U nas za stodołą – 1 – Babcia (opowiadanie obyczajowe)

1
To moja pierwsza publikacja na tym forum. Będzie mi miło, gdy wypowiecie się na temat tekstu. Chcę wiedzieć nad czym muszę pracować. Każda uwaga będzie cenną wskazówką.
Usiadłam na starej ławeczce. Oparłszy ostrożnie plecy o obłażącą z farby deskę, wyciągnęłam przed siebie nogi. Wstrzymując oddech, czekałam na nieuniknione. Nic się nie działo. Zadowolona potarłam dłońmi uda. Przede mną roztaczał się piękny widok. Ale to nie był sad, który pamiętałam. Gałęzie uginały się pod ciężarem dorodnych papierówek, wstydliwie zasłaniając popękaną korę. Nad koronami jabłoni nie górował już las, tylko dachy nowo wybudowanych domów. Powietrze... pachniało? Zmarszczyłam czoło. Odruchowo spojrzałam w miejsce, gdzie przed laty znajdowała się ogromna kupa obornika.
– Co? Sprawdzasz, czy jest gnój? – zapytała babcia i podała mi kubek z gorącą czekoladą. – Jak byłaś mała, mówiłaś, że tu pachnie gnójem. – Zaśmiała się. – Dziadek już wtedy mówił, że z ciebie dama będzie, że ty niewsiowa jesteś.
– Przestań. Wiesz, że kocham to miejsce, ale...
– Posuń się, stara jestem, nogi mnie bolą – powiedziała i machnęła ręka, jakby chciała odgonić natrętną muchę.
Zanim babcia usiadła, zdążyłam wstać, oblewając się przy tym czekoladą.
– Ale ta ławka nie wytrzyma – zaprotestowałam.
Seniorka rodu spojrzała na moje okraszone brązową plamą udo. Z kieszeni fartucha wyjęła bielutką chustkę do nosa i podała mi ją bez wahania.
– Bierz, bo plama zostanie. Siadaj – dyrygowała. – Dziadek wszystko robi porządnie. Zobaczysz, ławka wytrzyma.
– Jesteś pewna?
– Siadaj i opowiadaj. Co tam słychać w tym wielkim mieście?
Westchnęłam. Moja twarz była dla niej niczym otwarta księga, kłamstwo nie wchodziło w grę. Siorpnęłam czekolady, a słodki płyn połaskotała mnie po podniebieniu.
– Babciu, pamiętasz, jak na bosaka biegałam po ściernisku? Jak poraniłam stopy?
Słowa na moment zawisły w powietrzu. Ciszę przerwał piejący kogut, który też domagał się uwagi.
– Pamiętam wiele rzeczy... Uciekłaś od profesorka. – stwierdziła.
– Nie chcę rozmawiać o moim małżeństwie – wypaliłam i przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.
Babcia przygwoździła mnie wzrokiem.
– A o czym chcesz?
Usiadłam na rozklekotanej ławce i odstawiłam kubek na trawę.
– Babciu, przepraszam. – Złapałam pomarszczoną dłoń i mocno uścisnęłam. Przysunęłam się bliżej i oparłam głowę na jej ramieniu.
Przyciągnęła mnie i mocno przytuliła.
– Jesteś tu i to się liczy.
– Jestem, ale nie na długo – wyszeptałam.
– Wiem, dziecinko, wiem. Dzisiaj tu, jutro tam.
Znów poczułam się jak dziewczynka, która stłukła wszystkie jajka w kurniku, bo chciała znaleźć różowego kurczaczka.
– Babciu? Ja...
– Nie – pokręciła głową w geście dezaprobaty – nie wracajmy do przeszłości, chyba że do tej wesołej. Rozwodzenie się nad rozlanym mlekiem nic nie da. Wydoisz krowę, będzie świeże.
Widząc uśmiech na mojej twarzy, poklepała mnie po ramieniu. Odsunęła się pod pretekstem poprawienia chustki na głowie. Ukradkiem otarła łzy.
– Pamiętasz Reksia?
– Pewnie. Mój pierwszy pies. Wujek przywiózł mi go, jak miałam sześć albo siedem lat.
– Ta, na takim rozklekotanym motorku. Biedaczysko.
– Wujek? - zdziwiłam się.
– Nie, pies. Całą drogę wiózł go w torbie. Ledwie go odratowałam.
Próbowałam sobie przypomnieć wujka Emila, jego nieodłączną towarzyszkę fajkę oraz motocykl, na którym mnie woził. Pamiętałam wyprawę dwoma autobusami PKS, długą pieszą wędrówkę i budę, w której były ślepe szczeniaki. I to, że na krok nie chciałam od nich odejść. Do domu wróciłam z gorączką.
– Byłam taka szczęśliwa, kiedy wujcio wyjął z torby puchatą kulkę! Dostałam tego z plamką na oku. Spał ze mną. A i jeszcze pamiętam, że woziłam go w wózku dla lalek.
– A mam krzyczała, że niszczysz taki drogi wózek z Peweksu...
Obie wybuchłyśmy śmiechem.
– Jak ten czas leci. Od kiedy – zawahała się – Reksio zdechł...
– Reksio nie zdechł, babciu.
Spojrzała na mnie niepewnie.
– Jak to nie zdechł?
– Babciu, ja wiem, co się stało. Wiem, że na starość oślepł i zrobił się agresywny. Wiem, że ugryzł tatę i dziadek go... No wiesz.
– No patrz, a ja do dziś myślałam, że wierzysz, że uciekł.
Rozsiadłam się wygodnie na ławce.
– Nie tyle że wiem, że nie uciekł, ale wiem też, co się z nim stało.
– No tak. To by tłumaczyło, czemu nie zjawiłaś się wtedy na kolacji. – Przymrużyła oczy. – Gdzie się schowałaś?
Pochyliłam się do przodu i odwróciłam głowę w kierunku drzew.
– Za orzechem. Pamiętasz, były tam ułożone bale słomy. Schowałam się za nimi.
– Ty nicponiu, toż to zaraz obok klatki z królikami! Mogło ci się coś stać!
– E tam. Nie bawiłam się z królikami. – Położyłam rękę w okolicach serca. – Przysięgam.
– Wdziałaś wszystko?
– No tak. – Zastanowiłam się chwilę. – Dziadek włożył Reksia do tej starej beczki i potem wsadził wtyczkę do gniazdka. Zamknęłam oczy i zatkałam sobie uszy. Kiedy odważyłam się zerknąć, to dziadek palił papierosa. Ściemniało się. Słyszałam, jak mnie nawołujesz, więc wróciłam do domu.
Babcia zamyśliła się na moment.
– I nic nie pisnęłaś. Ani słówkiem.
– Nie miałam ochoty o tym rozmawiać.
– I to ci zostało do dziś. Uparta jak osioł – wyszeptał.
– Puściłam uwagę mimo uszu, bo jedna myśl nie dawała mi spokoju.
– Babciu, a o co chodzi z tymi królikami?
– Nie mogę powiedzieć. W ten dzień strasznie ucierpiała dziadka duma.
– Co? A niby czemu? – podpuszczałam.
– Obiecałam, że nie powiem.
– Babciu, minęło tyle lat... Dziadek się nie obrazi.
– Obrazi, nie obrazi. Tu chodzi o dane słowo.
– A nie możesz tak jakoś inaczej nakreślić o co chodzi?
– Uparte dziewuszysko z ciebie. Będziesz mi teraz wiercić dziurę w brzuchu, co?
– Babciu, proszę.
– Dość tego siedzenia. Chłodno się robi, a i szarlotka już pewnie ostygła. Chodź na babciny placek.
Posłusznie poczłapałam za nią do domu. Gdy usiadłam za stołem w kuchni pełnej wspomnień, cynamon połechtał moje nozdrza. Kichnęłam.
– Na zdrowie, dziecino – rzekła, stawiając przede mną solidny kawał ciasta.
– Tyle cukru. Ja nie słodzę.
– Cukier ci nie zaszkodzi, chuda jesteś.
Ostatkami sił powstrzymałam się od komentarza. Wsadziłam duży kawał ciasta do buzi i zamarłam. Zniewalający smak. Smak dzieciństwa.
– Dzisiaj jesteś, jutro cię nie ma. Moja świeczka już przygasa.
O mało się nie zakrztusiłam.
– Mówię jak jest. Lata lecą. – Spuściła głowę, by podnieść ją po chwili i pościć mi oczko. – Byleby nie skończyć tak jak Reksio.
Przyglądałam się jej z otwartymi ustami, a mój mózg pracował na przyspieszonych obrotach. Reksio, prąd, króliki...
– Boże, dziadek usmażył wszystkie króliki!
– Ci, nie wszystkie, tylko te z dolnych klatek. – Zaśmiała się cicho. – A pamiętasz, ile pasztetu było? Na pół roku wystarczyło.

U nas za stodołą – 1 – Babcia (opowiadanie obyczajowe)

2
Mam mieszane uczucia co do tego tekstu. Fajnie przywołujesz wspomnienia z młodych lat. Jest słodko, miło i leniwie... Jak dla mnie zbyt leniwie i trochę dużo tekstu mało wnoszącego do opowiadania bo zdaje się, że prawdziwa historia zaczyna się od przygarniecia Reksia. Ja bym go trochę skrócila. No, ale ja nie jestem żadnym ekspertem.
Mnie czytało sie przyjemnie.
„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie”. - Neil Gaiman

U nas za stodołą – 1 – Babcia (opowiadanie obyczajowe)

3
Słowołapacz pisze: Wstrzymując oddech, czekałam na nieuniknione. Nic się nie działo.
Jako czytelniczka, czekałam na to nieuniknione do ostatniego zdania. Zapowiedź, z której nic nie wynikło.
Słowołapacz pisze: Seniorka rodu spojrzała na moje okraszone brązową plamą udo. Z kieszeni fartucha wyjęła bielutką chustkę do nosa i podała mi ją bez wahania.
– Bierz, bo plama zostanie.
Po wytarciu czekolady chustką plama też zostanie i babcia doskonale o tym wie. W takiej sytuacji ściąga się oblany ciuch i czym prędzej spłukuje. Ponieważ to zdarzenie kompletnie bez znaczenia, proponowałabym pominąć.
Słowołapacz pisze: – Siadaj i opowiadaj. Co tam słychać w tym wielkim mieście?
Czy babcię naprawdę obchodzi, co słychać w wielkim mieście? Może jednak - co słychać u wnuczki? Jeśli się dawno nie widziały, mogłaby zapytać: co porabiasz w tym wielkim mieście?
Słowołapacz pisze: – Pamiętam wiele rzeczy... Uciekłaś od profesorka. – stwierdziła.
– Nie chcę rozmawiać o moim małżeństwie – wypaliłam i przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.
Babcia przygwoździła mnie wzrokiem.
Słowołapacz pisze: – Babciu? Ja...
– Nie – pokręciła głową w geście dezaprobaty – nie wracajmy do przeszłości,
Sporo tu sprzeczności: najpierw babcia sama wypomina wnuczce ucieczkę "od profesorka", który okazał się mężem wnuczki, a potem mówi, żeby nie wracać do przeszłości, chyba że do tej wesołej. Owszem, zachowania i rozmowy nie muszą być całkowicie logiczne, ale tutaj mamy takie przeskoki własciwie zdanie po zdaniu. A do tego, ze zdań: Babciu? Ja... wcale nie wynika, że wnuczka chciałaby wracać do przeszłości. Przed chwilą sama powiedziała, że nie będzie rozmawiać o swoim małżeństwie.

Trochę niespójny jest Twój tekst: to o tym, to o owym, przeskakiwanie z tematu na temat. Tak bywa w życiu, ale opowiadanie, zwłaszcza takie krótkie, to nie życie i powinno mieć kompozycję bardziej zwartą. Na dobrą sprawę, mogłoby zacząć się od historii Reksia.
Słowołapacz pisze: – Babciu, ja wiem, co się stało. Wiem, że na starość oślepł i zrobił się agresywny. Wiem, że ugryzł tatę i dziadek go... No wiesz.
Słowołapacz pisze: Dziadek włożył Reksia do tej starej beczki i potem wsadził wtyczkę do gniazdka. Zamknęłam oczy i zatkałam sobie uszy. Kiedy odważyłam się zerknąć, to dziadek palił papierosa.
Słowołapacz pisze: – Mówię jak jest. Lata lecą. – Spuściła głowę, by podnieść ją po chwili i pościć mi oczko. – Byleby nie skończyć tak jak Reksio.
Przyglądałam się jej z otwartymi ustami, a mój mózg pracował na przyspieszonych obrotach. Reksio, prąd, króliki...
– Boże, dziadek usmażył wszystkie króliki!
– Ci, nie wszystkie, tylko te z dolnych klatek. – Zaśmiała się cicho. – A pamiętasz, ile pasztetu było? Na pół roku wystarczyło.
Makabra. Mam nadzieję, że babcia jednak nie obawia się naprawdę, że skończy jak Reksio: wepchnięta przez dziadka do jakiejś beczki i porażona prądem. Może tak sobie tylko żartuje. Pewności jednak nie mam. A te króliki, jak rozumiem, to był tylko wypadek przy pracy...
I wnuczka, "niewsiowa" dama, też nie ma cienia żalu o swojego ukochanego psa. No cóż, stary był, ślepy i agresywny: należało mu się.
"U nas za stodołą" to ma być cykl opowiadań z gatunku swojski, wiejski horror?
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

U nas za stodołą – 1 – Babcia (opowiadanie obyczajowe)

4
Dziękuję za oba komentarze i przyjmuję zarzuty na nieowłosioną klatę.

„Wstrzymując oddech, czekałam na nieuniknione. Nic się nie działo.” – W tych zdania chodzi o to, że kobieta nie wylądowała na tyłku. Źle ujęłam myśl, moja wina.

„Seniorka rodu spojrzała na moje okraszone brązową plamą udo. Z kieszeni fartucha wyjęła bielutką chustkę do nosa i podała mi ją bez wahania.
– Bierz, bo plama zostanie.” – To wyjaśni się w kolejnej części.

„– Siadaj i opowiadaj. Co tam słychać w tym wielkim mieście?” – W moim założeniu babcia ma żal do wnuczki i uszczypliwie to podkreśla (zresztą nie tylko ona – ale to już w kolejnej części). Jeśli czytelnik nie zrozumiał, co chciałam przekazać, to uznaję to za mój błąd.

„– Babciu? Ja...
– Nie – pokręciła głową w geście dezaprobaty – nie wracajmy do przeszłości...” – Tu zawaliłam na całej linii. Wnuczka miała zamiar kolejny raz przeprosić babcię. Założyłam, że jest to zrozumiałe, a nie jest. Mój błąd.

Dalej. W obu komentarzach wspominacie, że historia mogłaby zacząć się od opowieści o psie. Tu bym się nie zgodziła. Dalej będzie nawiązanie do sadu, więc pisałam o drzewach celowo.

„– Mówię jak jest. Lata lecą. – Spuściła głowę, by podnieść ją po chwili i pościć mi oczko.” – Z tego zdania przecież wynika, że babcia żartuje.

Króliki były wypadkiem przy nieprzyjemnym obowiązku ulżeniu choremu psiakowi. W tamtych czasach na wsiach (przykro to pisać) ale to było normalne zjawisko. Nie wszyscy szczepili swoje psy, a o usypianiu psów nikt nie dywagował. I Twoja uwaga „należało mu się” nijak ma się do treści. Zresztą wątek śmierci psa, też ma tu znaczenie. Do ostatniego zdania Twojej wypowiedzi się nie odniosę. Sama zaklasyfikujesz tekst, jeśli uda Ci się wytrwać do końca.

Jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas i możliwość spojrzenia na mój tekst ze strony czytelnika. Mam cichą nadzieję, że zdecydujesz się czytać dalej tę „makabrę”. :)

Przepraszam, że odpowiadam w takiej formie. Nie ogarnęłam jeszcze wklejania cytatów. :ups:

U nas za stodołą – 1 – Babcia (opowiadanie obyczajowe)

5
Z oceną treści i sensu fragmentów dłuższych opowiadań czy książek zawsze jest kłopot, nie wiadomo co wydarzy się później. Jednak mając przed oczyma tę część tekstu, muszę się zgodzić z postawionymi wyżej zarzutami. To co czytam jest nudne i przegadane. Zakładam, że dalej będzie lepiej.
Zwrócę jednak uwagę na inną kwestię; styl. Na przykład:
Usiadłam na starej ławeczce. Oparłszy ostrożnie plecy o obłażącą z farby deskę, wyciągnęłam przed siebie nogi. Wstrzymując oddech, czekałam na nieuniknione. Nic się nie działo. Zadowolona potarłam dłońmi uda. Przede mną roztaczał się piękny widok. Ale to nie był sad, który pamiętałam. Gałęzie uginały się pod ciężarem dorodnych papierówek, wstydliwie zasłaniając popękaną korę. Nad koronami jabłoni nie górował już las, tylko dachy nowo wybudowanych domów. Powietrze... pachniało? Zmarszczyłam czoło. Odruchowo spojrzałam w miejsce, gdzie przed laty znajdowała się ogromna kupa obornika.
– Nie chcę rozmawiać o moim małżeństwie – wypaliłam i przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.

Babcia przygwoździła mnie wzrokiem.

– A o czym chcesz?

Usiadłam na rozklekotanej ławce i odstawiłam kubek na trawę.

– Babciu, przepraszam. – Złapałam pomarszczoną dłoń i mocno uścisnęłam. Przysunęłam się bliżej i oparłam głowę na jej ramieniu.
Tak nie można pisać, to jest niestrawne.
Da się inaczej, może:
Odruchowo mój wzrok powędrował ku miejscu, gdzie przed laty...
Ale nie był to sad, który utkwił w mojej pamięci.

U nas za stodołą – 1 – Babcia (opowiadanie obyczajowe)

7
Słowołapacz pisze: Przepraszam, że odpowiadam w takiej formie. Nie ogarnęłam jeszcze wklejania cytatów.
W okienku KAŻDEGO posta masz u góry po prawej stronie kilka prostokącików ze znaczkami. Ten skrajny ze znakiem cudzysłowu jest właśnie od cytowania. Zaznaczasz fragment tekstu, klikasz na znaczek i cytat pojawia się w polu Twojej odpowiedzi, razem z nickiem osoby cytowanej.
Słowołapacz pisze: Dalej. W obu komentarzach wspominacie, że historia mogłaby zacząć się od opowieści o psie. Tu bym się nie zgodziła. Dalej będzie nawiązanie do sadu, więc pisałam o drzewach celowo.
Nie chodzi o "pisanie o drzewach", czyli opis miejsca akcji. To jest naturalne i zrozumiałe, że "historia" rozgrywa się w jakimś miejscu i czasie, które warto, a często wręcz należy przedstawić. Chodzi o tę meandrującą rozmowę, to o tym, to o owym, bez wyraźnie określonego celu. A jeśli chciałaś zaznaczyć np. żal babci o to, że wnuczka wyjechała do miasta, to przecież mogłaś to zrobić, choćby tak: – Siadaj i opowiadaj. Co tam słychać w tym wielkim mieście? - spojrzała na mnie z przyganą/surowo/ironicznie. Tu wystarcza prosta atrybucja dialogu.
I jeszcze jedna kwestia.
Słowołapacz pisze: W tamtych czasach na wsiach (przykro to pisać) ale to było normalne zjawisko. Nie wszyscy szczepili swoje psy, a o usypianiu psów nikt nie dywagował. I Twoja uwaga „należało mu się” nijak ma się do treści.
Ale obie kobiety nie rozmawiają "w tamtych czasach". I wnuczka nie jest małą dziewczynką. Wygląda na to, że ona, będąc dorosłą kobietą, całkowicie zgadza się z takim sposobem zlikwidowania jej ukochanego psa. Nie ma żadnej refleksji, że coś było nie tak. To zresztą nie jest sprawa "tamtych czasów", tylko mentalności. Przykro mi to pisać, lecz Twoja bohaterka nie wzbudziła mojej sympatii. Chociaż, oczywiście, taki mógł być Twój zamiar - bohaterowie nie muszą być jednoznacznie pozytywni, żeby byli interesujący.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

U nas za stodołą – 1 – Babcia (opowiadanie obyczajowe)

8
Rubia, dzięki za informację o wklejaniu cytatów. Ubiegł cię jeden z użytkowników, za co jestem mu wdzięczna. Zaraz wypróbuję.
Rubia pisze: Ale obie kobiety nie rozmawiają "w tamtych czasach". I wnuczka nie jest małą dziewczynką. Wygląda na to, że ona, będąc dorosłą kobietą, całkowicie zgadza się z takim sposobem zlikwidowania jej ukochanego psa. Nie ma żadnej refleksji, że coś było nie tak. To zresztą nie jest sprawa "tamtych czasów", tylko mentalności. Przykro mi to pisać, lecz Twoja bohaterka nie wzbudziła mojej sympatii. Chociaż, oczywiście, taki mógł być Twój zamiar - bohaterowie nie muszą być jednoznacznie pozytywni, żeby byli interesujący.
Tu nigdzie nie pisze, czy się zgadza czy nie ze sposobem zlikwidowania psa. Nie pisze też, co wtedy czuła. I tu widzę kolejny mój błąd. Mam nadzieję, że w kolejnej części rozwieję choć niektóre wątpliwości.
A co do mentalności ludzi... Mój dziadek ma ponad dziewięćdziesiąt lat. Czasami opowiada, wspomina. Gdzieś na dnie szuflady mam jego opowieści z czasów wojny. Był w wojskach Andersa. Chciałam to spisać, ale nie potrafię. Nie umiem być obiektywna. Może kiedyś.
Wracając do Twojej wypowiedzi, wcale nie chodziło mi byś polubiła bohaterkę. Wystarczy, żeby wzbudziła emocje. Nie udało mi się, ale może następnym razem będzie choć trochę lepiej. Jeszcze raz dziękuję za przekazanie swojej opinii.

U nas za stodołą – 1 – Babcia (opowiadanie obyczajowe)

13
Może warto pisać po prostu dla siebie, z potrzeby serca, no nie wiem? Wszystkim się nie dogodzi, to na pewno, a już zwłaszcza na tym forum. Chyba trzeba robić swoje i tyle, czasem wyjdzie lepiej, a czasem gorzej. Z drugiej strony, chciałoby się bezwzględnie panować nad piórem, które się dzierży. I jeśli się pisze, to warto określić, do kogo ma trafić ten nasz tekst, czego ja akurat robić nie potrafię, albo i nie chcę. No i koniecznie - to jest najważniejsze - trzeba mieć twardy tyłek, przyzwyczajony dla lania i kopania.

Added in 1 minute 3 seconds:
* - do lania i kopania
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron