Proszę o opinię.

Przez kilka kolejnych dni Samuel bacznie obserwował ojca. Ten jednak umiejętnie unikał rozmowy z synem na temat swojej całodniowej wyprawy, listu od króla oraz dziwnego zachowania w przeciągu ostatnich kilku dni. Samuel wiedział jednak, a nawet więcej, był pewien, że w tym liście musiało być coś bardzo ważnego. W końcu nie codziennie dostaje się listy opieczętowane przez samego króla, a po drugie było widać, że ten list zrobił duże wrażenie na Fidiaszu. Oprócz obserwacji ojca, Samuel przygotowywał się także na swoje pierwsze prawdziwe polowanie. Miał nadzieję upolować jakąś większą zwierzynę. Oczywiście jego ojciec był temu przeciwny, ale Samuel upierał się przy swoim i nie odpuścił co mu się opłaciło, bo po paru dniach ku wielkiej uciesze Samuela Fidiasz pod kilkoma warunkami ustąpił i zgodził się na wyprawę syna.
Ostatnie dni przed wyprawą były bardzo stresujące dla Samuela. Fidiasz na każdym kroku ostrzegał go przed niebezpieczeństwami jakie czyhają na niego. Opiekuńczość jaką wykazywał w stosunku do Samuela sprawiała dużo radości Arronowi. Miał dobry ubaw patrząc jak ich ojciec czasem natrętnie martwi się o jego starszego brata. Dzień przed wyprawą Samuel pakował wszystkie rzeczy, które kazał mu zabrać Fidiasz chociaż Samuel szczerze wątpił w to by chociaż jedna trzecia z tego co zabrał mogła by mu się przydać. Jednak to był jeden z warunków, który Fidiasz postawił przed Samuelem. Zabrać ze sobą wszystko to co mogło by się przydać. Oczywiście nie mógł się temu sprzeciwiać.
- Pamiętaj abyś zawsze na noc rozpalał ognisko. – z troską w głosie Fidiasz dawał ostatnie wskazówki Samuelowi.
- Wiem, wiem już mi to mówiłeś. – odpowiedział znudzonym głosem.
- Ważne abyś to zapamiętał. Na noc zawsze zabezpieczaj miejsce gdzie będziesz spał, najlepiej jakimiś cierniami albo gałęziami. I musisz to robić bardzo dokładnie, bo to może uratować ci życie.
- To też już mi mówiłeś kilka razy.
- Jeśli coś pójdzie nie tak, wracaj jak najszybciej do domu.
- Wszystko będzie dobrze, będę uważał na siebie.. – Samuel ziewnął ostentacyjnie mając nadzieje że ojciec da mu już spokój.
- No dobrze widzę, że jesteś już zmęczony, nie będę więc cię męczył, musisz być jutro wypoczęty, śpij dobrze synu. – Powiedziawszy to Fidiasz odwrócił się i wyszedł z pokoju.
W drzwiach minął się z Arronem.
- I jak tam brat? – rzucił wesoło od progu Arron.
- Dobrze, myślałem, że już nie wytrzymam.
- He he… Szkoda, że to się już kończy, miałem naprawdę dobry ubaw. – powiedział ze śmiechem Arron.
- Ty miałeś ubaw, a ja się musiałem męczyć.
- Dobra ja idę spać. – rzekł Arron.
- Ja też. – odpowiedział Samuel po czym obaj położyli się do swoich łóżek.
Leżąc w łóżku Samuel rozmyślał o swojej wyprawie i o tym wszystkim co mu powiedział Fidiasz przez ostatnie kilka dni. Starał się jak najszybciej zasnąć, by jak najszybciej zaczęła się jego pierwsza wielka wyprawa, ale jak to często bywa, kiedy czegoś bardzo się chce, nie zawsze się to dostaje, po paru godzinach walki ze sobą udało mu się zasnąć.
* * * * * * * *
Był wczesny ranek. Samuel stał na skraju lasu. Miał ze sobą wypchany plecak, łuk, pełen kołczan strzał oraz swój nóż myśliwski, z którym nigdy się nie rozstawał. W końcu będzie miał okazje odpocząć od tego wszystkiego i wszystko sobie na spokojnie przemyśleć. Będzie mógł także pobyć trochę w samotności czego ostatnio bardzo mu brakowało.
Powietrze było mroźne, słońce unosiło się nisko nad widnokręgiem, wiał zimny poranny wiatr. Jeden głęboki wdech i ruszył przed siebie w ciemną zieloną gęstwinę bez oznak nawet najmniejszego lęku. No i właśnie tak zaczęło się jego pierwsze prawdziwe polowanie. Po kilku godzinach wyczerpującego marszu, natrafił na strumień czystej wody. Było to idealne miejsce by się posilić i chwile odpocząć. Samuel zdjął plecak, wyjął z niego trochę sucharów i manierkę z wodą po czym usiadł na kamieniu obok strumienia. Mając wolną chwile zaczął rozglądać się wkoło i zastanawiał się, w którym kierunku ruszyć dalej. Postanowił pójść w górę strumyka. Po jakimś czasie mały strumyk zaczął zamieniać się w potok. Po paru godzinach Samuel doszedł do źródła strumienia i ku jego zdziwieniu było to zachwycająco piękne miejsce. Potok wypływał z małego jeziorka, które było zasilane przez wodę wypływającą ze skały. Woda w źródle była niezwykle przejrzysta. Widać było dno jak i także ryby w nim pływające. Przez, krótką chwile Samuel przyglądał się z zachwytem pięknemu otoczeniu w jakim się teraz znajdował. Po kilku minutach ocucił się i zaczął rozglądać w koło. Wszędzie rosły różne rośliny, przede wszystkim paprocie, ale także bardzo rzadkie zioła. Nawet takie, których Samuel nigdy wcześniej nie widział. Pomyślał, że ojciec byłby zadowolony z takiego prezentu, wiec postanowił nazbierać trochę tego i trochę tamtego. Zajęło mu to następne parę godzin. Był tak pochłonięty zbieraniem ziół, że nawet nie zauważył kiedy zrobiło się ciemno. Postanowił więc poszukać jakiegoś dobrego miejsca na nocleg. Musiał je znaleźć zanim całkowicie zajdzie słońce, ponieważ z tego co mu opowiadał ojciec w nocy po lesie grasują najróżniejsze dzikie zwierzęta i niebezpiecznie byłoby spać byle gdzie bez żadnej ochrony. Po paru minutach udało mu się znaleźć odpowiednie miejsce, była to mała polanka otoczona drzewami. Samuel zaczął szybko zabezpieczać miejsce tak jak radził mu ojciec. Zbierał różne gałęzie i ciernie, które miały go chronić przed zwierzętami. Następnie rozpalił ognisko. Kiedy drzewo trzaskało w płomieniach Samuel postanowił coś zjeść. Był to skromny posiłek złożony z kilku sucharów i kawałka ususzonego mięsa, wszystko to popił gorącym kubkiem herbaty. Swój łuk i strzały położył w zasięgu ręki tak żeby w każdej chwili mógł je pochwycić. Chwilę później zapadł zmrok całkowity wzrok. Samuel dostrzegał rzeczy wyłącznie w zasięgu blasku płomieni. Niebo było czyste, bez żadnych chmur, to poprawiło humor Samuelowi bo nie zanosiło się na to, że będzie padać tej nocy. Gwiazdy i księżyc, który był prawie w pełni świeciły jasno, gdyby nie gęste korony drzew oświetlały by otoczenie. Ciszę zakłócało jedynie pohukiwanie sowy gdzieś w oddali. Po kilku minutach patrzenia w płomienie Samuela zmorzył sen i po chwili zasnął.
Znajdował się teraz w śnieżnobiałej krainie. Znał ją. Był już tu kiedyś. To był znów ten sen, który czasem go nawiedza. Za każdym razem był bardziej realistyczny i za każdym razem wszystko wyglądało trochę inaczej. Samuel czuł na skórze podmuch wiatru. Słońce raziło go w oczy, a przecież był to tylko sen, nie powinien był być tak bardzo realistyczny. Śnieżnobiałe obłoki otaczały go z każdej strony. Szedł przed siebie rozglądając się wkoło. Na obłokach po jego lewej i prawej stronie zauważył ruch. Rozpoznał sylwetki ludzi. Szedł tak parę minut przed siebie. Aż w końcu daleko przed nim na horyzoncie zauważył większy obłok. Po paru minutach marszu Samuel zaczął rozpoznawać sylwetki dwóch osób. Kobietę i mężczyznę. Przyspieszył kroku. Po chwili zaczął biec. Para na obłoku przed nim z każdym metrem stawała się coraz bardziej wyraźna. Był już prawie tak blisko, by móc ich rozpoznać.
Nagle coś wyrwało go brutalnie ze snu. Przeraźliwe wycie. To były wilki. Dużo wilków. Samuel błyskawicznie zerwał się na równe nogi, chwycił łuk i strzały, w mgnieniu oka naciągnął cięciwę. Stał teraz otoczony cierniami i gałęziami. Ręce mu drżały. Był blady i cały zlany potem. Nigdy wcześniej nie był, aż tak bardzo przerażony. Nigdy wcześniej jego życie nie było tak bardzo zagrożone. Teraz już wiedział dlaczego ojciec tak niechętnie pozwolił mu na tą wyprawę. Teraz żałował, że go nie posłuchał. Samuel celował w stronę, z której dochodziły te straszne odgłosy. Po paru minutach skowyt i warkot wilków był coraz głośniejszy. Zbliżały się. Co teraz będzie? Co jeśli ochrona z cierni i gałęzi nie wytrzyma? Straszliwy skowyt dochodzi już z każdej strony. Co robić? „Ogień!!” Wykrzyknął w myślach Samuel. Rzucił broń i zaczął zbierać suche patyki i wszystko co nadawało się do szybkiego rozpalenia ogniska. Po chwili po środku obozowiska płonął ogień. Teraz czuł się bezpieczniej. Znów trzymał łuk z naciągniętą cięciwą i celował w nieprzeniknione ciemności, z których dochodziły te straszliwe wycia i skowyty. Mrużył oczy by dostrzec cokolwiek w ciemnościach. Jednak to nie dawało żadnego efektu. Czuł ich obecność. Czuł, że gdyby tylko mogły rozszarpały by go. Coś zaszeleściło za jego plecami. Odwrócił się błyskawicznie i wypuścił odruchowo strzałę w kierunku, z którego słychać dało się hałas łamanych gałęzi. Strzała świsnęła w powietrzu. Chybił. Gdyby trafił wyczuł by to. W mgnieniu oka wyjął i nałożył na cięciwę drugą strzałę. Skowyt i wycie wilków powoli zaczynało cichnąć. Oddalały się. Po paru minutach nastała martwa cisza. Co jest gorsze? Przeraźliwy skowyt czy cisza, która właśnie trwała. Zastanawiał się Samuel. Był zmęczony, cały zlany potem. Osunął się na ziemie cały czas w rękach trzymając łuk. Odnalazł swój nóż, wbił go w pień tak by mieć go w zasięgu ręki. Dokładał co chwile do ognia. Starał się nie zasnąć, ale to nie było łatwe. Walczył ze zmęczeniem. Udawało mu się to przez pewien czas. Ale niezbyt długo. W końcu zmęczenie wzięło górę i zasnął z bronią w ręku.
Rano Samuel wstał i ostrożnie zaczął badać okolice. Ze zgrozą stwierdził, że ślady wilków były nawet dwa trzy metry od niego, tuż przy jego ścianie z cierni. Posprzątał po sobie obozowisko tak by zostawić to miejsce bez żadnej skazy obecności człowieka. Teraz był bardziej ostrożny, trzymał swój nóż i łuk cały czas w gotowości. Zebrał wszystkie swoje rzeczy, a następnie musiał podjąć ważną decyzje, Iść dalej czy zawrócić? Długą chwile zastanawiał się nad tym. Zdecydował się iść dalej, jak najszybciej coś upolować i wrócić. Miał nadzieje, że uda mu się tego dokonać w jeden, góra w dwa dni. Gdyby wrócił tak szybko i bez żadnej zdobyczy Fidiasz miał by pretekst by nigdy więcej nie pozwolić mu na podobną wyprawę. Zabrał wszystkie swoje rzeczy i ruszył dalej. Po paru godzinach marszu postanowił odpocząć i rozejrzeć się po okolicy. Zdjął plecak i zaczął rozglądać się w koło. W powietrzu dało się słychać wesoły śpiew ptaków. Po paru minutach udało mu się znaleźć świeże ślady najprawdopodobniej młodej łani. Uradowany postanowił ruszyć tym tropem. Po krótkiej chwili w zasięgu jego wzroku znalazła się młoda łania. Idealna zdobycz pomyślał. Powoli, tak by nie narobić zbędnego hałasu, wyjął strzałę i naciągnął cięciwę. Zbliżył się do swojej przyszłej ofiary jeszcze kilka kroków. Łania pasła się na małym zagajniku, nie zdając sobie sprawy z zagrożenia jakie na nią czyha. Samuel ustabilizował oddech, wpatrywał się w łanie, celował prosto w szyje tak by szybko ją zabić. Wokół panowała niezwykła cisza, przeraźliwa cisza, nie było słychać śpiewu ptaków ani żadnych owadów, nawet wiatr jak by ucichł. To było trochę podejrzane, dało się czuć w powietrzu niezwykłe napięcie, tak jak by całe otoczenie czekało na to co teraz się wydarzy. Samuel jednak nie zwracał na to uwagi, koncentrował się teraz na swojej strzale i na młodej łani kilka metrów przed nim. Serce łopotało mu jak szalone, lecz ręka nawet nie zadrżała, wziął głęboki oddech i strzelił. Strzała świsnęła w powietrzu, w tym samym momencie z krzaków naprzeciw wyskoczyły dwa duże czarne wilki w kierunku łani. Samuel odruchowo dał krok w tył, potknął się jednak i upadł na gałąź, która złamała się z trzaskiem pod jego ciężarem. To zwróciło uwagę wilków. Podniósł się błyskawicznie i bez najmniejszego namysłu puścił się biegiem w przeciwną stronę tak by jak najszybciej oddalić się od wilków. Po chwili ku swojemu przerażeniu zdał sobie sprawę, że drapieżniki ruszyły za nim i to nie tylko te dwa, które widział, było ich więcej o wiele więcej. Słyszał je z każdej strony. Biegł ile miał sił w nogach. Zgubił gdzieś swój łuk. Nie zamierzał jednak po niego wracać. Pot ściekał mu po czole. Po co mu to było? Mógł wrócić do domu po pierwszej przygodzie z wilkami. Teraz wiedział, że popełnił poważny błąd. W jego głowie kotłowały się przerażające myśli. Co robić? Jak uciec? Czy tak ma zakończyć się jego życie? Czy to właśnie tak ma zakończyć się jego życie? Pomyślał o swoich znajomych o swojej rodzinie. Czy nigdy więcej już ich nie zobaczy? O to właśnie myśliwy stał się ofiarą. Nagle potknął się i uderzył głową o kamień. Ciemno zrobiło mu się przed oczyma, ciepły płyn płynął po jego głowie, to była krew. Nie miał siły dalej uciekać. Podczołgał się do pierwszego drzewa i oparł się plecami o pień, wyjął swój nóż. Serce łopotało mu straszliwie. Rana na głowie piekła go, a ból napływał falami. Skoro mam zginąć to walcząc pomyślał. Czekał teraz na swych katów. Wilki były coraz bliżej, pierwsze z nich zaczęły wyłaniać się zza drzew. Otaczały go. Teraz nie miał już gdzie uciec nawet gdyby był w pełni sprawny. Teraz czas płynął wolniej. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Napastników było wielu. Dwudziestu może więcej. Krążyły wokół niego, wpatrując się swoimi czarnymi ślipiami w Samuela jak w swój posiłek. Młody myśliwy patrzył to na jednego to na drugiego. Zastanawiał się, który wilk pierwszy zaatakuje, a może poczekają, aż zmęczenie go pokona. Z jednym dał bym sobie radę pomyślał. Gdy największy z wilków zrobił pierwszy krok w jego stronę, wiedział, że to on pierwszy zaatakuje. To przywódca pomyślał Samuel. Nagle coś się zmieniło. Słychać dało się wycie wilka, jednego wilka, ale inne niż, te które słyszał ubiegłej nocy. Wilki wyraźnie dały kilka kroków w tył, wyraźnie na coś czekały. Tylko na co? Z pomiędzy drzew naprzeciwko Samuela wyłonił się kolejny wilk. Większy od innych. To była wilczyca. Jej śnieżnobiała sierść odbijała słońce. Prezentowała się niesamowicie. Inne wilki, nawet największy schodziły jej z drogi z pod kulonymi ogonami. Zbliżała się do Samuela, wpatrując się w niego swoimi blado niebieskimi oczami. Jej ruchy były delikatne, pełne gracji. Wzrok miała hipnotyzujący, Samuel nie mógł się od niego oderwać. Czas jakby się zatrzymał. Wilczyca była tylko kilka kroków od niego. Wypuścił mimowolnie nóż z ręki. Nie czuł się już zagrożony. Wilczyca była o krok od niego. Była tak blisko, że Samuel czuł jej oddech na swojej twarzy. Podziwiał ją. W tym momencie, jego ból minął. Wilczyca patrzyła mu w ocz, a on jej. Czuł się bezpiecznie i błogo. Powieki stały się ciężkie. Samuel w końcu zasnął.