

Odwilż
Wyglądałam przez okno. Na zewnątrz było szaro i mokro. Padał śnieg … wiatr targał bezlistnymi konarami drzew. Ludziom na ulicy musiało być przenikliwie zimno. Tego marcowego popołudnia wracali do domów szybciej niż zwykle, oczywiście na tyle na ile pozwalał im porywisty wicher. Aby uchronić się przed mroźnymi podmuchami, szli skuleni chowając twarze za grubymi szalikami.
Odruchowo dotknęłam kaloryfera—był gorący. „Dlaczego tak mi zimno?”— zastanowiłam się. Nie dałam sobie szansy odpowiedzieć na to pytanie. Ubrałam druga parę skarpet, gruby polar i otuliwszy się kocem usiadłam na stojącym obok fotelu. Jednak po kwadransie moje dłonie i stopy były wciąż lodowate, a resztą ciała wstrząsały dreszcze. Chyba nawet osoby wracające teraz do domów z pracy nie czuły tak przenikliwego zimna. Zresztą zadawałam sobie sprawę, że chłód odczuwany przeze mnie był nieco innej natury, bo pochodził z mego wnętrza… . To ja byłam zimna i lodowata; z każdym dniem i każdym zrzuconym kilogramem coraz bardziej zimna i coraz bardziej lodowata. Już nawet nie potrafiłam ćwiczyć tak dużo jak kiedyś. Tego jednak dnia pomyślałam, że skoro nigdzie nie wychodziłam, bez porządnej dawki ćwiczeń się nie obejdzie.
„Nie, nie powinnam tego robić—otrzeźwiająca myśl wyrwała mnie z zadumy—nie powinnam siedzieć tak blisko kaloryfera, za ciepło. Koc też jest zbędny. Polar wystarczy.” Potem postanowiłam wziąć lodowatą, przyśpieszającą metabolizm kąpiel, a następnie wykonać codzienny morderczy zestaw ćwiczeń.
Wieczorem leżałam na podłodze zlana potem i wyczerpana do granic możliwości. „Czterysta siedem—powiedziałam do siebie—jeszcze trzy brzuszki i koniec serii. Dam radę.” Tego wieczora ćwiczyło mi się wyjątkowo trudno. Dławiło mnie w gardle, traciłam oddech, czułam bolesne kłucie w okolicach mostka… . „Nie, nie… jutro nadrobię”—z tym postanowieniem położyłam się do łóżka.
Niemniej ból nie mijał. Objął żebra, nogi … bolało mnie całe ciało. Oddychałam nierówno, a serce biło mi tak dziwnie—raz szybciej, raz wolniej a czasem wręcz robiło sobie przerwy w pompowaniu krwi. Po pewnym czasie cała moja uwaga skoncentrowała się wyłącznie na sercu. Bałam się, że zaraz przestanie pracować… . Nagle moje ciało stało się ciężkie jak ołów—nie mogłam się ruszać. Wydawało mi się, że jestem w objęciach śmierci… . Całą siłą woli próbowałam się z nich wyrwać…i udało się. Usiadłam na łóżku, serce biło mi jak oszalałe… . „To tylko sen”—pomyślałam z ulgą. Opadłam z powrotem na poduszki i zasnęłam.
Obudził mnie chłód poranka. Przez okno mogłam dostrzec skrawek stalowoszarego nieba oraz zastygłą w bezruchu, oszronioną, nagą gałąź jabłoni.
„Chwycił mróz”—pomyślałam. Zbliżał się marzec, a natura wciąż była martwa. Gęste mroźne powietrze otoczyło drzewa i krzewy starając się przeniknąć przez korę do środka i zamrozić ukryte głęboko życiodajne soki…uśmiercić. Było to tym łatwiejsze, że nie było śniegu.
O tej porze ludzie z niecierpliwością wypatrywali pierwszych oznak wiosny, a mnie wszystko było obojętne. Wegetowałam z dnia na dzień, a właściwie z nocy na noc, kiedy to moja wola dokonywała nadludzkich wysiłków, aby wygrać walkę ze śmiercią. Jedynie ona, wola przetrwania, trzymała mnie wśród żywych. Jednak z każdym dniem słabła. Czułam, ze moment, kiedy z radością umrę, jest bliski… .
……