


-----------
Stoję przed oknem, spoglądam. Widzę ludzi przemieszczających chodnikami. Mijają obojętnie jeden drugiego. Czasem grupka pokrzykujących i chichoczących dzieciaków wracających ze szkoły zakłóca ten obraz. Tacy nieświadomi. Każdego uważnie obserwuję, szukam oznak. Jeśli któryś spojrzy w moje okno, co pomyśli? Dziwak? Psychiczny? Odmieniec? - łaskawca jakiś. Boję się. Ludzi. Przestrzeni. Powietrza. Wszystkiego. Mam powody.
Rozdział I
październik 2010
październik 2010
Jesień. Nigdy nie lubiłem. Może dlatego, że zaraz zima. Zimy nienawidzę. Wracałem z pracy wieczorem, w siąpiącym deszczu, takim „niby nie pada, a dochodzisz mokry”. Postawiłem kołnierz i z rękoma w kieszeniach ruszyłem skrótem przez las - „Park Poetów” - Niech im kurna będzie. Szybki marsz nieco rozgrzewał. Kiedy przechodziłem obok bajorka, z charakterystycznym smrodem zbutwiałych roślin, dopadło mnie po raz pierwszy. Uderzyło zmysły jak odór padliny, ale to nie był zapach, raczej rozżarzony gwóźdź w mózgu. Moje flaki momentalnie chciały wyrwać się na zewnątrz przez każdy możliwy otwór jednocześnie. Przynajmniej tak to czułem. Zanim odpłynąłem.
Kiedy oprzytomniałem było po północy. Miasto już spało. Trochę ludzi tędy chodzi, ale nikt mnie nie podniósł. Nie mam żalu, sam ominąłbym zasranego, zeszczanego, leżącego we własnych rzygach. Mogli też po prostu nie zauważyć. Zziębnięty i przemoczony z trudem wróciłem do mieszkania. Pokryty piaskiem, błotem i zaschniętą krwią z uszu, kanalików łzowych, nosa; z ust - zmieszana ze śliną i zawartością żołądka. Poniżej pasa nie było lepiej. Z każdej szczeliny coś wypłynęło. Zeżarłem coś? Może wirus? Dosypali mi dopalacza do herbaty? Godzinę zeszło na doprowadzenie się do porządku. Ciuchy wywaliłem do worka. Rano wyniosę.
Nazajutrz wstałem z bólem głowy jak po dobrej imprezie. Choć porównanie kiepskie, bo na żadne nie chodzę. Miałem jeszcze pół godziny żeby zdążyć do roboty. Zrobiłem kanapki i zapakowałem w śniadaniówkę, a z szafy wyciągnąłem zimową kurtkę. Wychodząc wywaliłem worek. Przywołał wspomnienie i bolesny skurcz żołądka. Co to kurwa było?
Szedłem tą samą drogą. W robocie nikt nie chwalił się jak to „zarzygał schody na górę”, a tego typu historie muszę wysłuchiwać niemal co poniedziałek. Zabrakło też idiotycznych uśmieszków i pytań czy miałem wczoraj przygodę. Wywnioskowałem, że tylko mnie coś dolegało i to nie był głupi żart. Z fajrantem poszedłem do kierownika:
‒ Szefie, jutro muszę do lekarza. Coś mnie bierze
‒ No widzę. Jakieś sraczkowatej cery nabrałeś. Spierdalaj, żebyś mi jakiegoś gówna nie sprzedał. Daj znać co i jak.
‒ Z kota olej wycieka. Mogliby rzucić na niego okiem z warsztatu.
‒ Dobra odstaw. I tak nikt, poza tobą, nie umie tym jeździć.
‒ Szefie, jutro muszę do lekarza. Coś mnie bierze
‒ No widzę. Jakieś sraczkowatej cery nabrałeś. Spierdalaj, żebyś mi jakiegoś gówna nie sprzedał. Daj znać co i jak.
‒ Z kota olej wycieka. Mogliby rzucić na niego okiem z warsztatu.
‒ Dobra odstaw. I tak nikt, poza tobą, nie umie tym jeździć.
Podstawiłem pod warsztat i wróciłem do domu. Bez niespodzianek. Rano zarejestrowałem się w przychodni.
‒ Najszybciej na dwunastą do Migruckiej. Może być?
‒ Tak. Oczywiście.
‒ Najszybciej na dwunastą do Migruckiej. Może być?
‒ Tak. Oczywiście.
Te parę godzin wykorzystałem na sprzątanie. Zapuściłem trochę, ale bez przesady. Wywalając śmieci, przy kontenerach spotkałem naszego ciecia. Robota mało stymulująca, wykorzystywał więc każdą okazję, by zagadać.
‒ Słyszał pan? Sataniści jacyś w okolicy.
‒ Chyba srataniści, panie Mietku, gówniarze jak zwykle. Co tam znowu nawywijali?
‒ No właśnie nie takie znowu. Gówniarzy odróżniam. Jak mi czarne huje malują na śmietniku, to wiadomo że tylko gnojki dzieciaki. Nawet wiem które - jeszcze złapię takiego z drugim.
‒ No to, co tam…
‒ A tu w lesie właśnie. Tam gdzie pan przechodzisz. Psy jakieś flaki znalazły - wie pan, te Flancowych, co to wyją jak oni w robocie. No i Flanc za psami poszedł i znalazł. Zgłosił na policję, a ci znaleźli resztę. Mówią, że bez skóry leżał. wszystko wywalone. Ale ani kawałka skóry. Rozumie pan? Mówię panu że to sataniści. Niech pan lepiej uważa.
‒ Skąd pan tyle szczegółów zna?
‒ A Flanca spotkałem, to opowiedział.
‒ Od Flanca? To mitoman.
‒ Nie wierzy pan?
‒ Nie to, że nie wierzę. Mało prawdopodobne mi się wydaje. A kiedy to było?
‒ No wczoraj znaleźli, ale od kiedy tam leżał to nie mówili.
‒ Słyszał pan? Sataniści jacyś w okolicy.
‒ Chyba srataniści, panie Mietku, gówniarze jak zwykle. Co tam znowu nawywijali?
‒ No właśnie nie takie znowu. Gówniarzy odróżniam. Jak mi czarne huje malują na śmietniku, to wiadomo że tylko gnojki dzieciaki. Nawet wiem które - jeszcze złapię takiego z drugim.
‒ No to, co tam…
‒ A tu w lesie właśnie. Tam gdzie pan przechodzisz. Psy jakieś flaki znalazły - wie pan, te Flancowych, co to wyją jak oni w robocie. No i Flanc za psami poszedł i znalazł. Zgłosił na policję, a ci znaleźli resztę. Mówią, że bez skóry leżał. wszystko wywalone. Ale ani kawałka skóry. Rozumie pan? Mówię panu że to sataniści. Niech pan lepiej uważa.
‒ Skąd pan tyle szczegółów zna?
‒ A Flanca spotkałem, to opowiedział.
‒ Od Flanca? To mitoman.
‒ Nie wierzy pan?
‒ Nie to, że nie wierzę. Mało prawdopodobne mi się wydaje. A kiedy to było?
‒ No wczoraj znaleźli, ale od kiedy tam leżał to nie mówili.
Doktor Migrucka też niczego nie znalazła.
‒ Przemęczenie. Dam panu zwolnienie do końca następnego tygodnia…
‒ Szef się ucieszy.
‒ ...i skierowanie na badania. Krew, mocz, stolec i tak dalej. Musimy kompleksowe zrobić. Także z trzech dni próbki do laboratorium. A z wynikami do mnie.
‒ Oczywiście.
‒ Przemęczenie. Dam panu zwolnienie do końca następnego tygodnia…
‒ Szef się ucieszy.
‒ ...i skierowanie na badania. Krew, mocz, stolec i tak dalej. Musimy kompleksowe zrobić. Także z trzech dni próbki do laboratorium. A z wynikami do mnie.
‒ Oczywiście.
Następnego dnia zaniosłem komplet - przecież nie będę trzymał w lodówce. Pobrali krew, wymazy z nosa.
‒ Wyniki odbierze pan w poniedziałek po piętnastej.
‒ Jasne. Dziękuję.
‒ Wyniki odbierze pan w poniedziałek po piętnastej.
‒ Jasne. Dziękuję.
Odwiedziłem firmę. Szef się ucieszył, okazując radość skrzywieniem na twarzy, machaniem ręką i „kurwami nad stojącą robotą” - czy jakoś tak. Wracając postanowiłem zobaczyć miejsce zbrodni, teraz oklejone taśmą. Faktycznie, całkiem blisko ścieżki, kilkadziesiąt metrów dalej i nieco powyżej mojego rzygowiska. Oczywiście ciało zabrali. Znaków satanistycznych nie zauważyłem, nie wiem czy w ogóle były na ściółce, bo spece z dochodzeniówki wszystko zadeptali. Obszedłem dookoła naiwnie sądząc, że wypatrzę coś więcej, ale detektywem nie jestem.