Terry Alexz Diamond
Alexz? To chyba miało brzmieć jak po angielsku? Nie wydaje mi się, by można było uświadczyć takowe imię w rzeczywistości.
Wróć. Wpisałam z ciekawości w Googlach. Gomenasai.
Nazywam się Terry Alexz Diamond, mieszkam w pięknym mieście Glasgow. Mam lat prawie szesnaście jestem jedynaczką. Urodziłam się 15 kwietnia 1991r. Muszę zaznaczyć, że oboje moi rodzice są ludźmi z wyższym wykształceniem.
No. Fajnie. Tylko w sumie na co komu ta wiedza?
Chodzę do gimnazjum i mam liczne zdolności.
Gimnazjum w Anglii?!
Jestem ładna, dokładnie każdy to mi powie kto mnie tylko widział. (...) Jestem inteligentna, chociaż trochę leniwa. Jak to każda nastolatka mam bałagan w pokoju. Pięknie rysuję i piszę, gram na fortepianie i gitarze
Ja bym raczej powiedziała, że Terry to egocentryczka.
tatuaż- rajski motyl
Przed myślnikiem też spacja.
Wyznam Wam mój sekret.
To nie list - wielka litera jest całkowicie zbędna.
Zużywam narkotyki
Wszystkie wsypuję do sedesu.
ale tak naprawdę nie jest.....
Wielokropek składa się z 3 kropek. Słownie: z trzech. Argh...
Mój ojciec John Diamond ma na boku inna panią, Cornelię. Ten bok nie jest do końca bakiem, bo przecież mama wie gdzie tata przebywa wieczorami.
że nie jest bakiem, to się akurat domyśliłam.

Ale to, że jego żona wie, co najlepszego wyrabia, nie zmienia to faktu, że
ma kogoś na boku.
Pani Ashley Meggie Diamond, żeby uspokoić nerwy zmywa wtedy naczynia, a twarz ma jak zlew.
Nie wiem dlaczego, ale to zdanie mnie rozłożyło na łopatki. ;D (
winky, wiesz co? Masz mordę jak bojler! - zarechotała Muza) Poza tym, na jej miejscu pozwałabym męża do sądu, zamiast zmywać naczynia...
Dlaczego napisałam wcześniej że jestem "prawie" jedynaczką?
A najzabawniejsze jest to, że wcale tak nie napisała...
Chce on żeby rodzice się pogodzili.
Przecinek po ,,on".
Przyjaźnię się z Beth Funkie, która jest kuzynką gwiazdy Parisis Hiltons.
Parisis Hiltons, taaak? :]
Ja wraz z Beth chodzimy na koncerty Parisis, którą ja wprost uwielbiam.
Bez ,,ją". Czy też ,,ja". No, cokolwiek to jest.
Ee... cóż, nie potraktuję tego zbyt poważnie. Jeszcze nie ten poziom.
To już cały pierwszy rozdział? Masakrycznie krótki, jakby dostosowany do opłacalnej długości blogowej notki. Według mnie dobry rozdział to taki, który ma co najmniej dwadzieścia stron (nie lubię zbyt krótkich, bo przez to książka mi się dłuży), ale to bardzo niedokładne kryterium - ogólnie dobry rozdział to taki, w którym coś się DZIEJE, niezależnie od długości. Coś niekoniecznie znaczącego, ale coś takiego, co by zachęciło do przeczytania następnego. W tym ,,rozdziale" nie dzieje się nic. Jakieś dziewczę się nam przedstawia. Z jej opisu wynoszę tylko to, że jej nie lubię. A dlaczego? O tym za chwilę.
Błędy nie są rażące, ortografów nie wysępiłam, ale są potknięcia logiczne.
Co ludzie tak lubią wszystko ,,zangielszczać"? Dlaczego Terry z Glasgow zamiast np. Teresy z Głogowa? Swoją drogą, mnóstwo nastoletnich początkujących pisarzy zapisuje angielskie imiona wyłącznie w zdrobniałej formie, najwyraźniej nie wiedząc, że Maggie to zdrobnienie od Margareth, Beth od Elisabeth, Lia od Amelia i tak dalej.
A poza tym: MARYSUIZM. Tak, tego się czepnę najbardziej. Nasza mała, słodka Terry jest inteligentna, zdolna i - a jakże - piękna. Poza tym jest uzdolnioną piosenkarką, szesnastolatką-geniuszką z pięcioma albumami na koncie. Jest wprost cudowna. Na drzewo z nią. Takich bohaterów nikt nie lubi, bo są albo nierealni, albo tak narcyzowaci, że ma się ochotę tylko oczy im wydrapać. Nie ma ludzi bez wad - i bohaterowie powieści też muszą je mieć. Wady, ofc. Nad tym popracuj przede wszystkim - nad wykreowaniem przekonujących bohaterów, którzy nie byliby papierowi do bólu. No i nad stylem też.
Pozdrawiam.
PS To nie była bardzo złośliwa analiza! ;D