Ars Moriendi [fantasy]

1
Witam! Przygodę z Weryfikatorium postanowiłem rozpocząć od jednego z moich największych dziwactw! :) Wśród moich znajomych opowiadanie to budzi mieszane uczucia. Jestem bardzo ciekawy jak zostanie przyjęte tutaj. Z góry dziękuję za każdy komentarz i za wszelkie uwagi!





   Poruszył się ...

   Zamrugał powiekami, wydął zrogowaciałe wargi ...

   Jego obrośnięte szlakiem poszarpanych blizn, wąskie nozdrza, drgały rytmicznie, nasycając splugawione płuca gęstym, cuchnącym powietrzem...

   I ona odetchnęła...

   Sprawdzonym, wyćwiczonym sposobem, zdusiła w zarodku rodzący się w sercu płomień...

   Tak jak on winien, zastygła, tępym, nieprzytomnym wzrokiem omiatając umorusany plamami brunatnych farb, zmierzwiony materiał starych spodni. Oblizując spękane usta, odliczyła powoli do dziesięciu ...

   Potem jeszcze raz ... i jeszcze ...

   Wreszcie, spłynęła bezwładnie na twardy, drewniany stołek, którym winna wspierać swe umęczone długą pracą, nadwerężone stawy. Niby pozbawiona życia kukła, pozwoliła, by przysłonięta zawiązaną z tyłu chustą, głowa opadła na skryte pod wełnianą koszulą, falujące coraz spokojniej piersi.

   Pędzel, szeleszcząc twardniejącym włosiem, zakreślił na poczerniałych deskach podłogi kilka nieregularnych kręgów...

   Przymknęła powieki...

   Kilka zimnych, czystych, niby źródlana woda łez, ożywiło wyblakłe od dawna szlaki wijących się na spodniach plam...

   Zacisnęła wargi...

   Z przeciwległego, nie rozjaśnionego światłem kandelabru, brudnego kąta, wynurzył się leniwie szarawy cień. Gdy stanął on na środku niewielkiej salki, jego sylwetka urosła nagle, rysując na pokrytej pajęczyną ścianie, karykaturalną postać o spiczastej, szerokiej głowie.

   Deski zaskrzypiały upiornie pod naciskiem okutych żelazem buciorów.

   Uzbrojony w świecznik, podreptał ku zaryglowanym od zewnątrz wierzejom. Jego ruchy powolne były i ociężałe, co jakiś czas kreślił szyją okręgi, masując mięśnie i ożywiając zastałą tkankę.

   Zatrzymał się przy wrotach. Po trzykroć zdzielił weń zwiniętą w pięść dłonią.

   Nie oliwione zawiasy zaskrzeczały głucho, niby kraczące wrony.

- Sprawione ? – Pordzewiała zasuwa odpełzła na bok.

- Nie ... – odparł chłodno pomniejszony już cień. – Jeszcze nie ...

   Gwardzista zmrużył powieki.

- Po znachora poślij, niech jej wizyty oczekuje ...

- Może co źle pójść !? – żołdak mocniej jeszcze na wilgotne deski naparł.

- Zrób, com powiedział ... – syknęło widmo. – Zamknij zasuwę ...

   Płomienie trzech świec zadrgały, niby jesiennym wiatrem muśnięte. Mężczyzna zwrócił się pospiesznie w stronę dogasającego paleniska. Odetchnął głośno ...

   Po prawicy masywnego komina, tuż przy krawędzi obrośniętej kurzem ściany, ustawiony był niewielki sekretarzyk. Duch zawisł nadeń, ramieniem zwinął drewnianą roletę.

   Ustawił kandelabr na odsłoniętym blacie, zrzucił na plecy spiczasty, przystrojony pajęczyną kaptur...

   światło promieniujących świec odarło z cienia lico pozbawionego już maski człowieka...

   Jego otoczone gęstą szczeciną usta, wydęły się nieznacznie w złośliwym, pełnym pogardy grymasie. Jaśniejące zrodzoną ze świecznika aurą, zmęczone ślepia, wodziły po ustawionych w równych rzędach, legionach szklanych fiolek i ampułek.

   Alchemik przymknął powieki, rozwarł wrota umysłu. Z otchłani pamięci, niby rybak z morskich głębin, łowił dryfujące gdzieś tam, tajemne receptury zasłyszanych niegdyś od mistrza eliksirów.

   łowił cierpliwie ...

   Wreszcie, wyciągnął sieci...

   Zmęczone, jedynie na wpół otwarte oczy, wpatrywały się w lśniący blat sekretery. Pozbawione ich kontroli dłonie, niczym podmuchy burzowych wiatrów, kreśliły nad biurkiem dziwne, enigmatyczne znaki i niezrozumiałe symbole. Szklane buteleczki zderzały się ze sobą, nasycając komnatę cichą symfonią dźwięcznych pobrzękiwań i zapachu zawartych weń, tajemnych ingrediencji. Ramiona alchemika drgały, unosiły się i opadały, związane łańcuchem szaleńczego tańca, usta zaś wtórowały im, karmiąc uszy szeptanymi w zapomnianych językach zaklęciami...

   W okrytym całunem hebanu, nieoświetlonym kącie, niby ćma, zatrzepotało szare widmo ...

   Niezwiązany już ciasnymi okowami zimnego transu, demon poruszył niezgrabnie zdrętwiałą szyją. Spętany zaklęciem, nie był jednak w stanie unieść masywnego ciała z twardego, drewnianego siedziska. Przebijał więc napierający nań mrok, widzącymi w ciemnościach ślepiami obserwując pracującego oprawcę...

   Szron na powrót spowił czarną duszę bestii.

   Nie było już ratunku.

   Iskra nadziei, która na moment rozpaliła wygasłe już niemal i skostniałe z zimna serce, siłą obutych żelazem buciorów młodego alchemika zduszona została i rozbita w pył...

   Gdy ostatnim wysiłkiem zniewolonej woli, stwór wybudził się z krępującego zmysły snu, wytężając słuch, oczekiwał, iż młody sługa zaniecha tego wieczora kolejnych prób i do następnej fazy ceremonii powróci dopiero nazajutrz. Czuł, że siły zdesperowanej malarki opuściły wreszcie jej wątłe ciało, zaś ona sama poddała się już lamentom i rozpaczy.

   Próżne były to nadzieje ...

   Zaklęty wiedział już, że nie otrzyma od losu kolejnej szansy...

   Nie zostanie na powrót zatrzaśnięty w cuchnącej śmiercią i przegniłą posoką celi, nie dostanie od opatrzności tych kilku, wytęsknionych godzin życia... Nie będzie miał szansy, by zapomnieć, by wymazać z pamięci wiedzę, która przekazana mu została podczas narodzin i która tak rozpala niegodne serca i umysły śmiertelnych ludzi. Jego oprawcy położą na niej swe plugawe łapska, ich dusze oświecone zostaną prawdami, od których uzależnili się przed wiekami, lecz które nie dla nich zostały zesłane...

   Stukot okutych żelazem buciorów ...

   Tym razem nie zdoła się wybudzić ... Mikstura jest silniejsza...

   Woń czarnego bzu, niczym szturmująca twierdzę armia, poczęła wdzierać się do zabliźnionych nozdrzy ...

   Cisza ...

- Plunę na ciebie ... – alchemik zatrzymał się na środku sali. - Nie łudź się, odmieńcze, tym razem nie rozewrzesz już powiek ...

   Niesione echem kroki ...

   Dotyk ciepłej, delikatnej dłoni, która uczepiwszy się porytej bruzdami żuchwy, rozwarła zrogowaciałe wargi.

   Coraz silniejszy zapach czarnego bzu...

   Jego ostry, kaleczący tkanki, gorzkawy smak. Gardło smagane rozpalonym do czerwoności żelazem, eksplodujący w agonii żołądek.

   Nieznośne skurcze, cieknąca z ust piana...

   Odrętwienie...

- Plunę na ciebie ...

   Stukot okutych żelazem buciorów...

   Cisza ...

- Nie maż się ... – ostry, zimny głos. – Wypij ... Wyostrzy ci to wzrok, ujrzysz go, mimo otaczającego nas mroku ...

   Cichy szmer, zduszone sapnięcie ...

   Alchemik odarł ze sztalugi spaczone płótno, nałożył świeże.

- Ostatni raz ... – szepnęła.

- Ostatni ... – przytaknął młodzieniec.

   Odkaszlnęła, wypiła.

   Sen ...







***





   Tak jak polecił, zamknęła na oczy.

   Ból ustąpił...

   Czuła ciepło słonecznych promieni i delikatny, ożywczy chłód masujących zmęczoną twarz podmuchów porannego wiatru.

   Wsłuchała się w cichy śpiew krążących po krużganku słowików.

   Odetchnęła...

- Powoli zaczyna działać ...

   Stojący obok, wsparty mahoniową laską starzec, odrzucił z twarzy niesforny kosmyk długich, siwych włosów. Przejechał pomarszczoną dłonią po kołyszącej się na wietrze, równo przyciętej brodzie.

- Tak ...

   Wziął ją pod ramię. Echo ich wolnych kroków roznosiło się po całej arkadzie. Rozbawione wciąż ptaki igrały ze sobą, wirując wśród szerokich łuków i strojnych kolumn.

- Cieszy mnie to, moje dziecko...

   Kiwnęła głową.

- Jestem bardzo rad, że tak szybko odzyskujesz siły, wkrótce znów spojrzysz na słońce bez odrazy... – przełknął ślinę. - Ar’zhoo też jest szczęśliwy ...

   Szarpnął delikatnie. Skręcili na wschód.

- Nie powinien był dodawać do twej mikstury tak świeżej esencji ... Ale...

   Zatrzymali się. Starzec pogładził jej delikatne palce. Jego dłoń była zimna i koścista.

- Jestem rad, że udało ci się skończyć dzieło ... Bardzo nam pomogłaś ...

- Dziękuję ci, panie ...

- Nim odeślę cię do komnat, Tis’aari - ponownie ruszyli – chcę ci coś pokazać. Coś, co mam nadzieję, sprawi ci radość ...

   Nim uszła kilkanaście kroków, przewodnik skierował ją ku ziejącym po prawicy odrzwiom.

   Wrota rozwarły się z cichym chrzęstem...

   Odszedł chłód wiatru i ciepło jasnych promieni.

   Znaleźli się w sali. Jej wysokie sklepienie udekorowane było fantazyjnym freskiem, zaś gładkie ściany przyozdobione oprawionymi w ramy płótnami.

   Brzęcząc obcasami po kamiennej posadzce, starzec zaprowadził Tis’aari na sam środek pomieszczenia.

- Możesz otworzyć oczy... – zachęcił. – Chcę, byś coś zobaczyła ...

   Zawierzając słowom mistrza, rozwarła powieki.

   Poczuła ukłucie, zacisnęła zęby.

   Ból nie obezwładniał już jednak, tak jak poprzednio.

- Panie ... – jęknęła, omiatając wzrokiem rysującą się przedeń mozaikę. – Panie ...

   Niczym pozdrawiający cesarza legioniści, na ścianie, w równych kolumnach i rzędach, ulokowane były portrety odpychających demonów i zniekształconych odmieńców. Ich oblicza budziły grozę, obrzydzenie i strach.

- To twoje ... – rozwarła usta. – Nigdy nie ...

   Jego ramię wystrzeliło w górę.   

Uniosła twarz...

   Na szczycie piramidy, górując nad dziełami mistrza, wisiał przedstawiający malowanego w podziemiach demona, ukończony niedawno obraz.

- Panie ... – łzy zaszkliły się na wysuszonych białkach.

- Zasłużyłaś, Tis’aari ... – ponownie ujął jej drżącą dłoń.- Prześcignęłaś mnie, moje dziecko... Najwyższy czas... Jestem już zbyt stary, by łykać te piekielne mikstury i eliksiry, które warzą dla nas alchemicy ... Począwszy od dzisiaj, to twoje dzieła zapełniać będą komnaty grobowca ...

   Dziewczę otarło spływającą po policzku łzę, odgarnęło za uszy czarne loki.

- Czy on !? – ożywiła się nagle.

- Nie ... – pokręcił głową starzec. – Było jedynie kilku, którzy przeżyli ...

   Zwiesiła głowę.

- Myślałam, że ...

- Nie obwiniaj się ... To nie twoja wina ...

- Ale ... – głos jej zadrżał.- Dlaczego oni umierają ? Dlaczego, przecież mówiłeś, że ...

   Mężczyzna zmrużył oczy. Przyciągnął ją do siebie, przytulił.

- Nie wiem... Nikt tego nie wie... – spojrzał na namalowany przez uczennicę portret. – Są tylko powiernikami ...Rodzą się, bogaci w wiedzę, która jest dla nich bezużyteczna ... My, potrzebujemy jej, by żyć ... Oni nie potrafią przekazać jej nam, my nie potrafimy wydobyć jej w inny sposób ...

- Ale ...

- Już dobrze – pogładził miękką grzywę jej kruczoczarnych włosów.- Już dobrze ...

   Pociągnęła nosem.

- Musisz odpocząć ... Ar’zhoo da ci lekarstwo... – poprowadził ją ku wyjściu. – Zaśniesz ... Odpoczniesz ...

   Zatrzymali się przed drewnianymi wierzejami.

- Zamknij oczy, moje dziecko ...





      
- How are we doin'?

- Same as always.

- That bad, huh?

2
Plus za tytuł. Zobaczymy, czy sprawdzisz się w gatunku...

<zaczyna lekturę>



Punkt za akapity. Dobrze, że chciało ci się je zrobić, to o czymś świadczy. Ale żeby nie było tak pięknie, zaczynamy:


Jego obrośnięte szlakiem poszarpanych blizn, wąskie nozdrza, drgały rytmicznie, nasycając splugawione płuca gęstym, cuchnącym powietrzem...


Po pierwsze, za dużo przecinków. Po drugie, kwestia metafor - należy je sobie wyobrazić i zdecydować, jakie wyrazy będą najtrafniejsze. U ciebie widzę potknięcie - bliznami się raczej nie obrasta - "obrastanie" kojarzy się z powiększaniem objętości, a blizny działają w drugą stronę. Nie tędy droga. Dalej - splugawione płuca. Zonk niepospolity. W jaki sposób te płuca były splugawione? Po co? Czym? Dlaczego autor stawia czytelnika przed takimi pytaniami?

Poza tym wnioskuję, że masz barokową skłonność do przesady - opis nozdrzy jest przeładowany, w ogóle to zdanie jest jakieś za ciężkie. Mam nadzieję, że nadążasz za moim tokiem myślenia.


I ona odetchnęła...
Zdanie samo w sobie ok, ale popatrz, jak ma się do poprzedniego. Przedzieram się szlakiem poszarpanych blizn na czyjejś kichawie, trafiam do jego osyfionych płuc, babram się w czymś nieprzyjemnym (zbyt ciężkim zdaniu), a tu nagle - cyk. I ona odtycha, cha cha!



Dalszych zdań nie chce mi się cytować, powiem tylko - używasz przecinków dwa razy częściej, niż powinieneś. Wielokropków też, a jeżeli jest w tym jakiś odautorski przekaz, to zgubił się, przygnieciony stertą złej interpunkcji i barokowych (phew, nie lubię tego słowa), ciężkich zdań.


   Deski zaskrzypiały upiornie pod naciskiem okutych żelazem buciorów.

   Uzbrojony w świecznik, podreptał ku zaryglowanym od zewnątrz wierzejom. Jego ruchy powolne były i ociężałe, co jakiś czas kreślił szyją okręgi, masując mięśnie i ożywiając zastałą tkankę.


To jednak muszę omówić. Jest sobie mroczna postać o buciorach cięższych od stylu autora. W łapie złowrogo błyszczy mu świecznik, a on DREPTA! Nie, nie przesłyszałem się. Niestety, nasz Lord Vader przemierza pokój małymi kroczkami, drobi tiptopki, bo nie może (chyba) przyciężkich buciorów unieść! W taki sposób jedno słówko potrafi zepsuć klimat, wybuchając w umyśle czytelnika wielkim: WTF?

Dalej - ruchy powolne były i ociężałe. Ta przestawnia tylko po to, żeby jeszcze skuteczniej przyszpilić tekstowi etykietkę: barokowy?

Jeszcze dalej - koszmar, horror i makabra. święty Vader od świeczników kręci głową, ożywiając (!) tkankę. Ożywia się coś martwego, wg definicji słownika języka polskiego "ożywić" znaczy:

1. «przywrócić kogoś do życia»

2. «wywołać podniecenie, uczynić weselszym»

3. «sprawić, że coś staje się intensywniejsze»

4. «pozbawić monotonii, uczynić coś ciekawszym lub ładniejszym»

5. «spowodować, że coś sprawia wrażenie, że żyje»

żadna z definicji nie pasuje do twojego opisu, chyba, że Vader dokonuje na sobie jakiejś autonekromancji. Przy okazji, masowanie mięśni nie polega na ich napinaniu i rozciąganiu, jak to robi Vader.


   Nie oliwione zawiasy zaskrzeczały głucho, niby kraczące wrony.


Na bogów! Wrony skrzeczą! Zawiasy kraczą! Czeluść otwarta, Słońce w znaku Wodnika, Zorobabel na wysokościach! Wszyscy zginiemy!

Gdybym miał w domu takie zawiasy, straciłbym znajomych przez serię zawałów serca. łapiesz?



Kra, kra :devil:


- Sprawione ? – Pordzewiała zasuwa odpełzła na bok.


O_o Zasuwy gadają i pełzają? Damn, co to za drzwi? Zaraz się dowiem, że klamka gryzie, a dziurka od klucza sama podgląda domowników!


  Gwardzista zmrużył powieki.


Ok, Vader jest gwardzistą. Zapamiętam. Przy okazji, który władca uzbraja swoich przybocznych świecznikami?


- Po znachora poślij, niech jej wizyty oczekuje ...


Kto to powiedział i do kogo owe słowa były skierowane? Nikt nic nie wie...



- Może co źle pójść !? – żołdak mocniej jeszcze na wilgotne deski naparł.


że się tak wyrażę, WTF? Jakie wilgotne deski? Po co on na nie napierał? Schwarzmiagie...

Widzisz, przez ciebie sam nadużywam wielokropka :devil:


- Zrób, com powiedział ... – syknęło widmo. – Zamknij zasuwę ...


Tylko uważaj, żeby ci czego nie odgryzła :twisted:


Po prawicy masywnego komina, tuż przy krawędzi obrośniętej kurzem ściany, ustawiony był niewielki sekretarzyk. Duch zawisł nadeń, ramieniem zwinął drewnianą roletę.


Ktoś słyszał coś o jakiejś rolecie? Zaczynam się gubić.


Jego otoczone gęstą szczeciną usta


Znaczy się miał zarost?


legionach szklanych fiolek i ampułek.


Ave caesar, morituri te salutant.


enigmatyczne znaki i niezrozumiałe symbole


Chyba jaki pleonazm.


obutych żelazem buciorów


<kaszle znacząco>


Jego oprawcy położą na niej swe plugawe łapska, ich dusze oświecone zostaną prawdami, od których uzależnili się przed wiekami, lecz które nie dla nich zostały zesłane...


To miało być głębokie i dające do myślenia, nieprawdaż? Tylko co u diabła ma to wspólnego z resztą tekstu?


   Dotyk ciepłej, delikatnej dłoni, która uczepiwszy się porytej bruzdami żuchwy, rozwarła zrogowaciałe wargi.


Tutaj wszyscy są obrośnięci, poorani, poryci i zrogowaciali?


Tak jak polecił, zamknęła na oczy.


Zanim wrzucisz tekst na WM, przeczytaj go przynajmniej raz. Chociaż czasami dziesięć razy to za mało.


Czuła ciepło słonecznych promieni i delikatny, ożywczy chłód masujących zmęczoną twarz podmuchów porannego wiatru.


Zefirek Masażysta, huh? 8)


Odszedł chłód wiatru i ciepło jasnych promieni.


Odszedł chłód, odszedł ciepło. Odeszli stukając obcasami kowbojek o bruk, z rękoma w kieszeniach dżinsów. Yeah.



Przeczytałem. Pomysł z obrazami demonów niby ciekawy, ale udusiłeś go stylem. Tekst wygląda, jakbyś miał pióro z ołowiu. Kulą u nogi są opisy, których jest za dużo i za mało zarazem - babrasz się w szczegółach, kiedy nikt nie wie, jak wygląda ogół. I tak wiem, jak wygląda nos bohatera, ale poza tym nie mam o nim pojęcia. Lekka dysproporcja, nie sądzisz?



Totalny barok.



Fuj.
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

3
Dzięki za poświęcony czas! :)

Postaram się okiełznać swoją "barokową skłonność do przesady" i nie katować już nikogo opowiadaniami w tym stylu!

Pozdrawiam!
- How are we doin'?

- Same as always.

- That bad, huh?

4
Miałem chęci, czas poświęciłem i przeczytałem. Nic to jednak, bo specjalnie ponad Grey'a się nie wysilę...



Styl pokraczny: w paru miejscach mnie urzekł:


Pędzel, szeleszcząc twardniejącym włosiem, zakreślił na poczerniałych deskach podłogi kilka nieregularnych kręgów...

   Przymknęła powieki...

   Kilka zimnych, czystych, niby źródlana woda łez, ożywiło wyblakłe od dawna szlaki wijących się na spodniach plam...

   Zacisnęła wargi...

Niezwiązany już ciasnymi okowami zimnego transu, demon poruszył niezgrabnie zdrętwiałą szyją. Spętany zaklęciem, nie był jednak w stanie unieść masywnego ciała z twardego, drewnianego siedziska. Przebijał więc napierający nań mrok, widzącymi w ciemnościach ślepiami obserwując pracującego oprawcę...


Inne pokraczne, nie trafione i z błędami (tak mój drogi: porównania i składanie zdań pozbawione jest logiki!)





Warsztat...



Widać wyraźną wprawę i chęć do zabawy porównaniami, przenośniami. Sprawia Ci to radość, ale niestety często ulegasz przesadzie i brniesz na ślepo, oslepiając też mnie (czytelnika). Sądzę, że znajdziesz umiar, a wówczas Twoje teksty będą harmonijne i zachowają swój urok (ale już nie pokraczny).



Co do prowadzenia narracji - tutaj muszę zaznaczyć, że wprowadzasz chaos i to ten najgorszy: nie wiadomo, kto komu co i za co. Zasuwy myślą i mówią, zawiasy kracza jak wrony itd. Tego jest cała masa - wklejać nie będę.



Rada: Jak konstruujesz narrację, skup się na kolejności wydarzeń i następnie je zapisz. Kto co powiedział i czy uczynił coś ważnego w trakcie/po dialogu > Zapis. Następnie: Jaka była reakcja osób znajdujących się obok> Zapis Następnie: Kto odpwiedział i co? > Zapis



W ten sposób, pewne czynności/dialogi będą naturalne, przez co ich odbiór stanie się łatwy i sprawi przyjemność, miast zakłopotanie...



Styl...



Taki styl i sposób prowadzenia opowieści podoba mi się, ale tylko wtedy (i tylko wtedy), gdy mam do czynienia z czymś skończonym, pozbawionym zbędnych wątpliwości. Tutaj błędy sprawiają, że owe wątpliwości posiadam i ni jak nie mogę podejść do tego w czytelniczy sposób - przeczytać i się rozkoszować.





Marti Edit: Wpisałem Weber zamiast Grey... (poprawiłem)
Ostatnio zmieniony pt 02 sty 2009, 13:43 przez Martinius, łącznie zmieniany 1 raz.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Nie będę się rozdrabniał. Krew się we mnie gotuje, więc nie chcę tego robić. Wybacz. Grey już wskazał co trzeba.



Możliwe, że powtórzę, ale tak też bywa.

Ogólnie za dużo przecinków. Nie wiem po ci ich tyle. Przydałby się przecinkowy potwór. Pozjadałby to i owo, ze wskazaniem to i tamto.

Za dużo przymiotników. Chcesz wszystko dokładnie opisać nie pozostawiając czytelnikowi pola do popisu. Psujesz w ten sposób zabawę. Wiem, że to trudne, ale postaraj się opisywać wszystko tak żeby nie wykorzystać wszystkich możliwych przymiotników określających daną rzecz, miejsce. Strasznie mnie to drażniło, przyznam.

Rozluźnij kołnierz koszuli zanim następnym razem siądziesz do pisania. Każde zdanie wydaje się strasznie sztywne. Jak ktoś będzie szukał kija od miotły to wiem gdzie go znajdzie. :twisted:

Widać, że masz bogaty język, nie musisz tego od razu udowadniać. Postaraj się pisać nieco luźniej.

Męczący jest ten tekst, a wydaje mi się, że nie powinien być taki.



Pokrótce powiedziałem co myślę, nie wszystko, ale powiedziałem. Nie potrafię się skupić. Znikam.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

6
Osobiście uważam... że zbyt wiele wielokropków... utrudnia nieco... odbiór tekstu... i ciężko się czyta... tak... jakby...



Jak dla mnie to przesadziłeś z formą. Oprócz wielokropków zabójców (przed którymi swoją drogą nie trzeba dawać spacji) mamy też opisy. Weryfikatorzy ci już ładnie wyjaśnili co w nich jest źle, więc nie będę ich naśladował, bo to bez sensu. A poza tym szczególnie nie spodobało mi się przyrównanie do łowienia. Jakoś tak nie pasuje mocno.



Jak pomyślę o pierwszej scenie, to lekko dziwna sytuacja mi wychodzi. Skoro dziewczyna malowała obraz demona, nie powinna siedzieć w jakiejś ciemnicy. Jak malarz coś tworzy to mu potrzeba do tego światła – najlepiej dużo, żeby wiedział co robi. Czy nie lepiej byłoby po prostu porządnie oświetlić pomieszczenie, zamiast truć kobitę (na pewno ohydną i szkodliwą) miksturą na polepszenie wzroku? No i przy świetle mógłbyś opisać coś więcej niż jakieś cienie – nie byłoby monotonii takiej okrutnej.



Ciężko mi się czytało. Szkoda, bo pomysł nawet fajny. Znaczy, niby jeszcze o alchemikach nie ma tak dużo, co o elfach, krasnoludach, orkach etc. Tylko wykonanie poprawić.
A wokół mnie istny świat czarownic.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”