Na początek chciałam dodać, że jest to nadal wersja robocza. Otwarta jestem na wszelkie sugestie poprawy. Przy okazji szukam porady odnośnie pierwszych rozdziałów, wprowadzających do historii. Sprawiają mi one największy problem, dalej już leci z górki. Przygotowane mam kilkanaście rozdziałów napisanej niżej powieści, ale nadal pomimo wracania do początku nie mogę poprawić go w zadowalający sposób. Odnoszę wrażenie jakby mój styl pisania ulegał zmianie w każdej kolejnej części historii. Nie mam pojęcia od czego to zależy, dlatego bardzo proszę o małą wskazówkę.
~*~
Cześć, nazywam się Thalia al Liliath.Nie, zły początek. Jeszcze raz. Głupie przyzwyczajenie.
Cześć, na imię mam Thalia. Po prostu Thalia. Teraz, kiedy jestem wyrzutkiem, nie mam prawa do rodzimego nazwiska.
Zapewne rzeczą niezmiernie ciekawą jest, dlaczego? Więc, zostałam wydalona ze swojego ludu i tym samym pozbawiona nazwiska rodowego, a co się z tym wiąże wszystkich korzyści z niego płynących. Moja rodzina lata temu publicznie ogłosiła, że nie dzieli ze mną żadnych relacji, jestem dla nich obca. Koniec kropka. Okrutne, prawda? Miałam wtedy zaledwie dziewięć lat. Zostawili mnie bez pieniędzy i dachu na głową. Bez chęci do życia. Samiutką jak palec, pośród hordy niebezpieczeństw. Byłam omijana i wytykana palcami. Ludzie nie chcieli mieć nic do czynienia z dziwolągiem, w dodatku "niebezpiecznym". Czasem nazywano mnie czarownicą, innym razem po prostu pluli mi w twarz lub obrzucali kamieniami. I wszystko dlatego, że moja najlepsza jak myślałam przyjaciółka obdarzona widzeniem, przepowiedziała, iż przyniosę zagładę na nasz lud i wszystkie pozostałe. Byłam, jak można się domyślić, przerażona. Nie wiedziałam co się dzieje, choć przecież powinnam. W końcu od jakiegoś czasu krążyły słuchy o zamieszkach w odleglejszych plemionach. Regularnie poprawiano czarną listę, na której pojawiali się niebezpieczne typy spod ciemnej gwiazdy. Oczywiście moje nazwisko również ukazało się na pergaminie. Jakże by inaczej. I to na pierwszej pozycji! Pomyślcie tylko, czego strasznego dokonać może dziewczynka licząca sobie ledwie dziewięć wiosen? Z pewnością wymorduje całą wioskę w ramach rozgrzewki, będzie się żywić krwią niewinnych dzieci i nieskalanych dziewic, a na deser unicestwi wszechświat - wszystko co dobre i szlachetne. O zgrozo, jakże czarne jest jej serce. Strzeżmy się.
Wyczuwacie ironię?
Tak więc pogrążona w żalu, osamotniona, ukradkiem prześlizgnęłam się do kutra rybackiego i na zawsze opuściłam ojczyznę. Od tamtego czasu byłam tylko ja i woda, która stała się moją siostrą oraz wiatr, z którym zawarłam przymierzę, jako córka Aenylczyka i Asnylki.
Z perspektywy czasu cieszę się że tak potoczył się mój los.
Gdy zeszłam na ląd, czułam niewyobrażalną pustkę. To miejsce było dla mnie obce. Zlękniona poszukiwałam miejsca, które da mi schronienie, pozwalając zostać ukrytą przed bezlitosnymi spojrzeniami mieszczan. Codziennie zakradałam się do ulicznych straganów i z wprawą przywłaszczałam sobie ciepłe ubranie, strawę, a raz nawet udało mi się podwędzić mięciutką poduszkę do snu. Wyobrażacie sobie? Prawdziwy luksus! Niestety były też ciemne strony medalu. Parę razy mnie złapano i porządnie złojono. Miałam szczęście, iż nie zawiadomiono strażników! Tamten okres pamiętam jako walkę o przetrwanie. Jeśli mam być szczera, na swój sposób to lubiłam. To wtedy stałam się silna i nieugięta. Nauczyłam się polegać tylko na sobie. Samowystarczalność przede wszystkim. Drobne rabunki, czy uliczne bójki stały się moją pasją. Uwielbiałam tę adrenalinę, lęk przed przyłapaniem. Jednak czasem brakowało mi ciepła i miłości bliskich osób. Samotność wyniszczała mnie od środka, trawiąc każdy element dobra. Wiele razy spoglądałam tęsknym wzrokiem na rozweselone dzieci, bawiące się razem w ganianego. Nie mogłam wyzbyć się zazdrości, która niczym nieleczona rana jątrzyła się w mojej duszy. Czułość z jaką rodzice darzyli swoje pociechy: mamy nawołujące do ciepłego obiadu i zawsze przestrzegające przed nieumyciem rąk, ojcowie otaczający silnymi ramionami bezbronne dzieci, ciężką pracą zapewniając im dobrobyt i szczęście. To wszystko zdawało się mnie omijać na długo przed tym, jak zostałam porzucona. Gdy próbowałam nawiązać przyjaźń z rówieśnikami, starsi przepędzali mnie jak szkodliwego, niechcianego szczura. Bo w końcu który rodzic chciałby, by jego dziecko bawiło się z kocmołuchem? Niewielu, prawda? Jednak uparcie wierzyłam, że i mnie spotka kiedyś szczęście. Że nadejdzie dzień, który rozpocznie zupełnie nowy, lepszy etap w moim życiu. Jak mówią, nadzieja umiera ostatnia. Niestety wraz z upływem kolejnych tygodni, miesięcy, nadzieja ta wygasła, uśmiercona w zarodku.
Aż pewnego wiekopomnego dnia, na kradzieży przyłapał mnie przedziwny mężczyzna. Bałam się potwornie kary, jaką wymierzy za zbójnictwo, lecz on wydawał się wcale tym nie przejmować. Nie krzyczał, nic a nic się mnie nie brzydził. To była zupełna nowość. Choćby krzty niechęci nie widać było z jego oczu. Niezwykle mnie to zaintrygowało. Nieufnie, lecz z ogromną ciekawością podeszłam bliżej, miast uciekać.
- Czy chce mnie pan skrzywdzić? - zapytałam całkiem spokojnie. Mężczyzna zakłopotał się wielce i odkaszlnął parę razy.
- Skądże znowu! - Pochylił się nade mną marszcząc na chwilę krzaczaste brwi. W napięciu miętoliłam rąbek poniszczonej, starej szmaty, która stanowiła element mojego odzienia. W głowie nieustannie kołatała się myśl - Kim jest ten człowiek i jakie ma zamiary?
- Jak ci na imię? - padło pytanie.
- Thalia - bąknęłam. Starałam się ze wszystkich sił uchodzić za odważną, więc ani na moment nie spuszczałam wzroku z twarzy mężczyzny. Wtedy stało się coś niezwykłego. Mieszczanin o brunatnych włosach i krępej posturze obdarzył mnie najszczerszym uśmiechem, jaki dane mi było oglądać w całym swoim młodym życiu. Ten gest zupełnie wytrącił mnie z równowagi. Nagle zaczęłam pałać ogromną sympatią do tego człowieka.
- A gdzie są twoi rodzice, Thalio? - zaciekawił się.
- Ja nie mam rodziców - odpowiedziałam chłodno. Rzuciłam mu wyzywające spojrzenie. Niech sobie nie myśli, że jestem z tego powodu słaba!
- A co byś powiedziała na ciepły posiłek, tu w gospodzie? - Zachęcał ciemnowłosy, wskazując głośną jadalnię przy rogu ulicy.
- A będzie gorąca czekolada? - Spojrzałam na niego z nadzieją. Zaśmiał się serdecznie, przypominając tym szczekanie psa.
- Nawet dwie, jeśli masz ochotę. - Wyciągnął do mnie rękę. Bez wahania wsunęłam w nią swoją drobną dłoń. Zawarliśmy ciche, niewerbalne porozumienie - już nigdy nie będę samotną włóczęgą, skopywaną z kąta w kąt, a dom jego nie będzie pusty i zamknięty na urok tego świata.
Ale po kolei. Musimy zacząć od początku.
Na świecie istnieją trzy krainy - Zachodzącego Słońca, Cieni i Błogosławieństwa. Ta ostatnia, nosi nazwę Nylth i jest naszym ukochanym domem, stworzonym przez potężną boginię Selle. Zamieszkuje go siedem ludów.
Asnylth jest ludem wody. Stąd wywodzą się rybacy, marynarze i wielcy odkrywcy. Jest to plemię bystre i spostrzegawcze, a przy tym zmienne jak pogoda na morzu. Zasiedla obszar głównie przybrzeżny. Woda ma ogromne znaczenie w kulturze Asnylów. Bez niej cała cywilizacja ległaby w gruzach. Wiem o tym doskonale, jako że sama wywodzę się z tego właśnie ludu. Od dziecka uczeni jesteśmy podstaw nawigacji na morzu oraz jak nie dać się zjeść groźnym rekinom. Nasza karnacja jest koloru kawy z mlekiem. To przez to, że uwielbiamy kąpać się w słońcu. Nasze największe miasto znajduje się w Dolinie Wodospadów. Matka natura była nader łaskawa dla prastarych przodków - w rozległej zieleni utworzyła potężnych kalibrów ściany wodne, które nigdy nie wysychają, nawet jeśli nastaje ciężki okres suszy. Trzy największe krystaliczne słupy swobodnie mienią się w świetle, ukazując naturalne piękno plemienia. Oczywiście wodospadów jest tu więcej, całe mnóstwo! Ale tamte są najbardziej pokaźne.
Całym sercem kocham to miejsce. Ono sprawiało, że budziłam się z uśmiechem na twarzy i gnałam ile sił w nogach do małej łódki, skonstruowanej przez podwładnych moich rodziców. Magia w najczystszej, nieskalanej postaci, szczerze zapewniam!
Thenylth jest ludem ziemi, ceniącym sobie pradawne tradycje i zwyczaje. Thenylczycy są przyjaźnie nastawieni do wszystkich. Nikt nie ugości cię bardziej niż oni. To tam znajdziesz opasły tom pieśni ludowych w umysłach jakże sympatycznie usposobionych ludzi. Nie obejdzie się bez tańców i śpiewów przy ognisku każdego wieczoru, ani bez szerokiej gamy wiktuałów podczas biesiad. Sercem tego plemienia jest Gaj Amanem, świętego drzewa Nylth, od którego pochodzi cała zieleń polan i łąk.
Onylth to lud wielkich wojowników. Zdobywają umiejętności bitewne oraz strategiczne. Główną cechą w tych rejonach jest nieustraszoność. Od młodego wieku szkoleni są tam łucznicy, rycerze i assassyni. Płeć nie ma znaczenia, liczy się tylko siła, sprawność oraz spryt. Raz byłam na Wielkim Turnieju w Mieście Gór. Ryk tłumu i brzęk stali przyprawił moją matkę o mocną migrenę. Kazała zabrać się do gościnnej komnaty, lecz ja zostałam i z wielkim zapałem obserwowałam grację, a także płynność ruchów wojowników. W tamtej chwili zapragnęłam być jak oni. Mocno naprężone mięśnie, widoczna żyłka na czole, gdy gladiator próbował przewidzieć kolejny krok przeciwnika, pot na skórze, szał bitewny - walka wszelkiego rodzaju od zawsze do mnie przemawiała. Nigdy jednak nie pozwolono mi szkolić się w tym kierunku. ,, Broń? Potyczki? Cóż za nonses. To nie wypada damie!".
Innylth jest ludem ognia, zamieszkującym pustynie i wyniszczone przez słońce obszary. Innylczycy są najbardziej wyobcowani spośród wszystkich plemion. Nie lubią intruzów na swoich terytoriach, dlatego tak ciężko ich kontrolować. Specjalizują się w wyrobie broni. Ich karnacja jest niemal czarna od przypiekającego słońca. Całymi dniami pracują w kuźniach, czy innych pracowniach. Nieznany im jest odpoczynek. W genach mają zakodowane nieustanne konstruowanie nowych wynalazków, zlecanych przez Asynów. Ręce same rwą się do roboty.
Medinylth z kolei, to lud stworzony do zielarstwa, lecznictwa i czarów. Świetnie współpracuje z Thenylczykami, jako że ich wspólnym konikiem jest piękna flora. Wszelkie lekarstwa, maści i fiolki dodające urody pochodzą właśnie stąd. Poważnie chorzy lub ciężko ranni przybywają tu po uzdrowienie. Krążą plotki, iż wystarczy napić się wody ze strumienia Złotego Gaju, aby oczyścić duszę oraz ciało z drobnych infekcji, czy też poważnych zapaleń. W prawdzie nigdy nie próbowałam, ale to cenna informacja.
Aenylth, to lud powietrza. Nikt tak naprawdę nie wie czym się zajmują, poza nimi samymi. Dla pozostałych plemion są raczej aroganccy. Traktują wszystkich z wyższością, ale są najbardziej lojalni. Mnóstwo razy, których nie jestem w stanie zliczyć, błagałam tatę, by odkrył choć rąbek tajemnicy, lecz on pozostał głuchy na me prośby. W sekrecie zdradzę, iż troszkę udało mi się zasięgnąć języka. Dowiedziałam się od wędrownego pieśniarza, że Aenowie przepędzają straszne stwory, które przekroczyły próg naszego świata. Nie wiem jedynie na ile jest to prawdą.
Ostatnim ludem jest Elvenylth. Plemię Elvenów jest rozsądne , ale nie należy do spokojnych. Tubylcy żyją w zgodzie ze zwierzętami, posługując się ich mową, Do ich zadań należy gromadzenie wiedzy oraz sprawowanie pieczy nad Świętą Biblioteką, skarbnicą mądrości.
Z własnego doświadczenia wiem, że trudno jest zrozumieć o co chodzi w dialekcie erudytów. Przy byle okazji mają tendencję do naukowego bełkotu, od którego aż bolą uszy. Nie żartuję. Elvenowie są niezwykle dociekliwi. Żaden fakt nie umknie ich uwadze. Ponoć dzieci od kołyski potrafią porozumiewać się w trzech językach - języku zwierząt, pradawnych przodków oraz swoim rodzimym. Jeśli myślisz, że pięcioletniego Elvena oszukasz byle zagadką to grubo się mylisz! Mózgi tych dzieci pracują na najwyższych obrotach. Nim się obejrzysz, zostaniesz zasypany gradem wyjaśnień i mnóstwem definicji na pytanie - Czy teraz będzie padać? Jeśli nie chcesz mieć koszmarnego bólu głowy oraz ciężkiej depresji, czy zaniżonej samooceny, lepiej nie wdawaj się z nimi w potyczki słowne. Zawsze zwyciężają.
A teraz dosyć już wstępu.
Na imię mam Thalia i dziś opowiem swoją historię.