Mam!
Znalazłem!
Eureka i w ogóle.
To jest genialne. Tak, to jest genialne.
Już widzę te intrygi, toczącą się na wielu płaszczyznach akcję, wszystko to w mrocznym, dystopijnym świecie przyszłości, bijącym klimatem na lata świetlne i okraszone nutką czarnego humoru. Nie wspominając już o bohaterach, ci będą intrygująca i niejednoznaczni, to oni wprowadzą czytelnika w moje opowiadanie. Wszystko rysuję się wspaniale.
Wystarczy to tylko napisać. Nic prostszego, prawda?
Powoli i metodycznie. Siadam przed kompem. Idę zrobić sobie herbatę. Ponownie siadam przed kompem.
Odwrócony Matt Damon aka Mark Watney w kombinezonie astronauty wpatruję się w marsjański horyzont. Ikona edytora tekstu znajduję się tuż nad nim.
Moja dłoń delikatnie przesuwa mysz do przodu.
Zawahałem się.
Czy to naprawdę jest aż tak genialne?
Czy mój główny bohater, który w wyobrażeniach ma być zawadiackim szelmą, naprawdę nim będzie? A może stanie się tylko nędzną podróbką Hana Solo czy Indiany Jonesa? A zresztą – czy moja fabuła rzeczywiście ma sens? Jakie są motywacje głównego „złego”? Po jaką cholerę zamierza zabić głównego bohatera?
I czy czasem te postacie nie są za płytkie, zbyt karykaturalne? Chociaż – groteska też bywa mile widziana. Tylko czy groteska pasuję do tego świata?
I czy na pewno jest on dostatecznie dystopijny?
W ogóle, jak tak teraz o tym myślę, to cała intryga jest funt kłaków warta. Zemsta za śmierć rodziców? Bardziej sztampowo to już się nie dało? A cała ta intryga? Ha, dobry żart.
I jak mam to niby nazwać?
Cholera.
Chyba się nie uda.
A, walić to.
Po prostu to napiszę. A o resztę będę się martwił później.