Calanis (SF - fragment opowiadania)

1
CALANIS
Wysłałem kilka miesięcy temu do jednego wydawnictwa, ale zginęło bez odzewu w czarnej dziurze, dlatego wstawiam tu początek do weryfikacji (to gdzieś jedna trzecia całości).
Belt wrócił do sań i zaczął wyciągać elementy szkieletu namiotu. Arktyczny wiatr targał nim podczas pracy i gorzka świadomość, że miał rację wcale nie poprawiła mu humoru. Nie było już czasu na szukanie lepszego schronienia. Przewrócone drzewo, przy którym się chwilę temu zatrzymał, leżało na osi wschód-zachód, według aktualnego bieguna, a wiało zawsze z północy. Zbliżając się do wielkiego oblodzonego pnia od jego południowej strony już wiedział, że to dobre miejsce na postój. Wiało od tygodni i wcale nie chciało przestać, choć Frueauff i cała ta żałosna ekipa z placówki twierdziła, że będzie inaczej. Pieprzeni teoretycy.
Stawianie namiotu zajęło mu prawie pół godziny. Wiatr jeszcze bardziej przybrał na sile a zesztywniałe od mrozu palce nie miały już dobrego czucia. Męczył się z naciągnięciem linek stabilizujących. W końcu podpiął całość do baterii i gruby materiał namiotu natychmiast usztywnił się, dając schronienie. Przeniósł potrzebne rzeczy z sań do środka i zakotwiczył rozłożony kilka metrów dalej statyw turbiny. I tak musiał odpocząć i się ogrzać, a przez noc naładują się wszystkie zapasowe akumulatory. Wolałby w tym czasie siedzieć w bazie, ale Frueauff wypatrzył okienko pogodowe, pierwsze od dwóch lat. „Dla ciebie to przecież i tak nie ma znaczenia” – mówił, - „nie wiem, po co w ogóle bierzesz namiot, tylko cię obciąży”. Głupek nic nie rozumiał.
To było sześć tygodni temu i nie było już sensu zawracać. „Co najmniej trzy tygodnie bez wiatru” - mówił jeszcze Winfried, „nareszcie przestanie wiać!”. Cieszył się przy tym jak dziecko. Albo jak starzec u schyłku życia. Może Winfried już nie wiedział, jaka jest różnica między dniem a tygodniem. Może Winfrieda też dopadła demencja i wszystkie nazwy wymieszały się w jego głowie i tylko je wyciągał i przypisywał losowo do znaczeń.
Głód wypchnął Belta z namiotu dwa dni później. Miał już też serdecznie dość nieustannego wycia, przed którym nie było gdzie się schować. Nic nie wskazywało na to, że huraganowe porywy miałyby się nagle skończyć.
Martwy las niewiele sobie robił z zamieci. Wszystko to, co mogło zostać złamane, przewrócone już dawno upadło i zostało pochowane pod grubą warstwą śniegu. Kiedyś Van Dyke nazwał pierwszą falę zimnego huraganu nową brzytwą Okhama. To, co zbędne i już się nie przyda musiało zostać zniszczone. Stary siwy głupek. Coś tam kiedyś przeczytał czy może usłyszał i się tylko wymądrzał. Kolejny niepotrzebny naukowiec z bożej łaski. Specjalista od nazywania wszystkiego. Nikomu zresztą nie chciało się z nim spierać. Bo i po co? Lepiej było zagrać w kości albo w śnieżnego wilka.
Belt zastanawiał się też jak las będzie wyglądać, gdy w końcu wyjrzy słońce. Gdy ostre światło zagra na wszystkich oblodzonych konarach rozszczepiając się na grubych, wypolerowanych wiatrem warstwach lodu. Chciałby być tym szczęśliwcem, który to zobaczy jako pierwszy. Chciałby założyć w końcu ciemne szkła w swoich arktycznych goglach i zatrzymać się bez żadnego celu. Żeby tylko popatrzeć.
Uruchomił lokalizator zamontowany na maszcie turbiny, zabezpieczył namiot i ruszył w przeciwną stronę niż poprzednio. Jedno czerwone mrugnięcie co dziesięć sekund. Punkt zero. Po każdych kilkunastu metrach stawiał kolejny wskaźnik z ostro migającą czerwoną diodą, każda następna mrugała o jeden raz więcej. Tylko w ten sposób mógł odnaleźć w tej zadymce powrotną drogę do sań. „Na co ci te diody?” – pytała go przed wyjazdem Alice patrząc jak pakuje karbonowe tyczki do długiego pokrowca. „Czy ty się kiedykolwiek gdzieś zgubiłeś?”. Nic nie rozumiała. Ale podobało mu się ciepło jej ciała, gdy przytulała się do niego nocami. Niczego więcej od niej nie oczekiwał.
Właściwie wszystko, co miał było mu niepotrzebne. Tak między sobą mówili, myśląc głupio, że ich nie słyszy. Niepotrzebne zapasy, baterie, latarka, bloczki, haki. Najlepiej, żeby poszedł piechotą z gołymi rękami i nie wrócił. „Niepewny w lojalności, nieprzewidywalny w działaniu”, jak opisał go Sasza przy jednej z ostatnich narad. Może to dlatego, że ledwo mówił. Kiedyś ojciec powiedział mu, że tak jest dobrze, że tak będzie dla niego bezpieczniej. Może to był błąd, wszyscy traktowali go przez to jak półgłówka, a on rozumiał więcej niż oni. „Po co ci umieć pisać, przecież ledwo mówisz!” - krzyczała na niego udająca nauczycielkę pani Freudenberg kilka lat temu, gdy był jeszcze dzieckiem. Nie umiała go wygnać z niby-klasy i zdesperowana wzywała Blunta. Ojca nie było w placówce i nie miał go kto bronić. Stary wielki Blunt przychodził więc z grubym kablem i rozwiązywał problem. A Imroth siedział z tyłu i płakał. Odnajdzie kiedyś Imrotha i mu powie o wszystkim. Napisze mu, że miał rację. Że był jedynym przyjacielem. Jedynym. I że wszystko potrzebuje czasu. Tylko musi dotrzeć do celu.
Sygnalizator wbitej sondy ninhydrynowej wyrwał go ze wspomnień. „Właściwie na co ci sonda?” – pytał Koionkovsky, ich lekarz i biolog zarazem. „Wiesz, że niektóre ziemskie sępy potrafiły wyczuć zapach zakopanej w ziemi padliny z pięciu kilometrów? Dobra, może nie jesteś sępem, ale czy naprawdę taki traper jak ty nie potrafi znaleźć martwej zwierzyny pod śniegiem?”. Lubił Koionkovskiego, lekarz nieraz musiał mu pomagać i robił to bez żadnych komentarzy. Nie to, co Frueauff, albo szczególnie rudy MacGregor. Ten to zawsze musiał coś dodać.
Zamienił szerokie narty na rakiety śnieżne i zawęził obszar poszukiwań kilkoma odczytami. Kopanie w śniegu nie było trudne, przynajmniej do pierwszej zlodowaciałej warstwy. W dole głębokim na półtora metra miał już osłonę przed wiatrem. Po kolejnym kwadransie kopania odsłonił się pierwszy fragment sierści.
Wielki ren przymarzł do podłoża i nie dał się ruszyć. Belt używał elektrycznie podgrzewanej krótkiej katany do odcinania truchła, ale i tak uszarpał się zanim dał radę przesunąć całe sztywne ciało na płachtę brezentu. Ocenił go na trzysta kilogramów. Odciął mu poroże i nogi w kolanach, odpoczął chwilę, założył liny i wygramolił się z dołu. Wyciął w śniegu coś w stylu pochylni i korzystając z podwójnego bloczka wytargał byka na powierzchnię.
Ciekawe jak Frueauff wyobrażał sobie rozkawałkowanie takiej tuszy przy minus pięćdziesięciu stopniach i takim wietrze - myślał Belt pakując się godzinę później z reniferem do namiotu, podnosząc od razu temperaturę. Na razie udało mu się wyciąć jęzor, który zjadł praktycznie na surowo, gdy tylko odtajał na płycie grzewczej. Poza tym godzinny marsz w śniegu pod lodowaty wiatr z obciążeniem trzystu kilogramów zupełnie go wyczerpał. Odmrażanie takiej masy musiało potrwać, więc wsunął się tylko do śpiwora i zgasił światło.
Wiatr wył i nie chciał przestać. Mimo tego w południe następnego dnia Belt był gotowy do dalszej samotnej drogi. „Dlaczego on ma iść sam?” – przypomniało mu się jak pytała wszystkich drobna Sandra, zazdrosna o to, że sypiał tylko z Alice. Śliczna Alice o oczach łani kilka razy przechwalała się wśród dziewczyn jak wyglądają noce spędzane z Beltem.
Może Sandra miała rację. We dwójkę byłoby raźniej, szczególnie nocami. Praca z mięsem byłaby szybsza. A tak – ile dziś przejedzie, skoro już pół dnia minęło? Dwadzieścia mil? Trzydzieści? Do czterech tysięcy jeszcze sporo brakuje. „Dwoje ludzi to za dużo na sanie” – starał się jej tłumaczyć rudy MacGregor. „Poza tym nie wiadomo, czy Belt nie potraktuje towarzysza podróży jako prowiant, he he he. Przecież nie będzie miał sondy”. Rudy MacGregor zawsze się śmiał ze swoich durnych dowcipów na jego temat, które i tak nikogo innego nie śmieszyły. Jeszcze się spotkamy – myślał Belt ruszając ostrożnie swoją karawaną na płozach. Dodatkowe sto kilo mięsa oznaczało wolniejszą jazdę.
Trzy dni później wyjechał z lasu. Tylko czy to był jeszcze las? Miliony białych kikutów drzew, jakby zaostrzone szkliste strzały wycelowane w niebo. Gdyby tak dało się je wystrzelić w górę i przedziurawić grube ciemne chmury – myślał Belt. Może w końcu dotarłoby trochę ciepłych promieni i stopiło ten śnieg. Może jeszcze coś by urosło w tym lesie. Jedyne rośliny, jakie jadł w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, to te z żołądka i jelit renifera. Były gorzkie i śmierdzące, ale na pewno wciąż miały trochę witamin. Pamiętał ostre słońce z wczesnego dzieciństwa, gdy jeszcze dało się pływać w lodowatej wodzie Zatoki Shugonów.
Pamiętał też księżyc Ginban. „Już go nie ma” – mówił wszystkim Van Dyke. „Rozwalili go i jego pył otoczył całą atmosferę. Już nie da się tu żyć. Nie ma księżyca i dlatego nas też nie będzie. Wszyscy zginiemy”. Siwy, stary głupek. Też mi nowina. Przecież i tak nikt nie jest nieśmiertelny. Nawet ten Crawford, chociaż kto go tam wie.
To nie było tak, że las dawał lepszą ochronę przed wiatrem. Ogołocony z liści i gałęzi nie był zwartą ścianą. Frueauff mówił, że dopiero jak opuści las to będzie najgorzej. Czy jest coś, gdzie Frueauff się nie mylił? Może zresztą ten port, do którego go wysłali też już nie istnieje. Może to dlatego Imroth nie wrócił. Wysłali Imrotha cztery miesiące temu z zapasami i najlepszym sprzętem, jaki mieli. A teraz najlepszym sprzętem jest Belt. Ostatnią nadzieją, jak mówił Blackhorn.
Timothy Blackhorn - dyrektor tajnej północnej placówki badawczej planety Calanis wezwał go jakiś czas temu na spotkanie. Mieli tam być wszyscy, którzy mieli coś do powiedzenia. Czyli byli po prostu wszyscy.
- Nie możemy dłużej czekać – zaczął Blackhorn, gdy tylko Belt wszedł do dolnej sali i usiadł na jedynym pustym fotelu. – Teraz twoja kolej.
Belt milczał zastanawiając się nad tym zdaniem. Czy chodzi o to, że ma się teraz odezwać? Ale, na jaki temat? Przecież przyszedł na spotkanie tak jak chcieli. Rozejrzał się po obecnych. Wszystkie twarze skierowane były ku niemu. Patrzyli w napięciu oczekując jakiejś reakcji. Chyba wiedzieli, o co chodzi, może omawiali to zanim przyszedł - pomyślał. Obserwowali go jakby miał nagle eksplodować, albo przynajmniej po raz pierwszy w życiu odpowiedzieć pełnym zdaniem, wielokrotnie złożonym. Niedoczekanie wasze.
- Dostaniesz zapasy tylko na trzy dni – dodał Berthold beznamiętnym głosem. Jakby właśnie ogłaszał, że jutro też będzie zimno, a nie, że szanse są w związku z tym zerowe.
Ale to zdanie określiło sens pierwszego stwierdzenia dyrektora.
- Iiimmrooth mmiał nna na czczteery – wyjąkał Belt.
- Ciesz się, że cokolwiek możesz dostać – dodał zastępca dyrektora.
- Ttttyyttygoodnie – dokończył.
- Poradzisz sobie bez zapasów, przecież wszyscy o tym wiemy – powiedział Blackhorn uciszając Bertholda gestem. – Przestanie wiać. Dasz radę dotrzeć do portu w piętnaście dni.
- Chhcę sso-sso-ssooondę – wymęczył.
- Imroth dostał sondę i została nam tylko jedna. Nie możemy ci jej dać.
Niektórzy patrzyli gdzieś przed siebie, ktoś odchrząknął. Przebycie czterech tysięcy mil w takich warunkach bez zapasów było misją absolutnie niewykonalną. Dla normalnego człowieka. Blackhorn chyba ciągle zakładał tak jak większość w bazie, że Belt nie potrafi liczyć i nie wie ile można pokonać w dwa tygodnie. Bo o tym, że Belt nie jest normalny przekonani byli wszyscy.
- Tylko ty możesz tam dotrzeć – dodał przekonująco Van Dyke. - Natura cię stworzyła do tego właśnie zadania.
- I żeby nas uratować – dołączyła Alice patrząc błagalnie na niego swoimi wielkimi brązowymi oczami. – Uratuj nas, Belt.
Przez następne dni wszyscy go unikali, wręcz chowali się w labiryncie podziemnych korytarzy i kondygnacji. A on chodził od osoby do osoby i żebrał o sprzęt. O sondę, o diody, o dodatkowe sanie, o zbrojony namiot, a nawet o zwyczajne linki. Wiedział, że nie ma daru przekonywania, lecz znał najlepiej z nich wszystkich warunki na zewnątrz. I to, co jest istotne do przeżycia kilku tygodni na czterdziestostopniowym mrozie przy nieustannie wiejącym wietrze i zacinającym śniegu. Był ich głównym żywicielem ostatnich trzech lat, najlepszym poszukiwaczem zamarzniętych zwierząt.
To było siedem tygodni temu i czas się zaczął zacierać.

Calanis (SF - fragment opowiadania)

3
tomek3000xxl pisze: Ile dajesz, tyle dostajesz
Kiedyś było takie fajne opowiadanie "A tobie dwa razy tyle". Ta idea rozwiązałaby wiele problemów na świecie, dajesz zło, dostajesz dwa razy tyle zła, w kwestii dobra podobnie, choć tutaj szacowni Weryfikatorzy mogliby się wzajemnie zagłaskać na śmierć :D .
Teksty czasem komentuję, sporadycznie, ale to wynika z przekonania, że jako początkujący mogę dawać zupełnie błędne wskazówki.
Obiecuję, że brutalnie i złośliwie skomentuję Twoje dwa następne teksty w dziale miniatur i/lub opowiadań (w przypadku, gdy mi się nie spodobają), jeśli napiszesz tu swoje krytyczne uwagi odnośnie powyższej próby.
I dziękuję za komentarze moich miniatur, pamiętam przecież.

Calanis (SF - fragment opowiadania)

4
Ja też jestem na poczatku, ale staram się wytykać innym błędy. W moim odczuciu negatywny komentarz jest lepszy, jeżeli oczywiści wytyka prawdziwe niedociągnięcia. Bez urazy Miras, chciałem cię tylko lekko zmotywować. Pewnie, że nie napiszemy komentarza jak Rubia, Margot czy Thana, ale pomęczyć się trochę z tekstem, takiego co tu debiutuje i uczy się, to przecież jesteś w stanie zrobić :) Tam na głównej stronie jest ponad setka bardzo dobrych komentarzy do konkuru w 2018 i można się sporo nauczyć. :)
Turniej o Puchar Administratora WM 2018 - zaraz pod wielkim napisem WERYFIKATORIUM

Added in 1 hour 1 minute 52 seconds:
Miras pisze: a zesztywniałe od mrozu palce nie miały już dobrego czucia.
JAK zesztywniałe, to wiadomo, że czucia nie miały :)
Miras pisze: Przewrócone drzewo, przy którym się chwilę temu zatrzymał, leżało na osi wschód-zachód, według aktualnego bieguna, a wiało zawsze z północy. Zbliżając się do wielkiego oblodzonego pnia od jego południowej strony już wiedział, że to dobre miejsce na postój. Wiało od tygodni i wcale nie chciało przestać, choć Frueauff i cała ta żałosna ekipa z placówki twierdziła, że będzie inaczej. Pieprzeni teoretycy.
Muszę iść po kompas, zgubiełem się :ups:
Miras pisze: materiał namiotu natychmiast usztywnił się, dając schronienie
To by można lepiej napisać
Miras pisze: Albo jak starzec u schyłku życia.
to niepotrzebne
Miras pisze: Stary siwy głupek. Coś tam kiedyś przeczytał czy może usłyszał i się tylko wymądrzał. Kolejny niepotrzebny naukowiec z bożej łaski. Specjalista od nazywania wszystkiego.
Krócej i intensywniej

No niestety nie porwało mnie. Wcześniejsze kawałki miałeś lepsze...
Jeżli muszę wracać i czytać jeszcze raz, żeby ogarnąć co się dzieje. Zbedne nadopisy niektórych rzeczy i czynności plus to co działo się wcześniej, zrobiły mi burdel w głowie. Wyobraź sobie 400 stronicową książkę i jak musisz czytać jeszcze raz, żeby ogarnąć. To nie biblia dla katolików, żeby ją studiować

Calanis (SF - fragment opowiadania)

5
A mnie się podobało. Fajny rytm, różna długość zdań. Choć nie przepadam za określeniami typu "wyjąkał", "wymęczył" po wypowiedzianych kwestiach. Gdzieś czytałem, że tak naprawdę wszystkie dialogi da się załatwić zwrotami "powiedział", "odparł", a cała reszta (charakter wypowiedzi) powinna wynikać z kontekstu. Ogólnie plus!

Calanis (SF - fragment opowiadania)

6
Kalikst - dziękuję za komentarz. Dla mnie zwrot "powiedział" za długim i męczącym jąkaniem nie za bardzo pasuje, dlatego "wyjąkał".

Tomek - . Tym razem napisałem spokojniej, bo to z takiej nostalgii za Bułyczowem i Strugackimi. Właśnie nie chciałem, żeby jak to zwykle u mnie - rach-ciach i załatwione. Akcje w tym opowiadaniu są (coś jak w moim ślubie, choć bez wulgaryzmów), ale trochę dalej. Tutaj ich nie pokazałem bo od razu by ktoś znowu napisał, że do połowy fajne a potem łubudubu i do kitu.
Ale...
tomek3000xxl pisze: Muszę iść po kompas, zgubiłem się
Informacja, że "wschód-zachód według aktualnego bieguna" mówi głównie o tym, że położenie bieguna się zmienia. Wieje z północy a on doszedł do pnia z południa (a pień leży w poprzek), więc miał osłonę przed wiatrem. To przecież proste jest.
tomek3000xxl pisze: JAK zesztywniałe, to wiadomo, że czucia nie miały :)
No tutaj mam inne doświadczenia - to, że mam coś zesztywniałe nie znaczy automatycznie, że nie ma w tym czucia ;)

I jeszcze raz wracając do dłuższych opisów - chciałem uniknąć podejrzanie szybkiego tempa przemieszczania się bohatera w czasie zimowego kataklizmu na bardzo dużą odległość, tak jak to zrobili w ostatnim sezonie GOT. Trzeba było poczuć to zmęczenie i monotonię.
Dzięki za przejrzenie! :)

Calanis (SF - fragment opowiadania)

7
Ja właśnie lubię rach - ciach i załatwione :) Nie jestem wymagającym odbiorcą i jeżeli tekst od razu do mnie nie trafi, to zaczynam ziewać, a czytać po raz n- ty nie zamierzam. Że mi tekst nie podszedł, to nie znaczy, że jest zły :) Piszesz nieźle, co pokazał nawet ostatni czy poprzedni konkurs miniatur :)
To moja osobista opinia, którą najlepiej zlać ciepłym moczem :)
O widzisz, to się może przydać...
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis ... 13675.html

Calanis (SF - fragment opowiadania)

8
Mi się podobało. Napisane IMHO prawidłowo, większych potknięć z marszu nie zauważyłam. I zaczyna być ciekawie. I to może właśnie być problem – początek. Jestem fanką SF i strasznie się ucieszyłam, że wreszcie… A tu przez pierwsze 6 akapitów – survival w tajdze. Nawet trudno było się zorientować, że to obca planeta. No, znudziło trochę, sorry. I to nie to, że źle napisane, broń Boże, bardzo dobry i żywy opis, tylko rozminęło się z oczekiwaniami. Jako początek powinno tam być coś więcej z tego SF, coś co pociągnie mnie dalej, jakieś napomknięcie tu i tam, a tak, gdybym nie miała SF w tytule, mogłabym to odłożyć na bok.

Jednak jak już to przebrnęłam - niezłe. Opisy postaci, ich wzajemne relacje, zwłaszcza ciekawa postać głównego bohatera, naprawdę wciąga. I jestem ciekawa, co będzie dalej.
Tak w ogóle, to, jak już wspomniałam, większych potknięć nie zauważyłam ale po dokładniejszym przyjrzeniu jednak coś tam się znalazło.
Belt wrócił do sań i zaczął wyciągać elementy szkieletu namiotu. Arktyczny wiatr targał nim podczas pracy i gorzka świadomość, że miał rację wcale nie poprawiła mu humoru.

Tu się troszeczkę zgubiłam. Że miał rację w czym? Że: Nie było już czasu na szukanie lepszego schronienia, czy też, że: choć Frueauff i cała ta żałosna ekipa z placówki twierdziła, że będzie inaczej.
Cieszył się przy tym jak dziecko. Albo jak starzec u schyłku życia.
Nie uważam, żeby to było niepotrzebne powtórzenie. To zdanie jak najbardziej łączy się z resztą tekstu.
Nie umiała go wygnać z niby-klasy i zdesperowana wzywała Blunta. Ojca nie było w placówce i nie miał go kto bronić. Stary wielki Blunt przychodził więc z grubym kablem i rozwiązywał problem. A Imroth siedział z tyłu i płakał. Odnajdzie kiedyś Imrotha i mu powie o wszystkim.
Tu się pogubiłam. Kto to Blunt? I że to nie ojciec, trochę mi zajęło żeby się połapać. I w ogóle cała ta sytuacja kompletnie niejasna, co, kto, kiedyś w przeszłości? Pewnie później zostanie wyjaśnione?
myślał Belt pakując się godzinę później z reniferem do namiotu, podnosząc od razu temperaturę.
Małe potknięcie. Bo ze zdania wynika, że podniósł temperaturę pakując się razem z zamarzniętym reniferem do namiotu. Przez to raczej by ją obniżył. Wiem o co ci chodzi ale zdanie kuleje.
Poza tym godzinny marsz w śniegu pod lodowaty wiatr z obciążeniem trzystu kilogramów zupełnie go wyczerpał. Odmrażanie takiej masy musiało potrwać, więc wsunął się tylko do śpiwora i zgasił światło.
Trochę wishiwashi. Może lepiej:
Godzinny marsz w śniegu pod lodowaty wiatr z obciążeniem trzystu kilogramów zupełnie go wyczerpał a odmrażanie takiej masy musiało potrwać, więc wsunął się tylko do śpiwora i zgasił światło.
Jedyne rośliny, jakie jadł w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, to te z żołądka i jelit renifera. Były gorzkie i śmierdzące, ale na pewno wciąż miały trochę witamin.
Tu dla nieobeznanych z survivalem miło byłoby napomknąć, po co on w ogóle te gorzkie i śmierdzące jadł.
tomek3000xxl pisze: Zbedne nadopisy niektórych rzeczy i czynności plus to co działo się wcześniej, zrobiły mi burdel w głowie. Wyobraź sobie 400 stronicową książkę i jak musisz czytać jeszcze raz, żeby ogarnąć. To nie biblia dla katolików, żeby ją studiować
No, o gustach się nie dyskutuje. Ja mam przeciwne zdanie. Jak już wspomniałeś coś „z nostalgii za Bułyczowem i Strugackimi”, i właśnie tak mi się podoba. Ale najważniejsze przecież jest, co ty chcesz przekazać i w jakiej formie. Jak dla mnie – byle tak dalej.

I tu jeszcze taka malutka uwaga co do postaci kobiecych. Nie wiem jaki masz ogólny zamysł, być może takie ich przedstawienie ma jakieś znaczenie, może rzeczywiście Belt tak je widzi, nie tylko zresztą kobiety, ale tu poruszasz się już na granicy political correctness. Czy to wizja Belta czy autora? Dla Belta wszyscy ludzie są głupi, wszystkimi gardzi, pytanie tylko z jakich powodów i jak to się przejawia. Sorry, to trochę o niuansach, chciałabym tylko, żebyś zwrócił na to uwagę.

A, i jeszcze:
(to gdzieś jedna trzecia całości).
Naprawdę? To potem akcja musiała sporo przyspieszyć? Szkoda. Przy takich opisach liczyłabym na książkę. :D
A na poważnie, dasz się namówić do przesłania mi tych pozostałych 2/3? :>
Dream dancer

Calanis (SF - fragment opowiadania)

9
Medea33 - dziękuję za ogólny feedback i szczegóły.
Medea33 pisze: Tu się troszeczkę zgubiłam. Że miał rację w czym?
Fakt, trochę niejasne może być, miało chodzić o to, że jednak non stop wiało przez ostatnie tygodnie.
Medea33 pisze: Tu się pogubiłam. Kto to Blunt?
Blunt to postać trzecioplanowa, której nie warto było głębiej opisywać. Po prostu był tam taki stary Blunt. Coś tam się gdzieś pod koniec wyjaśni.
Medea33 pisze: Małe potknięcie. Bo ze zdania wynika, że podniósł temperaturę pakując się razem z zamarzniętym reniferem do namiotu. Przez to raczej by ją obniżył.
Tu się nie zgadzam. Gdybym napisał, że temperatura się podniosła, to byłoby tak jak piszesz, czyli źle. Napisałem, że Belt podniósł temperaturę (tak jakbym napisał, że włączył światło). Energię elektryczną miał.
Medea33 pisze: Trochę wishiwashi. Może lepiej:
Jest lepiej tak jak piszesz, masz rację.
Medea33 pisze: malutka uwaga co do postaci kobiecych
Bohater miał krytyczny stosunek do prawie wszystkich. Jestem baaardzo daleko od traktowania jakiejkolwiek grupy inaczej. To może widać w moich innych próbach dostępnych na forum, nie ma powtarzalnej reguły.

Odnośnie całości - no nie wiem. Mam obawy. Skoro wychodzi na to, że nudno, to chyba szkoda Twojego czasu. Może ktoś się jeszcze wypowie obiektywnie co do takiego tempa narracji. Jeśli się to potwierdzi, to wstawię jakieś space opera.

Pozdrawiam!

Calanis (SF - fragment opowiadania)

11
Miras pisze:Medea33 pisze:
Source of the post Tu się pogubiłam. Kto to Blunt?

Blunt to postać trzecioplanowa, której nie warto było głębiej opisywać. Po prostu był tam taki stary Blunt. Coś tam się gdzieś pod koniec wyjaśni.
Tu chodzi o nagłe wprowadzenie obcej postaci. zjawia się nie wiadomo skąd i po co, zrobił się bałagan. tym bardziej że:
zdesperowana wzywała Blunta. Ojca nie było w placówce
tak z rozpędu wydaje się, że Blunt to ojciec, i że go nie ma, dopiero musiałam pomyśleć że bohater ma przecież inne nazwisko, ale też na "B"
Bardziej przejrzyście było by np: zdesperowana wzywała Blunta. W tych przypadkach gdy ojca nie było w placówce, Blunt zajmował się chłopakiem.
Miras pisze:Medea33 pisze:
Source of the post Małe potknięcie. Bo ze zdania wynika, że podniósł temperaturę pakując się razem z zamarzniętym reniferem do namiotu. Przez to raczej by ją obniżył.

Tu się nie zgadzam. Gdybym napisał, że temperatura się podniosła, to byłoby tak jak piszesz, czyli źle. Napisałem, że Belt podniósł temperaturę (tak jakbym napisał, że włączył światło). Energię elektryczną miał.

Napisałam też, że rozumiem co masz na myśli, ale że to nie jest w tym zdaniu, IMO, dość jasne. a wystarczyłoby tylko dodać coś w guście:
"myślał Belt pakując się godzinę później z reniferem do namiotu, podkręcając od razu temperaturę na grzejniku."
Miras pisze:Odnośnie całości - no nie wiem. Mam obawy. Skoro wychodzi na to, że nudno, to chyba szkoda Twojego czasu.
A ja tu się obrażę. :D Gdzieś indziej przecież napisałam, że
coś „z nostalgii za Bułyczowem i Strugackimi”, i właśnie tak mi się podoba.
Niedokładnie mnie zrozumiałeś. Miałam na myśli, że czytając początek niecierpliwie czekałam na SF, coś co mnie wprowadzi w ten "obcy" świat, jakieś napomknięcie, coś jak: "Calanis była lodową planetą", " ten śnieg bardzo przypominał ziemski, może oprócz...", a dostałam syberyjską tajgę i po prostu zastanawiałam się czy trafiłam na właściwy tekst. Tylko o to mi chodziło, o to zdezorientowanie .

Więc jeszcze raz, nie jest nudno , IMHO jest ciekawie. Akcja rozwija się powoli, co może niektórym nie odpowiadać, ale mi pasuje. To dobrze, jeśli można tak krok po kroku zagłębić się w ten świat i w samego bohatera. Dzięki temu nabiera to wszystko głębi i życia, nie jest to jeszcze jedna rozwalanka i pościgi statkami kosmicznymi. Dlatego też napomknęłam o książce i stąd też moje zapytanie, czy dasz się namówić do przesłania mi tych pozostałych 2/3? Jestem ciekawa co Belt odkryje i jak zagra na nosie tej zasuszonej zgrai 8) .
Dream dancer

Calanis (SF - fragment opowiadania)

12
Arktyczny wiatr targał nim
Później dostajemy informację, że Belt nie jest na Ziemi. Na tamtej planecie też jest Arktyka?
Przewrócone drzewo, przy którym się chwilę temu
...chwilę wcześniej. W narracji w czasie przeszłym nie ma żadnego "temu", "wczoraj", ani żadnych innych wyrażeń mających znaczenie tylko w odniesieniu do chwili obecnej.
leżało na osi wschód-zachód, według aktualnego bieguna, a wiało zawsze z północy.
Zgadzam się z Autorem, to dość zrozumiały opis.
Przy okazji: nie zgadzam się, że należy wyjaśniać, po co jadł śmierdzące i gorzkie. Nie trzeba się znać na survivalu, wystarczy skończyć podstawówkę.
Wiatr jeszcze bardziej przybrał na sile
Wiatr przybrał na sile.
a zesztywniałe od mrozu palce nie miały już dobrego czucia.
Raczej on nie miał czucia w palcach.
gruby materiał namiotu natychmiast usztywnił się, dając schronienie. Przeniósł potrzebne rzeczy
Materiał przeniósł.
Głód wypchnął Belta z namiotu dwa dni później. Miał już też serdecznie dość nieustannego wycia,
Głód miał dość.
Jedno czerwone mrugnięcie co dziesięć sekund. Punkt zero. Po każdych kilkunastu metrach stawiał kolejny wskaźnik z ostro migającą czerwoną diodą, każda następna mrugała o jeden raz więcej. Tylko w ten sposób mógł odnaleźć w tej zadymce powrotną drogę do sań.
Załóżmy, że człowiek jest w stanie rozróżnić i policzyć, powiedzmy, 5 mrugnięć w ciągu sekundy (zobaczyć jest w stanie 10, ale chodzi jeszcze o to, jak szybko poradzi sobie z liczeniem jego mózg)
Po ok. 50 znacznikach, czyli nieco powyzej 500 metrów system staje się bezużyteczny.
Właściwie wszystko, co miał było mu niepotrzebne. Tak między sobą mówili, myśląc głupio, że ich nie słyszy.
Kto mówili i kto kogo nie słyszy? Bo z poprzedniego akapitu wynika, że mówili Belt i Alice.
Sygnalizator wbitej sondy ninhydrynowej wyrwał go ze wspomnień.
Mam wątpliwości, czy w takich temperaturach taki sposób wykrywania mięsa by zadziałał. Raz, że nie ma bakterii rozkładających białka a dwa, temperatura to ruch czasteczek. Niska to mało ruchliwe cząsteczki i mało chemicznego "śladu" (wiatr nie pomaga, bo padlina leży pod metrami śniegu). Ale ok, to jest do dyskusji.
Wielki ren przymarzł do podłoża i nie dał się ruszyć. Belt używał elektrycznie podgrzewanej krótkiej katany
Nie ma czegoś takiego, jak krótka katana. Poza tym do takiego zadania raczej przyda się solidny majcher, a nie takie fifirifi.
Ciekawe jak Frueauff wyobrażał sobie rozkawałkowanie takiej tuszy przy minus pięćdziesięciu stopniach i takim wietrze - myślał Belt pakując się godzinę później z reniferem do namiotu, podnosząc od razu temperaturę.
Przedpiścy mają rację: napisałeś z grubsza, że wniesienie rena spowodowało podniesienie temperatury. Chodziło Ci pewnie o "wniósł rena i zaraz potem włączył ogrzewanie".
Na razie udało mu się wyciąć jęzor, który zjadł praktycznie na surowo, gdy tylko odtajał na płycie grzewczej.
Po co Belt właził na płytę grzewczą?
No dobra, czepiam się.
Odmrażanie takiej masy musiało potrwać, więc wsunął się tylko do śpiwora i zgasił światło.
Rozmrażanie?
Śliczna Alice o oczach łani kilka razy przechwalała się wśród dziewczyn jak wyglądają noce spędzane z Beltem.
Ugh.
Pamiętał też księżyc Ginban. „Już go nie ma” – mówił wszystkim Van Dyke. „Rozwalili go i jego pył otoczył całą atmosferę.
Dobra, potrzebuję kapitana. Na pewno po czymś takim pył otoczyłby atmosferę, a nie wlazł w jej górne warstwy?
- Iiimmrooth mmiał nna na czczteery – wyjąkał Belt.
Belt się jąka, bo ma wadę wymowy, czy nagle z turbo kafara "co to nie ja" gardzącego wszystkimi i wszystkim stał się nastoletnim ministrantem? Już kij z jąkaniem, z całej sceny wynika, że jest niepełnosprawny intelektualnie (nie umie się sensownie odezwać). Wcześniej jakoś dawał radę formułować myśli, a przecież narrator siedział w jego głowie. Dafuq?

Ogólnie...

Jest sporo usterek, mieszasz podmioty i ciągle wyskakuje to "temu".

Do tego bohater... OK, rozumiem, że dostajemy jego obraz widziany jego własnymi oczyma, więc częściowo mamy "hur dur, jestem boski i wszyscy mogą mnie cmoknąć", a częściowo to, że inni mają go za kretyna. I rozumiem, że wizje pochodzące z czyjejś głowy nie muszą być ani spójne, ani logiczne, bardzo często osoby mające problemy z samooceną popadają w skrajności i nie widzą niczego dziwnego w wewnętrznie sprzecznym wyobrażeniu o sobie, ale mamy tu też fragmenty dialogów, a te rozmowy chyba naprawdę miały miejsce i nie są wyobrażeniem bohatera. A z nich też wynika mało spójny obraz (chyba, że te wszystkie zachwyty są tak naprawdę szyderstwem).

Poza tym jednak tekst czytało się całkiem nieźle. Nic mnie nie znudziło, tempo jest dobre, a zarysowany problem dość ciekawy. Zdecydowanie zaletą tekstu jest sposób odsłaniania historii poprzez przeplatanie informacji o aktualnych problemach i poczynaniach postaci jej skojarzeniami, wspomnieniami a nawet złorzeczeniem. Dobrym pomysłem jest także wyjaśnienie roli poszczególnych sprzętów przez pytania pozostałych postaci. Zgrabnie unikasz zmory fantastyki: miniwykładów.

W sumie powstaje z tego dość przyswajalna historia. Swoją drogą momentami wiało mi "Panem lodowego grodu", pewnie przez katanę i antypatycznego bohatera.

Calanis (SF - fragment opowiadania)

13
MargotNoir - bardzo dziękuję. Taka dokładna analiza na pewno zajmuje sporo czasu, więc naprawdę bardzo ją cenię, tak jak i poprzednie.

Ewidentne błędy z podmiotami zdań i stosowaniem czasów nie podlegają dyskusji.
Przemyślenia bohatera, który nie jest w 100% człowiekiem (czego w tym fragmencie jeszcze nie widać), są do dyskusji. Wiem, nie jest to ewidentnie wyoślone w załączonym tekście, aczkolwiek kilka sygnałów było.
W kwestiach dotyczących logiki będę się bronił, ale nie po to, żeby coś udowodnić, bo to i tak opowiadania nie uratuje. Tak się trochę poczepiam.
MargotNoir pisze: Na tamtej planecie też jest Arktyka?
Nie widzę problemu aby określenie 'arktyczny wiatr' było używane w przyszłości poza ziemską północną pólkulą jako określenie charakteryzując rodzaj wiatru.
MargotNoir pisze: Wiatr przybrał na sile.
Gdybym napisał, że bardzo silny wiatr po prostu "przybrał na sile", byłoby śmiesznie.
MargotNoir pisze: Po ok. 50 znacznikach, czyli nieco powyzej 500 metrów
Nie napisałem, że stawiał sondy co 10 metrów (?), ani, że w przypadku kilku sygnałów przerwa 10-sekundowa się zmniejsza. Ani jak silne jest światło ani jak dobry miał wzrok (choć kilka ogólnych wskazówek o jego zdolnościach było). Nie zgadzam się z takim wyliczeniem.
MargotNoir pisze:
z poprzedniego akapitu wynika, że mówili Belt i Alice.
A z pierwszego akapitu wynika, że jednak było więcej ludzi w miejscu, z którego wyruszył. Nie wiem dlaczego te dwa akapity miałyby być odrębną częścią.
MargotNoir pisze: czy w takich temperaturach taki sposób wykrywania mięsa by zadziałał
Wydaje mi się, prawie ze 100% pewnością, że czułość urządzeń analitycznych będzie w przyszłości znacznie wyższa niż obecnie. Można jednak jakiś postęp technologiczny założyć, skoro akcja jest na innej planecie...
MargotNoir pisze: do takiego zadania raczej przyda się solidny majcher
Nie. Solidny nóż jest za krótki, żeby przejechać nim pod ciałem dorosłego renifera (załóżmy, że to zwierze to renifer czy łoś). Musiałby wpychać rękę w zmarznięty śnieg po łokieć z jednej i drugiej strony. Użyte określenie krótka katana, mówi o ostrzu około 50-60 cm i to według mnie jest ok. Nie musi być toporna, bo napisałem że podgrzewana. Do wycinania śniegu wystarczy, zaręczam. A mogłem napisać, że mieczem świetlnym Jedi i byłoby jasne...
MargotNoir pisze: Chodziło Ci pewnie o "wniósł rena i zaraz potem włączył ogrzewanie".
Chodzilo mi o to, że wykonał dwie czynności: "wpakował" się do namiotu z reniferem i podniósł temperature. On to zrobił ręcznie. Ten podmiot. Podniósł temperaturę poprzez (w domyśle) zmianę ustawień docelowej temperatury (wewnątrz namiotu) aktywnego urządzenia grzewczego zasilanego pradem z bardzo wydajnych i pojemnych przyszłościowych akumulatorów/baterii.

Płyta grzewcza, rozmrażanie - ok, tu masz rację. Uśmiałem się..
MargotNoir pisze: Ugh.
Ale o co chodzi - że się przechwalała, czy że ma oczy łani? Belt nie był w 100% człowiekiem. Dobra, już wiem, pewnie chodzi o to, że kobiety nigdy nie rozmawiają ze sobą o takich sprawach. Nie jestem kobietą, po prostu nie wiedziałem, sorry.
MargotNoir pisze: pył otoczyłby atmosferę, a nie wlazł w jej górne warstwy?
Może by i wlazł. Zależałoby od czasu, sił grawitacji, wielkości cząstek, prędkości obrotowej planety, jej masy. Unikając miniwykładu pozostawiłbym "otoczyły", jako przyczynę gwałtownego ochłodzenia.
MargotNoir pisze: z całej sceny wynika, że jest niepełnosprawny intelektualnie (nie umie się sensownie odezwać)
Ugh. Podobnie myśleli mieszkańcy stacji, z której wyruszył Belt. Jąkanie nie jest wyznacznikiem niepełnosprawności intelektualnej. Belt był ogólnie inny. Wyglądał inaczej (to odkrywam w jednej z końcowych scen opowiadania, stąd też zdanie o Alice...). Był wśród ludzi na odciętej przez lata stacji osamotniony, nierozumiany i ignorowany. W dzieciństwie czasem bity jak pies, szczególnie po tym gdy jego ojciec zginął (to jest gdzieś dalej). Bali się go i był im potrzebny. Zostawmy to... Tak to jest jak się wstawia fragment a pewne informacje się układają w całość dopiero pod koniec.

Twoja ogólna ocena jest ostrożnie pozytywna, dziękuję. Pana Lodowego Ogrodu oczywiście czytałem, pierwsza część jest super, w następnych pewne rozwiązania mnie drażniły. Nie wzorowałem się na tym, ani na żadnej innej historii, choc nieraz myśle, że po przeczytaniu pewnie już tysiąca opowieści (choćby cała Fantastyka od pierwszego numeru) może się wydawać, że się samemu coś wymyśliło a to tkwiło gdzieś w podświadomości oderwane od źródła. Ciężko potem udowodnić, że się nie wzorowało. Podobnie chyba jest z twórcami muzyki.

Dziękuję i pozdrawiam.

Calanis (SF - fragment opowiadania)

14
Nie widzę problemu aby określenie 'arktyczny wiatr' było używane w przyszłości poza ziemską północną pólkulą jako określenie charakteryzując rodzaj wiatru.
W przyszłości może i tak, ale na to przyjdzie Ci jeszcze poczekać, bo zdaje się piszesz ziemską polszczyzną 21 wieku, a w niej "arktyczny" nie znaczy "zimny", tylko "związany z Arktyką/biegunem północnym ". Swoją drogą zaadaptowanie tego terminu do planety, na której bieguny magnetyczne się przesuwają i nie mają związku z klimatem jest tym mniej prawdopodobne.

Co do ninhydryny i świateł: ok, aczkolwiek:
Nie napisałem, że stawiał sondy co 10 metrów (?)
Co kilkanaście, a ja napisałam "nieco powyzej 500m" gwoli ścisłości. Ale OK, przerwa mogła się nie zmniejszać, niech będzie.

Co do katany: nadal uważam, że to niepotrzebne przekombinowanie. Mimo podgrzewania trzeba jednak włożyć w taką czynność sporo siły i mieć solidne, trwałe narzędzie najlepiej o ząbkowanym ostrzu i odporne na siłę przyłożoną z boku (chociażby dlatego, że żadna ilość ciepła nie sprawi, że truchło zacznie lewitować). Poza tym długość to właśnie jedna z ważniejszych cech, jakie katanę definiują i odróżniają od wakizashi. Jak nie chcesz noża/maczety, to dajże Beltowi po prostu jakieś odpowiednie, solidne narzędzie własnego pomysłu, bo "podgrzewana krótka katana" brzmi głupio i nie widzę żadnego, absolutnie żadnego powodu, by to miała być akurat katana poza fascynacją bronią Wschodu rozpowszechnioną wśród fanów fantastyki. Trochę tak, jakby napisać, że siedemnastowieczny szwedzki marynarz kroił chleb karate chopem tylko dlatego, że lubisz filmy o sztukach walki.

Co do renifera ogrzewającego namiot: warto na Wery poszukać tematu "ręka na czole". Bronisz się zupełnie niepotrzebnie, Twoja wizja na niczym nie straci, jeśli napiszesz to zdanie poprawnie. A jest źle napisane z dwóch powodów:
- imiesłów współczesny wskazuje, że dwie czynności wykonuje się jednocześnie, czyli Belt dokładnie w momencie wchodzenia do namiotu, przy otwartym wejściu i z padliną na plecach podniósł tę temperaturę. Nie wiem jak, bo jak mniemam miał zajęte rece. Grzanie obsługiwała Alexa? Jeśli tak, to musisz napisać, że rzucił taką komendę. A jeśli nie ma Alexy i trzeba wcisnąć jakiś guziczek, to każdy normalny by najpierw wniósł łosia, a potem coś kombinowł dalej.
- Belt mógł podkręcić grzanie, zmienić ustawienia termostatu, włączyć farelkę, zacząć chuchać, cokolwiek, ale nie mógł faktycznie podnieść temperatury w namiocie w ułamku sekundy i to jeszcze wnosząc renifera. Wiem, że czasami stosuje się taki skrót myślowy, ale to działa wtedy, gdy mamy kontekst: ktoś stoi przy termostacie, kręci gałką, podnosi temperaturę w domyśle ustawioną na urządzeniu jako docelowa, a nie faktyczną aktualną temperaturę w pomieszczeniu. Tutaj nie mamy takiego kontekstu. Napisałeś, że Bolt wchodzi i pyk, nagle magicznie w tej samej sekundzie w namiocie jest cieplej. Pogódź się z tym: to właśnie oznacza zdanie, które obecnie znajduje się w tekście. Jeśli masz zamiar bronić się postępem technologicznym i superwydajnym AC czytającym w myślach to... ręka na czole.
Gdybym napisał, że bardzo silny wiatr po prostu "przybrał na sile", byłoby śmiesznie.
Naturalnie, dlatego nie zalecałam pisać "silny wiatr przybrał na sile", a "wiatr przybrał na sile". Jeśli wiatr przybiera na sile "jeszcze bardziej", to do czego odnosi się "jeszcze bardziej"? Do tego, że już wcześniej przybrał na sile, a teraz przybrał ponownie, jeszcze bardziej, niż wtedy, prawda? Bo jeśli chcesz napisać, że wiatr stał się silniejszy, niż wcześniej (niezależnie od tego, jak silny był wcześniej) to właśnie takie znaczenie ma konstrukcja "Wiatr przybrał na sile" i żadne "jeszcze bardziej" nie jest potrzebne.
A z pierwszego akapitu wynika, że jednak było więcej ludzi w miejscu, z którego wyruszył
No to nie ma wyjścia, trzeba umieścić ten fragment po pierwszym akapicie, a nie po tym, w którym występują Belt i Alice :)
Nie oczekuj, że czytelnik będzie Ci czytał w myślach. I ok, nie twierdzę, że nie da się domyślić o jakich "onych" chodzi, ale po co mieszać, wybijać czytelnika z rytmu i irytować? Zagadki i niejasne sformułowania zostaw sobie na miejsca, w których będą czemuś służyć.

Nie zrozum mnie źle: lubię trudne teksty, takie, które wymagają od czytelnika ruszenia głową, ale to dotyczy sytuacji, w których autor celowo unika wyjaśnień, rzuca "okruszki chleba", namawia do interpretacji i domysłów, by wciągnąć czytelnika głębiej w tekst i dać mu jak największą rolę jako współtwórcy tego obrazu, jaki po lekturze lub w czasie lektury rodzi się w czytelniczej głowie. To jest dobre pisanie. Przerzucanie na czytelnika odpowiedzialności za rozumienie tekstu w jego najprostszej, językowej warstwie, bo autor nie panuje nad językiem i nie wie, jak przekazać, co ma na myśli to nie jest dobre pisanie.
Dobra, już wiem, pewnie chodzi o to, że kobiety nigdy nie rozmawiają ze sobą o takich sprawach. Nie jestem kobietą, po prostu nie wiedziałem, sorry.
Moje Ugh dotyczyło tego, że to kolejna cegiełka do obrazu Belta jako antypatycznego fanfarona.

Jeśli jednak fragment ma zostać w tekście (nie mówię, że jest zły, mówię, jak go odbieram, a Twoja sprawa, jakiego bohatera chcesz pokazywać) to warto zwrócić uwagę na wspomniany przez Ciebie aspekt. Czy kobiety rozmawiają o "tych sprawach"? Zależy, co masz na myśli pisząc "te sprawy".

Jeśli chodzi o seks to nie ma problemu: Kobiety bardzo często rozmawiają o seksie.
Jeśli chodzi o przechwalnie się: tu może być problem. Nie przypominam sobie, bym słyszała, żeby kobieta chwaliła się podbojami lub w ogóle kojarzyła rozmowy o seksie z "chwaleniem się". To raczej zaspokajanie ciekawości, wymiana obserwacji i rad. Zresztą jeśli nawet, to przecież kobieta będzie się chwalić własnymi osiągnięciami, umiejętnościami, opanowanymi technikami itp, a nie tym, jak wyglądają noce z konkretnym partnerem - przecież on to nie ona, dlaczego miałaby się chwalić, opowiadając o nim, skoro z każdym innym partnerem jest dokładnie tą samą osobą i potrafi to samo?
Dla dodania realizmu psychologicznego warto zrezygnować z chwalenia się (lub jakoś dać do zrozumienia, że to tylko Belt interpretuje te rozmowy jako "chwalenie się" nim, bo nie rozumie, że można inaczej).

Co do jąkania: samo jąkanie faktycznie o niczym nie świadczy, ale to, że Belt nie potrafi sklecić zdania już tak. Może po prostu błędem było przytulanie narratora tak blisko do postaci, przez co czytelnik naturalnie zaklada, że część zdań (zwłaszcza komentarze) to właśnie myśli Belta, a zatem naturalnie uznaje go za co najmniej przeciętnie inteligentnego człowieka (czy tam nie czlowieka, nieważne). Na zebraniu natomiast widzi ćwierćmózga i dodatkowo dostaje komentarz, że z Beltem faktycznie jest coś nie tak, skoro inni sądzą, że nie umie on liczyć. Nie chodzi o to, że infomacji jest za mało, a o to, że te, które są w tym fragmencie już są sprzeczne.

Co do PLO: spokojnie, nie zarzucam plagiatu, mówię tylko, że wyczuwam podobny klimat.

Zresztą pewne rozwiązania (jestem sam w terenie i musze uratować wioskę/kraj/planetę/kosmos; miałem trudne dzieciństwo i teraz nikt mnie nie rozumie; wszystkimi gardzę, ale panienki na to lecą) są w fantastyce tak powszechne, że można je uznać za toposy i archetypy, a to daje free pass na korzystanie pełnymi garściami w tekstach przeznaczonych dla ludzi, którzy takie elementy po prostu lubią.

Calanis (SF - fragment opowiadania)

15
MargotNoir pisze: związany z Arktyką/biegunem północnym
Skoro teoretyzujemy, uprawdopodobniamy: podczas kolonizacji nowych lądów odkrywcy/osadnicy nadawali wielu miejscom dobrze znane nazwy ze swoich krajów. To samo może się zdarzyć na nowo odkrytych planetach. Jest zimny obszar - nazwijmy go po swojsku Arktyką. Kto zabroni... To kwestia wyobraźni.
MargotNoir pisze: Co do katany: nadal uważam, że to niepotrzebne przekombinowanie.
Ja tak nie uważam. Przekombinowaniem byłoby dokładne opisywanie narzędzia z podgrzewanym ostrzem do wycinania bloków w śniegu, że miał takie a takie ostrze, taki uchwyt, taką temperature i długość. Po co taki wykład. Słowo katana obrazuje co mniej więcej miał do dyspozycji. Nie ma tutaj żadnej fascynacji mieczem ze wschodu. Nie walczy nim, nie wywija. Jeśli ktoś ma uczulenie na słowo katana w tekście (użyte zdaje się tylko raz), to już trudno. A tego typu narzędzia (chodzi o generalną zasadę) są zresztą dostępne w przysłowiowym sklepie na rogu. I nie mają ząbkowanego ostrza tylko zwykłe (idioci nie wpadli na to). https://allegro.pl/listing?string=n%C3% ... u-1-0-1127
I nie trzeba podcinać, żeby lewitował. Żeby przewrócić duże drzewo bez wielkich maszyn nie trzeba go podpiłować czy podcinać siekierą aż do lewitacji. Wystarczy do pewnego momentu. Fizyka i praktyka - bo głęboka wiedza teoretyczna podparta googlem czasem wiedzie na manowce. Nie musi coś być idealnie podcięte, żeby mozna to było "ruszyć" z podłoża, jeśli jest przymarzniete, przyklejone itp. To też kwestia wyobraźni.

Wiatr
Jest bardzo możliwe, że podchodząc do tego określenia z punktu widzenia składniowej, językowej, masz rację. Nie mam wykształcenia humanistycznego, nie będę polemizował. Pytanie, czy nie wolno tak pisać, bo to błąd językowy, czy tylko źle wygląda. Mając w pamięci informacje, że "Arktyczny wiatr targał nim podczas pracy" (na pewno wiesz jak silny musi być wiatr, żeby "targał" mężczyzną) wstawienie delikatnego nagle określenia "wiatr przybrał na sile" mnie osobiście nie pasuje, jest w sprzeczności z pierwszą informacją. Może po prostu mam za słabą wrażliwość językową (jeśli coś takiego istnieje).
MargotNoir pisze: dlaczego miałaby się chwalić, opowiadając o nim, skoro z każdym innym partnerem jest dokładnie tą samą osobą i potrafi to samo?
Tej argumentacji nie rozumiem. To jakby powiedzieć, że każda randka z każdym chłopakiem/mężczyzną jest u Ciebie zawsze taka sama, bo jesteś przecież dokładnie tą samą osobą. Poza tym założenie, że "ja nie, więc nikt inny na świecie na pewno też nie" jest naiwne.

Kwestia temperatury i użycia "i" w tym zdaniu. Bez szukania facepana. Czy zdażyło Ci się, że "poszłaś do łazienki i wzięłaś prysznic"? Albo że "zeszłaś w nocy do piwnicy i zapaliłaś światło" ? To znaczy jestem w stanie sobie wyobrazić, że mówisz komuś "no wiesz, poszłam do łazienki a następnie (tu opis czynności niezbędnych do przygotowania się do mycia pod prysznicem), po czym weszłam do kabiny prysznicowej (lub wanny) i wzięłam prysznic". Albo "zeszłam do piwnicy a następnie wolną ręką włączyłam światło". "Zeszłam do ciemnej piwnicy i zaraz potem włączyłam oświetlenie". Ciężko mi się do takiej narracji przekonać, może dlatego, że tak jak piszesz, używam bardzo prostego języka.
MargotNoir pisze: No to nie ma wyjścia, trzeba umieścić ten fragment po pierwszym akapicie, a nie po tym, w którym występują Belt i Alice :)
Nie oczekuj, że czytelnik będzie Ci czytał w myślach. I ok, nie twierdzę, że nie da się domyślić o jakich "onych" chodzi, ale po co mieszać, wybijać czytelnika z rytmu i irytować?
Dla jednych jasne, dla innych niejasne. Mówimy o nowym akapicie z nową informacją, w kolejnych zdaniach w tym akapicie są kolejne osoby. Ale może masz rację, nieraz już się przekonałem, że muszę pewne rzeczy bardziej wyoślić, ciężko mi jeszcze wyczuć jak bardzo.

Jąkania nie będę rozwijał, bo tutaj bardzo się różnimy. Może to kwestia doświadczeń życiowych, spotykania różnych ludzi w różnych miejscach. Choć jednak... Czy jakby Cię pozostawiono sam na sam z Hawkinsem (wiem, nie żyje) bez jego wsparcia technologicznego na kilka minut, to widząc, że nie umie się poprawnie wypowiedzieć i wygląda jak wygląda, to nazwała byś go ćwierćmózgiem? Niedorozwiniętym umysłowo? Naprawdę?? Tutaj dzieli nas przepaść nie do zasypania.

Tak czułem, że podsuwając na koniec jakąś podpowiedź, próbę zgrubnej standaryzacji opisywanej treści wywołam tylko uśmiech politowania i prychniesz na to z pogardą z wysoka. Trudno, bywa i tak.

MargotNoir - wytknęłaś mi bardzo słusznie wiele błędów, na pewno będę się ich wystrzegał w przyszłości. W kilku punktach mamy stanowiska odrębne i podejrzewam, że ich nie zmienimy. Cokolwiek mi odpiszesz (jeśli) nie będę już dalej odpowiadał w tym wątku bo to Cię skłoni do czytania a i tak poświęciłaś mi bardzo dużo czasu.

Jeszcze raz dziękuję.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”