Miałem zamiar wrzucić ciąg dalszy, ale że jest jeszcze niegotowy, daję to. Fabularnie rzecz dzieje się kilka miesięcy przed "Przedstawieniem"
___Okolica była wyraźnie opuszczona i zaniedbana. Po jednej stronie drogi stało kilka rozsypujących się domków jednorodzinnych, wzdłuż drugiej ciągnął się stary, powyginany i przerdzewiały druciany płot, za którym widać było coś, co kiedyś mogło być ogrodem. Joanna lubiła takie miejsca – zawsze miała wrażenie, że skrywają jakieś tajemnice. Korciło ją, żeby włamać się do któregoś z budynków i pozwiedzać, ale musiała z tym poczekać. Teraz miała ważniejsze sprawy na głowie.
___Ben zatrzymał motor przy zniszczonej, porośniętej bluszczem furtce. Wyłączył silnik, rozłożył szeroko ręce, wzniósł oczy ku górze i ze śmiertelną powagą powiedział:
___- Oświadczam wszem i wobec, że po tej długiej i najeżonej straszliwymi niebezpieczeństwami podróży dotarliśmy na miejsce!
___Asia wywróciła oczami. Patetyczne teksty Bena momentami bywały nawet zabawne, ale najczęściej brzmiały po prostu głupio. Na szczęście nie sypał nimi zbyt często.
___Z ulgą zeszła z motocyklu. Pod bosymi stopami poczuła nagrzany majowym słońcem asfalt. Głęboko wciągnęła powietrze – nadal unosił się w nim lekki zapach spalin, ale i tak było to lepsze od smrodu najwyraźniej długo niepranej koszulki, którą miała przed nosem przez ostatnie pół godziny.
___Ben po kilku sekundach przestał wgapiać się w niebo, opuścił ręce i przypiął maszynę do najsolidniej wyglądającego słupka kawałkiem łańcucha, który wyglądał, jakby mógł go rozerwać przedszkolak.
___- Na urodziny kupię ci porządną blokadę – powiedziała.
___- Przyda się. To badziewie rozerwałoby dziecko.
___Znowu myśleli identycznie.
___- Rozumiem, że nie masz nic przeciwko krótkiej wspinaczce? – spytał.
___- Wspinaczce? – Spojrzała z nadzieją na spadziste dachy sypiących się domów, ale Ben złapał ją za ramię i pociągnął w kierunku dziury w płocie, której wcześniej nie zauważyła.
___- Lepiej załóż buty – zasugerował bez większego przekonania.
___- Nie ma mowy!
___Przedzierali się przez gęste zarośla. Ben starał się utorować drogę, ale i tak co chwilę któreś z nich klęło pod nosem, gdy gałęzie smagały ich po twarzach, lub gdy potykali się o wystające korzenie. Niewiele rozmawiali, skupiając się na omijaniu zastawianych przez gąszcz pułapek. Ciszę przerwał dopiero dzwonek telefonu.
___- Mamusia – skrzywił się Ben, patrząc na wyświetlacz. – Nie ma cię tu.
___Asia posłusznie zamarła, starając się nie wydać najmniejszego dźwięku. Nie pochwalała kłamstw, którymi jej przyjaciel co chwilę raczył matkę, ale nie miała też zamiaru wpędzać go w jakiekolwiek kłopoty.
___- Na spacerze. W parku. Nie, jestem sam. Mamo, jest jasno...
___Zatrzęsła się, chichocząc w duchu, ale zachowała ciszę.
___- ...kotlety. W barze. Tak, suróweczkę też zjadłem.
___Coraz trudniej było jej opanować śmiech. Przykryła ręką usta. Spróbowała wymyślić coś smutnego, to zazwyczaj działało. Robert nie żyje. Wystarczyło na klika sekund. Ben zaczął relacjonować swoje śniadanie. Kamę przejechał samochód. Wywalają mnie ze studiów. Kończyły jej się pomysły.
___Jakimś cudem wytrzymała do końca. Wybuchnęła głośnym śmiechem gdy tylko komórka przyjaciela znalazła się z powrotem w kieszeni jego dżinsów. Po chwili rechotali we dwoje.
___Teren zaczął się wznosić, dodatkowo utrudniając marsz. Gdy zbocze stało się już tak strome, że zaczęli się ślizgać, musieli niejednokrotnie pomagać sobie nawzajem w co trudniejszych miejscach. Mieli szczęście, że było ciepło i sucho - deszcz od razu zamieniłby i tak już grząskie podłoże w błoto, czyniąc wspinaczkę praktycznie niemożliwą. Po kilku bolesnych spotkaniach z jeżynami Asia w końcu się złamała i założyła adidasy, które do tej pory niosła w plecaku. Jeden dzień w plecy – pomyślała. Zostało jej jeszcze siedemdziesiąt osiem, ale miała zamiar pobić zeszłoroczny rekord.
___Zmęczeni, podrapani i z kolanami uwalanymi ziemią stanęli na szczycie pagórka. Gwizdnęła z podziwem, patrząc na rozciągającą się przed nią panoramę miasta i okolicznych lasów, cudownie ozdobioną pojedynczymi promieniami słońca przebijającymi zza gęstych chmur. Dokładnie czegoś takiego potrzebowała. Z ulgą ściągnęła buty i zaczęła przechodzić z miejsca na miejsce, szukając punktu, z którego widok byłby najlepszy.
___Ben dał jej chwilę na nacieszenie się pejzażem, samemu siadając na ziemi i próbując opanować lekką zadyszkę. Gdy jego oddech już się uspokoił, odezwał się:
___- Nie pokazałem ci jeszcze najlepszego.
___- To tu jest coś jeszcze? – Spytała podekscytowana. – Przecież sam ten widok na miasto jest świetny.
___Ben uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony, że miejsce, które znalazł, już teraz spełnia oczekiwania przyjaciółki, po czym wstał, otrzepał spodnie i przywołał ją gestem.
___- Patrz – powiedział, wskazując palcem coś między drzewami po drugiej stronie szczytu wzniesienia. Asia zrobiła kilka kroków w tym kierunku.
___- Jeju... – szepnęła, gdy zobaczyła, o co mu chodziło.
___Między kilkoma zdziczałymi jabłoniami stały stare, omszałe nagrobki. Dwa większe znajdowały się po bokach, a pomiędzy nimi był trzeci, malutki.
___- Wygląda, jakby to była jakaś rodzina – stwierdziła ściszonym głosem. Obeszła kamienne tablice, tak, by móc obejrzeć stronę, na której wyryte były nazwiska. Już miała kucnąć, żeby spróbować je odczytać, gdy zdała sobie sprawę ze scenerii, jaka się przed nią rozciągała - podniszczone groby na tle prześwitującej zza drzew panoramy rozświetlonego wieczornym słońcem miasta wyglądały tajemniczo, smutno i trochę... nierealnie? Otworzyła szeroko oczy i lekko rozchyliła usta w zachwycie.
___Ben stanął obok niej, także napawając się pejzażem.
___- Próbowałem przeczytać, kogo tu pochowano, ale mech wszystko zasłania - powiedział po chwili zadumy. - Uznałem, że nie chciałabyś, żebym go zrywał.
___Asia jeszcze raz tęsknie rzuciła okiem na miasto, po czym uklęknęła przy najmniejszym z nagrobków. Przesuwała palcami po kamieniu, a jej usta poruszały się bezgłośnie, gdy próbowała odcyfrować napis.
___- Rzeczywiście, nie da się – stwierdziła, zawiedziona. – Wiesz, w sumie to nie problem, mogłabym po prostu domalować ten mech.
___Zrobiła gwałtowny ruch, jakby chciała odsłonić tekst, ale jej ręka zatrzymała się w powietrzu. Opuściła ją.
___- Wolę jednak, żeby jeszcze przez chwilę wszystko tu zostało tak, jak jest.
___Ben kiwnął ze zrozumieniem głową. Podszedł do najbliższej jabłoni i usiadł, opierając plecy o pień. Skrzywił się, zaklął i wyciągnął spod tyłka jakiś kamyk.
___- Będzie niezła zabawa z wciąganiem tu sztalug – odezwała się, powracając do podziwiania panoramy – ale miejsce jest super. Jak ty je w ogóle znalazłeś?
___Odpowiedziała jej wiązanka przekleństw i odgłosy szamotaniny.
___- Ben? – odwróciła się gwałtownie. – Ben!
___Chłopak na przemian potrząsał prawą reką i próbował wytrzeć ją o pień jabłoni, komicznie przy tym podskakując.
___- Jakieś lepkie... – wycedził przez zęby. W jego głosie pobrzmiewała panika.
___Asia szybko podbiegła do przyjaciela i stłumiła okrzyk zdumienia. Cała jego prawa dłoń pokryta była obrzydliwą, połyskującą mazią, która nie tylko wyraźnie nie chciała dać się zetrzeć, ale wręcz sama wpełzała na jego przedramię, zbliżając się szybko do rękawa. Potok niecenzuralnych słów wydobywających się z ust Bena stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu przerodził we wrzask, gdy glut dostał się pod ubranie.
___- Zdejmij to ze mnie! – krzyknął, plącząc się w T-shircie, który próbował ściągnąć przez głowę. Asia, starając się nie zwymiotować, rzuciła mu się na pomoc. Niepewna tego, co zobaczy, zdarła z niego koszulkę, starając się jednocześnie nie oberwać połyskującą ręką, którą cały czas gwałtownie wywijał.
___Mazia pokrywała już całe ramię i sporą część torsu, zaczynała wchodzić na szyję. Ben upadł na plecy i zaczął się tarzać po ziemi, wyjąc potępieńczo. Asię powoli ogarniała panika. Szczera chęć pomocy przyjacielowi walczyła w niej z obawą dotknięcia upiornego gluta. Poczuła na plecach strużkę potu. Pomyślała o wezwaniu pomocy, ale niemal od razu zaniechała tego pomysłu. Nie miała pewności, gdzie się znajduje, tłumaczenie komukolwiek jak się dostać na zapomniane przez świat wzgórze mijało się z celem. W dodatku sama słabo pamiętała trasę. W końcu chwyciła leżącą koszulkę, szczelnie owinęła sobie nią rękę, kucnęła przy wrzeszczącym Benie i spróbowała zetrzeć z niego choć trochę mazi, która niebezpiecznie zbliżała się do ust. Bezskutecznie. Substancja, czymkolwiek była, ściśle przywarła do jego skóry, materiał ślizgał się po niej jak po lodzie.
___Ze łzami w oczach Asia odrzuciła bezużyteczną koszulkę, wyciągnęła z kieszeni komórkę i trzęsącymi się rękami wybrała numer pogotowia. Po jednym sygnale, który wydawał się trwać wieczność, w słuchawce odezwał się miękki, spokojny głos dyżurnego:
___- Pogotowie ratunkowe, słucham.
___Nie zdążyła odpowiedzieć. Bolesny kopniak podciął jej nogi i przewrócił ją na ziemię. Poczuła wysuwający się z ręki telefon, a ułamek sekundy później usłyszała odgłos, który znała aż za dobrze – uderzenie plastikowej obudowy o twardą powierzchnię. Zaklęła siarczyście, szybko się podniosła i odsunęła od ciągle wrzeszczącego Bena, który przetoczył się na brzuch i wierzgał z niespotykaną u niego zwykle energią. Mazia pokrywała już całe jego plecy, szyję i połowę twarzy, właśnie zaczęła dobierać się do drugiej ręki.
___Asia, coraz bardziej spanikowana, rozejrzała się za swoją komórką. Dostrzegła ją pod jednym z nagrobków. Szybko do niej podbiegła, omijając szerokim łukiem wijącego się przyjaciela. Bała się już nawet na niego spojrzeć.
___Części obudowy pod wpływem uderzenia o kamienną płytę poleciały w różne strony, ale wydawały się nieuszkodzone. Była w tym pewnie zasługa mchu, którego o mało co nie zdarli próbując odczytać nazwiska zmarłych. Baterię zauważyła w trawie obok. Zaczęła składać części do kupy, starając się nie myśleć o cennych sekundach, które straciła. Trzęsące się dłonie i dobiegające zza pleców wrzaski nie ułatwiały zadania. Modliła się, żeby telefon zadziałał - z zewnątrz wyglądał w porządku, ale kto wie, czy nie popsuło się coś w środku? W końcu wszystkie elementy były na swoim miejscu. Zmusiła się do spojrzenia na Bena, usiadła, oparła o nagrobek i ciężko dysząc spróbowała włączyć komórkę. Wtedy to zobaczyła.
___W mazi przylegającej do pleców chłopaka coś pływało. Było ciemne, okrągłe, wielkości piłeczki pingpongowej. Przesuwało się leniwie po jego skórze jak nadmuchiwana piłka po powierzchni wody, zupełnie ignorując fakt, że miotał się na wszystkie możliwe strony. Asia pospiesznie wklepała PIN i odłożyła telefon, dając mu czas na włączenie się. Na czworakach podpełzła do Bena i starając się nie zwracać uwagi na jego wrzaski spróbowała przyjrzeć się dziwnemu obiektowi. Wyglądał jak kamień, ale miał podobną, połyskliwą powierzchnię co pokrywający ciało chłopaka glut.
___Później wiele razy zastanawiała się, dlaczego zrobiła to, co zrobiła. W końcu zwaliła to na nerwy, w takiej sytuacji przecież trudno było zachować trzeźwy umysł. Nie zmieniało to jednak faktu, że rozsądniejszych wyjść było co najmniej kilka. Mogła chwycić kulkę przez porzuconą koszulkę. Mogła spróbować strącić ją patykiem. Mogła zrobić cokolwiek zamiast chwytać ją gołą ręką.
___Kamyk oderwał się od skóry Bena, ciągnąc za sobą lepką nić mazi, która pękła z ohydnym mlaśnięciem. Kilka sekund później wrzaski ustały. Asia z nadzieją przeniosła wzrok z trzymanej w ręce kulki na przyjaciela, ale uczucie ulgi zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Nie przestał krzyczeć z powodu oderwania tajemniczego obiektu. Po prostu mazia zapchała mu usta.
___Rzuciła się do telefonu, który do tej pory powinien być już włączony. Próbowała po raz kolejny wybrać numer alarmowy, gdy poczuła, że coś ścieka jej po ręce. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie trzyma już kulki, mimo, że nigdzie jej nie wyrzucała. Otworzyła dłoń.
___Całe jej wnętrze pokryte było opalizującą substancją, która pełznąc po skórze pokrywała coraz większą powierzchnię. Mazia miała trochę ciemniejszą barwę niż ta oblepiająca Bena. Przez chwilę widać było jeszcze zarys rozpływającej się kulki.
___Asia miała dość. Zdążyła jeszcze poczuć strużkę wymiocin na szyi i zemdlała.
Glut [Urban fantasy], fragment
1
Ostatnio zmieniony czw 27 cze 2013, 14:34 przez Articuno, łącznie zmieniany 3 razy.