recydywy obudziła się w nim, gdy próbował skończyć jedną z kilku szkół specjalnych w najbliższej okolicy. Wyglądał przeciętnie, pomimo kiepskiego stanu uzębienia, co było tym śmieszniejsze, że jego starsza siostra była pomocą stomatologiczną. W ogóle rodzina Roberta była całkiem normalna. Nigdy nie było tam biedy, czy patologii, poza Robertem.



Kiedyś, z Adamem (sąsiadem nieco inteligentniejszym, ale niestety bardziej narwanym) okradli niewielki sklepik spożywczy, wyłamując łomem okno na zapleczu. Po zabraniu kilku butelek markowej wódki opuścili miejsce zbrodni. Logistycznie mieli wszystko dopracowane bardzo dobrze. Włam zaplanowali na piętnaście minut przed odjazdem autobusu PKS. Uciekli z miejsca przestępstwa starym Ikarusem, kupując wcześniej bilety u kierowcy. Na przystanku czekali tylko trzy minuty, ale wystarczyło, żeby na kolejnym czekały na nich trzy radiowozy. Ktoś z sąsiedztwa sklepu zauważył cały proceder i niezwłocznie zadzwonił na policję. Reszta odbyła się zgodnie z procedurami – sąd dla nieletnich, jakiś śmieszny wyrok za niską społeczną szkodliwość czynu. Robert był w wniebowzięty mogąc siedzieć w areszcie, gdzie jakiś romantyczny współwięzień zrobił mu pierwszą dziarę – jaskółkę za kratami, którą zwykł później chwalić się podczas kąpieli w pobliskich stawach. Właśnie wtedy obudziło się w nim upodobanie do tatuaży. Jednym z ostatnich, jakie sobie zrobił, to serce na prawym ramieniu… lewą ręką, przy pomocy maszynki skleconej na prędce z długopisu Zenith i starej igły lekarskiej, którą ukradł siostrze. Dobrze, że podczas prezentacji tych wspaniałych malunków zwykł opowiadać co one przedstawiają, bo nikt nie był w stanie wpaść na to, czym jest ten ostatni bohomaz. Gdy osiągnął pełnoletniość i zrozumiał swój błąd, doszedł do wniosku, ze trzeba się ich jakoś pozbyć, a że nie było go stać na zabieg laserem, to po pijaku wypalał je papierosami lub ciął żyletką.



Kiedyś spotkał Roberta wracającego z kumplem z pracy. Kumpel znany był z tego, że lubił podpuszczać ludzi mniej inteligentnych od siebie.

- Robert, powiedz mi, jakie jest twoje marzenie – zapytał kumpel (Marcin).

- Noo, jo to bym chciał mieć w kotłowni, pod węglem schowaną ćwiarteczkę, żebym se mógł codziennie zejść i się napić. Jedna ćwiarteczka dziennie. Tyle mi wystarczy.



Marcin śmiał się pod nosem widząc zdziwienie na twarzy Pawła, któremu ten, bez żadnego zażenowania, zdradzał swoje najbardziej skryte marzenie. Nie był pewny, ale wydawało mu się, że znowu Robertowi ubyło trochę uzębienia, w porównaniu ze stanem, gdy widział go po raz ostatni.



Alkohol, druga największa miłość Roberta, doprowadziła do ich ponownego spotkania po kilku latach. Paweł, Maciek i Gulasz wyszli z urodzinowej imprezy zorganizowanej przez dziewczynę Gulasza. Mieli taki zwyczaj, że gdy byli już mocno podpici, to szli do sklepu na duży kefir, który wypijali w spokoju, siedząc na przystanku autobusowym i rozmawiając o głupotach. W pewnym momencie zauważyli rowerzystę, który zbliżał się spokojnie w ich kierunku. Gdy wjechał w snop światła rzucany przez uliczną latarnię, poznali że to Robert. Podszedł ostrożnie, bo nie widział ich twarzy. Siedzieli w cieniu. Ale gdy już ich poznał, przywitał się grzecznie.

- Czeeeść – przybił z nimi piątkę, jak rasowy ziomek z dzielni, choć pochodzili z tej samej wsi i wychowali się w domkach jednorodzinnych – Co tak na przystanku siedzicie?

- Kefirek pijemy – powiedział Paweł.

- O właśnie. Pijecie. Pożyczcie zeta bo mi brakuje do drugiego piwka.

- Ja nie mam – szybko uciął.

Gulasz w tym momencie zaczął grzebać w kieszeniach i wyciągnał garść monet. Roberta ucieszył ten widok i od razu zaczął mu grzebać w drobniakach.

- Tee! Gdzie ciśniesz łapy? – wyskoczył Gulasz – Widzieliście jak się przypiął do dwuzłotówki? – rozbawiony skierował słowa do Pawła i Maćka. Znalazł złotówkę i podał Robertowi – Tu masz.

- Ooo. Dzięki – ucieszył się.

- Co tam u ciebie słychać? Jak tam walki bokserskie? – zapytał Gulasz, któremu Robert kiedyś opowiadał o nielegalnych ustawkach w piwnicy jednego z bloków. Chłopaki zobaczyli FightClub i uznali, ze to świetna zabawa. Na szczęście nikomu nie stała się krzywda.

- A już nie walcze, rzuciłem to – „pewnie tam stracił resztę zębów” pomyślał Paweł

- A wiecie, że moja stara siedzi? – kontynuował Robert. Rzeczywiście jakiś czas temu był widywany z dziewczyną – Zajebała chłopa na imprezie.

- Jak to, kurna, zajebała?

- Normalnie. Wzięła nóż i go dziubła prosto w serce. Pokłócili się o coś. Ona jebnięta jest jak popije. Sam mam całą rękę pociętą – śmiał się.

- Ja pierniczę, ty to masz historie.

- Noo. Właśnie wróciłem po siedmiu miesiącach do chaty. Wyszłem i mnie nie było siedem miesięcy – uśmiechała się bezzębna twarz.

- Uuu. To co tak? Gdzie byłeś?

- A niedaleko, na blokach. Hehe. Piłem. Siedem miesięcy, aż mnie kurwa odwieźli do zakładu, bo zacząłem myszki widzieć. Nojgorszymu wrogowi tego kurwa nie życze. Przejebane. Jade se na rowerze, tym szybszym, od brata, a ta kurwa mała mysza siedzi na bagażniku, śmieje się i mówi „widzę cię, hihihi”. Zacząłem się dryć i uciekać! Ktoś zadzwonił po pogotowie. Zabrali mnie do zakładu, dali jakieś zaszczyki z relanium, czy innym ciulstwem.

- No masakra – słuchali przejęci. Paweł cieszył się, że nic dzisiaj nie palił, bo nawet nie był w stanie sobie wyobrazić swojej reakcji po gandzi, gdy słuchał opowieści Roberta – To chory jesteś i tak se teraz piwko pijesz?

- Aaa tam, jedno, czy dwa piwka, to nie jest problem – zasępił się na chwilę, a twarz zaczęła wyrażać jakiś nieokreślony lęk - Ale wiecie, to nie jest prawda z tymi myszami. One nie są białe. Moje były brązowe.

2
debiucik nr 2 ;)




A to jest gatunek rozumiem? W temacie „Zasady tytułowania i obowiązkowego gatunkowania” jest opisane, jak to robić. (Się rządzi się, chociaż jest tu od kilku dni ;P)


Dobrze, że podczas prezentacji tych wspaniałych malunków zwykł opowiadać co one przedstawiają, bo nikt nie był w stanie wpaść na to, czym jest ten ostatni bohomaz.


Przed „co” przecinek.


- Robert, powiedz mi, jakie jest twoje marzenie – zapytał kumpel (Marcin).


Ten nawias niepotrzebny. W opowiadaniach starałbym się jednak unikać nawiasów, w szczególności takich jak ten. Na wiele innych i lepszych sposobów mogłeś przedstawić, jak się nazywa ten bohater. Wtrącić zdanie wcześniej, wywalić słowo „kumpel” lub po prostu usunąć tylko nawias.




- A wiecie, że moja stara siedzi? – kontynuował Robert. Rzeczywiście jakiś czas temu był widywany z dziewczyną – Zajebała chłopa na imprezie.


Trudno tutaj coś zrozumieć. Stara to jego matka, czy dziewczyna? Z tego co się orientuję przydomek „stara” tyczy się matek, nie dziewczyn. To wtrącenie „Rzeczywiście jakiś czas…” też nie wnosi nic do historii i w ogóle nie ma sensu. Miesza strasznie.



Rozumiem, że te wszystkie; „wyszłem”, „najgorszymu”, „życze”, „dryć”, „zaszczyki” to stylizacja, więc to zostawię.



Generalnie nie podobało mi się. Zwykła, pijacka historia. Rozumiem, że na czymś trzeba ćwiczyć swój warsztat pisarski, ale bez przesady. Równie dobrze mogłeś opisać swoją drogę do osiedlowego sklepu po bułki. Zastanów się bardziej nad tematem swoich opowiadań, jak je chcesz przedstawić i co chcesz w nich przekazać. Wszystkie postacie wydają się być takie same. Okej może to wina, że to samo społeczeństwo, ale nawet w tej samej społeczności ludzie się różnią.



Ah, spróbuj zrobić sobie tatuaż lewą ręką na prawym ramieniu, wykorzystując do tego długopis i igłę. Mam nadzieję, że to nie należało do faktów, „ze zbioru historyjek inspirowanych sytuacjami z życia.”



Pozdrawiam.
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

3
Revis pisze:A to jest gatunek rozumiem?


a to miał być gatunek? a to przepraszam ;)


Revis pisze:Trudno tutaj coś zrozumieć. Stara to jego matka, czy dziewczyna?
domyślałem się, ze to będzie mało czytelne, ale z lenistwa zostawiłem tak jak było. dodam, że my też zastanawialiśmy się, co ma na myśli Robert :)


Revis pisze:Mam nadzieję, że to nie należało do faktów, „ze zbioru historyjek inspirowanych sytuacjami z życia.”


należało



dzięki za komentarze

pozdrawiam

[ Dodano: Pią 08 Maj, 2009 ]
następni proszę ;)
Leniwiec Literacki
Hikikomori

4
Następny prosi o gatunek i grozi zablokowaniem tekstu.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

5
Tego typu króciutkie historie na faktach często mają to do siebie, że prowadzą donikąd. Autor koncentruje się na odwzorowaniu rzeczywistości taką, jaką ją zapamiętał i zapomina o paru innych rzeczach - stylu, klimacie, fabule, czytelniku.



Tutaj widać to wyraźnie. "Robert" to po prostu streszczenie jakiejś tam historii. Ani nie uświadczamy tutaj ciekawych myśli, ani intrygującej fabuły, ani ciekawych postaci (dobra uwaga Revisa o ich jednolitości), ani atmosfery. Zaniedbałeś te rzeczy. Nawet tytułowy Robert to po prostu jakiś tam menel, i tyle. Nic wartego uwagi nie pada z jego ust, nie ma oryginalnego charakteru, nic. Zakończenie zupełnie bez jakiegokolwiek klimatu, ma się wrażenie, że tekst został ucięty w środku. Po co więc ten utwór?



Jeśli to zwykłe ćwiczenie, plac treningowy do szlifowania warsztatu to rozumiem, spoko. Musisz popracować nad budowaniem klimatu - nie pędź tak, nie streszczaj, odpowiednio rozkładaj akcję i wypełniaj ją czymś, co zainteresuje czytelnika. Poetyckie opisy. Ładne metafory. Ciekawe myśli. Nietuzinkowe postacie. Takie rzeczy.



Skupiaj się na każdym szczególe, bo każdy szczegół jest narzędziem w rękach twórcy. Najdrobniejszy szczegół może wprowadzić atmosferę lub przykuć uwagę czytającego. Póki co jest tutaj tylko jakaś historia, streszczona przez narratora. Bez puenty, bez jakiejś myśli przewodniej.



Utwór nie jest napisany najgorzej, da się czytać, ale jest kompletnie o niczym. Nic w sobie nie ma. Wywieje mi z głowy bardzo szybko i nie pozostawi po sobie żadnego śladu. To jego największa wada.



Powodzenia w pracach nad warsztatem.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

6
To jest jeden z tych tekstów, które po przeczytaniu natychmiast chcę zapomnieć. Historia (a raczej jej brak) jest nudna, postacie są nudne, narracja jest nudna. I nawet to nie grzech, bo wszak mogłeś to napisać w sposób ciekawy, ale to wszystko jest nijakie. Oto wspominasz grupę ludzi, nic między nimi się nie dzieje, każdemu przylepiasz (dosłownie) jakiś opis i wątek poboczny i w sztampowy sposób próbujesz nadać temu ton ważności. Ja nie widzę nić ważnego w tym, że gość nie ma zębów - ot, jeden z opisów, które nie mają znaczenia dla fabuły, ale do tego dopisujesz, że to dziwne, iż facet nie ma zębów, bo jego siostra była asystentką dentystki? Poza tym dowiaduję się, że jego rodzina była normalna. Jeżeli tak, to skąd takie porównanie - brak zębów = nienormalność? Wiem, że nie jest tak napisane, ale takie odnoszę wrażenie. Wrażenie też potęguje kilka podobnych zabiegów mających wpleść w nudny tekst jakąś akcję. W zasadzie, ciężko mi stwierdzić, o czym tekst był. Historią kilku blokersów, czy też może babki, co po alkoholu szalała i chłopa ubiła? Na niczym nie skupiłeś się, wszystko dosłownie "omiotłeś" literkami, przez co tekst jest bez charakteru.



Mam wrażenie, że było to napisane pod wpływem impulsu, chęci stworzenia czegoś "życiowego". Teksty tego typu należy traktować z dużym dystansem, nie tylko autor-opowiadanie, ale też czasowo: odłożyć na bardzo długo, czasem i bywa, że na rok, żeby zobaczyć to, co chciało się zawrzeć. Nie podobało mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”