Napisałam to rok temu, a inspiracją była dla mnie wycieczka statkiem, w ciągu której zobaczyłam wiele pięknych, Greckich wysp.
Tekst zalicza się do gatunku fantasy. Bardzo prosiłabym o jakieś komentarze, przydadzą się

Tekst został zbetowany przez moją koleżanke.
Gdzieś na wodzie…
Wpatrywała się w morze. Wydawało jej się granatowe. Fale tworzyły konie, białe galopujące konie. Męczyła ją choroba morska. Wolałaby być teraz na plaży, a nie na tym przeklętym statku. Dostrzegła wyspę: same skały i lasy. Nic ciekawego.
Może bezludna? Na takiej z chęcią by zamieszkała. Ludzie ostatnio ją denerwowali. No dobra, nie wszyscy. Kilku wzięłaby ze sobą. Przypomniała sobie bezsensowne pytanie spotykane w testach w tych ogłupiających gazetach: co byś zabrała ze sobą na bezludną wyspę? Wbrew woli teraz się nad tym zastanawiała. Co za głupota.
Jej ojciec, wraz z innymi pasażerami statku, uczył się tańca Zorba. Ich
ciała wspaniale będą unosić się na wodzie, kiedy już będą martwi. Choroba
morska już nie będzie dla dziewczyny problemem, zamieszka na swojej
bezludnej wyspie. Sama.
* * *
Gdzieś na suchym lądzie…
- Nie powinnaś się uczyć? - dobiegł do niej lekko chrapliwy głos.
- Wolę się napić - odpowiedziała kobieta. Nie zaszczyciła mężczyzny,
nawet krótkim spojrzeniem swoich niebieskich oczu. Jej długie czarne włosy rozwiewały się na wszystkie strony, co bardzo ją denerwowało.
Od morza wiał silny wiatr. Zbliżał się sztorm. Automatycznie pomyślała o Diegu. Czy był na statku?
- Cholera - zaklęła cicho.
Win szedł obok. Nie pytał już o nic. Wolał nie denerwować przyszłej nekromantki, nawet, jeżeli była jego przyjaciółką. A
nuż, kiedyś będzie potrzebował wskrzeszenia? Potrząsnął grzywą blond włosów
i spojrzał na kobietę.
- Sofia…
- Co? - spytała rozdrażniona.
- Nic mu nie będzie, nie martw się.
Posłała mu mordercze spojrzenie.
Zmierzali w stronę karczmy, niedaleko portu. Sofia niedługo miała przystąpić do egzaminu. Mała opuszczona wysepka Skia, na której się znajdowali, słynęła ze szkoły dla nekromantów, do której przyjmowano zarówno mężczyzn jak i kobiety.
Sofia nie zastanawiała się długo nad swoją przyszłością. Chciała być kimś potężnym i znaczącym. Egzamin miał się odbyć jutro. Istniał tylko jeden, mały problem - nie znalazła jeszcze ciała do ożywienia. Miała wątpliwości, żeby ktoś zgodził się, by go zabiła, a później wskrzesiła Niestety, nie wzbudzała zaufania.
Dziwne zwyczaje panowały w szkole. Spędzali parę lat na studiowaniu ksiąg, nauce zaklęć takich jak ognista strzała, później ożywiali drobne zwierzęta. A tu nagle, znajdź sobie martwego człowieka i przywróć go do życia!
Jedyne co mogła zrobić teraz, to się upić. Diego i tak dziś się nie
Pojawi. A nawet jeśli…
Znowu na wodzie…
Wdychał wspaniały zapach morza. Cieszył go wiatr, który targał jego
długie, brązowe włosy. Nie bał się sztormu. Tyle ich już przeszedł. Słońce opalało już śniadą skórę.
Diego pomyślał o skarbie, który dzisiaj zrabowali i aż mu ciarki przeszły
po plecach. Mógłby za to spokojnie żyć przez rok. Ale on chciał więcej!
Wiele, wiele więcej! Skarbów, sławy, śmierci!
Nigdy nie zawahał się przed wbiciem swojego zakrzywionego miecza w ciało człowieka. Był zły. Czemu miałby zgrywać dobrego? Czy ktoś zna dobrego pirata?
Diego nie znał i nie słyszał o takowym
Wracając na suchy ląd...
Siedziała w karczmie i popijała rum. Uwielbiała rum, najlepiej prosto od
piratów. Lecz tych dawno nie widziała. Win nie poszedł z nią. Oczywiście,
medyk miał lepsze rzeczy do roboty, niż towarzystwo przy butelce.
Poczuła dłoń na ramieniu. Odwróciła się z zamiarem obrzucenia
natręta obelgami.
- Mam dla ciebie prezent dobiegł do niej znajomy głos przyjaciele. Natychmiast się uspokoiła.
- Trzymaj! Trzymaj mocno! - krzyknął Diego.
Biegł tak szybko na ile pozwalał mu kołyszący się statek i woda wlewająca się falami na pokład. Musiał jak najszybciej zmienić sternika, który naprężył mięśnie i z największym wysiłkiem próbował utrzymać kurs. To jeden z tych gorszych sztormów, jakie dane było Diego przeżyć
Przez sztorm trupy znajdowały się coraz bliżej brzegu. Susan zgubiła
misia, z którym nigdy się nie rozstawała, jej mama rękę. Jakiś rekin wyczuł łatwą zdobycz i pozbawił jej tatusia nogi. Później cała rodzina stała się ucztą. (od autora: Ten kawałek koleżanka radziła mi wyrzucić. A ja nie jestem pewna. Czekam na sugestie)
- Możesz trochę poświecić? - spytał mężczyzna.
- Dokąd ty mnie prowadzisz? - odpowiedziała pytaniem Sofia.
- Zobaczysz - odparł tajemniczo.
Miał szczęście, że mu ufała. Nekromantka bez słowa uaktywniła czar
światła. W jej ręce pojawiła się rosnąca z każdą sekundą jasna kula.
- Tylko nie przesadzaj. Pójdziemy przez las i nie możemy być zbyt widoczni. Wiesz, wargi...
- Wiem, wiem - przerwała mu gniewnie - zresztą myślisz, że boję się warga?
- Chodź. - Zignorował jej wypowiedź.
Przyświecało im słabe magiczne światło. Przedzierali się przez gęsto
zarośnięty las. Milczeli. Sofia nie chciała się do tego przyznać, ale była
ciekawa i pełna nadziei. Słychać było szmery.
„To pewnie harpie, czają się na nas” - pomyślała młoda adeptka magii. Dobrze wiedziała, tak jak i Win, że w lesie roi się od tych dziwnych i niebezpiecznych stworzeń.
Trzepot skrzydeł.
Las, którym szli, był typowy dla tej wyspy: mroczny i cichy. Zwierzyny było w nim mało, przeważnie mięso przypływało statkami.Kupcy wymieniali je na warzywa i owoce, które hodował prawie każdy mieszkaniec wyspy. Przeważali rolnicy, ale sporą grupą tworzyli łowcy harpii. Z czasem było ich coraz więcej; szczególnie młodzieńcy uważali to za dobrą zabawę. Przynajmniej do czasu.
Te stworzenia - pół-ptaki, pół-kobiety – licznie zamieszkiwały wyspę i siały panikę wśród całej społeczności Skii, wykluczając jedynie, tych najsilniejszych nekromantów. łowcy uzbrojeni w łuki, przeczesywali lasy całej wyspy i wybijali potwory. Jednak dotąd nie znaleźli siedliska, z którego rozprzestrzeniało się tych stworzeń coraz więcej. Ludzie twierdzili, że to bóg Deorded (napisałaby raczej „Deorded – bóg czegoś tam – chroni…) chroni swoje ulubienice.
Wiedziała, że jeśli zostaną otoczeni przez harpie, kula ognia nie pomoże.
Trzepot skrzydeł.
Droga ciągnęła się w nieskończoność. Czas płynął powoli. Kobietę ogarniał strach i gniew na samą siebie. W końcu będzie Nekromantką, to coś
znaczy...
Tylko co? Pytanie to dźwięczało jej w uszach, odpowiedzi nie znała. I to
było prawdziwe źródło jej strachu. Absurdalne wydawało się jej dawne myślenie, że może jej się nie udać. Wtedy czuła się jeszcze gorzej. Nie była pewna chęci przynależności do tej społeczności, ani tym bardziej, swojej przyszłości.
Weszli na piaszczystą plażę przy małej zatoczce.
- I co to za niespodzianka? - spytała Sofia lekko drżącym głosem. Oglądała się co chwila za siebie, spodziewając się zobaczyć unoszące się nad ziemią cielsko harpii.
Win spojrzał na jej twarz oświetloną magicznym światłem.
- Rzuć w tą stronę kulę. – Medyk wskazał teren na wprost niego.
Zrobiła, co kazał. Lubiła to uczucie, gromadzenia się energii w jej dłoni. Patrzyła jak w jej rękach rosła kula gorąca, która tylko jej nie parzyła. Kiedy była wystarczająco duża, wielkości dyni, rzuciła ją. Kula przeleciała przez
plażę i zatoczkę. Na chwilę oświetliła...
Ciało. Prawie nagie ludzkie ciało. Rzuciła następną kulę. Nie myliła się. Na twarzy kobiety i mężczyzny, prawie równocześnie, pojawił się szeroki uśmiech.
Mężczyzna schodził z pokładu lekko chwiejnym krokiem. Z mokrych włosów pływała mu słona woda. Oczy szczypały, jednak był do tego przyzwyczajony. Z morzem miał do czynienia od lat. Chciał tyko znaleźć się w ciepłym, suchym łóżku. Ewentualnie wcześniej wypić butelkę rumu lub spotkać się z Sofią.
„Pewnie nie spodobałoby się jej. że stawia ją na równi z używką” pomyślał.
Ale ona też nią była! Diego nie miał czasu, ochoty ani serca na
głębsze uczucia. Tak jak wypije kolejną butelkę rumu, tak i zwiąże się z
kolejną kobietą. Jednego i drugiego w życiu pirata będzie, było i jest
wiele.
Skierował się do karczmy z zamiarem wypicia porządnego trunku a
później...To się jeszcze zobaczy.
To zależy tylko od niego, nikogo ani niczego (na przykład natrętnych
uczuć) innego
Tej nocy pracowali tylko nieliczni. Nekromanci, szykujący się do najważniejszego sprawdzianu w swoim życiu, przynajmniej tak wtedy im się wydawało. Nie wiedzieli ,że całe życie Nekromanty jest jednym wielkim sprawdzianem, charakteru, siły woli ale – co najważniejsze – tego, którą stroną wybiorą.
Mimo okropnej pogody w Księżycowym Kręgu zebrali się wszyscy magowie. Pośrodku kręgu, na świętym kamieniu, stał posążek boga Deordeda, pana ognia i śmierci, patrona Nekromantów.
Ten jeden różnił się do reszty bogów Innych światów. żył na ziemi, kiedy jego bracia zamieszkiwali pałace Niebios. Jego mała, skromna forteca, znajdowała się na niewielkiej wyspie Morza Zdradliwego. Jak powiadają legendy, jest nieśmiertelnym wygnańcem, pierwszym Nekromantą. Były to jedynie domysły, nikt bowiem nigdy nie dotarł na wyspę.
Nikt nie wiedział, ani nie próbował się domyślać, czemu został wygnany. Wiedziano jedynie, że Nekromantą stał się na przekór wszystkim innym bóstwom, zwłaszcza swojemu bratu, Orydeuszowi. Posępny pan wichrów, a zarazem wielki lizus (dzięki czemu zyskał swoją „potęgę”), zasiadał wśród najpotężniejszych bóstw.
Deorded, choć mieszkał wśród ludzi, podobnie jak jego brat - darzył ich nienawiścią. Bóg zamknął się w swojej fortecy, otoczony górami i licznymi potworami, które zechciały mu służyć.
Ludzie także nie uważali go za swego ukochanego boga. Bali się - nikt odważył się mu tego powiedzieć, nawet w przekleństwach.
Magowie usiedli na twardych, zimnych kamieniach, czekając na nowicjuszy. Mieli strzec całego rytuału, a wybranym ofiarować szaty. Po ceremonii świeżo upieczony Nekromanta nie miał
żadnych zobowiązań wobec szkoły; musiał jedynie być wierny Deordedowi. Ten wyznaczył limit wskrzeszeń ludzkich istot. Mogli przywrócić życie dziesięciu osobom w ciągu roku. Nie dotyczył on zwierząt. Ba! Nawet był znany sposób przypochlebienia się panu - wskrzeszenie biednego potworka.
Nekromanci powstali, widząc nadchodzących nowicjuszy. Założyli kaptury i padli na kolana, prosząc swojego boga o jak największą liczbę nowych braci.
Sofia kroczyła z tyłu pochodu, niosąc ciało zabezpieczone zaklęciami przed rozkładem. Była to dość urodziwa dziewczynka z długimi blond włosami. Okryła ją kocem - mała straciła ubranie i kilka części ciała/
I tak miła dużo szczęścia” pomyślała nowicjuszka.
Inni również nieśli zawinięte ciała, mając przy tym zamyślone i zacięte
miny. Nikt z nich nie myślał o przyszłości swojego "testu" i klucza do
potęgi. A na pewno nie myślała o tym Sofia, której ciało nie pochodziło z świata Nadmorskiego, ani z Innych światów. ściślej mówiąc - nie pochodziła z żadnego świata, jakie znali mieszkańcy tej wyspy.
Możliwe, że ciąg dalszy nastąpi.