Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem napisania tekstu z taką "spłaszczoną" narracją z jaką możemy spotkać się w baśniach i klechdach. Długo nie mogę wymyślić czegoś, co by się na to nadawało, aż raptem przyszło samo - i napisałem opowiadanko o miłości :oops: Pierwsze i pewnie ostatnie w moim dorobku. Osobiście nigdy nie trawiłem łączenia fantasy i romansidła (normalnie mnie mdliło), ale... cóż... przyszła kryska na Matyska... Tak więc proszę, jedźcie do woli

Ot, bajka
Dawno, dawno temu; tak dawno, że nie warto myśleć o tym kiedy to było; za tyloma górami, rzekami i lasami, że nikt nie jest w stanie ich zliczyć było sobie królestwo, w którym magia nie była czymś nadnaturalnym, a ludzie żyli po sąsiedzku z wieloma innymi zadziwiającymi, czasem strasznymi, istotami.
W królestwie tym rządy sprawowała piękna, mądra królowa z rodu tak starego i szanowanego jak można sobie to tylko wyobrazić; rządziła rozważnie, dbając o wizerunek swego kraju i dobro podwładnych. Przez całe życie mogła w swych rządach liczyć na pomoc magicznej, tajemniczej istoty - miru, zamieszkującej ściany pałacu; doradzającej jej rodzinie od niepamiętnych czasów. Kiedy królowa stała się kobietę los zesłał jej jeszcze jednego doradcę i przyjaciela. Był nim zaciężny rycerz. Co prawda nie pochodził ze znaczącej rodziny, ale swą mądrością, niezłomnością i oddaniem przerastał wszystkich znanych jej mężów. Bardzo szybko zrozumiała, że tylko z nim potrafi swobodnie rozmawiać o największych problemach gnieżdżących się w mrocznych zakamarkach jej duszy, jak i o najbardziej trywialnych błahostkach. Tylko przy nim mogła śmiać się szczerze i płakać nie czując skrępowania.
Zajęło jej wiele miesięcy nim, uświadomiła sobie, że do szaleństwa zakochała się w owym rycerzu; lecz gdy już to nastąpiło, nie mogła znieść myśli, że jej uczucia nie są odwzajemniane. Czasami wydawało jej się, że w oczach przyjaciela widzi coś więcej niż sympatię; że widzi pożądanie, że rozbiera ją wzrokiem, że kocha tak jak tylko mężczyzna może kochać kobietę, ale ta chwila szybko pryskała i wracali do beztroskiej zabawy lub dysputy na temat przyszłości kraju. Mimo usilnych starań, małych podstępów i gierek słownych nie była w stanie uzyskać jednoznacznej odpowiedzi: kocha czy nie.
W końcu pewnego razu, gdy najmniej się tego spodziewała stało się to o czym potajemnie marzyła. Po kilkudniowej misji, kiedy to jej ukochany wizytował warownie odpowiedzialne bezpośrednio za bezpieczeństwo stolicy, przyszedł do niej z raportem na jej prywatne salony. Nie przywitał jej jednak jak zwykle szerokim uśmiechem. Był poważny i spięty. Władczyni początkowo obawiała się, że chodzi o wyniki kontroli, ale bardzo szybko wyprowadził ją z błędu. Spojrzał jej głęboko w oczy i wyrecytował coś, co musiał wcześniej wielokrotnie powtarzać w myślach:
- Pani, stoję przed tobą bez zbroi; zupełnie obnażony, z gorejącym sercem na dłoni. świadom, iż to właśnie ty trzymasz najniebezpieczniejszy oręż. Niestety nie mogę tego dłużej kryć. Kocham cię, o Pani. I w miłości tej się zatraciłem. Nie mogę bez ciebie żyć.
Rycerz zamilkł. Oddychał nierówno i płytko. Jego potężne ramiona drżały. Zaciśnięta szczęka i żelazne spojrzenie były gotowe na przyjęcie razów.
Królowa zamarła. Nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu. W końcu usłyszała słowa, o których tyle razy śniła! Znaki, w które tyle razy wątpiła okazały się mówić prawdę. Mąż, który zawsze był przy niej gdy go najbardziej potrzebowała; najwierniejszy z wiernych, najdzielniejszy z dzielnych; najuczciwszy z uczciwych. Właśnie on kochał ją tak szaleńczo jak ona jego. Nie chciał być tylko przyjacielem, druhem, powiernikiem. Chciał być również kochankiem i mężem.
- Nie lękaj się kochany. Nigdy więcej się nie lękaj. Przyjdź do mnie wieczorem, a zatracimy się razem – nie mogła powiedzieć nic więcej. Miała ochotę krzyczeć: dlaczego dopiero teraz?! Dlaczego?! Nie widziałeś jak usycham z tęsknoty gdy nie mogłam się z tobą spotkać przez kilka dni?! Nie widziałeś jak cierpiałam gdy uśmiechem przyjmowałeś zaloty moich dworek?! Jak opowiadałeś o egzotycznych tancerkach w dalekich krajach?! Nie widziałeś?! Dla ciebie przecież zakładałam najpiękniejsze suknie! Dla ciebie spryskiwałam się najdroższymi perfumami! Tobie – narażając się na pośmiewisko – okazywałam największe względy...
Oczywiście nie mogła tego wykrzyczeć. Była zbyt dumna, a jednocześnie zbyt szczęśliwa i oszołomiona. Z tym wszystkim co miała mu do powiedzenia musiała jeszcze chwilę poczekać. Musiała jeszcze upewnić się w jego miłości.
Tej nocy oboje mało spali; mało też rozmawiali. Kochali się taj jak kochać się potrafią tylko osoby w sobie zatracone. Każdym ruchem, każdym gestem odnajdując się na nowo. Opuszkami palców gładzili swoje rozgrzane ciała. Roziskrzonymi spojrzeniami pieścili swoje rozpalone myśli. Byli wolni! A jednak...
- Pani? - zagaił nad ranem rycerz ubierając lnianą koszulę, szykując się do wyjścia. - Powiedziałem co do ciebie czuję. Ty nie.
Nie powiedziała?! Niemożliwe! Przecież to ona chorowała z miłości do niego; czasem z zazdrości. To ona marzyła o tym dniu, o tej nocy! Ale jednak miał rację, nie powiedziała.
- W południe, mój luby, przyjdź na audiencję do sali tronowej – pożegnała go uśmiechem.
On odszedł bez słowa.
Królowa otuliła się aksamitem. Promieniała! Była szczęśliwa jak nigdy dotąd.
- Co teraz zrobisz? – na pokrytej kolorowymi malowidłami ścianie pojawiły się fałdy przypominające ludzką twarz – miru.
- Sama nie wiem. Kocham go! Przecież wiesz. Ale czy on też mnie kocha? Czy może myli przyjaźń i pożądanie z miłością?
Fałdy przypominające ludzką twarz powędrowały ze ściany na sufit i dalej, by znieruchomieć na tkaninie baldachimu.
- Czy jest jakaś różnica?
- Ech, jesteś miru i nigdy tego nie zrozumiesz.
Królowa na chwilę zamknęła oczy zapominając o swym nieludzkim przyjacielu i zanurzyła się w słodkich wspomnieniach mijającej nocy.
- Co masz zamiar zrobić?! - miru ponowił pytanie, nie zwykły do bycia ignorowanym.
- Muszę się upewnić! - rzuciła bez zastanowienia. - Muszę wiedzieć, że naprawdę mnie kocha, że nie jest to chwilowe zauroczenie lub jakaś pomyłka. Mam rację?
- Jesteś królową. Musisz dobrze wybierać sobie mężów i kochanków. Od tego mogą zależeć losy całego państwa.
- Tak, to prawda. Poza tym nie zniosłabym spojrzeń dworek, gdyby po tygodniu rzuciłbym mnie dla jednej z nich. Wiem już co zrobię... Ty już też pewnie wiesz. I módlmy się bym sama tego nie żałowała. Dlaczego to nigdy nie jest łatwe?
- Ludzie – rzucił z przekąsem miru i rozpłynął się w baldachimie.
W wielkiej jaśniejącej złotem sali tronowej nie było tego dnia nikogo poza samą królową górującą nad resztą na wysokim tronie i wszędobylskim miru ujawniającym co jakiś czas swe oblicze na pstrokatym, ciężkim arrasie wiszącym za władczynią. Brzęk galowej zbroi rycerza niósł się głośnym echem pod powałę. światło świec tańczyło na wypolerowanej stali. W oczach mężczyzny skrzyło się bezgraniczne szczęście i ten rodzaj obłędu nieodzownie łączony z miłością.
Jak on mnie kocha, myślała królowa, jak on mnie kocha! Z każdym kolejnym stanowczym krokiem zbliżającym zakochanych w serce królowej wlewało się coraz więcej obaw i wątpliwości.
- Czy aby na pewno dobrze robię? Czy go nie stracę? - wyszeptała drżącym głosem.
- Pani, nie powinnaś się wahać – syknął niemal niesłyszalnie miru. - Jesteś władczynią tego królestwa. Musisz być stanowcza.
- Masz rację – rzuciła już pewniej w momencie gdy z hukiem okutych butów rycerz zatrzymał się przed jej obliczem.
- Pani – mężczyzna ukłonił się nisko. - Chciałaś mnie widzieć.
- Tak, o najdzielniejszy – uśmiechnęła się szeroko, wbrew konwenansom, tak jak robiła to tylko dla niego. - Mamy prośbę. Wiemy, że wiążący ciebie kontrakt wygasa właśnie dziś. Chcemy jednak byś jeszcze ten jeden raz wyruszył z misją ku chwale królestwa i twej królowej.
- Będę zaszczycony. Słucham, o Pani – rycerz odparł twardo, bez namysłu. Nie wyglądał na zaskoczonego choć blask szaleństwa w jego oczach zgasł nagle i zastąpił go rzeczowy chłód.
Coś ukuło królową w piersi. Czy go właśnie nie straciła? Czy on naprawdę ją kocha? Po tym wszystkim co stało się minionego wieczoru, on tak bez najmniejszego zająknięcia jest gotów ją znów opuścić? Czy nie będzie o nią walczył?! Wiedziała, co prawda, że gdyby próbował odrzucić jej prośbę nie byłby wart jej miłości, bo przecież nie ma miłości bez poświęcenia. Z drugiej jednak strony liczyła, że dojrzy coś w jego spojrzeniu, w drgnięciu ust; coś co upewni ją w jego uczuciach. Teraz widziała tylko surową twarz wojownika na audiencji u swej władczyni; zimne oblicze żołnierza na odprawie. Nic więcej.
- Pani – miru delikatnie wyrwał królową z rozmyślań.
- Przepraszam cię rycerzu. Zaprzątają nas wielkie sprawy – władczyni próbowała ukryć zmieszanie. - Wracając do twojej misji. Mędrcy donoszą, że daleko na północy, w mroźnej krainie, niedaleko Zimnego Morza jest miasto co zowie się tak samo jak rzeka przezeń przepływająca. W mieście tym pewien alchemik jest w posiadaniu dwóch magicznych kamieni. Kamienie te mają moc materializowania rzeczy na ogół niematerialnych. Mędrcy uważają, że posiadanie tych kamieni może dać nam wiele zupełnie nowych możliwości i moc wręcz niewyobrażalną. Dlatego właśnie prosimy ciebie byś zdobył je dla nas okazując tym samym wierność i przydatność dla naszego kraju.
Królowa sama nie była pewna czy pod koniec jej głos za bardzo nie drżał, lecz z twarzy mężczyzny nie mogła odczytać żadnych uczuć.
- Dobrze Pani. Wyruszam niezwłocznie – mężczyzna skinął głową po żołniersku, obrócił się na okutej pięcie i ruszył pewnym krokiem w stronę wyjścia.
- Co ja najlepszego zrobiłam? – władczyni jęknęła cicho. Miru tym razem nie odpowiedział.
Nim rycerz zniknął za drzwiami odwrócił się jeszcze w stronę stolnicy i rzekł donośnym, silnym głosem.
- Pani, czeka mnie długa, niebezpieczna wyprawa. Mogę z niej nigdy nie powrócić...
Tym razem w jego głosie usłyszała wyraźnie smutek i żal. Jednak ją kochał!
- Wierzymy... Wierzę, że powrócisz cały i zdrowy – odparła cicho; tak cicho, iż pewnie nawet jej nie usłyszał. Dlaczego?! Dlaczego każe mu ryzykować życiem?! Przecież ją kocha tak jak ona jego! Dlaczego nie powie by został, by był przy niej? Powinna sama błagać by nie odchodził, nie zaś wysyłać go w tak niebezpieczną misję. Czy to duma, czy lęk, o którym on sam mówił dzień wcześniej? Może nie chciała lub nie umiała, w przeciwieństwie do niego, stanąć zupełnie bezbronna właśnie przed nim – przed mężczyzną, który dzierży najcięższy oręż; przed mężczyzną, który jednym słowem mógłby zranić do krwi...
Rycerz wyszedł.
Mijały dni, tygodnie, księżyce. W tym czasie były dni kiedy królowa zajęta zarządzaniem królestwa, dyplomacją czy ważnymi świętami nie myślała o ukochanym rycerzu. Najczęściej jednak snuła się po ogrodach pałacu, próbując sobie przypomnieć co kierowało nią gdy wysłała go tak daleko od siebie. Czuła się samotna i zagubiona. Z czasem nawet miru przestał się pokazywać, gdyż wiedział, że nie jest w stanie jej pocieszyć. Z dnia na dzień coraz większa i mroczniejsza pustka wypełniała jej świat i ją samą... Czasami do sali tronowej dochodziły wieści od kupców o dzielnym rycerzu kierującemu się nieugięcie na wrogą północ. Wbrew siłom natury; naprzeciw zbójom i piratom. Każdej takiej wieści królowa wyczekiwała z wytęsknieniem i trwogą. Gdy usłyszała, że rycerz wpadł w ręce nordyjskich handlarzy niewolników nie chciała przyjąć tego do wiadomości twierdząc, że to niepotwierdzona plotka. Gdy usłyszała o jego śmierci z paszczy dzikich wargów, przez miesiąc nie pokazywała się światu opłakując ukochanego i przeklinając swoją głupotę. Zawsze jednak po nie wiadomo jak tragicznych wieściach przychodziły te lepsze; że jednak żyje; że jest cały i zdrów; że jest w drodze powrotnej do domu. Nie wiedziała tylko czemu przez tak długi czas ani razu on sam nie przesłał jej słowa przez posłańca. Czy to miała być kara? Czy w ogóle o niej nie myślał? Może zakochał się w innej podczas podróży? A może po prostu ją znienawidził?
Pojawił się - jak to bywa w takich sytuacjach - nagle, bez zapowiedzi; kiedy właśnie od dłuższego czasu do pałacu nie docierały o nim żadne wieści. Po prostu wszedł do sali tronowej podczas dużego bankietu.
Muzyka i gwar ucichły jak ucięte. Szpaler zbrojnych jak na zawołanie odgrodził dworzan od przybysza. Rycerz stanął pośrodku sali. Był zmęczony i brudny. Wygięte blachy opowiadały historie wielu starć, z których chyba jednak wyszedł bez większego szwanku. Stał wyprostowany i godny.
W piersi królowej łomotało oszalałe serce. Poderwała się z tronu i z niewyobrażalnym trudem powstrzymała się, by nie rzucić się na ukochanego. Była jednak władczynią i musiała się opanować. Oddychała z trudem a jej lica i pierś paliły czerwienią. Nie mogła się doczekać jego spojrzenia. Gdy w końcu zwrócił ku niej swe oczy, dostrzegła w nich zmęczenie i smutek, ale także bezbrzeżne uwielbienie i bezgraniczne oddanie. Cały czas ją kochał! I to kochał na pewno!
- Pani – zwrócił się do niej lekko ochrypłym głosem. - Oto magiczne kamienie po któreś mnie posłała.
Mówiąc to wydobył z niewielkiego trzosu dwa lśniące, czarne kryształy. Wśród dworzan przebiegł szmer podniecenia.
- Zanim jednak ci je przekażę pozwól...
Nie dokończył. Zamiast tego potarł delikatnie kryształy o siebie, przycisnął do ust i wyszeptał kilka słów. Zebrani w sali tronowej wstrzymali oddech, oczekując czegoś niesamowitego. Nie zawiedli się, a i długo czekać nie było im dane. Po chwili nieopodal dzielnego rycerza zawisła w powietrzu czarna kula skrzącej się energii. Rosła szybko przybierając rozmiary i kształt dorosłego człowieka. W nieprzeniknionej ciemności poczęły pojawiać się jasne punkty przypominające gwiazdy rozsiane na nocnym niebie. Magiczna postać dotknęła drobnymi stopami miękkiego dywanu. Jej kształty z sekundy na sekundę coraz bardziej przypominały piękną, delikatną kobietę. Jej oczy lśniły magnetycznym blaskiem.
- Kochany... - wyszeptała królowa, widząc przed sobą swoje własne oblicze. W tej chwili była gotowa zerwać wszelkie konwenanse i pokazać całemu światu jak bardzo kocha tego rycerza, który nie dość, że wybaczył jej tragiczną decyzję, to jeszcze zrobił coś takiego... Sama nie wiedziała na co tak naprawdę patrzy, ale wiedziała, że jest to tak piękne, tak wyjątkowe i romantyczne, że ich miłość przetrwa wieki uwieczniona w pieśniach podróżnych bardów.
Nagle z pleców magicznej kobiecej postaci wystrzeliły skrzydła; piękne, potężne, podobne do łabędzich i rozłożyły się nad zgromadzonymi. Sama istota rozbłysła tysiącem gwiazd. Dwór jęknął zachwycony i przerażony zarazem.
Pachniało fiołkami i konwalią.
- To jest mój sen o tobie, Pani – wyszeptał ochryple rycerz.
Nikt nie zauważył kiedy dobył miecza. Nikt nie zdążył zareagować kiedy szybkim cięciem rozpruł bok magicznej istoty rozbryzgując przy tym dziesiątki małych lśniących gwieździstym blaskiem kamyków. Istota chwiała się chwilę by w końcu upaść ciężko na ziemię roztrzaskując się i zamieniając się w czarny, drobny pył. Rycerz westchnął głośno z ulgą.
- W końcu jestem wolny – dodał.
I odszedł.
KONIEC
P.S. Poprzednie opko opublikowałem w sobotę i nie wiem czy to należy kwalifikować jako "tydzień temu"? Na pewno w zeszłym tygodniu.