Zasady gry [urban fantasy]

1
Pełne opowiadania, chronologicznie:
1. Zasady gry
2. Rycerz w lśniącej zbroi

Fragmenty, sceny, wprawki:
Glut
Przedstawienie
Projekt 12

Tekst zawiera wulgaryzmy.


WWWSzesnasta kostka lodu rozpłynęła się w końcu w siódmym piwie, dokładając do rzadkiej już piany kilka nowych bąbelków. Klubowa muzyka dudniła w uszach, narzucała rytm nawet tym, którzy podpierali ściany, zaciągnięci do lokalu przez bardziej towarzyskich kolegów - kiwanie głową, lekkie uginanie kolan, ogólnie udawanie, że nie bawią się aż tak źle. Nawet grubawy, wyraźnie zmęczony barman bezwiednie bębnił palcami o ladę w przerwach między wydawaniem kolejnych drinków.
WWWBen złapał się na miarowym stukaniu słomką w brzeg szklanki na zmianę z delikanym szczęknięciem zębami. Gardził tym miejscem, gardził ludźmi, z barmanem na czele, gardził łomotem, który nazywany był tutaj muzyką. A raczej gardziłby, gdyby był trzeźwy, teraz było mu tak naprawdę wszystko jedno. Po raz milionowy omiótł znienawidzoną salę mało przytomnym spojrzeniem, uśmiechnął się sztucznie do własnego, piwnego odbicia i zrobił sobie nową kostkę.
WWWSiedział tu już czwartą godzinę, a nie zatańczył ani razu. Pewnie znalazłaby się jakaś nieśmiała, samotna dziewczyna, którą dałoby się na chwilę zaciągnąć na parkiet, ale po prostu nie miał na to ochoty. Nie dzisiaj, nie po tym, co się stało. Gdzieś między czwartym a piątym browarem mignęła mu myśl, że mógł pójść w jakieś ustronniejsze, a przede wszystkim tańsze miejsce, jakiś cichy pub, gdzie mógłby w towarzystwie paru społecznych degeneratów spokojnie zapić smutki. Tutaj "muzyka" dudniła, ludzie przekrzykiwali się nawzajem, a migające, kolorowe światła nie dawały odpocząć oczom.
WWWOparł czoło o brzeg szklanki. Wspomnienia atakowały falami, z każdą kolejną miał ochotę zapaść się coraz głębiej pod ziemię. Mógł to wszystko rozegrać inaczej, logiczniej, sensowniej... Może Asia nadal wyglądałaby normalnie? Jak ona się musi teraz czuć? Chciał tylko, kurwa, pomóc! Mógł siedzieć w akademiku i robić to, co reszta żałosnych studentów - chlać i napierdzielać potwory w jakimś MMO. Ale nie, jak zwykle musiał się bawić w Miłego Gościa, jakżeby inaczej. Tak to jest, jak się bezinteresownie pomaga ludziom. Jeśli to nie oni cię wychujają, zrobi to ślepy los.
WWWTrza pić, bąbelki uciekają.

***

WWWOkolica była wyraźnie opuszczona i zaniedbana. Po jednej stronie drogi stało kilka rozsypujących się domków jednorodzinnych, wzdłuż drugiej ciągnęło się stare, powyginane i przerdzewiałe ogrodzenie, za którym widać było coś, co kiedyś mogło być ogrodem. Joanna lubiła takie miejsca – zawsze miała wrażenie, że skrywają jakieś tajemnice. Korciło ją, żeby włamać się do któregoś z budynków i pozwiedzać, ale musiała z tym poczekać. Teraz miała ważniejsze sprawy na głowie.
WWWBen zatrzymał motor przy zniszczonej, porośniętej bluszczem furtce. Wyłączył silnik, rozłożył szeroko ręce, wzniósł oczy ku górze i ze śmiertelną powagą powiedział:
WWW- Oświadczam wszem i wobec, że po tej długiej i najeżonej straszliwymi niebezpieczeństwami podróży dotarliśmy na miejsce!
WWWJoanna wywróciła oczami. Patetyczne teksty Bena momentami bywały nawet zabawne, ale najczęściej brzmiały po prostu głupio. Na szczęście nie sypał nimi zbyt często.
WWWByli przyjaciółmi od dwudziestu lat. Momentami zastanawiała się, czy gdyby poznali się teraz, byliby w stanie się polubić. Na początku łączyło ich wszystko, od wspólnych zabaw w piaskownicy, przez szkolne ławki, pogadanki u dyrektora i rodziców obydwojga, po wzajemną pomoc w podrywach, w ucieczce Joanny z domu. Teraz on studiował, a ona mieszkała z chłopakiem i robiła to, co zawsze lubiła najbardziej - malowała. A prace, o dziwo, nawet się sprzedawały. Przyjaźń trwała dalej, ale już na trochę innych zasadach. Tak, jak kiedyś każde spotkanie wydawało się naturalne, tak teraz zwykle zaczynało się od "kopę lat!".
WWWZ ulgą zeszła z motocykla. Pod bosymi stopami poczuła nagrzany lipcowym słońcem asfalt. Głęboko wciągnęła powietrze – nadal unosił się w nim lekki zapach spalin, ale i tak było to lepsze od smrodu najwyraźniej długo niepranej koszulki, którą miała przed nosem przez ostatnie pół godziny. Ciekawe, czy Ben kiedykolwiek usłyszał przytyk na ten temat od jakiejś dziewczyny? Może lepiej, żeby właśnie ona to zrobiła? Nie, po tylu latach... Głupio jakoś.
WWWBen po kilku sekundach przestał wgapiać się w niebo, opuścił ręce i przypiął maszynę do najsolidniej wyglądającego słupka kawałkiem przerdzewiałego łańcucha. Joanna przyjrzała mu się krytycznie.
WWW- Na urodziny kupię ci porządną blokadę.
WWW- Przyda się. To badziewie rozerwałoby dziecko.
WWWPociągnął kilka razy za łańcuch. Na chodnik posypał się rdzawy pył.
WWW- Rozumiem, że nie masz nic przeciwko krótkiej wspinaczce? - dodał po chwili.
WWW- Wspinaczce? – Joanna spojrzała z nadzieją na spadziste dachy sypiących się domów, ale Ben złapał ją za ramię i pociągnął w kierunku dziury w płocie.
WWW- Lepiej załóż buty – zasugerował bez większego przekonania.
WWWZignorowała go.
WWWPrzedzierali się przez gęste zarośla. Ben, jak to on, po rycersku starał się utorować drogę, ale i tak co chwilę któreś z nich klęło pod nosem, gdy gałęzie smagały ich po twarzach, lub gdy potykali się o wystające korzenie. Niewiele rozmawiali, skupiając się na omijaniu zastawianych przez gąszcz pułapek. Ciszę przerwał dopiero dzwonek telefonu.
WWW- Mamusia – skrzywił się Ben, patrząc na wyświetlacz. – Nie ma cię tu.
WWWJoanna posłusznie zamarła, starając się nie wydać choćby najmniejszego dźwięku. Nie pochwalała kłamstw, którymi jej przyjaciel co chwilę raczył matkę, ale nie miała też zamiaru wpędzać go w jakiekolwiek kłopoty.
WWW- Na spacerze. W parku. Nie, jestem sam. Mamo, jest jasno...
WWWZatrzęsła się, chichocząc w duchu, ale zachowała ciszę.
WWW- ...kotlety. W barze. Tak, suróweczkę też zjadłem.
WWWCoraz trudniej było jej opanować śmiech, przykryła usta ręką. Spróbowała wymyślić coś smutnego. Robert nie żyje. Wystarczyło na klika sekund. Ben zaczął relacjonować swoje śniadanie. Kamę przejechał samochód. Kama, rudawy owczarek niemiecki, była jedyną osobą w rodzinnym domu, którą żal jej było opuszczać. Wywalają Bena ze studiów. Kończyły jej się pomysły.
WWWJakimś cudem wytrzymała do końca. Wybuchnęła głośnym śmiechem, gdy tylko komórka przyjaciela znalazła się z powrotem w kieszeni jego dżinsów. Po chwili rechotali we dwoje, jak za starych, szkolnych czasów.
WWWTeren zaczął się wznosić, dodatkowo utrudniając marsz. Gdy zbocze stało się już tak strome, że zaczęli się ślizgać, musieli niejednokrotnie pomagać sobie nawzajem w co trudniejszych miejscach. Mieli szczęście, że było ciepło i sucho - deszcz od razu zamieniłby i tak już grząskie podłoże w błoto, czyniąc wspinaczkę praktycznie niemożliwą.
WWWPo kilku bolesnych spotkaniach z jeżynami w końcu się złamała i założyła adidasy, które do tej pory niosła w plecaku. Jeden dzień w plecy. Zostało jej jeszcze siedemdziesiąt osiem, ale miała zamiar pobić zeszłoroczny rekord.
WWWZmęczeni, podrapani i z kolanami uwalanymi ziemią stanęli na szczycie pagórka. Gwizdnęła z podziwem.
WWWRozciągała się przed nią szeroka panorama miasta i okolicznych lasów, cudownie ozdobiona pojedynczymi promieniami słońca, przebijającymi zza gęstych chmur. Iglica, najwyższy budynek na wybrzeżu, mieniła się wszystkimi odcieniami złota.
WWWTo nie było wszystko. Parę kroków obok Joanny, między kilkoma zdziczałymi jabłoniami, stały trzy stare, omszałe nagrobki. Dwa większe znajdowały się po bokach, pomiędzy nimi wystawał z wysokiej trawy trzeci, malutki.
WWW- Wygląda, jakby to była jakaś rodzina – stwierdziła ściszonym głosem. Obeszła kamienne tablice, tak, by móc obejrzeć stronę, na której wyryte były nazwiska. Już miała kucnąć, żeby spróbować je odczytać, gdy zdała sobie sprawę ze scenerii, jaka się przed nią rozciągała - podniszczone groby na tle prześwitującej zza drzew panoramy rozświetlonego wieczornym słońcem miasta wyglądały tajemniczo, smutno i trochę... nierealnie? Otworzyła szeroko oczy i lekko rozchyliła usta w zachwycie. Dokładnie czegoś takiego potrzebowała! Jak Ben, skądinąd dość prosty chłopak, mógł tak dokładnie wyczuć, o co jej chodziło? Kochany był... Z ulgą ściągnęła buty i zaczęła przechodzić z miejsca na miejsce, szukając punktu, z którego widok byłby najlepszy.

***

WWWPociągnął łyk piwa. Kostka zadzwoniła o brzeg szklanki.
WWWWidoczków się zachciało, kurwa mać. Pewnie w okolicy znalazłoby się z dziesięć lepszych miejsc, mógł się bardziej postarać, poszukać czegoś bardziej odpowiadającego zamysłowi Asi. A tak, zamiast dać jej fajny motyw na pejzażyk, wciągnął ją w najgorsze możliwe gówno. Prawie dosłownie.
WWWGdzieś w podświadomości pojawiła się pokusa, żeby wziąć coś twardego i palnąć sobie w łeb. Tak, żeby nie tylko łeb Asi był stratny. Zamiast tego wyzerował piwo, połknął kostkę, która pozostała na dnie szklanki i odszukał wzrokiem rozmazaną sylwetkę barmana.
WWW- Jeszcz jedno piwo proszsz.
WWWNie powinienesz tyle pić.
WWWZignorował świątobliwy głos sumienia i pochylił się nad ósmym browarem. Przez chwilę obserwował, jak powierzchnia płynu prawie niezauważalnie podryguje w rytm basów, po czym wlał w siebie pół szklanki. Wchodząc do klubu miał zamiar poprawić sobie humor. Gdzieś po trzech piwach, które wcale go nie rozweseliły, zmienił zdanie i postanowił zapić się do nieprzytomności. Jak na razie udało mu się tylko posmutnieć jeszcze bardziej oraz spowodować, że wszystko wokół było zamazane. Za mocny łeb. A kasa z portfela uciekała.
WWWZarobiona pszesz twoich rozisów.
WWWZajebiście. Sumienie najwyraźniej uparło się, żeby zdołować go do reszty.
WWWSzam się dołujesz.
WWWUdał, że nie słyszy.
WWWMomentami zastanawiał się, czy tak naprawdę w głębi ducha nie jest skurwysynem. Każda bezinteresowna pomoc, każdy dobry uczynek był wymuszony. Zawsze, gdy miał ochotę kogoś olać, odciąć się od durnych, cudzych problemów i zachcianek, pojawiał się głos, natarczywy, nieustępliwy idealista i frajer. Ględził, nudził, przekupywał, dopóki nie zmusił Bena do bycia obrzydliwie dobrym, grzecznym i uczynnym. Przez pierwsze paręnaście lat był po prostu głosem, później, gdzieś w gimnazjum, Ben zrozumiał, że to jego sumienie. Zdawał sobie sprawę z tego, że to nie do końca normalne, ale przyzwyczaił się. Problemy pojawiały się dopiero w takich sytauacjach, jak ta - gdy mieli zupełne inne zdanie na temat tego, co jest dobre, a co złe.
WWWKurrrde, że też musiał usiąść akurat pod tym drzewem! Jakby chodził na siłownię, zamiast gnuśnieć przed kompem, miałby lepszą kondycję, nie zdyszałby się tak przy wspinaczce...

***

WWWBen stanął obok, także napawał się pejzażem. Joanna poczuła bijącą od niego aurę dumy. Miał święte prawo, miejsce było świetne.
WWW- Próbowałem przeczytać, kogo tu pochowano, ale mech wszystko zasłania - powiedział po chwili zadumy. - Uznałem, że nie chciałabyś, żebym go zrywał.
WWWNawet to jakimś sposobem wyczuł! Jeszcze raz tęsknie rzuciła okiem na miasto, po czym uklęknęła przy najmniejszym z nagrobków. Przesuwała palcami po kamieniu, poruszała bezgłośnie ustami, próbując odcyfrować napis.
WWW- Rzeczywiście, nie da się - przyznała w końcu. Była lekko zawiedziona, ale tajemnica też miała swój urok. Może później jednak zerwie ten mech...
WWWBen kiwnął głową. Podszedł do najbliższej jabłoni i usiadł, opierając plecy o pień. Skrzywił się, zaklął i wyciągnął spod tyłka jakiś kamyk.
WWW- Będzie niezła zabawa z wciąganiem tu sztalug – odezwała się Joanna, powracając do podziwiania panoramy – ale miejsce jest super! Jak ty je w ogóle znalazłeś?
WWWOdpowiedziała jej wiązanka przekleństw i odgłosy szamotaniny.
WWW- Ben? – odwróciła się gwałtownie. – Ben!
WWWChłopak na przemian potrząsał prawą reką i próbował wytrzeć ją o pień jabłoni, komicznie przy tym podskakując.
WWW- Jakieś lepkie... – wycedził przez zęby. W jego głosie pobrzmiewała panika. Odwrócił się na chwilę.
WWWStłumiła okrzyk przerażenia, serce podskoczyło jej do gardła. Cała prawa dłoń Bena pokryta była obrzydliwą, połyskującą mazią, która nie tylko wyraźnie nie chciała dać się zetrzeć, ale wręcz sama wpełzała na jego przedramię, zbliżając się szybko do rękawa, jakby chciała jak najszybciej schować się pod koszulkę.
WWWStała jak wryta, niezdolna do jakiegokolwiek działania. Szczera chęć pomocy przyjacielowi walczyła w niej z obawą dotknięcia upiornego gluta. Substancja budziła jakiś pierwotny strach, wyglądała na żywą, a przecież nie miała prawa...
WWW- Zdejmij to ze mnie! – krzyknął w końcu Ben, plącząc się w T-shircie.
WWWTo przeważyło szalę, nie była w stanie zignorować wołania o pomoc, nieważne, jak przerażona. Niepewna tego, co zobaczy, rzuciła mu się na ratunek. Zdarcie koszulki nie było łatwym zdaniem, raz, że musiała opanować własne, drżące dłonie, dwa, że starała się nie oberwać połyskującą ręką, którą cały czas gwałtownie wywijał. W końcu jednak T-shirt znalazł się na trawie, pomięty i lekko naddarty.
WWWMaź pokrywała już całe ramię i sporą część torsu, zaczynała wchodzić na szyję. Ben upadł na plecy i zaczął tarzać się po ziemi, wyjąc potępieńczo.
WWWJoanna odskoczyła jak oparzona, dziki skowyt przyjaciela nie przypominał niczego, co miała do tej pory okazję słyszeć. Poczuła miarowe pulsowanie w skroniach.
WWWJeśli miała coś robić, należało robić to szybko. Chwyciła leżącą koszulkę, szczelnie owinęła sobie nią rękę, kucnęła przy wrzeszczącym Benie i spróbowała zetrzeć z niego choć trochę gluta, który niebezpiecznie zbliżał się do ust. Bezskutecznie. Substancja, czymkolwiek była, ściśle przywarła do jego skóry, materiał ślizgał się po niej jak po lodzie.
WWWPowoli udzielała jej się panika, przed oczami zaczęły pojawiać się ciemne plamy. Ostatnimi resztkami woli powstrzymywała się od rzucenia się do ucieczki. Dłonie drżały jej w niekontrolowany sposób, koszulka była lepka od potu. Ben wydał z siebie kolejny nieziemski skowyt i przewrócił się na brzuch.
WWWWtedy to zobaczyła.
WWWW mazi przylegającej do pleców chłopaka coś pływało. Było ciemne, okrągłe, wielkości piłeczki pingpongowej. Przesuwało się leniwie po jego skórze jak nadmuchiwana piłka po powierzchni wody, zupełnie ignorując fakt, że miotał się na wszystkie możliwe strony.
WWWPóźniej wiele razy zastanawiała się, dlaczego zrobiła to, co zrobiła. W końcu zwaliła to na nerwy, w takiej sytuacji przecież trudno było zachować trzeźwy umysł. Nie zmieniało to jednak faktu, że rozsądniejszych wyjść było co najmniej kilka. Mogła chwycić kulkę przez porzuconą koszulkę. Mogła spróbować strącić ją patykiem. Mogła zrobić cokolwiek, zamiast chwytać ją gołą ręką.
WWWKamyk oderwał się od skóry Bena, ciągnąc za sobą lepką nić, która pękła z ohydnym mlaśnięciem. Kilka sekund później wrzaski ustały. Odetchnęła z ulgą, nogi się pod nią ugięły. Opadła na trawę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że oczy ma pełne łez. Otarła je i z nadzieją przeniosła wzrok z trzymanej w ręce kulki na przyjaciela, ale uczucie ulgi zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Nie przestał krzyczeć z powodu oderwania tajemniczego obiektu. Po prostu glut zapchał mu usta.
WWWZ krzykiem rzuciła się do ucieczki. Pędziła w dół zbocza, raniąc bose stopy o kamienie i kolce. Nienawidziła się za to, Ben tam umierał, a ona biegła, zostawiając go na pastwę tego czegoś, chciała się zatrzymać, wrócić, spróbować znowu pomóc, ale po prostu nie mogła...
WWWCoś było nie tak. Jeszcze bardziej, choć wydawało się to niemożliwe. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie trzyma już kulki, mimo, że nigdzie jej nie wyrzucała. Lewą rękę ogarnęło dziwaczne uczucie, ni to ciepło, ni to chłód. Nie zatrzymując się otworzyła dłoń.
WWWCałe jej wnętrze pokryte było opalizującą substancją, która pełznąc po skórze pokrywała coraz większą powierzchnię, jakby szukała słabego punktu, w który może się zagłębić. Paliła, wżerała się w ciało, by po chwili wysłać do jego wnętrza falę obezwładniającego zimna. Przez chwilę widać było jeszcze zarys rozpływającej się kulki.
WWWMiała dość. Świat pociemniał jej przed oczami, padła na trawę, błoto, korzenie. Zdążyła jeszcze poczuć strużkę wymiocin na brodzie i zemdlała.

***

WWWKolejny łyk piwa.
WWWTaaak... Na filmach przynajmniej z zewnątrz wyglądało to przyzwoicie. Zmutowane pająki, eksperymentalne serum, kosmiczny sztorm. A tutaj - obrzydliwy i najzwyczajniej w świecie durny glut. Do tej pory przechodziły go ciarki za każdym razem, gdy wspomniał obrzydliwą, lepką, lodowato zimną substancję, która oblepiła go na wzgórzu. Do tego utrata przytomności, rzyganie przez pół dnia i podarta koszulka. Zajebistość w czystej postaci, nie ma co.
WWWObudził się i dowlókł najpierw Asię do Roberta (który nazwał go zasranym chujem i kazał się wynosić), potem siebie do domu. I wszystko się zaczęło. Magia? Supermoce? Cholera wie, co to tak naprawdę było.
WWWPamiętał swoje naiwne, nastoletnie marzenia o zostaniu superbohaterem. Obejrzał chyba wszystkie filmy na ten temat, od najwcześniejszych Supermanów, po Avengersów i Hancocka, wygrzebywał w Internecie skany komiksów, miał nawet koszulkę z Fantastyczną Czwórką. Pomaganie ludziom po prostu było w jego naturze...
WWWMojej naturze.
WWW...a przyprawione kolorowym kostiumem i wesołym naparzaniem Tych Złych tym bardziej przemawiało do nastoletniego umysłu. Później oczywiście wyrósł z fascynacji, ale pewien sentyment pozostał.
WWWA teraz bach! - Stare marzenie spełnione. Nic, tylko ubrać się w coś obcisłego i ratować świat od zagłady. W sumie, co on tutaj robi? Chleje jak ostatni żul, użala się nad sobą, nawet nie umie zagadać do żadnej dziewczyny. A za rogiem ktoś kogoś może mordować.
WWWTak, trzeba zbirowi wpierdolić! Tylko dopije piwo i pokaże Mordercy Zza Rogu, co znaczy zadrzeć z superbohaterem. Odeśle go do domu, nie, na komisariat, z głową w...
WWW- Hej, przystojniaku, postawisz mi drinka?
WWWObejrzał się na sąsiedni stołek. Szczupła blondynka z grzywką oparła się o ladę i spojrzała na niego figlarnie. Ben lubił grzywki.
WWW- A kim ty fogóle jesztesz? - W głowie zatliła mu się lekko rozmazana czerwona lampka. Gdzieś przemknęła myśl "naciągaczka".
WWW- Magda. - Uśmiechnęła się promiennie. - To jak będzie z tym drinkiem?
WWW- No niewjem. Nie naciągasz mnje pszypadkem?
WWWDaj szpokój, nie bącz taki gbur. Ładna jest.
WWW- No co ty! Po prostu mam ochotę się napić w fajnym towarzystwie. - Przysunęła się kawałek do Bena. Grzywka zafalowała ponętnie.
WWWGdzieś w głebinach zmąconego umysłu sceptycyzm zaatakowała fala endorfin. Może morderca przez tę chwilę nie przestanie mordować?
WWW- A szkąd ty wiesz, sze mnje sztacz? - Sceptycyzm odparł pierwsze kilka ciosów.
WWWKup jej tego drinka, bącz miły!
WWW- Nie wyglądasz na biedaka. - Chwyciła w dwa palce brzeg kurtki Bena i pomachała nim kilka razy. - Fajna skóra.
WWW- Wielcze szanowny i czeszący szię powszechnym poważanem panie barman!
WWWSzanowny barman uniósł brew. Gdzieś w jego zmęczonych oczach tliła się dezaprobata.
WWW- Proszsz po drinku dla mnie i dla tej nadobnej szlisznotki tu. - Bezczelnie wycelował palec wskazujący w nos Magdy. Ta zaśmiała się perliście.
WWW- Jaki? - Twarz barmana wyrażała tylko politowanie. Benowi jakoś to umknęło.
WWW- Jakisz fajny. Wykasz szie pan inwencją twórczą.
WWWDrinki były wściekle fioletowe i coś w nich pływało. Nie był w stanie określić co. Chyba było okrągłe.
WWW- Wiesz czo, Magda?
WWW- Nie wiem. Opowiesz mi za chwilę, ok? Zaraz wracam. - Wskazała na drzwi do toalety i zeskoczyła ze stołka. Miała legginsy. Ben nie bardzo lubił legginsy.
WWW- Ok. Popilnuję drinka. Szerokich wiatrófff.
WWW- Nie trzeba. - Mrugnęła do niego i wzięła kieliszek.
WWWOdwrócił się, żeby odprowadzić ją wzrokiem, o mało nie spadł, poprawił się na stołku i zaczął rozważać pewną istotną kwestię. Na ladzie stały do połowy opróżniony kufel piwa i nienapoczęty, oczojebny drink. Coś trzeba było wypić najpierw. Zdecydował się na piwo.
WWWPo chuj-wie-której-już kostce dawno nie było śladu. Zrobił sobie następną, spojrzeniem kazał jej się unieść i połknął ją, gdy wisiała w powietrzu. Mało się nie zadławił, ale już po chwili lód wędrował mu do żołądka, ciągnąc za sobą smugę zimna.
WWWNie był pewien, czy to uczucie mu się podoba. Powtórzył cały manewr i doszedł do wniosku, że jednak nie.
WWW- Wszystko w porządku?
WWWRozejrzał się i napotkał podejrzliwe spojrzenie barmana.
WWW- Bywało lepiej - odburknął.
WWWTeoretycznie nie było źle. Miał supermoce, wielu dałoby sobie różne rzeczy poobcinać za taką zabawkę. Może powinien przestać się zamartwiać.
WWWCholera, wszystko byłoby w fajnie, gdyby nie cena. Może i niezbyt wysoka, ale zapłacona przez Asię. To było najgorsze.
WWWTrzeba pić.

***

WWW- Dobra, patrz. To jest za-je-bis-te! - Ben z idiotycznym uśmiechem na nieogolonej twarzy odkręcił butelkę wody "Żywiec Zdrój". Obok w krzakach stały jeszcze dwie zgrzewki.
WWWJoanna cofnęła się o krok. Po wydarzeniach ostatniej nocy miała uzasadnione podejrzenia, że "zajebiste" może w tym wypadku oznaczać "groźne". Obudzenie się w środku nocy w płonącym łózku i obserwowanie jak wszystko, na co spojrzy, staje w płomieniach, wliczając w to piżamę własnego chłopaka, było bardzo, bardzo dalekie od zajebistości. A teraz Ben zaciągnął ją na stare, zapomniane przez świat boisko, na którym było więcej potłuczonego szkła niż trawy i chciał coś pokazać.
WWWNie miała ochoty na tę wycieczkę, ale uważała, że jest mu coś winna. Wtedy, po historii na wzgórzu, zachował się naprawdę po rycersku. Sam jeden zaniósł ją, nieprzytomną, do domu, a przecież musiał być w koszmarnym stanie po tym, co go spotkało. Naprawdę nie zasługiwał na takie potraktowanie przez Roberta.
WWW- Patrzysz?
WWWWlepiła wzrok w butelkę.
WWW- Uwaga... Voila!
WWWNakrętka z głośnym hukiem wyskoczyła w powietrze. Joanna odruchowo zasłoniła twarz rękami i zrobiła kolejny krok w tył. Lewą piętę przeszył ostry ból.
WWWKucnęła i dwoma palcami wyciągnęła ze stopy zielony kawałek szkła. Na betonie zaczęły pojawiać się ciemnoczerwone plamy.
WWW- Ben, idioto!
WWW- Sorry, ale patrz!
WWWSpojrzała na niego spode łba, ale była zła tylko przez moment. Chodzenie boso było jej wyborem, i, cóż, czasem wiązało się z wdeptywaniem w mniej lub bardziej nieprzyjemne rzeczy.
WWWButelka była dziwnie wybrzuszona, a z gwintu coś wystawało. Coś przezroczystego.
WWWJoanna na chwilę zamarła. Zupełnie zapomniała o skaleczeniu. Powolnym ruchem podniosła się z klęczek i podeszła do przyjaciela.
WWW- Pokaż...
WWWBen z triumfalnym uśmiechem wręczył jej butelkę. Nie uwierzyła, że w środku jest lód, dopóki nie poczuła chłodu pod palcami. Gdzieś w głębi ducha od początku wiedziała, że chodzi o coś nienormalnego. Oboje byli wtedy na wzgórzu, a historia z zeszłej nocy na pewno miała coś wspólnego z kulkami i z glutem. Zadrżała na wspomnienie tamtych wydarzeń. Widok Bena oblepianego przez potworną maź, jego wrzaski i ta bezradność... Najgorsza była bezradność.
WWW- Super, co nie?
WWWOtrząsnęła się z myśli i oddała butelkę.
WWW- Tak, super.
WWWBen spojrzał na nią podejrzliwie.
WWW- Coś nie wyglądasz na zdziwioną.
WWWPowiedzieć mu czy nie powiedzieć? Przyrzekła sobie dochować tajemnicy, ale z drugiej strony...
WWW- Widzisz, tam była jeszcze druga kulka.
WWWBen przez chwilę wyglądał, jakby nie rozumiał, ale po chwili twarz rozjaśnił mu uśmiech jeszcze szerszy niż na początku.
WWW- Serio? - Jego głos był mieszanką dziecięcej radości i niedowierzania.
WWWPowoli pokiwała głową.
WWW- Czyli... Też to umiesz?
WWW- Niezupełnie - westchnęła. Nie była pewna, czy dobrze zrobiła, mówiąc o drugiej kulce. Ufała Benowi, ale przecież może się wygadać po pijaku albo co...
WWW-Dobra, mogę podpalać rzeczy - powiedziała w końcu. - I gasić. Spojrzeniem.

***

WWWKolejna kostka lodu zniknęła w złocistym płynie, i kolejna skrystalizowała się na jego powierzchni.
WWWOd nocy, której przypadkiem zamroził szklankę soku, nie mógł się powstrzymać. Próbował zamrozić i rozmrozić wszystko, co wpadło mu w oko. Już w domu odkrył, że sztuczka udaje się tylko z wodą - olej kuchenny ani drgnął. Że oprócz tego może wodę przesuwać, a nawet unosić. Że potrzebny jest stały kontakt wzrokowy lub dotyk - w momencie gdy mrugnął, dwa litry mineralki zleciały na podłogę w kuchni. Że jak się uprze, może też przesunąć lód, ale musi się do tego cholernie skupić.
WWWUczucie było niesamowite. Jakby mógł wszystko. Właściwie nie było to dalekie od prawdy, w końcu woda jest wszędzie. Na przykład w piwie.
WWW- Jeszcz jedno proszsz.
WWWDaj szszpokój... Sztarcz.
WWWKolorowe plamy światła znów zaczęły go hipnotyzować, ocknął się dopiero, gdy barman postawił przed nim kolejną szklankę.
WWW- Panie szszanowny barman... Tego... Które to juszsz?
WWW- Dziewiąte. Cztery pięćdziesiąt.
WWW- Jak ziewiąte? - Ben wymacał w kieszeni portfel. Po kilku próbach wyłuskania z niego drobniaków poddał się i wręczył go barmanowi.
WWW- No dziewiąte. - Barman zadzwonił monetami, wyjął kilka i oddał portfel.
WWW- Kurrrde... Było siódme... Było ósme... To moższ być ziewiąte, panie barman szszanowny... Szszwięta rasja.
WWWPo fioletowym drinku również nie było już śladu, zszedł na jeden haust. Szczerze mówiąc, za smaczny to nie był.
WWWSala zaczęła się leniwie kołysać.

***

WWW-Dobra, mogę podpalać rzeczy. I gasić. Spojrzeniem.
WWWPrzez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Ben wyglądał, jakby na coś czekał.
WWWNiechętnie podniosła z ziemi pierwszy lepszy patyk i uniosła go na wysokość oczu. Zapłonął jasnym płomieniem.
WWW- Podoba się?
WWWBen nie odpowiedział. Patrzył jak zahipnotyzowany.
WWWJoanna odwróciła kijek do góry nogami. Płomienie liznęły jej dłoń.
WWW- Uważaj!
WWWPokręciła głową. Nie czuła nic. Zero bólu, zero ciepła. Tak samo, jak kilkanaście godzin temu, w łóżku. Gdy Robert ją obudził, zamiast koszuli nocnej miała na sobie tylko zwęglone strzępy. Gdyby nie on, pewnie przez sen spaliłaby cały dom.
WWWPłomienie zaczęły wystawać jej spomiędzy palców, teraz dawały wrażenie, że to dłoń płonie. Cały czas żadnego bólu, żadnych oparzeń, nawet zaczerwienienia. Obserwowała zjawisko z nie mniejszą fascynacją niż Ben, jeszcze nie miała okazji naprawdę pobawić się swoją mocą.
WWWPatyk spalił się do końca, płomienie znikły. Joanna milczała, spojrzała tylko na Bena i uniosła brwi.
WWWZaskoczenie na jego twarzy powoli ustępowało miejsca głupkowatemu uśmiechowi, który stawał się coraz szerszy i szerszy. Nie mogła się powstrzymać, w końcu sama zaczęła się szczerzyć. Po chwili równocześnie wybuchnęli głośnym, wręcz histerycznym śmiechem. W sytuacji nie było nic zabawnego, wręcz przeciwnie, wyczuwała raczej wiszącą w powietrzu grozę. Cała ta mieszanka strachu, ekscytacji, niepewności wylewała się z niej właśnie przez idiotyczny, nieracjonalny rechot. Powoli czuła, jak opuszcza ją poczucie winy za pożar, za poparzenie Roberta, za zaciągnięcie Bena na wzgórze. Była tutaj, bezpieczna, z przyjacielem, i odstawiali kolejny durny numer, jak za dawnych, szkolnych czasów.
WWWBen nagle przestał się śmiać i wlepił wzrok w jej nogi.
WWW- Asia, spodnie!
WWWSpojrzała w dół. Uśmiech momentalnie spełzł jej z twarzy. W którymś momencie głupawki musiała oprzeć dłonie o kolana, teraz w dżinsach widniała rozległa, osmalona dziura. Dopero teraz zauważyła, że powietrze wokół jej palców jest jakoś dziwnie rozdygotane. I drżało coraz mocniej.
WWWBen odsunął się z dziwną miną i zasłonił twarz rękami. Wyglądał, jaby miał ochotę uciec. Chciała krzyknąć, powiedzieć, żeby został, ale nie była w stanie wydać żadnego dźwięku. Zablokowała się, myśli utraciły jakąkolwiek klarowność, pozostawiając tylko niewyraźną namiaskę strachu.
WWWPowietrze wypełnił smród spalenizny, coś miękkiego osunęło się na ziemię. Zwęglona nogawka odpadła od reszty spodni, teraz leżała na betonie - czarne, żarzące się strzępy. Joanna w końcu wrzasnęła i odskoczyła kawałek do tyłu.
WWWZ drugiej nogawki zaczęły pełznąć kłęby czarnego dymu, w końcu pojawiły się pierwsze płomienie. To samo stało się z prawym rękawem bluzki, tuż obok nadgarstka dłoni, którą przedtem trzymała kijek.
WWWZnów blokada. Patrzyła oniemiała, jak kolejne części ubrania zajmują się ogniem. Chciała rzucić się do ucieczki, ale przed czym, przed kim? Samą sobą? Nie czuła bólu, nie działa jej się krzywda, może da się to jakoś opanować albo przeczekać? Ben stał parę metrów przed nią, był wyraźnie przestraszony, ale nic więcej...
WWWJuż powoli zaczęła oswajać się z nowym uczuciem, gdy nagle poczuła, jak ziemia ucieka jej spod stóp. Coś spłynęło jej po lewej łydce, a ona sama wystrzeliła na kilka metrów w górę.
WWWNa ułamek sekundy zawisła w powietrzu, po czym runęła na dół. Nawet nie miała czasu się zdziwić. Zdążyła jeszcze usłyszeć wrzask Bena i wyrżnęła plecami w beton.
WWWUderzenie na kilka sekund pozbawiło ją tchu. Przez chwilę leżała, starając się złapać oddech. Usłyszała cichnący, szybki tupot. Jednak uciekał...
WWWPodparła się na ręce i uniosła do pozycji siedzącej. Plecy trochę bolały, ale chyba nic poza tym. Bardziej interesowało ją, co dokładnie wyrzuciło ją w powietrze, i czy ma zamiar zrobić to znowu.
WWWSpojrzała po sobie i skamieniała. Z ubrania nie zostało nic, a jej skóra...
WWWSkóra jarzyła się równomiernym, żółtym blaskiem.
WWWZerwała się na równe nogi. Bena nie było nigdzie widać, i w tej chwili akurat jej to nie przeszkadzało. Była naga, a świecenie gołym tyłkiem właśnie nabrało nowego znaczenia.
WWWWszystko było lekko zmamazane, powietrze drżało od gorąca. Uniosła ręce do oczu. Nadal dało się dostrzec pory, delikatne linie żył, bliznę po skaleczeniu nożykiem do tapet. Poza lekkim oszołomieniem i obolałymi plecami czuła się całkiem normalnie.
WWWI znowu, to samo uczucie, co przed chwilą. Coś spłynęło jej po wyciągniętej ręce, z której buchnął strumień gorącego powietrza. Poczuła, jak odrzut pcha ją w tył, ale tym razem nie dała się zwalić z nóg. Zaparła się mocno o ziemię i wytrzymała.
WWWPrzez kilka sekund stała nieruchomo, patrząc na swoje dłonie. Miała irracjonalną, nieodpartą chęć, żeby to coś stało się jeszcze raz. Już prawie się nie bała. Cokolwiek się działo, miała wrażenie, że da się to oswoić.
WWWTrzeci strumień wywołała sama. Wycelowała prosto w niebo, a na pchnięcie w dół, na sczerniały beton, była już przygotowana.
WWWStrach zniknął całkowicie, w jego miejscu pojawiło się nowe uczucie.
WWWSiła. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się silna. Gdy pojawiały się problemy, zawsze miała przy sobie albo Bena, albo Roberta, kiedyś także mamę. Nigdy nie musiała radzić sobie sama. Teraz jeszcze nie wiedziała, co zrobi ze swoją mocą, ale na pewno będzie to coś wielkiego.
WWWStrumień z lewej ręki! I z obu nóg, leciutko! Wystrzeliła się na jakiś metr w górę i miękko wylądowała na ugiętych kolanach.
WWWPewnie bawiłaby się tak jeszcze dość długo, gdyby nie rąbnęło ją w plecy kilkadziesiąt litrów lodowato zimnej wody. Z całego ciała buchnęły kłęby pary, żółty blask osłabł i zmienił barwę na pomarańczową.
WWW- Nic ci nie jest?
WWWBen stał przy krzakach, na ziemi leżało kilkanaście popękanych butelek.
WWWKucnęła i zakryła się rękami. Już miała mu powiedzieć, co myśli po pierwsze o podglądaniu, po drugie o przerywaniu najlepszej zabawy, jaką miała od lat, gdy nagle poczuła, że w powietrzu unosi się dziwny smród. I na pewno nie były to ubrania. Jakby... sierść? Kiedyś wrzuciła do kominka trochę kłaków Kamy i zapach był podobny...

***

WWWNa to wspomnienie Ben wypił duszkiem całą pozostałą zawartość szklanki. Gdyby nie robił przedstawienia, gdyby nie chciał się popisać, gdyby był choć trochę mądrzejszy, Asia nadal miałaby włosy. I brwi. I rzęsy.
WWW- Panie... owie... barmani szszanofffni wielce!
WWW- Słucham? - spytali obaj barmani, po czym zlali się w jedno, tylko po to, żeby za chwilę znów się rozdwoić.
WWW- Jeszcz jedno proszsz. Będzie?
WWW- Dziesiąte.
WWW- A ziewiąte?
WWW- Dziewiąte było.
WWW- No to moszsz być ziesiąte.
WWW- Cztery pięćdziesiąt.
WWWTym razem nawet nie próbował samemu się rozliczyć. Barman wyjął z portfela jakąś kwotę i odłożył go na ladę, upewniając się, że Ben widzi, gdzie.
WWWGdzieś w połowie dziesiątego doszedł do pewnej konkluzji. Owszem, uciekł, ale przecież zaraz wrócił. Każdy by się przestraszył, gdyby jego przyjaciółka nagle spaliła swoje ubranie, zaczęła świecić, latać i strzelać czymś pieruńsko gorącym. Jego jedyna wina polegała na tym, że nie zareagował szybciej. Miał przy sobie dwie zgrzewki wody, gdyby schłodził Asię od razu, zamiast najpierw uciekać, a potem patrzeć jak miota się na wszystkie strony, nie poobijałaby się tak o beton. A włosy straciłaby prędzej czy później.
WWWNiekoniesznie.
WWWA właśnie, że tak. Nawet dobrze, że był wtedy obok ktoś, kto jej pomógł. Strumienie strzelały z niej jak głupie, musiała być przerażona, a on ją uratował!
WWWMogłesz pomóc fffcześniej.
WWWJedyny błąd. Jedyny!
WWWNieprafffda.
WWWTrzeba dopić i iść do domu.
WWWZa duszo wypiłeś... Zostafff...
WWWDobra.
WWWI to była twoja wina.
WWWDobra!!!
WWWDopił browara na dwa łyki i zsunął się z krzesła. Przez kilka sekund upewniał się, że jest w stanie zachwać równowagę, przez parę następnych z obrzydzeniem przyglądał się tłustej, brzydkiej dziewczynie, która tańczyła w rytm czegoś bliżej nieokreślonego. Paskudztwo. W końcu chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia, złożył niski ukłon ochroniarzowi, pożegnał się w czterech językach i wytoczył na ulicę.
WWWParę metrów za drzwiami klubu, na ławeczce siedział żul. Był raczej z gatunku tych niegroźnych, którzy sączą w spokoju piwsko i od czasu do czasu żebrzą o fajki. Raczej nie morderca. Coś jednak było w jego brudnej, nieogolonej twarzy, coś, co spowodowało, że Benowi momentalnie skoczyła adrenalina.
WWW- Fffpierdol? - Wyprężył się i zrobił groźną minę. Miał straszną, straszną ochotę przywalić żulowi. Potrzebował tylko powodu, choćby i najmniejszego. - Jesztem szuperbohaterem, kurrrwa! Magiem!
WWWŻul momentalnie zerwał się z ławeczki, pognał przed siebie i tyle Ben go widział.
WWWTo mu się nie spodobało. Żul miał być Voldemortem, Zielonym Goblinem, czarnym charakterem, z którym należy zrobić porządek. Miał stanąć do walki i zostać pokonany, zdruzgotany przez wszechpotężnego obrońcę ludzkości. Zwiał, stchórzył, okazał się niegodnym przeciwnikiem.
WWWBen omiótł ulicę dzikim spojrzeniem. Kręcili się po niej już tylko studenci, imprezowicze, szarzy, gówno warci ludzie. Żadnego Victora van Dooma, Jokera, Lokiego. Nic.
WWWZacisnął pięści. On tu się z ziemi podnosi, browara nie dopija, stawia czoła własnemu poczuciu winy, z własnej, nieprzymuszonej woli staje w obronie słabszych i chuj wie co jeszcze, a tu takie numery? Miał się nie zamartwiać - proszę bardzo! Miał być superbohaterem - to dajcie, kurwa, czarny charakter, któremu można wpierdolić!
WWWPrzez alkoholową mgiełkę do umysłu Bena w końcu trafiła istota problemu. Nie było przed kim ratować świata, w każdym razie nie tej jego części, do której miał dostęp. Zasady gry zostały rozpisane. Woda i lód. Kontakt wzrokowy lub przez dotyk. Zasiadł po swojej stronie planszy, ustawił pionki. A po drugiej stronie nie było nikogo.
WWWPo kilku sekundach cała ta marna filozofia odeszła w cień niepamięci, zasłonięta najpierw niewiadomego pochodzenia wspomnieniem legginsów, a później natarczywym stukaniem ze strony sumienia.
WWWWiesz już, co robić?
WWWWiedział. Oparł się o śmietnik i wygrzebał z kieszeni telefon. Ekran koszmarnie walił po oczach, ale po paru chwilach dało się odczytać literki.
WWWPołączenia nieodebrane - Mama: 17.
WWWChrzanić. Puści się sms-a, że wszystko ok. Potem.
WWWPowinienesz był o niej pomyszlesz... Pewnie sze martwi.
WWWTak, tak. Zaraz. Teraz tylko odgrzebać Asię...
WWWPo kilku nieudanych próbach w końcu znalazł właściwy numer.
WWW- Halo, Asza?
WWW- Ben? Co jest? Wiesz, która godzina?
WWW- Nie. Szłuchaj...
WWW- Wpół do trzeciej nad ranem!
WWW- Dżęki. Szszłuchaj... Ja szię bałdzo. Pszszepraszszm. Ża włoszy.
WWWChwila ciszy.
WWW- Ben, przecież to nie była twoja wina.
WWWCzyżby autentyczne zdziwienie? Nie... Na pewno udaje, żeby nie było mu przykro.
WWW- Fajna jeszsztsz, wieszsz? Szszkoda, że szię tu nema.
WWW- Dasz radę sam wrócić do domu, pijusie?
WWWZastanowił się chwilę.
WWW- Tak myszszl.
WWW- Gdzie jesteś?
WWWObrócił się i wlepił wzrok w neon nad drzwiami klubu. Świecące litery zatańczyły mu przed oczami.
WWW- Chyba cosz na fff... Jak ffflamaszter i fffajki i fffuj i...
WWW- Dobra. Zamówię ci taksówkę. Tylko nigdzie się nie ruszaj.
WWW- Szszpoko. Fajna jeszsztsz.
WWWPożegnał się i rozłączył, jeszcze przez chwilę bezskutecznie starał się rozszyfrować neon, po czym ruszył w kierunku pilnującego drzwi ochroniarza, któremu przed chwilą się kłaniał. Szło się ciężko, nogi miał jak z galarety, wszystko było rozmazane. Przytłumione dudnienie muzyki dodatkowo potęgowało oszołomienie, niestrudzenie parł jednak naprzód, wspomagając się ogrodzeniem, ścianą i ramionami wychodzących ludzi. Minął po drodze jakąś roześmianą blondynkę z grzywką, miał nieodparte wrażenie, że już gdzieś dziewczynę widział. Szła pod ramię z wysokim, muskularnym blondynem. Fiolet... Skąd to skojarzenie? Chrzanić, trzeba dostać się z powrotem do środka. Wypadałoby odzyskać portfel.


Na zakończenie:
Są w tym tekście miejsca, które już teraz widzę, że wymagają poprawy, a raczej przepisania, mam do niego też parę ogólniejszych wątpliwości. Ciekawy jestem, czy pokryją się z odczuciami Czytelników. Wszelka krytyka mile widziana.


Ciąg dalszy tutaj:
2. Rycerz w lśniącej zbroi

[ Dodano: Pią 25 Paź, 2013 ]
Zapomniałem o gatunku w tytule, jeżeli jakiś Moderator chce, może dopisać [Urban fantasy].
Ostatnio zmieniony pt 01 lis 2013, 01:36 przez Articuno, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Jako ktoś zaczynający dopiero zabawe z pisaniem, moge tylko powiedzieć czy się podobało czy nie. Otóz podobało. Tasowanie narracji/perspektyw urozmaiciło przyjemnie tekst. Bardzo dobrze tez wyszły niezależne sumienie oraz perspektywa Bena, ta Asi nie była tak dobrze rozwinięta, w porównaniu do benowych przemyśleń trochę po łebkach. No i kostki lodu, nie wiem czy zrobiłes to z rozmysłem, ale mnie w pierwszym akapicie sfrustrowało "Lód w piwie? Do piwa sie nie dodaje przeciez lodu!", a tu taka ładna klamra z mocą gościa.

Btw, zastanawia mnie imie bohatera. Realia raczej polskie, to skąd angielskie imie? a moze to pseudonim?
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

3
JadowitaJoaśka pisze: ta Asi nie była tak dobrze rozwinięta, w porównaniu do benowych przemyśleń trochę po łebkach.
Articuno pisze:Są w tym tekście miejsca, które już teraz widzę, że wymagają poprawy
A więc już jedna rzecz się pokrywa.
JadowitaJoaśka pisze:Btw, zastanawia mnie imie bohatera. Realia raczej polskie, to skąd angielskie imie? a moze to pseudonim?
Realia owszem, polskie. Znam kilku Benów - Polaków, a co do imienia jako takiego, wybrałem je specjalnie, ze względu na dużą popularność wśród superbohaterów. Ben Grimm (Fantastyczna Czwórka), Ben Kenobi (Gwiezdne Wojny), Wuj Ben (Spider-Man), Ben 10, jeszcze parę by się pewnie znalazło, gdyby dobrze poszukać. Będę tego potrzebował w dalszej części.

Dzięki za komentarz, miło mi, że się podobało.

4
postęp względem poprzednich tekstów jest kosmiczny- jestem pod wrażeniem,
wyeliminowałeś większość słabości jakie zostały Ci wskazane we wcześniejszych tekstach, widać ten wysiłek i widać zmiany w oczekiwanym kierunku- nie próżnowałeś

pomijam literówki bo ich wyłapywanie w żaden sposób nie pomaga w rozwoju ale pamiętaj na przyszłość o klawiszu F7 jeśli piszesz w wordzie

jest trochę nieporadności językowych, np te momentalnie spełzł

można powiedzieć, że włączyłeś piąty bieg- problem jest jednak taki, że nie jedziesz autostradą ale musisz raz przyśpieszać, raz zwalniać a na jednym biegu silnik raz wyje raz dusi się {i może dojść do urwania tłoka lub po prostu zgaśnięcia- efekt jest taki sam- pasażerowie muszą wyjść z gabloty i przesiąść się do innej [Twoimi pasażerami są czytelnicy a inna gablota to tekst innego (przyszłego) pisarza]}
w tym tekście wszystko jest jednostajne ale zapanowanie nad tempem i jego zmianami jest kolejnym wyzwaniem a skoro jest kolejnym wyzwaniem to znaczy, że idziesz do przodu, jestem na tak

5
Nieźle rozegrane. Kostki lodu w pierwszej części jakoś wyoryginalniły scenę w barze. Dobrze zbudowane napięcie o tej Aśce, świetne dialogi z sumieniem. Chciało się czytać. Podzielenie tekstu na przeplatające się fragmenty było dobrym pomysłem, bo idealnie dozowało emocje.

Gdy doszłam do momentu z tym glutem, pomyślałam sobie, o nieeee, co to jest?! Ale mimo wszystko dalej czytało się z nie mniejszą przyjemnością. Polubiłam Bena i jego poczucie humoru. Nie do końca zrozumiałam o co chodzi z tą blondynką i czy dziewczyna miała jakiś wpływ na fabułę? Bo jak tak, to nie załapałam. Podoba mi się kreacja Aśki. Osobiście nie odnoszę wrażenia, jakby była wyoutowana z historii. Trochę może brakuje mi jej relacji z Robertem. Jak zareagował na pożar, na jej moce?

Trochę tez dziwi mnie jego reakcja na to, że Asia spaliła sobie włosy. Poszedł się upić do baru? Wydaje mi się to trochę przesadzone, tym bardziej, że ona wogóle nie ma mu nic za złe. Myślałam, że jednak została bardziej oszpecona.

A więc jeszcze raz, bardzo mnie się to podobało ;-)

6
Dzięki za kolejne komentarze. Bardzo mnie zmotywowaliście do dalszego pisania.
pamiętaj na przyszłość o klawiszu F7 jeśli piszesz w wordzie
Niestety piszę w WordPadzie, czasem tylko przerzucę na moment do AbiWorda, żeby znaki przeliczyć.
problem jest jednak taki, że nie jedziesz autostradą ale musisz raz przyśpieszać, raz zwalniać a na jednym biegu silnik raz wyje raz dusi się {i może dojść do urwania tłoka lub po prostu zgaśnięcia- efekt jest taki sam- pasażerowie muszą wyjść z gabloty i przesiąść się do innej [Twoimi pasażerami są czytelnicy a inna gablota to tekst innego (przyszłego) pisarza]}
zapanowanie nad tempem i jego zmianami jest kolejnym wyzwaniem
Ok, będę próbował. Chyba chwytam, o co Ci chodzi.
Nie do końca zrozumiałam o co chodzi z tą blondynką i czy dziewczyna miała jakiś wpływ na fabułę?
Nie miała, ale będzie. Za kilka kolejnych tekstów pojawi się ponownie.

Bardzo mi miło, że tekst się podoba. Nie spodziewałem się tak ciepłego przyjęcia. Z nową dawką motywacji siadam do trzeciej części opowieści, obym był w stanie znowu podnieść poziom.

7
Hej, sokole!

Tradycyjnie przyłączam się do chóru zadowolonych. Rozwodzić się nie ma co, tylko parę zdań.

Jak człowiekowi każesz myśleć o literaturze, bierze głęboki oddech i wysyła swe duchowe jestestwo gdzieś wysoko, w niebo, ponad szczyty strzeliste, obłoki skłębione, w krainy Wielkich Ideałów i Misji Dziejowej.

Kompletnie zapominając, że – no, kurde – bawić, zajmować, cieszyć może być tak samo szczytnym zadaniem piszącego, jak zmieniać świat i odciskać ślad w kulturowym dziedzictwie pokoleń.

Owa, że się uczenie wyrażę, ludyczność skrzętnie pomijana jest przez Wielce-Mądrych-Brodaczy-z-Intelektualną-Głębią-Dążącą-do-Nieskończoności jako niegodny człowieczej kultury miazmat, z genezą w ohydności swej bliską puszczaniu bąków na raucie w ambasadzie światowego supermocarstwa.

Tymczasem oni racji kompletnie nie mają – dobra rozrywka (w sensie fajnie wymyślona i sprawnie napisana), to artykuł pierwszej potrzeby, przyjemnym ornamentem zdobiąca codzienny bezsens niejednej egzystencji. I w tej dziedzinie też jest klasa mistrzowska, o czym zaświadczają dzieła od niedawna Świętej – niestety – Pamięci Joanny Chmielewskiej i Edmunda Niziurskiego.

Twoje, Articuno pisanie wiąże mi się jakoś ze zrelacjonowanym wyżej ciągiem myślenia. W tej klasie, w tym gatunku pewnie nie stworzysz pomnikowego arcydzieła. Jednak rzecz jest w czym innym - od samego początku mnie się Ciebie PRZYJEMNIE CZYTA.

Resztę mam w pompie, bo towarzyszy mi błogosławiona pewność, że za następne 300, 500 czy 1000k znaków osiągniesz właściwy poziom rzemieślniczej sprawności. Jeśli tylko nie przestaniesz, jeśli będzie Ci towarzyszył entuzjazm i charakterność do ciężkiej roboty. I pozytywny feedback – na ten u mnie możesz liczyć.

A jak to się wszystko stanie, to uzbrojony w następny przeżyty czas może zechcesz się zmierzyć z materią tak ulubioną przez Wielce-Mądrych- i-kij-im-w-oko-jak-dalej Brodaczy. Całkiem niewykluczone, że z sukcesem. I zostaniesz Klasykiem Objawionym :-)

Powodzenia. Czekam na więcej.

8
Przeczytałam "Zasady gry", "Rycerza..." i "Gluta".
Powiem tak... Znajdując się przez ostatni tydzień w nastroju wybitnie depresyjnym, dzięki Twojemu pisarstwu mogłam na chwilę oderwać się od rzeczywistości i zyskać moment wytchnienia. Był mi bardzo potrzebny, dziękuję.
Nie będę wytykać pewnych drobnych mankamentów, zrobili to już inni przede mną, z niektórymi ich zarzutami się zgadzam, z innymi nie. Co do tej "filmowości" - bardzo mi się podobała. Przychodzi Ci też chyba zupełnie naturalnie. Polecam z nią nie walczyć, a wręcz "podkręcić" - może stać się charakterystycznym elementem Twojego stylu.
"Glut" to trochę mało ciekawy sposób zyskania mocy, ale jeśli wszystko inne będzie grało, to jakoś przeżyję.
Przyjemny, wciągający styl, wręcz błyskotliwy. Naprawdę fajne poczucie humoru. Wulgaryzmy pewnie niektórym będą przeszkadzać, mnie akurat nie, bo niestety wyrażam się na co dzień bardzo podobnie...

Jak już uda Ci się to wydać, daj znać, na pewno kupię (chyba, że byłby tylko e-book :P). Stworzyłeś idealną lekturę na ponure, deszczowe dni, a dobrej literatury rozrywkowej to albo teraz ze świecą szukać, albo to po prostu ja mam pecha, natrafiając ostatnio na same gnioty...

9
Dziękuję bardzo za komentarze. Cieszę się, że się podobało, że poprawiłem komuś humor. Myślę, że niedługo wrzucę kolejną część.
"Glut" to trochę mało ciekawy sposób zyskania mocy
Jeszcze nic nie wiecie :)

[ Dodano: Nie 17 Lis, 2013 ]
Zapraszam do lektury kolejnej części:

Game over
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”