Zrozumienie przyszło cicho, jak pocałunek w czoło, troskliwy, ciepły. Do poduszki z pierza, do spóźnionych snów.
Szarych i niespokojnych.
Dobranoc.
Przykrył ją kołdrą i usiadł obok. Spała jak dziecko, z palcami zwiniętymi pod policzkiem, lekkim rumieńcem i minimalnie rozchylonymi ustami.
Odsunął kosmyk włosów z jej czoła. Z czułością przyglądał się jak śni marzenie poza jego zasięgiem, zauroczony, nagle zrozumiał, że nieważne jak wyglądała, bo jakimś cudem dostała od niego wizualny immunitet. I że był zazdrosny o sen, który okradał go z szaro-zielonych oczu i szansy, żeby uczyć się ich na pamięć, wyryć w murze zakazanych myśli każdą rzęsę, każdą zmarszczkę uśmiechu, drgnienie powiek i psotny błysk tęczówek.
Spała.
Zasłoniła mu świat, więc wędrował po niej spojrzeniem, pedantycznie zbierając drobinki fascynacji i uczuć, o których myślał, że gdzieś zginęły przez lata ugniatania godzin od ósmej do szesnastej, a potem do północy i dłużej. Przez wykradane noce, własne pragnienia wciskane w pojawiające się na ekranie litery, które później sprzedawał za kredyt, sukienkę Klary lub wakacje dzieciaków. Przehandlował siebie za spłacone trzy mieszkania, za samochody - swój, chociaż go nie potrzebował, bo jeździł służbową beemką, i wybierany przez pół miesiąca burgundowy PT Cruiser żony, za najnowocześniejsze komórki, ciuchy, których marek nie rozróżniał, laptopy, spełnienie snów rodziny bliższej i dalszej, a nawet wielki pomnik na cmentarzu, rodzinny grób zaprojektowany do siódmego pokolenia – mury, wśród których za nic się nie widział.
Ani teraz, ani nigdy.
Jego marzenia.
Marzenia żony?
Pogubił się w tym tak dawno, że nie pamiętał, co było jego, co jej, i czy w ogóle miał udział w snach o przyszłości.
Patrzył na Małgorzatę jak matka na dzieci, z mnóstwem odczuć, zagubiony. I gdzieś w tym wirze pojawiała się potrzeba ochrony, troski, opieki.
I już wiedział.
Zacisnął dłoń, powstrzymując pragnienie, żeby dotknąć śpiącej. Nie powinno jej tu być. Jego też nie. Gdyby był mądrzejszy, wyszedłby z pokoju i wrócił nad ranem, jakoś by wytrzymał delikatny zapach, w którym szypr łączył się z czarną porzeczką, zmieszany z eleganckim drgnieniem liści jasnego drzewka piżmowego. Zapach, od którego chodził otumaniony jak byle zjarany trawą gówniarz.
Zaklął cicho, otworzył okno i zapalił, ciężko opierając rozgrzane czoło o szybę. Grudniowe powietrze wtargnęło do pokoju, zawirowało wokół, ostrym dotykiem siadając na policzkach i dłoniach, chłodząc rozpędzone myśli.
Alex odetchnął ciężko, spod przymrużonych powiek patrząc na żarzący się papieros, czując, mimo ciężkiego tytoniowego dymu, przebijający z palców aromat perfum. Jej perfum, które przywarły do skóry jak oset do psiej sierści. Pomyślał, że powinien umyć ręce, może się pozbędzie piżma, nektaru z porzeczek i szypru, ale czuł ją wokół, na sobie, w sobie, w smaku, na języku, tak głęboko, że nie miał szans, żeby od niej uciec.
Cichy pomruk ze strony łóżka przemknął mu dreszczem po karku. Odwrócił się powoli, wyrzucając niedopalonego papierosa na śnieg i mróz.
Siedziała swobodnie oparta o zagłówek, z leciutko przechyloną głową i spojrzeniem wbitym w niego jak kły węża w mysz.
- Zimno tu – powiedziała łagodnie. Bez nagany w głosie.
Skinął głową, zamknął okno.
- Przepraszam.
- Lubisz zimę?
- Chciałem pomyśleć… - Urwał zakłopotany. – Zapalić. – Sprostował. Uśmiechnął się niepewnie, podszedł, usiadł obok. – Jak się czujesz?
- Duszno było.
- Nie aż tak.
- Jestem przed okresem – zamruczała, pochylając głowę, ciemne włosy opadły falą na prawe ramię, ściągając jego wzrok na łagodne wgłębienie szyi i odkryte ramiona.
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Zacisnął zęby, bo wszystko, co miał w głowie, to jej zapach. Dotyk. Oczy. Skóra. Śmiech. Gdyby mógł się ruszyć, oderwać od niej, wyszedłby tak, jak stał, wymeldował się, zmienił hotel. Albo wrócił do domu, do żony i straconych marzeń. Uciekł, jak nigdy mu się nie zdarzyło, bo zawsze potrafił stanąć twarzą w twarz z zagrożeniem, lubił walkę, starcie z przeciwnikiem, testowanie własnych możliwości.
Tu, z nią, był bezbronny jak niemowlę, związany tym, czego chciał i czego nie mógł wziąć.
Muśnięcie palców na skórze przedramienia, niedaleko podwiniętego mankietu koszuli od Pink, przeszyło go dreszczem, brutalnie wyrywając zza murów, które budował wokół umysłu, starając się utrzymać dystans do Małgorzaty.
- Przyniosłeś mnie do swojego pokoju. Dlaczego?
Cofnął rękę.
- Nie mogłem cię tam zostawić.
- Mogłeś. Jurek by się mną zajął.
- Woynarowicz jest tak pijany, że będzie miał trudności z powrotem do domu, ale jest dorosły, wie, co robi.
- Też jestem dorosła. – Uśmiechnęła się leciutko. – A przecież zająłeś się mną jak małym dzieckiem, wyniosłeś z pubu, przykryłeś, żebym nie zmarzła.
Wstał, podszedł do okna, mając niepokojące wrażenie, że jej obecność przecina kolejne sznurki kontroli, jaką starał się zachować nad ich relacją. Nie był pewny, czy powinien zapalić, czy lepszym rozwiązaniem było otwarcie okna i natarcie skóry śniegiem. Potrzebował ochłonąć, ale doskonale wiedział, że przy niej to niemożliwe.
- Źle się czułaś – wymamrotał, opierając się o szybę i przenosząc ołowiane spojrzenie na dziewczynę. – To ogromna różnica.
Patrzył, jak się do niego zbliżała. Bosa. W cholernej kiecce, która gdzieniegdzie odkrywając skórę, więcej zostawiała dla wyobraźni, przywiązując wzrok do każdego zmarszczenia i łuku. Do odkrytego karku i odsłoniętych ramion. Kasztanowych włosów.
Zajrzała mu w oczy.
- Ogrom różnicy jakoś umknął mojej uwadze – powiedziała cicho. – Zawsze ratujesz obce kobiety z opresji?
Zacisnął palce na ciepłym parapecie, modląc się, żeby zdołał je tam utrzymać.
- Nie jesteś obca.
Roześmiała się beztrosko, z niedowierzaniem. Sięgnęła ku niemu, lekko, psotnie pociągnęła za poluzowany krawat.
Alex zamarł. Niemal przestał oddychać, desperacko próbując odciąć się od wirującego aromatu zmieszanego z zapachem jej ciała, drobnych dłoni, jedwabistej skóry w brązowej sukience, która podkreślała talię i więziła wzrok wokół miękkich krzywizn dekoltu.
Od szaro-zielonych oczu.
Zaklął bezgłośnie.
Była za blisko.
- Jestem.
Powoli, prawie z niechęcią wsunął dłoń w ciemne włosy, zawinął je wokół pięści.
- Już nie. – Zdecydował, pochylając się, żeby ją wziąć.
takie tam, z winem
1
Ostatnio zmieniony czw 03 kwie 2014, 00:24 przez ravva, łącznie zmieniany 2 razy.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.