Soczi [ początek ]

1
"Soczi"



Krwistoczerwona dorożka, jakby znikąd wyjechała na główny bulwar Soczi. Skulony z zimna, stangret zachwiał się niebezpiecznie na koźle i zawołał przeciągle, a jego rubaszny głos przebijając się przez tętent kopyt i skrzypiącego pod kołami śniegu, zawisł w mroźnym powietrzu.

- Paniczu Nikołajew, ulica Baderowskiego!

Siedzący we wnętrzu Andriej Nikołajew, reagując na wołanie woźnicy, powolnym ruchem zdjął lśniące w nikłym świetle lampy, binokle i z namaszczeniem odłożył je do skórzanej oprawki. Następnie z cichym westchnieniem złożył leżącą na kolanach książkę, i wraz z ze szkłami, włożył do zniszczonej skórzanej torby. Rozpalona lampa, zwisająca z popękanego sufitu, tuż nad nim, zakołysała się, zamigotała gwałtownie i zgasła, otulając Nikołajewa miękką czernią. Nikołajew lubił ten stan. Siedział z na wpół zamkniętymi powiekami na miękkim siedzeniu, wsłuchując się w głuchy stukot pędzących kół i liczył dla jakieś dziwnej przyjemności mijane latarnie, przygaszone padającym śniegiem. Myśli leniwie wałęsały się wtedy w jakieś nieokreślonej pustce, znikając powoli w wyłożonej brudnym atłasem ściance powozu, tkwiącej w szarym cieniu, naprzeciwko Andrieja.

Powóz zatrzymał się przed lichym, odrapanym budynkiem, przy placu Aleksandrowa grzęznąc w roztopionym, do błotnistej brei, śniegu. Nikołajew chwycił swój bagaż, pchnął od wewnątrz skrzypiące drzwiczki i wyskoczył na posadzkę. Zimne, rosyjskie powietrze zatańczyło wokół niego, nawiewając z pustych ulic, szare płatki. Nic nie robiło tak melancholijnego wrażenia, jak zwarte w półmroku ulice Soczi, ogrodzone, bliźniaczymi, czarnymi kamienicami, ciągnącymi się całymi rzędami, we wszystkich kierunkach świata. Nikołajew zlustrował okolicę mętnym wzrokiem, i podał w milczeniu srebrną monetę stangretowi, wychylającego się znad kozła, z nieumiejętnie skrywaną chciwością w małych, zielonych oczkach. Krążek szybko zniknął za pazuchą, w jednej z dziesiątek kieszeni, w podziurawionym przez czas brązowym futrze woźnicy. Gdy ów człowieczek znowu rozsiadł się wygodnie, na wyłożonej kocem desce, gniade konie prychnęły głośno, wzniecając parę w mroźne powietrze, zastukały kilka razy o wyłożoną kamieniem uliczkę, i ciągnąc za sobą dorożkę, wraz z zwalistą postacią stangreta, zniknęły w jednej chwili za nieprzebytą ścianą gęstniejącego śniegu.

Nikołajew tupnął butami o bruk, strzepując topniejący śnieg, włożył na pokrytą czarnymi, przydługimi włosami głowę, wystrzępiony kapelusz i ruszył w górę ulicy, odchodząc z pogrążonego w ciszy placu Aleksandrowa. Ciągnące się dwoma rzędami latarnie prowadziły go przez opustoszałe miasto, w cieniu milczących kamienic, pod ciemnym firmamentem nieba. Wszystko tu było niezwykle schematyczne, budynki zaś różniły się jedynie wyblakłymi tabliczkami, na których ledwo dało się odczytać numerację. Nikołajew spojrzał w okna kamienic, mrużąc oczy przed spadającym z czarnej czeluści nad nim, szarymi płatkami. Tylko w kilku pokojach paliło się brudne, pomarańczowe światło, ledwo przenikające przez ciężkie kotary, odgradzające maleńki domowy, świat od przytłaczającej, wielkomiejskiej aury.

Przed oczami Nikołajewa, nagle wyrósł monumentalny budynek. Mężczyzna przystanął i ze zdziwieniem przyglądał się kolosowi, który zagradzał mu drogę. Wybitnie brzydka architektura tego budynku sprawiała, mimo wszystko hipnotyczne wrażenie, tak, że Nikołajew wbrew woli uśmiechnął się, a iskierka fascynacji zatańczyła na czarnej źrenicy. Z ciekawością spoglądał na szarą, betonową bryłę idealnie wkomponowaną między czarne rzędy pustawych kamienic, którą wieńczył trójkątny blok, przyozdobiony różnymi wzorami i wymyślnym napisem, oznajmiającym, że tutaj mieści się Teatr Astojewa. ściany budynku, jak dokładnie widział, były lite, i nie sposób w nich było wypatrzyć żadnego okna; jedynie skromne wejście skryte pod surowym portykiem, pozwalało się domyślić, że nie jest to kamienny monument w stylu starożytnych grobowców. Sentencja wyryta w bloku tuż nad portykiem, szczególnie przyciągała wzrok, lecz cała jej mądrość polegała chyba na tym, że nie dało się jej przeczytać.

Wszystko to powodowało jakieś tak przytłaczające swoją wielkością, i zarazem marazmem, wrażenie, że Nikołajew, mimo woli wzdrygnął się i podjął przerwany spacer, pragnąc znaleźć się bliżej tej specyficznej budowli. Było w tym coś pierwotnego, niezwykle ludzkiego, kiedy jakieś skryte niebezpieczeństwo, czy tajemnica pociąga człowieka, bardziej niż rozświetlone jasnym światłem, kawiarniane uliczki.

Czarne, lśniące w blasku noszonego przez nie światła, latarnie nagle zniknęły przed Nikołajewem, znajdując się jedynie, gdzieś tuż za nim. Budynek z każdym krokiem robił się coraz większy, aż wreszcie Nikołajew stanął w cieniu Teatru. Z bliska budynek robił zgoła podobne wrażenie, choć pustka miejsca, istotnie potęgowała tutaj tajemniczość, która z kolei rodziła w Nikołajewie, nieokreślone napięcie.

Pomiędzy potężnymi kolumnami mieściło się główne wejście. Wystarczyło tylko wejść po kilku stopniach, oblepionych mokrą breją, schodach, by znaleźć się przed oszklonymi, drewnianymi drzwiami, za którymi jarzyło się blade światło. Nikołajew podszedł jeszcze bliżej, prawie dotykając nosem szkła, i wpatrywał się z dziką osobliwością w ludzi, tkwiących we wnętrzu przedsionka i oczekujących na możliwość wejścia na salę teatralną. Barwne kostiumy kobiet, kontrastowały z czarnymi, bądź granatowymi garniturami mężczyzn. Ich piękne, dostojne twarz, tak nienaturalnie blade, budziły fascynację, a zarazem smutek w duszy Nikołajewa. Był to bowiem dlań jakiś inny świat. Nie świat obdartych spodni, znoszonych płaszczy, i zniszczonych szarych parasoli, lecz błyszczących marynarek, lśniących bielą koszul, i pięknych, surowych twarzy, na których czas nie zostawiał żadnych wręcz śladów. Nikołajew przestał gapić się na gości i ze złością zauważył swoją zmęczoną, rysującą się na szkle drzwi, przyprawioną kilkudniowym zarostem. Cofnął się. Wtedy zauważył po prawej stronie gablotę, i trzy kolorowe plakaty, w niej zamknięte i niechętnym wzrokiem odczytał, cicho mrucząc, ich treść.

- „Ułuda” - melodramatyczna historia o Tobie. Reżyserem spektaklu jest nieznany z imienia wędrowny sztukmistrz, przybywający do Soczi z dalekiej Syberii. Zapraszamy na fascynującą podróż, najwspanialsza damo i dostojny paniczu!

Nikołajew podniósł lewą brew z ironią i roześmiał się w głos, z początku cicho, przechodząc w szaleńczy śmiech, odbijający się echem w całym portyku, wzlatującym, aż pod sam zatracony w szarości sufit. Biała otoczka pary wodnej wzniosła się wokół niego jak dym papierosowy, goniona przez wzmagający się zimny wiatr, zacinający śniegiem. Był pewien, że ta cała „Ułuda” to zapewne jakiś pseudofilozoficzny bełkot, który znudziłby nawet łopatę i nie wiedząc czemu śmiał się pogardliwie z tych nieszczęśników, którzy stłoczeni we wnętrzu, spodziewają się czegoś wyjątkowego. Ilekroć bowiem wstępował na, niby to wyjątkowe sztuki, otrzymywał najzwyczajniejszy dramat, przyprószony ideologicznymi bzdurami, dla wyższych sfer, które z uporem poszukiwały idei, jakby w Rosji mało było rzeczy bardziej przyziemnych i wymagających uwagi, dużo głębszej, niż głupie dumanie nad idiotyzmami, nie mającymi żadnego praktycznego sensu. Nikołajew śmiał się z takiej postawy i durnych spektakli, wracając wspomnieniami do sztuk przypominających starą Rosję, nie zaś jej śmieszne modernistyczne oblicze, w którym próbuje gonić cały Zachodni świat, gubiąc swoją dawną tożsamość.

W końcu zakrztusił się lodowatym powietrzem. Ostatni raz spojrzał przez drzwi i ruszył w ciszy w boczną uliczkę, którą zauważył tuż przy Teatrze. Potrzebował samotności i czuł, że jeśli tędy pójdzie, szybko ją znajdzie. Minął sterty rozwalonych mebli, i śmierdzące śmieci na wpół przykryte białym płaszczem i skręcił w prawo. Zdał sobie sprawę, że znajduje się gdzieś na tyłach Teatru i serce zabiło mu mocniej. Wtedy zauważył słabe światło, tuż obok tylnego wejścia do budynku teatralnego. Mocniej ścisnął torbę, która ciążyła mu na ramieniu i podszedł do drzwi. Gdzieś za nim, zaszczekał pies, a na śmietniku coś się poruszyło. Nikołajew odwrócił się. Dwa rozżarzone ślepia, jakieś czarnej kreatury, podobnej do psa wpatrywały się prosto w niego. Nagle zniknęły na moment w czerni nocy. Jakiś dziwny strach ogarnął Nikołajewa, który pchnął drzwi i wpadł do środka pomieszczenia. Usłyszał jeszcze drapanie psich pazurów o liche drewno drzwi i głośne ujadanie, a potem z wnętrza napłynął gryzący zapach papierosowego dymu przemieszany z wonią francuskiego wina. Płaszcz powędrował na stalowy wieszak, a zatrwożony Nikołajew, wkroczył wraz z torbą, po wyliniałym parkiecie, z przedsionka do następnej izby.



To tylko drobny początek, lecz miło byłoby się dowiedzieć jak styl, dobór słów itd. itp. Akcja, narracja zostanie ukazana w innych fragmentach. 8) Oczekuję na wieści!
[img]http://runmania.com/f/760802a36fa3a4109f729b1d7e63950b.gif[/img]



"And so what is love? And who am I?

To dare to pull the stars from your favourite sky"

2
Nie podałeś gatunku.



Tekst jest ciekawy i dobry, ale te przydługie zdania męczą do tego stopnia, że w paru momentach musiałem wracać do początku, bo zapomniałem, o czym to było, albo czy tak to miałem zrozumieć. Pytasz o dobór słow? Jest pierwszorzędny - widać nie boisz się używać wyrazów do tworzenia świata.



Jest kilka potknięć:


głuchy stukot pędzących kół i
Uhm? Stukot kopyt... może? Koła obracają się, to raczej byłoby trajkotanie/wartkot/szum - w zależności od nawierzchni, na której się poruszają...


Przed oczami Nikołajewa, nagle wyrósł monumentalny budynek.
Te "wyrósł" ni jak mi nie pasuje.


Nikołajew przestał gapić się na gości i ze złością zauważył swoją zmęczoną, rysującą się na szkle drzwi, przyprawioną kilkudniowym zarostem.
Wkleiłem całe zdanie. Czego tutaj brakuje?



Poza tymi ww. tekst przypadł mi do gustu.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Dzięki bardzo za uwagi.





Wiesz, gatunek w tej chwili mógłby zniechęcić do czytania. A poza tym nawet mając już stworzoną fabułę, ciężko mi określić co to jest. 8) Zależy od punktu widzenia.



Co, do stukania, pukania itd racja bezwzględnie po twojej stronie. :P



To właściwie była moja pierwsza próba pisania bardziej złożonymi zdaniami, niż równoważnikami. Starałem się skonstruować to wszystko w miarę spójnie, lecz myślę, że za mało czasu upłynęło od napisania tego fragmentu (wczoraj, wieczór :wink: ), i nie dało się pewnych rzeczy wychwycić, ale od czego jesteście wy, tutaj? :wink:



Pozdrawiam i liczę na dalsze uwagi. :twisted:
[img]http://runmania.com/f/760802a36fa3a4109f729b1d7e63950b.gif[/img]



"And so what is love? And who am I?

To dare to pull the stars from your favourite sky"

4
Martinius jestes niezmordowany :wink:

choc nie wiem czy to wlasciwe slowo.



Arri edit: tak, a teraz to na pewno jest spam O_O klub uwielbiających Martiniusa <też się kiedyś zapiszę, a co!> spotyka się w Hyde Parku. MC proszę o komentarze do TEKSTóW!
"czas nie leczy ran tylko przyzwyczaja do bolu"

5
hm, aż tak ciężko z tym gatunkiem?



jeśli chodzi o błędy i wypaczenia, które mi się rzuciły na oczy: przede wszystkim przecinki. jest ich za dużo. gdzieniegdzie też jakieś literówki i powtórzenia.


podał w milczeniu srebrną monetę stangretowi, wychylającego się znad kozła

Wystarczyło tylko wejść po kilku stopniach, oblepionych mokrą breją, schodach


oj, przypadki się poplątały.



długie zdania faktycznie męczą, ale nie dlatego, że są długie. lubię długie zdania, pod warunkiem, że nie niosą ze sobą zbyt dużej ilości zbędnych informacji. tu mam wrażenie, że autor miejscami trochę przeszarżował z przymiotnikami. albo ten opis, jak to moneta znika w licznych kieszeniach podziurawionego przez czas futra woźnicy... nic nie wskazuje na to, aby to futro grało jakąś ważną rolę w opowiadaniu, więc takie detale można sobie darować. mówisz, że to początki ze złożonymi zdaniami? więc jak na początki wcale nie jest źle. jeśliby odsiać niepotrzebne słowa, to naprawdę całkiem dobrze to wygląda.



co do tematyki powiem tyle: rosja, stangreci, panicze... delicje. jestem na tak.
"każdy ma u mnie szansę - to naprawdę nie moja wina, że tak wielu ją marnuje"



Obrazek

6
Dalszy ciąg się robi, i wtedy dopiero okaże się cóż to ze mnie jest. 8)

Hehe, faktycznie przecinków ci u mnie dostatek, a i i niektóre zdania jak teraz czytam to skręcają mózg, i wyciskają z niego siódme poty. :lol:

A co do gatunku, hmm. nie wiem może fantastyczno-groteskowy-przygodowy-kryminał z elementami psychologicznymi i rożnymi udziwnieniami. :wink:



Dziękujem za opinie i czekam na więcej! :twisted:
[img]http://runmania.com/f/760802a36fa3a4109f729b1d7e63950b.gif[/img]



"And so what is love? And who am I?

To dare to pull the stars from your favourite sky"

7
a jego rubaszny głos, przebijając się przez tętent kopyt i skrzypiącego pod kołami śniegu, zawisł w mroźnym powietrzu.
przebijając się przez - skrzypiący pod kołami śnieg.


Było w tym coś pierwotnego, niezwykle ludzkiego, kiedy jakieś skryte niebezpieczeństwo, (wywalić)czy tajemnica pociąga człowieka, (wywalić) bardziej, niż rozświetlone jasnym światłem, kawiarniane uliczki.
przepraszam ale co to jest kawiarniana uliczka?


Wystarczyło tylko wejść po kilku stopniach, oblepionych mokrą breją, schodach, by znaleźć się przed oszklonymi, drewnianymi drzwiami, za którymi jarzyło się blade światło.


ewentualnie schodów. (i bez przecinka)



Ogólnie zauważyłam, że masz straszny problem z pisaniem dłuższych zdań. Gubisz związki składniowe. Dajesz np. podmiot, potem długi, rozbudowany opis i wstawiasz orzeczenie ale już nie w tej co trzeba formie. Np w tym zdaniu jest "wejść" (po czym, po kim) po stopniach schodów.



Mam mieszane uczucia. Ogólnie mógłby to być dobry tekst, ale wykonanie jest tak słabe, że aż mną rzuca. Za wiele zdań jest niepoprawnych. Poza tym pisząc samymi długimi zdaniami zmęczysz czytelnika. Staraj się przeplatać je z krótszymi - ale rzecz jasna bez przesady. U ciebie wszystko toczy się troszkę zbyt wolno, bo za bardzo skupiasz się na ładnych opisach, szarych płatkach itp.



P.S. nie, my tu nie jesteśmy od poprawiania za ciebie błędów,
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

8
Wiesz, po prostu za szybko, bez uprzedniego dłuższego przeczekania wrzuciłem tekst na forum, i z tego wynikają te głupie błędy, które normalnie nie miałyby miejsca. Oczywiście, od teraz będę zwracał większą uwagę na zdania dłuższe i ich konstrukcje, akolejny fragment powinien być już bardziej jednolity po w względem dłuższych zdań i krótszych, dynamicznych, przeplatanych nawzajem.



Cóż to za cud "kawiarniane uliczki", pytasz? Hmm jakoś tak mi się ładnie sformułowało, że niby uliczka pełna kawiarni. :wink:





>P.S. nie, my tu nie jesteśmy od poprawiania za ciebie błędów,



Sie rozumie, pani sierżant! :D
[img]http://runmania.com/f/760802a36fa3a4109f729b1d7e63950b.gif[/img]



"And so what is love? And who am I?

To dare to pull the stars from your favourite sky"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”