Róża
Siedzę na starym drewnianym krześle. Skrzypi niemiłosiernie, za każdym razem kiedy poruszę się choćby najbardziej delikatnie. Do pokoju, który znam lepiej niż samą siebie wpadają nieśmiało pierwsze promienie słonecznego poranka. Ona podchodzi szybko do okna i zasuwa rolety, jej kot spogląda na nią z wyrzutem, dla niego to koniec niezwykle interesującej zabawy, dla niej to ukojenie.
- zrobię Ci kawę- mówię. Ona spogląda na mnie leniwie i wzrusza ramionami. Ja i tak nie spodziewałam się jej zainteresowania, więc wstaje i robię kawę a sobie herbatę. Zabieram- też z kuchni dwa papierosy zrobione przez jej mamę poprzedniego wieczoru. Wchodzę do pokoju, ona leży pod kocem, ja siadam na swoim krześle i opieram nogi o łóżko. Ja w milczeniu pije herbatę ona kawę, gęsty dym papierosa otula nas, czyniąc nasze twarze nierealne na kilka chwil.
- to co? Zaczynamy?- pytam ją. Przez moment milczy, potem spokojnie kiwa głową. Z szuflady wyciąga szydełko, a z dna szafy stare pudło. Podaje mi je i siada tyłem.
- dlaczego niczego nie słuchamy?- pyta. Kiwam ze zrozumieniem głową, biorę etui pełne płyt i zamyślona zastanawiam się czego chcemy posłuchać. Jaki rytm i temat nadamy sobie dziś. Czytam uważnie każdy tytuł i nazwę wykonawcy. Znam je wszystkie na pamięć. Drogi jest mi każdy takt, każde słowo.
-co powiesz na to? Ona patrzy przez ramię na płytę i uśmiecha się do mnie. Odtwarzacz cd walczy przez moment z płytą, jakby chciał przygotować się do ciężkiej pracy. Spokojna melodia, natchniona, a może przeklęta? Żadna z nas nie potrafi tego odgadnąć. Wokalistka śpiewa o światach , które mają miejsce w naszych marzeniach. Smutni optymiści twierdzą, że one istnieją. My szczerze chcemy w to wierzyć i równie szczerze w to wątpimy.
Biorę do ręki pudło, otwieram je i spoglądam na niezliczoną ilość białych, aksamitnych piór. Zawsze pierwsze wrażenie to dla mnie zapach zimy. Ewidentny zapach mrozu, śniegu, urokliwego zimowego poranku. Kiedyś nawet zażartowałam, że wcześniej te pióra zdobiły eleganckie boa Królowej Śniegu, ale jej ten dowcip w ogóle się nie spodobał.
Biorę do ręki szydełko, jedno z piór i zaczynam swoją pracę. Mimo tego, że na pewno sprawia jej to ból, ona nigdy nie daje tego po sobie poznać. Delikatnie chwytam szkielet konstrukcji wbudowanej w plecy. Ma go odkąd ją znam, pewnie ma go od zawsze. I ciągle coś złego dzieje się z jej skrzydłami. Konstrukcja wygina się, pióra czernieją lub wypadają. A ja jestem od tego, żeby wplatać je z powrotem. Ona nigdy nie mówi dlaczego tak się dzieje, ja nie pytam dlaczego tak się dzieje.
- pokochałam kogoś- mówi cicho. Zawsze mówi o tym jakby z zawstydzeniem, jakby bała się o tym powiedzieć głośno. Obie wiemy jak wypowiedziane słowa umieją rzucać zły czar. A ja jak zwykle nie wiem, co w tej sytuacji powiedzieć. Więc sobie tak siedzimy ja wplątuje jej pióra, które gubi namiętnie w swych poszukiwaniach. Może to koniec myślę, może nigdy nie będę musiała tego robić? Ona powoli zaczyna opowiadać o swojej miłości. Jej słowa sprawiają mi taką przyjemność, jak muzyka, która bawi się przestrzenią wokół nas. Mówi pięknie, rozmarzona uśmiecha się do swoich słów. Zaczyna nawet gestykulować, co do niej niepodobne. Zachowuje się teraz jak bardzo młoda dziewczyna, jest szaloną Karusią, Julią i księżniczką uwolnioną od złego zaklęcia. Kiwam głową w rytmie jej słów, uśmiecham się wtedy kiedy ona, myślę o tej osobie, którą kocha. Wszystko zaczyna się układać. Kot wpatrujący się w nas, zdaje się być szczęśliwy, zapach kawy przynosi ukojenie. Słońce z całych sił stara się wedrzeć do pokoju przez szczelne rolety. Dym z papierosów zastygł tworząc fantazyjne kwiaty na wysokości naszych twarzy obitych w lustrze na ścianie. Wszystko jest takie piękne...
I nagle w między nas wdziera się niepokojący dźwięk. Ona nie wiadomo dlaczego zastyga bez ruchu. Nigdy tak nie reagowała na ten dźwięk; tym razem złe przeczucie ogarnia nas obie. Zabiera nam głosy, wiąże dłonie, pozostawia nam tylko spojrzenia, od których gęstnieje powietrze, którym przez to nie możemy oddychać. Kiedy tak patrzę na nią, jej brązowe oczy stają się stalowe, stają się czarne i straszne. Boję się razem z nią, choć cały czas nie wiem czego. Dźwięk odlicza nasze napięcie. W końcu ona powoli wstaje, wzdycha kiedy chcąc nieporadnie wyciągnąć szydełko z jej piór, kaleczę ją. Słyszę szelest jej nocnej koszuli kiedy wychodzi do przedpokoju i cichy stukot plastyku kiedy podnosi słuchawkę. I wtedy słyszę- choć tylko może mi się wydaje- inny szelest. Niematerialna, mgielna złożona z niemych gestów Pani wchodzi do pokoju, czuję ją. Siada przy mnie i kładzie mi głowę na kolanach. Mimo tego, że jej nie widzę, wiem, że zapanowała tu na dobre. Od tego momentu wszystko dzieje się z jej udziałem. Mimo tego, że kot bawi się jednym z piór, że odtwarzacz CD wciąż pracuje- ja nic nie słyszę. Nie słyszę jej- paradoksalnie słuchającej głosu w słuchawce. Wiem kto dzwoni. Twarze z przeszłości zabijają Ją, a mnie doprowadzają do płaczu. Cisza gładzi mnie po kolanie. Nic jednak nie jest mnie w stanie uspokoić. Przeszłość również tu wtargnęła, jest nas za dużo jak na tak nieduży metraż. Ogarnia mnie powoli Nienawiść. Kolejna Pani, która obejmuje plecy, tak mocno, że brakuje mi tchu. Zamykam oczy i modlę się. Kiedy znów otwieram oczy widzę je. Wszystkie trzy siedzą na łóżku i tulą się do siebie: Cisza, Przeszłość i Nienawiść. Mówią sobie coś szeptem do ucha i bezczelnie spoglądają w stronę przedpokoju. Nie wytrzymuję podchodzę do nich i z całej siły uderzam Przeszłość w twarz. I już ich nie ma, odeszły, rozpadły się na atomy wymyślone przez smutnych ludzi. Słysząc znów stukot słuchawki wychodzę do przedpokoju. Ona tam siedzi na malutkim krzesełku, przy stoliku z telefonem. Głowę ma pochyloną w bok, w dziwny nienaturalny sposób. Wokół jej stóp pełno jest piór, krwi, starych listów i potarganych wierszy. Ona spogląda na mnie i szepcze:
-przepraszam- wskazując na pióra, które tak misternie wplatałam. Przytulam ją i śpiewam jej kołysankę. Zmęczona wszystkim zasypia mi w ramionach, przenoszę ją do łóżka, kładę ją na boku i znów z szydełkiem zaczynam naprawiać jej skrzydła. Nawet wtedy kiedy Ona przestaje oddychać ja szlochając czyszczę pióra z krwi i wplatam na swoje miejsce.
- nigdy nie przestanę tego robić- szepcze jej do ucha
- kiedyś zabraknie ci sił- odpowiada bezgłośnie ona.
Kiedy znów się w sobie zapada z całych sił wyrywam z własnych pleców pióra, coraz więcej i więcej. Kiedy nie zostaje mi już nic, ostatkiem sił budzę ją i wkładam jej w dłoń szydełko. I wtedy ona zaczyna się śmiać, śmieje się długo i pięknie. Ja nie mam sił się śmiać wraz z nią, łzy smutnej radości odbijają się echem w moim zaczynającym się dopiero śnie. W nim obie, jemy winogrona uśmiechając się do Pań w pięknych sukniach. One na nas nie znoszą, a my je w końcu kochamy.