
show no mercy

Robert był bardzo ciekawą osobistością. Znany z zamiłowania do więziennictwa oraz niezbyt dobrze rozwiniętej inteligencji. Fascynacja do recydywy obudziła się w nim, gdy próbował skończyć jedną z kilku szkół specjalnych w najbliższej okolicy. Wyglądał przeciętnie, pomimo kiepskiego stanu uzębienia, co było tym śmieszniejsze, że jego starsza siostra była pomocą stomatologiczną. W ogóle rodzina Roberta była całkiem normalna. Nigdy nie było tam biedy, czy patologii, poza Robertem.
Kiedyś, z Adamem (sąsiadem nieco inteligentniejszym, ale niestety bardziej narwanym) okradli niewielki sklepik spożywczy, wyłamując łomem okno na zapleczu. Po zabraniu kilku butelek markowej wódki opuścili miejsce zbrodni. Logistycznie mieli wszystko dopracowane bardzo dobrze. Włam zaplanowali na piętnaście minut przed odjazdem autobusu PKS. Uciekli z miejsca przestępstwa starym Ikarusem, kupując wcześniej bilety u kierowcy. Na przystanku czekali tylko trzy minuty, ale wystarczyło, żeby na kolejnym czekały na nich trzy radiowozy. Ktoś z sąsiedztwa sklepu zauważył cały proceder i niezwłocznie zadzwonił na policję. Reszta odbyła się zgodnie z procedurami – sąd dla nieletnich, jakiś śmieszny wyrok za niską społeczną szkodliwość czynu. Robert był w wniebowzięty mogąc siedzieć w areszcie, gdzie jakiś romantyczny współwięzień zrobił mu pierwszą dziarę – jaskółkę za kratami, którą zwykł później chwalić się podczas kąpieli w pobliskich stawach. Właśnie wtedy obudziło się w nim upodobanie do tatuaży. Jednym z ostatnich, jakie sobie zrobił, to serce na prawym ramieniu… lewą ręką, przy pomocy maszynki skleconej na prędce z długopisu Zenith i starej igły lekarskiej, którą ukradł siostrze. Dobrze, że podczas prezentacji tych wspaniałych malunków zwykł opowiadać co one przedstawiają, bo nikt nie był w stanie wpaść na to, czym jest ten ostatni bohomaz. Gdy osiągnął pełnoletniość i zrozumiał swój błąd, doszedł do wniosku, ze trzeba się ich jakoś pozbyć, a że nie było go stać na zabieg laserem, to po pijaku wypalał je papierosami lub ciął żyletką.
Kiedyś spotkał Roberta wracającego z kumplem z pracy. Kumpel znany był z tego, że lubił podpuszczać ludzi mniej inteligentnych od siebie.
- Robert, powiedz mi, jakie jest twoje marzenie – zapytał kumpel (Marcin).
- Noo, jo to bym chciał mieć w kotłowni, pod węglem schowaną ćwiarteczkę, żebym se mógł codziennie zejść i się napić. Jedna ćwiarteczka dziennie. Tyle mi wystarczy.
Marcin śmiał się pod nosem widząc zdziwienie na twarzy Pawła, któremu ten, bez żadnego zażenowania, zdradzał swoje najbardziej skryte marzenie. Nie był pewny, ale wydawało mu się, że znowu Robertowi ubyło trochę uzębienia, w porównaniu ze stanem, gdy widział go po raz ostatni.
Alkohol, druga największa miłość Roberta, doprowadziła do ich ponownego spotkania po kilku latach. Paweł, Maciek i Gulasz wyszli z urodzinowej imprezy zorganizowanej przez dziewczynę Gulasza. Mieli taki zwyczaj, że gdy byli już mocno podpici, to szli do sklepu na duży kefir, który wypijali w spokoju, siedząc na przystanku autobusowym i rozmawiając o głupotach. W pewnym momencie zauważyli rowerzystę, który zbliżał się spokojnie w ich kierunku. Gdy wjechał w snop światła rzucany przez uliczną latarnię, poznali że to Robert. Podszedł ostrożnie, bo nie widział ich twarzy. Siedzieli w cieniu. Ale gdy już ich poznał, przywitał się grzecznie.
- Czeeeść – przybił z nimi piątkę, jak rasowy ziomek z dzielni, choć pochodzili z tej samej wsi i wychowali się w domkach jednorodzinnych – Co tak na przystanku siedzicie?
- Kefirek pijemy – powiedział Paweł.
- O właśnie. Pijecie. Pożyczcie zeta bo mi brakuje do drugiego piwka.
- Ja nie mam – szybko uciął.
Gulasz w tym momencie zaczął grzebać w kieszeniach i wyciągnał garść monet. Roberta ucieszył ten widok i od razu zaczął mu grzebać w drobniakach.
- Tee! Gdzie ciśniesz łapy? – wyskoczył Gulasz – Widzieliście jak się przypiął do dwuzłotówki? – rozbawiony skierował słowa do Pawła i Maćka. Znalazł złotówkę i podał Robertowi – Tu masz.
- Ooo. Dzięki – ucieszył się.
- Co tam u ciebie słychać? Jak tam walki bokserskie? – zapytał Gulasz, któremu Robert kiedyś opowiadał o nielegalnych ustawkach w piwnicy jednego z bloków. Chłopaki zobaczyli FightClub i uznali, ze to świetna zabawa. Na szczęście nikomu nie stała się krzywda.
- A już nie walcze, rzuciłem to – „pewnie tam stracił resztę zębów” pomyślał Paweł
- A wiecie, że moja stara siedzi? – kontynuował Robert. Rzeczywiście jakiś czas temu był widywany z dziewczyną – Zajebała chłopa na imprezie.
- Jak to, kurna, zajebała?
- Normalnie. Wzięła nóż i go dziubła prosto w serce. Pokłócili się o coś. Ona jebnięta jest jak popije. Sam mam całą rękę pociętą – śmiał się.
- Ja pierniczę, ty to masz historie.
- Noo. Właśnie wróciłem po siedmiu miesiącach do chaty. Wyszłem i mnie nie było siedem miesięcy – uśmiechała się bezzębna twarz.
- Uuu. To co tak? Gdzie byłeś?
- A niedaleko, na blokach. Hehe. Piłem. Siedem miesięcy, aż mnie kurwa odwieźli do zakładu, bo zacząłem myszki widzieć. Nojgorszymu wrogowi tego kurwa nie życze. Przejebane. Jade se na rowerze, tym szybszym, od brata, a ta kurwa mała mysza siedzi na bagażniku, śmieje się i mówi „widzę cię, hihihi”. Zacząłem się dryć i uciekać! Ktoś zadzwonił po pogotowie. Zabrali mnie do zakładu, dali jakieś zaszczyki z relanium, czy innym ciulstwem.
- No masakra – słuchali przejęci. Paweł cieszył się, że nic dzisiaj nie palił, bo nawet nie był w stanie sobie wyobrazić swojej reakcji po gandzi, gdy słuchał opowieści Roberta – To chory jesteś i tak se teraz piwko pijesz?
- Aaa tam, jedno, czy dwa piwka, to nie jest problem – zasępił się na chwilę, a twarz zaczęła wyrażać jakiś nieokreślony lęk - Ale wiecie, to nie jest prawda z tymi myszami. One nie są białe. Moje były brązowe.