Miłego (albo i nie) czytania i weryfikowania!
--------------
Najpodlejsza dzielnica miasta, zamieszkana przez zwyrodnialców i biedotę tonęła w deszczu. Zapach mokrego psa zmieszany ze smrodem uryny skutecznie odstraszał przybyszy z bardziej cywilizowanych zakątków. Na niedoświetlonych ulicach nie było prawie nikogo, a ciemne i zniszczone budynki złowieszczo pochylały się nad przemykającymi przechodniami. Ujadanie psów, wrzaski i dziwne hałasy rozsiewały się pogłosem pośród zimnej i mokrej nocy.
Nawet nie starała się iść cicho. Obcasy jej butów stukały głośno o mokry bruk, od czasu do czasu rozpryskując kałuże. Szła chwiejnym krokiem, kołysząc biodrami, co chwilę zatrzymywała się, aby wypić haust taniego rumu prosto z mokrej butelki. Nie spieszyła się. Była pewna, że jej plan zadziała. Jak każdy do tej pory. Gdyby mogła, zaczęłaby gwizdać i podśpiewywać, ale wiedziała, że jeszcze nie czas, aby się ujawniać. Uśmiechnęła się pod nosem i wypiła kolejny spory łyk.
Po włosach i twarzy spływały krople ciepłego letniego deszczu. Przetarła dłonią policzek i oblizała górną wargę. Zaraz im pokaże. Przyspieszyła kroku i skręciła w jeszcze ciemniejszą uliczkę, gdzie chuligani dawno pozbijali wszystkie lampy uliczne. Kilka metrów przed nią z ciemności wyłoniły się dwie znajome sylwetki.
Uśmiechnęła się pod nosem i cisnęła butelka w najbliższą ścianę. Lubiła efektowne wejścia. Straciła sporo rumu. Oby to wszystko było tego warte. Nie miała w zwyczaju trwonić trunku. Spojrzała z ukosa zirytowana, jak rum spływa pomiędzy cegłami, mieszając się z deszczem. Rozpięła ostatni guzik dwurzędowej kurtki i sięgnęła za pas.
Bandyci odwrócili się na dźwięk tłuczonego szkła. Jeden z nich sięgnął po broń i skierował uzbrojoną rękę w kierunku hałasu. Nie zdążył pociągnąć za spust, krople deszczu przekroił lecący sztylet. Upuszczając pistolet bandyta przeklął, gdy krew trysnęła z jego dłoni. Pochylił się i wyciągnął ostrze z przebitego ciała. Drugi osobnik nawet nie próbował się ruszyć.
- NieÅ‚adnie. Oj nieÅ‚adnie panowie… - mruknęła podchodzÄ…c bliżej i skierowaÅ‚a w ich stronÄ™ pistolet trzymany w drugiej rÄ™ce. - Jak zwykle jesteÅ› za wolny, Van Der Rot. KiedyÅ›, ktoÅ› mniej życzliwy ciÄ™ w koÅ„cu zabije. Czy mogÄ™ prosić o zwrot mojego sztyletu? - UÅ›miechnęła siÄ™ szeroko i przestÄ…piÅ‚a z nogi na nogÄ™.
Zraniony napastnik rzucił jej broń w kałużę.
- Czego tu chcesz gnido? - syknÄ…Å‚ drugi.
- Dobrze wiecie czego. - podniosła prawą brew i skinęła głową w kierunku ściany za agresorami, pod którą drżała skulona postać. Bandyta spojrzał na ofiarę.
- Po co ci ona. Mało ci tych w tawernie? Bryce wyjechała, czy jak? Nie wtrącaj się!
- A to już akurat nie wasza sprawa… - ciÄ…gle siÄ™ uÅ›miechajÄ…c, zamachaÅ‚a lufÄ… by przypomnieć im o jej obecnoÅ›ci – Bardzo panów przepraszam, ale teraz zamierzam uratować damÄ™ w opaÅ‚ach. – uÅ›miech zniknÄ…Å‚ z jej twarzy – Znikajcie stÄ…d! Ale już!
- PożaÅ‚ujesz… - W oczach zranionego zapÅ‚onęła nienawiść, ale drugi pociÄ…gnÄ…Å‚ go za rÄ™kaw. Po chwili wahania wykonali krok w tyÅ‚, potem nastÄ™pny, niknÄ…c w mroku alejki.
„Mam nadziejÄ™, że to wszystko jest warte mojej straconej poÅ‚owy butelki rumu”. - PomyÅ›laÅ‚a podchodzÄ…c bliżej Å›ciany, gdzie staÅ‚a przerażona kobieta wpatrujÄ…c siÄ™ w niÄ… z niedowierzaniem.
prolog (quantum victorian sci-fi)
1
Ostatnio zmieniony pn 21 lip 2014, 20:02 przez Aether, łącznie zmieniany 1 raz.