Dopokąd idę
– Jestem szczęśliwy – oznajmił Bartek, gdy wrócił ze spaceru, trzymając w ręce smycz nieistniejącego psa. – Wierzysz mi, mamo?
Rzeczywiście uśmiechał się szeroko niby aktor, ćwiczący mięśnie twarzy, zadzierał dłonią króciutką grzywkę odwiecznym, natrętnym gestem. Potem rozłożył ramiona i podskoczył. To było nowe! Z reguły poruszał się szurając całymi stopami, jakby potrzebował upewniać się, że ma pewny grunt pod nogami. Od lat, gdy Bartek tak chodził, zagarniając ile się da ziemi, w myśli recytowałam sobie Norwida: przecież i ja — ziemi tyle mam, Ile jej stopa ma pokrywa, dopokąd idę. Bartek właśnie tak dopokąd idzie.
Sam sobie idzie w tym dziwnym wszechświecie. A dziś jest szczęśliwy, cokolwiek to dla niego znaczy.
Wierzę mu.