[W] Zatoka Topielca (fantastyka)

1
Zatoka Topielca.
Pomiędzy nocą i dniem, w świetle ponurego przedświtu, wędrowałem pogrążoną w półmroku pustynią. Na niebie wisiały ciężkie ołowiane chmury, pod stopami chrzęściły zwietrzałe skały. Wiatr chłostał przenikliwym chłodem. Czułem ulgę, że już niedaleko. Zawsze mogło być gorzej, ale prawdę mówiąc, liczyłem na coś lepszego po śmierci.
Zresztą.
Jak wszyscy.
Oczekujemy spotkania z Bogiem, nieba, piekła, ewentualnie nicości i świętego spokoju. Nikt nie przewiduje dalszej walki o przetrwanie. Cóż, wiara. Skoro skrzynka na wierzchu jest pełna zgniłych pomarańczy, to wszystkie pod spodem będą dobre kosztem zadośćuczynienia.
Zresztą.
Odpiąłem kieszeń na przedramieniu i uruchomiłem mapę. Błękitny poblask rozerwał mrok. Na wyświetlonym przestrzennym obrazie terenu, który pokrywał się idealnie z tym przed oczami, widniał czerwony krzyżyk jak na pirackiej mapie skarbów.
Miałem zlecenie, łatwe pieniądze. Wystarczyło dotrzeć na czas.
Marla powtarza, że spóźnienia wynikają z braku dyscypliny i gdybym nad tym popracował, mógłbym na etacie pierdzieć w stołek przez całą wieczność.
Osobiście biorę to za złośliwość rzeczy martwych.
Pęknięcia tworzące przejścia pomiędzy światami, zamiast w kuchni albo garażu, zawsze zjawiają się pośrodku niczego. Na szczęście Grubas zdążył wręczyć mi mapę, zanim pijany padł na pysk. Bez niej nie odnalazłbym swojej furtki do piekła. Przypominała cień na ścianie, równy, prostokątny, rozmiarów przeciętnych drzwi. Kilka kroków dalej falujący mrok otulił mnie lodowym całunem i z głośnym trzaskiem wciągnął w przestrzeń.
* *
Huk fal odbijał się echem. Pojawiłem się na plaży nad brzegami Ascheronu. Stałem na małym skalistym wzniesieniu, skąd widziałem jak na dłoni całą zatokę. Jej dwa przylądki najeżone smolistymi skałami, przywodziły na myśl paszczę mitycznego potwora. Czarne niebo przecinały smugi światła, barwy tępej oliwkowej zieleni, lśniąc niczym zgniła zorza polarna. Czekali na mnie. Marla, w luźnym czarnym płaszczu z twarzą skrytą pod głębokim kapturem charakterystycznym dla tutejszych misjonarzy i Albert. Wysoki, chudy, już nie najmłodszy, ale jego dobrotliwe spojrzenie zza okularów w drucianych oprawkach, zdradzało młodzieńczą pogodę ducha. Na robocze ogrodniczki w pionowe, cienkie, biało-czerwone paski, miał narzucony fioletowy frak. Na głowie konduktorską czapkę rodem z dziewiętnastego wieku, która zapewne stanowiła komplet ze spodniami, ponieważ miała taki sam kolor i wzór. Stał spokojnie, sprawiał wrażenie zamyślonego, podczas gdy Marla przechadzała się w tę i z powrotem, czasem dłubiąc w piasku czubkiem buta.
– Nie szanujesz mojego czasu! – Marla zauważyła mnie pierwsza. Zdjęła kaptur, patrzyła na mnie tak, jak się patrzy na amatorów. Wysoka blondynka o szmaragdowych oczach miała typ urody dający wrażenie obcowania z nieuchwytną boskością antycznych posągów. Dodatkowo cechowała ją pewna wyniosłość, którą większość ludzi uznałaby za irytującą.
– No wiesz? Sztorm poprzesuwał pęknięcia – odparłem.
– Pewnie. Grubas schlał się jak świnia przy maratonie gry w karty. – Marla potwierdziła, że kobiety nawet po śmierci widzą prawdę z niewłaściwej strony.
Na szczęście miałem przewagę w negocjacjach. Nasza wyprawa nie była do końca legalna, inaczej nie potrzebowałaby pomocy naszego szemranego towarzystwa. – Tak właściwie to, co później z nimi robisz? – spytałem.
– Przypomnij mi, za co ci płacę? – Obdarzyła mnie przenikliwym spojrzeniem, a ja przysiągłbym, że w sekundę temperatura spadła o kilka stopni.
– Właśnie pieniądze. Nie było łatwo go znaleźć. Ponieśliśmy większe koszta – powiedziałem. To zawsze lepiej brzmi niż to, że ostatnio karta nam nie szła i jestem spłukany.
– Pieniądze dałam Albertowi. – Wzruszyła ramionami. – Podobno nie płacisz mu od miesięcy?
– Poskarżył się na mnie? Albert!
Skierowałem uwagę na mojego szofera. Nie zareagował, jakby głos potrzebował więcej czasu niż zazwyczaj, by dotrzeć do celu. W końcu Albert powoli odwrócił głowę i spojrzał na Marlę.
– Nie płaci – powiedział.
– Chyba nie dałaś mu wszystkiego?
– Połowę.
– Połowę?
– Żartowałam, jedną trzecią. Reszta jak zawsze. Nie szanujesz mojego czasu!
Wyciągnąłem rdzeń z mapy. Pomarańczowy kryształ powędrował w długie, kościste palce Alberta. Chudzielec wyciągnął z butonierki niewielki przedmiot przypominający czarną tulejkę pokrytą plątaniną ornamentów. Gdy we wgłębieniu na środku zamocował kamień, artefakt rozżarzył się złowrogą czerwienią. Włożył go z powrotem i wyciągnął rękę przed siebie. Z jego dłoni wystrzelił snop światła. Sigil – symbol będący przedłużeniem umysłu – poszybował nad piaskiem. Ze wzoru wysypały się okruchy światła, które jak rój świetlików zaczęły krążyć, materializując karykaturę samochodu, czyli pozbawione karoserii podwozie z przytwierdzonym silnikiem, kolumną kierownicy i czterema siedzeniami. Pojazd nie posiadał kół, unosił się lekko kilkanaście centymetrów nad ziemią. Odkąd rozbiliśmy poprzednią łódź, szliśmy po kosztach. Albert uroił sobie, że następna będzie najszybsza w całym Królestwie, niestety uroił sobie również kilka niespotykanych części, których nie mogliśmy, ani kupić, ani ukraść. W każdym razie wierzyłem w niego. W końcu za życia zrewolucjonizował kolejnictwo na ziemi, więc kto jak nie on?
– Ciągle po kosztach? – Marla nie wyglądała na zachwyconą.
– Ma zdrowy silnik – powiedział Albert i usadowił się za kierownicą.
– A co z budową nowej, Albercie? – spytała Marla, siadając na fotelu pasażera.
– Przedłuża się – odparł.
– Mogę ci pomóc, moja oferta jest ciągle aktualna – powiedziała. Raz na jakiś czas ze złośliwą regularnością, namawiała go na posadę Charonta. Jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić Alberta pośród tych obleśnych dziadów, chociaż z drugiej strony, ich łodzie z pewnością mu imponowały, ale na szczęście – zupełnie jak ja – żywił głęboką niechęć do pracy na etacie.
– To nie tylko kwestia pieniędzy – powiedział Albert.
– Nawet tutaj wszystko jest kwestią pieniędzy. – Marla spojrzała z politowaniem.
Rozłożyłem się wygodnie na tylnej kanapie, samochód ruszył i bezszelestnie minął linię brzegową. Przyspieszaliśmy, chwilę później zatoka została w tyle, a pod stopami mieliśmy spienione fale Ascheronu. Już na pełnym morzu, wokół pojazdu z głośnym trzaskiem zamknęła się sfera. Niemal przezroczysta bańka emitowała błękitny pobłysk. Albert zniżył lot, kula muskała powierzchnię fal, łagodnie jak łódź podwodna zeszliśmy pod powierzchnię. Płyneliśmy pełną parą, przy okazji świecąc jak błystka na szczupaka. Po krótkiej podróży, przed nami z ciemności wyłoniła się fosforyzująca skała. Porowata, brudnożółta, wyglądała niczym gigantyczna świecąca gąbka. Albert nawet nie zwolnił wlatując w otwór wielkości lokomotywy. Ktoś obcy patrząc na naszego szofera, mógłby poczuć niepokój, ponieważ pędząc tunelami, wykonywał nagłe zwroty, pokonywał ciasne zakręty z głupawym uśmieszkiem na twarzy. Wyglądało trochę tak, jakby nie wiedział co robi. Na szczęście pozory najczęściej mylą.
Łódź gwałtownie wytraciła prędkość. Wynurzyliśmy się w obszernej, przesiąkniętej wilgocią grocie, koloru brudnej siarki. Główne źródło światła stanowił fluorescencyjny żółty opar unoszący się na wysokości kolan. Zbierał się w szczelinach i zagłębieniach, gdzie święcił silniej, a porowata struktura skały sprawiała, że wyglądało to tak, jakby ktoś porozstawiał lampki we mgle. Albert ruchem ręki zdematerializował lódź, rój świateł zatańczył w powietrzu, po czym wskoczył do butonierki. Pozostał jeden okruch, który powoli unosił się przed nami, emitując zielone światło. Po krótkiej wędrówce śmierdzącymi stęchlizną korytarzami – podczas których ciszę przerywał tylko odgłos kroków, chlupnięć i przekleństw, gdy zdarzało się wdepnąć w niewidoczną kałużę – okruch światła zmienił kolor na pomarańczowy, zaczął migać i skręcił, prowadząc nas do jaskini.
Grota w środku wyglądała jak gniazdo olbrzymiego pająka. Na skalnych półkach i podestach, porozrzucane tu i ówdzie, leżały czarne jaja wielkości człowieka.
Zawieszeni.
Starannie uporządkowany umysł nie będzie miał problemów z dotarciem do Kirrenu po śmierci. Niestety taki umysł to rzadkość, więc narodziny w Królestwie rzadko przebiegają bez komplikacji. Nagła śmierć w wyniku wypadku powoduje szok tworzący pętle zamykającą człowieka w projekcji umysłu, a że długotrwały strach, zawsze jest w cenie, nieszczęśnicy wyłowieni z Ascheronu, leżakują w oczekiwaniu na destylację.
Nad jednym z jaj wisiał nasz migający na czerwono nadajnik. Marla podeszła do niego, położyła dłoń na oznaczonej czarnej sferze, a jej tęczówki powędrowały do góry, ukazując białka oczu.
* * *
Ciemność.
Marla podążała w kierunku światła, które z tej odległości wydawało się nie większe od główki szpilki. Proces odzyskiwania przypominał strojenie radia, wśród szumów i trzasków należało odnaleźć odpowiednią falę. Wiedziała, że ma mało czasu, słaby sygnał oznaczał, że umysł jest niestabilny i może się zapaść w każdej chwili, co w obecnych warunkach równe było porażce. Światło z bliska okazało się płaskim, wyblakłym, czarno białym obrazkiem, który przypominał starą pocztówkę z żaglowcem. Marla skupiła całą uwagę próbując dostroić się do wspomnienia. W końcu obrazek nabrał barwy, ożył, otoczył ją całunem i wciągnął w wir wydarzeń.
HMS Mordaunt, siedemnastowieczna korweta z łopoczącą na rufie, podartą, czerwoną banderą, mierzyła się z potęgą żywiołu. Furia huraganu uderzała z pełną mocą. Okręt właśnie wjechał na szczyt fali, zawisł na chwilę, po czym opadł w otchłań. Marynarze przywierali do lin i sztagów jak tonące zwierzęta. Góra wody wypiętrzyła się nad nimi i runęła na pokład. Sternik wpatrywał się w otaczające go ze wszystkich stron ściany wody i odmawiał modlitwy. Marla niczym cień przeniknęła przez poszycie w momencie, gdy pokładem targnął wstrząs. Impet był tak silny, że meble przesunęły się i z trzaskiem uderzyły o ścianę. Marla podążała za sygnałem, schodząc niżej i niżej, aż dotarła do ciasnego pomieszczenia. W środku leżał marynarz przygnieciony ciężkimi beczkami. Wychudzony, przeraźliwie blady, miał długie czarne włosy i spojrzenie zbitego psa. Poziom wody podnosił się, człowiek zdawał sobie sprawę z beznadziejnej sytuacji. Pełny desperacji szarpał się, usiłując oswobodzić nogi. Wody było coraz więcej i więcej. Ostatni spazmatyczny oddech i głowa marynarza zniknęła pod wodą.
Marla miała tylko moment, by uwolnić go z pętli. Nie było czasu na drugie podejście, zresztą, jego umysł nie wytrzymałby kolejnej próby. Tylko jak powiedzieć komuś, kto od trzystu lat walczy o oddech, że to już koniec? Ludzki umysł nie potrafi akceptować prawdy stojącej w sprzeczności do własnych przekonań. Wada fabryczna. Znalazła lukę w projekcji, malutką świecącą nitkę, dzięki której nawiązała słabe połączenie. Miała jedną szansę. Skoncentrowała całą swoją uwagę sondując jego umysł jak bibliotekarka kartotekę.
Gdy logika zawodzi, pozostaje wiara.
Pomieszczenie rozświetlił wybuch światła jak pierwszy brzask po ciemnej nocy. Marynarz zamarł w bezruchu, obserwował płynąca ku niemu piękną istotę. Kobieta miała płomienne rude włosy, nienaturalnie wielkie zielone oczy, a zamiast nóg, aksamitną, połyskującą płetwę koloru indygo. Zbliżyła się, dłońmi delikatnie objęła jego twarz i pocałowała w usta. Marynarz nie zorientował się, że już nie jest przygnieciony, nie zauważył, że ciemne pomieszczenie zniknęło, nie zauważył niebieskiego nieba prześwitującego tuż nad powierzchnią.
Marla przejęła kontrole.
* * *
W czasie gdy Marla robiła swoje hokus-pokus, postanowiłem się rozejrzeć. Odszedłem zaledwie o kilkanaście kroków od pogrążonej w transie dziewczyny, gdy w wejściu stanęło dwóch strażników. Tronty. Pancerze nadawały im wygląd drgających cieni. Emitowały szum i trzask, a ich energia zdawała się przygaszać wszystko wokół. Ruszyli w moją stronę, dopiero gdy aktywowałem własną zbroję, zmienili taktykę. Na widok rozlewającej się po moim ciele czerni, jeden z nich zatarasował wejście. Jego ciało zaczęło wibrować. Przypominał gotującą się smołę. Z jego barku oderwała się kropla, poturlała się po ramieniu i zniknęła we mgle. Kilka kroków dalej z mgły wystawała głowa, a chwilę później idealna replika Tronta biegła w stronę moich przyjaciół. Kolejne krople potoczyły się po ciele strażnika, ta nędzna kreatura zamierzała zalać nas szarańczą.
Drugi z wartowników zmierzał w moją stronę. Czekałem nieruchomo aż znajdzie się w zasięgu. Wystrzeliłem skokiem w stronę przeciwnika, Tront machnął ręką, w której zmaterializowało się czerwone ostrze i śmignęło w powietrzu. Zrobiłem unik, skierowałem w niego grad iskier wielkości grochu, jednak był szybki jak diabli, wygiął się do tyłu, podciął mnie i w ułamku sekundy kopnął w brzuch. Gdyby nie pancerz, mój kark pękłby niczym zapałka. Kątem oka dostrzegłem jaskrawe białe światło. Marla wróciła i powinna przez jakiś czas poradzić sobie z szarańczą. Być może w tej chwili strażnicy zrozumieli, że mają do czynienia z kimś więcej niż tylko pospolitymi rabusiami.
Chwila wahania kosztowała go głowę. Wystrzeliłem promieniem, garść czerwonych iskier, jak garść rozżarzonego żelaza trafiła idealnie w gładką, czarną maskę przeciwnika i Tront upadł niczym porzucona marionetka. Drugi był poza zasięgiem, a przedarcie się przez szarańczę nie należało do najtańszych. Każdy wystrzał drastycznie obniżał moją wypłatę. Postanowiłem wypróbować zabawkę wygraną w karty od braci Poins. W mojej dłoni zmaterializowała się metalowa kulka wielkości tenisowej piłeczki. Rzuciłem ją, celując tak jak gra się w bule. Rozległ się dźwięk jakby płaską dłonią klasnąć powierzchnię wody.
* *
Droga powrotna przebiegła bez przeszkód. Albert odstawił mnie do zatoki, skąd miałem rzut beretem do Kirrenu. Sam postanowił odwieźć Marlę i rozbitka, a później zaszyć się w cieniu własnego warsztatu. Ledwie zdążyłem przekroczyć bramę, oślepiły mnie reflektory samochodu. Na wysokiej masce terenowej Toyoty, oparty o przednią szybę siedział Gruby Tom. Jego głowa przypominała łeb buldoga wyrastający z szerokich barów na krótkiej grubej szyi. W ręku trzymał wściekle różowego drinka z parasolką.
– Jak poszło? – spytał.
– Świetnie. Naprawdę dobrze. Mówię ci przydałbyś się.
– Nie przepadam za wyższymi sferami. – Tom pociągnął łyk napoju przez słomkę. – Najlepiej się czuję we własnym grajdołku. Wpadłem na nowy pomysł.
– Myślisz, że uda nam się ponownie ograć braci Poins? – powiedziałem, pakując się za kierownicę.
– Lepiej. Zdecydowanie lepiej. – Tom zeskoczył i wsiadł do samochodu. Przekręciłem kluczyk. Terenówka pomknęła piaszczystą drogą, pozostawiając za sobą cienką smużkę kurzu powoli opadającego na pustynie.
„Druga gwiazda na prawo, i prosto, aż do poranka". J.M. Barrie

Zatoka Topielca (fantastyka)

2
Ze wszystkich tekstów, które dzisiaj przeczytałem, ten jest najlepszy. Masz własny styl, i chociaż "lódź" i okazjonalne niezgrabności przeszkadzają w pełnym zanurzeniu się w Twojej wizji, całościowo jednak mi się podoba, nawet, jeżeli tego typu wizje, niestety, troszeczkę zatrącają wtórnością (ale co dzisiaj w literaturze nei jest wtórnością?).

Do tego końcówka ucięta jak sekatorem. Walka, tłuką się, bohater rzuca jakąs zabawką, rozlega się dźwięk i koniec. Następna scena.

Ogólnie jednak jestem na "tak", zwłaszcza, że po pierwszych zdaniach nastawiałem się, że to będzie pretensjonalny gniot, a wyszło coś całkiem zgrabnego.
http://radomirdarmila.pl

Zatoka Topielca (fantastyka)

3
szopen pisze:chociaż "lódź" i okazjonalne niezgrabności przeszkadzają w pełnym zanurzeniu się w Twojej wizji,
Ech... Ile bym nie patrzył, zawsze coś przeoczę.
szopen pisze:Do tego końcówka ucięta jak sekatorem. Walka, tłuką się, bohater rzuca jakąs zabawką, rozlega się dźwięk i koniec. Następna scena.
To zamierzony efekt. Czy zdanie oznajmiające oczywistą oczywistość jest naprawdę potrzebne?
szopen pisze: po pierwszych zdaniach nastawiałem się, że to będzie pretensjonalny gniot,
Chropowaty początek również zamierzony. Taka wizja.
Dziękuję.
M.
„Druga gwiazda na prawo, i prosto, aż do poranka". J.M. Barrie

Zatoka Topielca (fantastyka)

4
Tekst fajny, spodobał mi się czyta się lekko.
A tutaj moje urojenia odnośnie tekstu. ;)
Marzyciel pisze: Rzuciłem ją, celując tak jak gra się w bule. Rozległ się dźwięk jakby płaską dłonią klasnąć powierzchnię wody.
Gra w bule, musiałem poszukać co to jest, pierwszy raz słyszę o czymś takim, a o rzucaniu w takim sposobie bladego pojęcia nie miałem, więc wyobraziłem sobie jak umiałem, ale wydaje mi się jakbyś napisał, rzucił, to też mogło by działać.
Marzyciel pisze: To zamierzony efekt. Czy zdanie oznajmiające oczywistą oczywistość jest naprawdę potrzebne?
Dla mnie jako czytelnika jest potrzebne, ja bym chciał wiedzieć co ta kula zrobiła i jaki miała efekt na strażnika i szarańczę. Nie jest podane, że strażnik został zniszczony, więc może tam biedak stoi do dziś i się zastanawia co się stało?
I te nazwy "Charonta", jeśli to zawód to z małej litery chyba że chodzi o Charona i to jakaś literówka, to samo z "Tronty" jeśli to nie imiona to z małej litery.
Słowo szarańcza wpada w powtórzenie, trzy razy w tak krótkim (jak dla mnie za krótkim) opisie bitwy to za dużo ;)
Marzyciel pisze: Wystrzeliłem promieniem, garść czerwonych iskier, jak garść rozżarzonego żelaza trafiła idealnie w gładką, czarną maskę przeciwnika i Tront upadł niczym porzucona marionetka.
Dwa razy garść nie poprawia efektu porównania promienia do garści iskier, albo rozżarzonego żelaza, niepotrzebne skreślić?
Dzięki za podzielenie się o/

Zatoka Topielca (fantastyka)

5
Sympatyczny tekst - czyta się płynnie i bez większych zgrzytów. Zacne poprowadzenie fabuły, ale moim problemem jest walka ze strażnikami pod koniec. Podczas całej akcji w statku już dużo się działo, a przeskok do walki był bardzo szybki i generalnie wszystko tak błyskawicznie się potoczyło, że nie miałem czasu żeby się wczuć. Generalnie fajne :>

Zatoka Topielca (fantastyka)

6
Skylord pisze:Gra w bule, musiałem poszukać co to jest,
Nie pomyślałem, że to taka mało znana gra.
Skylord pisze: Dla mnie jako czytelnika jest potrzebne, ja bym chciał wiedzieć co ta kula zrobiła i jaki miała efekt na strażnika i szarańczę.
W pierwszej wersji napisałem dwa zdania zakończenia, ale ostatecznie postanowiłem postawić na wyobraźnie czytelnika. Zgadzam się, że mogłem to zrobić lepiej.
Skylord pisze:I te nazwy "Charonta", jeśli to zawód to z małej litery chyba że chodzi o Charona i to jakaś literówka, to samo z "Tronty" jeśli to nie imiona to z małej litery.
To nie literówka, zarówno Charont, jak i Tront to nazwy własne. Przezwiska, przydomki, pseudonimy piszemy wielką literą.
Skylord pisze:Słowo szarańcza wpada w powtórzenie,
Mój błąd. Z trzech, dwa swobodnie można wyrzucić.
Skylord pisze:Dwa razy garść nie poprawia efektu
Trochę przekombinowałem.
Orly pisze:Sympatyczny tekst - czyta się płynnie i bez większych zgrzytów. Zacne poprowadzenie fabuły, ale moim problemem jest walka ze strażnikami pod koniec. Podczas całej akcji w statku już dużo się działo, a przeskok do walki był bardzo szybki i generalnie wszystko tak błyskawicznie się potoczyło, że nie miałem czasu żeby się wczuć. Generalnie fajne :>
Nie planowałem fabuły. Tak się potoczyło. Co do tempa, to postaram się nad tym popracować. To chyba najczęściej powtarzający się zarzut.

Dzięki.
M.
„Druga gwiazda na prawo, i prosto, aż do poranka". J.M. Barrie

Zatoka Topielca (fantastyka)

7
Marzyciel pisze: To nie literówka, zarówno Charont, jak i Tront to nazwy własne. Przezwiska, przydomki, pseudonimy piszemy wielką literą.
No dobra zamieniłem sobie słowo Tront na Polak i przeczytałem w ten sposób ;) niby jest ok ale zawsze jest jakieś ale...
Nie jestem polonistą, jednak jakoś tak z samej budowy zdań wydaje się, że nie zawsze należy regułkę stosować pod wszystko, szczególnie że zawsze są jakieś wyjątki:
piszemy z małej litery:
–nazwy istot mitologicznych, które nie są imieniem, ale nazwą pewnego ich "gatunku", np. krasnoludek, wampir
I tutaj z tekstu, odniosłem wrażenie iż Tronty to taka nazwa gatunku.
Powodzenia w dalszym pisaniu o/

Zatoka Topielca (fantastyka)

8
Marzyciel pisze:
> Pomiędzy nocą i dniem, w świetle ponurego przedświtu, wędrowałem pogrążoną w półmroku
> pustynią. Na niebie wisiały ciężkie ołowiane chmury, pod stopami chrzęściły zwietrzałe
> skały. Wiatr chłostał przenikliwym chłodem. Czułem ulgę, że już niedaleko. Zawsze
> mogło być gorzej, ale prawdę mówiąc, liczyłem na coś lepszego po śmierci.
>
>
> Zresztą.
>
>
> Jak wszyscy.
>
>
> Oczekujemy spotkania z Bogiem, nieba, piekła, ewentualnie nicości i świętego spokoju.
> Nikt nie przewiduje dalszej walki o przetrwanie. Cóż, wiara. Skoro skrzynka na wierzchu
> jest pełna zgniłych pomarańczy, to wszystkie pod spodem będą dobre kosztem zadośćuczynienia.
>
>
> Zresztą.
>
>
> Odpiąłem kieszeń na przedramieniu i uruchomiłem mapę. Błękitny poblask rozerwał mrok.
> Na wyświetlonym przestrzennym obrazie terenu, który pokrywał się idealnie z tym
> przed oczami, widniał czerwony krzyżyk jak na pirackiej mapie skarbów.
>
>
> Miałem zlecenie, łatwe pieniądze. Wystarczyło dotrzeć na czas.

czemu wszystkie polskie faktastyki są dosłownie takie same?

Zatoka Topielca (fantastyka)

9
Zasadniczo tekst mi się podoba. Mimo dość sztampowego otwarcia obiecuje jakiś interesujący pomysł. Zapętlony umysł już gdzieś widziałam (w serialu Supernatural), ale pokazujesz inny skutek takiego uwikłania duszy i ciekawe zastosowanie. Tekst wciąga, jest napisany dość gładko, słowem: czytałabym.


Jest jednak kilka problemów. Najpierw drobnostki:
Przedmiot przypominający tulejkę: No nie. Coś może przypominać długopis albo kota, ale "tulejka" to tylko określenie kształtu. Coś jest tulejką albo nie jest. Widzisz to od razu.

Kolor brudnej siarki. Barwa siarki to określenie koloru. Do określenia koloru czasami dodaje się "brudny", by wskazać, że był to kolor przytłumiony i z domieszką szarości.

Możesz mieć brudny róż, brudny morski, brudny kolor siarki (brzmi źle, ale tak wynika z konstrukcji)

Kolor brudnej siarki to już nie to samo, bo co to jest brudna siarka? Pomazana sokiem z buraka, smołą, wymieszana z pastą do zębów? Kolor brudnej siarki zależy od rodzaju zanieczyszczenia. Określenie "kolor brudnej siarki" nic nie znaczy. Poza tym... widziałeś kiedyś siarkę? Jak byś określił ten kolor? Brudny żółty, prawda? Wystarczy, że napiszesz, że coś miało kolor siarki i wiadomo, że to nie kanarkowy.

Charont. Gdyby to imię pojawiło się wcześniej i w innym zdaniu, nie miałbym problemu z "posadą Charonta" , ale teraz to przeszkadza. Piszesz o posadzie, a wiele określeń funkcji czy zajęcia kończy się na -nta. Mózg aż krzyczy, że powinno być "posada charonty", z małej i z taką końcówką dopełniacza. Trzeba się zmusić, by uwierzyć, że to imię i w mianowniku brzmi Charont. Moja rada? Wspomnieć o facecie wcześniej lub przeformułować to zdanie.

Jeśli chodzi o zakończenie sceny walki, nie musisz łopatologicznie wyjaśniać, co się stało, ale przydałoby się jakieś zdanie - może być nieoczywiste - już nie dla informacji, ale dla płynności czytania i spójności konstrukcji. Takie ucięcie nożem nie dynamizuje tekstu, tylko sprawia wrażenie, że o czymś zapomniałeś. Jak w filmie: scena walki, wybuch, cięcie, ale zanim zobaczymy bohatera opalającego się na leżaku u boku tajskiej prostytutki mamy sekundę ciszy, czarny ekran, dym, smugi albo jakieś mętne migawki, a nie od razu walka - bum - plaża, tadam, happy end.

I dochodzimy do problemu, który już drobnostką nie jest.
Masz narrację w pierwszej osobie. Tymczasem opisujesz wszelkie fantastyczne zjawiska oczyma osoby, która je tylko widzi i nie ma pojęcia, co się dzieje.

Wyobraź sobie tak opis: "wydobywam z kieszeni przedmiot, który przypomina czarny połyskliwy prostokąt. Palcem nakreślam na lśniącej powierzchni skomplikowany, magiczny wzór, a szybka rozbłyska barwnym wzorem, ułożonym z zawieszonych tuż pod jej powierzchnią kwadratowych drobin światła".

Coś tu nie gra, prawda? Opowiadając o sobie i swoim świecie nie piszesz w ten sposób, No chyba, że chcesz się popisać dziwactwem, ale w historii chyba nie o to chodzi.

I rozumiem, gdy jeszcze na początku bohater opowiada o zjawiskach, które mogą być dla niego dziwne, ale pod koniec? Chyba wie, czym strzela, co robi, jakie stosuje techniki, w jaki sposób się broni. Żołnież nie powie "wyjąłem taką długą metalową rurę i jak pociągałem za taki metalowy dinks, to z niej bardzo szybko wyskakiwały metalowe kulki."

Wiem, że pewnie chcesz pogodzić plastyczny opis z komentarzem głównego bohatera, ukazującym jego historię, motywację i podejście do świata. Aby to osiągnąć bez udziwnień najprościej chyba będzie po prostu przeplatać sceny w narracji trzecioosobowej jakimiś gawędziarskimi wstawkami bohatera. Nikt nie mówi, że narracja w całym tekście ma być taka sama. Ważne, żeby efekt był przyjemny i przejrzysty.

Zatoka Topielca (fantastyka)

10
MargotNoir pisze:Przedmiot przypominający tulejkę:
W pierwszej wersji był „czarny cylinder", ale miałem wątpliwości czy nie skojarzy się z nakryciem głowy. To smutne, że znam zasady, a dalej strzelam do swojej bramki. Masz racje, „tulejka" w zupełności by wystarczyła.
MargotNoir pisze:Kolor brudnej siarki.
Cóż, jako facet dysponuję ośmiobitową paletą kolorów, dla mnie siarka ma brudnożółty kolor, więc przekombinowałem, miałem w głowie okopconą siarkę, wyszło jak wyszło.
MargotNoir pisze:Wspomnieć o facecie wcześniej lub przeformułować to zdanie.
Zdanie do przerobienia.
MargotNoir pisze:Jeśli chodzi o zakończenie sceny walki,
Rzeczywiście mogłem to zrobić lepiej. Wycięcie końcówki było błędem, ale w końcu Tuwrzuć, jest po to, żeby testować różne rozwiązania.
MargotNoir pisze:I dochodzimy do problemu, który już drobnostką nie jest.
Masz narrację w pierwszej osobie. Tymczasem opisujesz wszelkie fantastyczne zjawiska oczyma osoby, która je tylko widzi i nie ma pojęcia, co się dzieje.
Opowiadanie jest sklejone z niewykorzystanych ścinków powieści. Musiałem improwizować. Postawiłem na formę pośrednią. W powieści użyłem narracji pierwszo i trzecioosobowej. Mam dwójkę bohaterów znających świat od podszewki, tam użyłem narracji trzecioosobowej, a kontrę stanowi główny bohater bez doświadczenia, więc efekt z metalowym dynksem nie razi. Obawiałem się, że użycie nazw w krótkiej formie może być nieprzejrzyste, a wyjaśnianie co jest czym, napakowałoby tekst znakami.

Tu mam pytanie odnośnie do narracji, czy warto wrzucać opisy techniczne? Bardziej tyczy się innych moich dłubanin. Czyli np. (Filip) opisanie skutków choroby kesonowej, opis sprzętu nurkowego np. rodzaje skafandrów? Ciekawy jestem, czy to nie znuży czytelnika?

Dzięki.
M.
„Druga gwiazda na prawo, i prosto, aż do poranka". J.M. Barrie

Zatoka Topielca (fantastyka)

12
Marzyciel pisze: Opowiadanie jest sklejone z niewykorzystanych ścinków powieści. Musiałem improwizować. Postawiłem na formę pośrednią. W powieści użyłem narracji pierwszo i trzecioosobowej. Mam dwójkę bohaterów znających świat od podszewki, tam użyłem narracji trzecioosobowej, a kontrę stanowi główny bohater bez doświadczenia, więc efekt z metalowym dynksem nie razi. Obawiałem się, że użycie nazw w krótkiej formie może być nieprzejrzyste, a wyjaśnianie co jest czym, napakowałoby tekst znakami.
Ok, rozumiem. Czułam właśnie jakiś dysonans, bo w pierwszych momentach wszystko się zgadza - postać przenika do nowego świata i to, co widzi jest dla niej nowe. Jednak jeśli w walce stosuje broń to nawet, jeśli ta broń nie jest z jej świata to postać przecież wie, co to, bo tego używa - ale przecież faktycznie nie powie "strzeliłem z plusquamperfectu i gość doznał superkalifragilii swojego expialidosu".
W dłuższej formie na pewno da się to rozwiązać.

Sposób, który ja osobiście bardzo lubię w czytanej fantastyce wygląda miej więcej tak:
"Jasiu dorzucił chrustu do ogniska. Płomienie pochłonęły gałązki i z nową siłą zaczęły się wgryzać w grubsze polana pośrodku stosiku. Ruch wzbił snopy iskier w niebo. Na kamienie okalające dołek, w którym płonęło ognisko rozlał się ciepły blask"

Wygląda jak całkiem niewinny opis ogniska, a jednak nawet komuś, kto nie zna tego słowa powiedziałby całkiem dużo o tym, co to takiego może być. Wystarczy "ognisko" zamienić na dowolne fantastyczne zjawisko, sprzęt czy miejsce, które chcesz pokazać, a istnieje tylko w Twojej wyobraźni i opisać na podobnej zasadzie.
Marzyciel pisze: Tu mam pytanie odnośnie do narracji, czy warto wrzucać opisy techniczne? Bardziej tyczy się innych moich dłubanin. Czyli np. (Filip) opisanie skutków choroby kesonowej, opis sprzętu nurkowego np. rodzaje skafandrów? Ciekawy jestem, czy to nie znuży czytelnika?
Odpowiem słowami klasyka: Tak, ale też i nie.

Ja osobiście bardzo lubię takie opisy. Stanowią o egzotyce i unikatowości tekstu, bo w końcu ileż oryginalnych historii można wymyślić. Nie cierpię książek, których akcja rozgrywa się w jakimś ciekawym miejscu lub ciekawej epoce, a opisy ograniczają się do "wszystko było starodawne / dzikie / nowoczesne / kosmiczne". Magdalena Kozak chyba połowę wartości swoich tekstów zawdzięcza właśnie temu, że upycha w nich opisy realiów, aż się wylewają, a ona jeszcze dopycha kolanem - i super, jak dla mnie to jest esencja jej tekstów, bo postaci ma jakie ma.
Jest jednak jedno ale. Uważam, że niełatwo jest to robić umiejętnie, żeby uniknąć efektu "stop, teraz będzie wykład, a do akcji wrócimy za chwilę". Zdarza się, że nawet uznanym i cenionym pisarzom się nie udaje, a takie przejście, jeśli nie jest dobrze zamaskowane, naprawdę przeszkadza. Jest to tym trudniej zrobić, im dalej Twój dominujący styl narracji jest od podręcznikowej polszczyzny.
Co nie znaczy, że odradzam próbowanie "bo to tylko dla największych mocarzy i bożych pomazańców". Uważam, że Ci się uda, tylko zawczasu zwracam uwagę na potencjalne wyboje na drodze.

Zatoka Topielca (fantastyka)

13
Marzyciel pisze: liczyłem na coś lepszego po śmierci.
Tu mam pewien dysonans. Bo sugerujesz, że bohater umarł, i to chyba dopiero co, a za chwilę widzimy że jednak się urządził, ma zlecenia itp itd.
Marzyciel pisze: Na głowie konduktorską czapkę rodem z dziewiętnastego wieku, która zapewne stanowiła komplet ze spodniami,ponieważ miała taki sam kolor i wzór.
to jest tzw łopata.
Marzyciel pisze: Grubas schlał się jak świnia przy maratonie gry w kartyach.
Marzyciel pisze: Tak właściwie to, co później z nimi robisz? – spytałem.
Absolutnie nie kumam co rozumie przez "nimi"
Marzyciel pisze: niewielki przedmiot przypominający czarną tulejkę pokrytą plątaniną ornamentów.
tak będzie lepiej
Marzyciel pisze: Odkąd rozbiliśmy poprzednią łódź, szliśmy po kosztach.
No nie, w żadnych zarysach to łodzi nie przypomina. Pojazd, nawet rydwan. Ale nie łódź.
Marzyciel pisze: Niemal przezroczysta bańka emitowała błękitny pobłysk.
Poblask
Marzyciel pisze: Marynarze przywierali do lin i sztagów jak tonące zwierzęta.
Sztag to też lina. Do want i sztagów/ do lin.
Marzyciel pisze: Impet był tak silny, że meble przesunęły się i z trzaskiem uderzyły o ścianę.
To zdanie w sumie zbędne, poza tym na siedemnastowiecznej fregacie "meble" można spotkać raczej w kajucie kapitana, przymocowane na sztywno. A marynarza dalej przygniotły beczki.
Marzyciel pisze: Jego ciało zaczęło wibrować.
Chyba wcześniej, bo na wstępie piszesz o wyglądzie drgających cieni.
Marzyciel pisze: Kilka kroków dalej z mgły wystawała głowa,
We mgle / pośród mgły pojawiła się głowa. No i masz powtórzenie "mgła", możesz zastąpić np żółtym oparem.
Marzyciel pisze: kopnął w brzuch. Gdyby nie pancerz, mój kark pękłby niczym zapałka.
Ma kark na brzuchu? Mój kręgosłup.
Marzyciel pisze: Wystrzeliłem promieniem, garść czerwonych iskier, jak garść rozżarzonego żelaza
To
Marzyciel pisze: Lepiej. Zdecydowanie lepiej.
Lepszy. Zdecydowanie lepszy.

To tak. Ogólnie widać iskrę, ale:
- Wrzucasz czytelnika w swoje uniwersum ale skąpisz rządzących w nim zasad. Trochę za dużo do domyślenia się - to tam są rabusie? Kim/czym są Tronty? Oczywiście, przedstawienie świata bez przeładowania tekstu to niezła akrobatyka, zwłaszcza w krótkiej formie. Ale np po jednym zdaniu o rabusiach (co mieli by rabować i po co) czy Trontach (czy po prostu atakują wszystko co się rusza czy mają określone zadanie) poprawiłoby sprawę. Bohaterowie zasadniczo wyglądają na "tych dobrych", ale tzw backgroundu trzeba się domyślać.
- Urwana akcja, tu się zgadzam z Szopenem.
- Przecinkoza i zaimkoza do czyszczenia.
Sporo pracy przed Tobą ale ogólnie na tak.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Zatoka Topielca (fantastyka)

14
MargotNoir pisze:"strzeliłem z plusquamperfectu i gość doznał superkalifragilii swojego expialidosu".
Niezupełnie tak, ale faktycznie powinienem podać więcej informacji.
MargotNoir pisze:"Jasiu dorzucił chrustu do ogniska. Płomienie pochłonęły gałązki i z nową siłą zaczęły się wgryzać w grubsze polana pośrodku stosiku. Ruch wzbił snopy iskier w niebo. Na kamienie okalające dołek, w którym płonęło ognisko rozlał się ciepły blask"
Przyjemny opis. Opisywanie rzeczy znanych jest łatwiejsze. Np. woda, od razu czujemy ten dźwięk, albo: uwaga tygrys szablozębny to też łatwo sobie wyobrazić. Gorzej, gdy trzeba przedstawić jakąś abstrakcję jak magia czy coś. W każdym razie pracuję, by moje opisy pozwoliły nawiązać nić porozumienia z czytelnikiem.
MargotNoir pisze:Odpowiem słowami klasyka: Tak, ale też i nie.
Właśnie. Wszystko jest kwestią wyważenia. Sam nie przepadam za długimi opisami napakowanymi specjalistycznym słownictwem jak np. u Crichtona, ale lubię wiedzieć, z czym co się je. Myślę, że za jakiś czas, postaram się to wyważenie przetestować na Tuwrzuciu.
Misieq79 pisze:Tu mam pewien dysonans.
Miało być dwuznacznie.
Misieq79 pisze:to jest tzw łopata.
Wynikająca z obawy przed niezrozumieniem.
Misieq79 pisze:Absolutnie nie kumam co rozumie przez "nimi"
nimi = zawieszeni. Widać zbyt słabo zarysowałem połączenie.
Misieq79 pisze: No nie, w żadnych zarysach to łodzi nie przypomina. Pojazd, nawet rydwan. Ale nie łódź.
Nazwa wynika z mechaniki, aczkolwiek na potrzeby opowiadania pojazd byłby lepszym wyborem.
Misieq79 pisze:To zdanie w sumie zbędne, poza tym na siedemnastowiecznej fregacie "meble" można spotkać raczej w kajucie kapitana, przymocowane na sztywno
Marla najpierw przeniknęła przez rufę, a potem niżej. Meble są przytwierdzone ze względu na kołysanie okrętu, ale gwoździe nie wytrzymałyby silnego uderzenia.
Misieq79 pisze:Ma kark na brzuchu? Mój kręgosłup.
Przekombinowałem.
Misieq79 pisze:Lepszy. Zdecydowanie lepszy.
Zgubiłem podmiot, ale chciałem nadać Grubasowi indywidualny rys.
Misieq79 pisze:Wrzucasz czytelnika w swoje uniwersum ale skąpisz rządzących w nim zasad. Trochę za dużo do domyślenia się - to tam są rabusie? Kim/czym są Tronty? Oczywiście, przedstawienie świata bez przeładowania tekstu to niezła akrobatyka, zwłaszcza w krótkiej formie. Ale np po jednym zdaniu o rabusiach (co mieli by rabować i po co) czy Trontach (czy po prostu atakują wszystko co się rusza czy mają określone zadanie) poprawiłoby sprawę. Bohaterowie zasadniczo wyglądają na "tych dobrych", ale tzw backgroundu trzeba się domyślać.
To na chwilę obecną etap, nad którym pracuję. Wyważenie informacji. Masz rację, że sporo pracy przede mną, ale konsekwentnie do przodu.

Misieq79 MargotNoir Piro dzięki za komentarze.
M.
„Druga gwiazda na prawo, i prosto, aż do poranka". J.M. Barrie
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”