Linki do moich poprzednich tekstów dotyczących tej samej historii:
Glut
Przedstawienie
Projekt 12
Poniższy tekst jest częścią pewnej całości (Dłuższego opowiadania? Rozdziału?) mającej miejsce krótko po "Glucie" i dość długo przed "Przedstawieniem". W najbliższych tygodniach dorzucę kolejne części "Rycerza" (już leżakują w szufladzie), tak więc nie wiem, czy ocena fabuły ma teraz sens, chociaż wszelkie komentarze przyjmę chętnie.
Bardzo proszę o odniesienie się w weryfce do następujących "misji", które wyznaczyłem sobie po przeczytaniu komentarzy do "Projektu 12". Oto one:
Misja od Smoke'a - odchudzić tekst o zbędne kawałki.
Misje od Thuga - wyraźnie zaznaczyć wątek, uciec od filmowości, przypilnować logiki poczynań bohaterów.
Misja od Zaqra - poprawić dialogi i przypilnować, żeby czytający widział to samo, co ja widzę pisząc.
Misje od Nataszy - dawać wulgaryzmy tylko tam, gdzie są naprawdę potrzebne, nauczyć się opisywać przeżycia wewnętrzne.
Tekst zawiera kilka lekkich wulgaryzmów.
WWWNa środku krypty stało zombie. Było krzywe, obleśne i miało ręce przepisowo wyciągnięte przed siebie. Charknęło coś pod resztką nosa i zaczęło sunąć w kierunku Bena.
WWWBen zarąbał je dwoma ciosami paladyńskiego miecza, odchylił się na krześle i sięgnął po rozwrzeszczany telefon.
WWWZabrakło dziesięciu centymetrów.
WWWWymamrotał coś nieprzyzwoitego, wcisnął pauzę i z ociąganiem podniósł się sprzed komputera. Niezbyt miał ochotę odbierać. Gdy ktoś do niego dzwonił, na ogół czegoś chciał.
WWW- Halo?
WWW- Cześć, Ben. Słuchaj...
WWWAsia. Pół biedy.
WWW- ...to ci się nie spodoba, ale możesz włączyć wiadomości?
WWWBen zamarł.
WWW- Odkryli nas?
WWW- Nie, to coś innego. Po prostu włącz wiadomości.
WWWOdetchnął z ulgą. Cokolwiek Asia miała na myśli, nie mogło być dużo gorsze od policji, wojska, tłumu reporterów i cholera wie czego jeszcze.
WWWRozejrzał się za pilotem. Znalazł go pod stertą pustych torebek po chipsach i włączył telewizor.
WWWCycata reporterka komentowała relację na żywo z pożaru jakiegoś wieżowca. Ben przypomniał sobie, że rzeczywiście kilkadzieiąt minut temu słyszał gdzieś za oknem akademika syreny, ale przecież w takiej metropolii to norma. Czym różnił się ten pożar od setek innych?
WWW- Oglądasz?
WWW- Oglądam. Jakiś wieżowiec się pali. I co?
WWW- No... podobno to robota tego gościa od teatru i supermarketu.
WWWBen przysunął twarz do ekranu i oderwał wzrok od dekoltu reporterki. Płomienie wydobywały się z trzech miejsc: jednego dość nisko, drugiego mniej więcej w połowie wysokości budynku i ostatniego kawałek wyżej. Płonęły całe piętra, na żadnym z objętych pożarem poziomów nie było okna, w którym coś by się nie żarzyło. Rzeczywiście wyglądło to na celowe działanie - jeżeli w środku siedzieli ludzie, wydostanie ich mogło być trudne. Na dole uwijał się oddział strażaków otoczony tłumem gapiów. Z kilku wozów wystawały drabiny, ale nie sięgały nawet do połowy potrzebnej wysokości.
WWW- I co w związku z tym? - spytał, chociaż domyślał się już odpowiedzi.
WWW- Oni sobie nie radzą! Ciężko się to gasi, mówią, że jakiś napalm czy coś... Tam u góry są uwięzieni ludzie, a straż nie ma jak ugasić pożaru na trzydziestym ósmym, bo to za wysoko, a dwudzieste siódme...
WWW- Zaraz, zaraz. Chcesz,żebyśmy tam poszli i bawili się w bohaterów?
WWW- Ben, zrozum, ja nie mogę tak tu siedzieć i patrzeć, wiedząc, ż mogłabym...
WWW- Daj spokój! To profesjonaliści. Gasili setki takich pożarów, zaraz pewnie przyleci jakiś helikopter i zabierze tych ludzi z dachu.
WWW- Ale ci pomię...
WWW- Pomyśl. Pójdziemy tam, zrobimy show, a potem co? Złapią nas, wsadzą do jakiegoś laboratorium, zaczną robić...
WWW- Ale...
WWW- ...testy, eksperymenty...
WWW- Ben...
WWW- ...zleci się wojsko, będą nas maglować, tego chcesz?
WWWNa kilka sekund zapadła cisza.
WWW- No nie chcę.
WWW- Właśnie. Wyłącz telewizor i idź coś namaluj. Coś wesołego. W porządku?
WWWSłuchawka westchnęła.
WWW- W porządku.
***
WWWJoanna powolnym ruchem odłożyła telefon. Ben miał rację. Spodziewała się, że nie będzie chciał jej pomóc, ale rzeczywiście nie pomyślała o konsekwencjach. Gdyby ktokolwiek się dowiedział... Ciężko było jej to sobie wyobrazić. Cały świat zwaliłby im się na łeb.
WWWOstatni raz rzuciła okiem na telewizor. Od kiedy prezenterkom wolno mieć takie wielkie dekolty? Wyłączyła bezwstydne pudło i poczłapała do sztalug.
WWWCoś wesołego... Miała zamiar dokończyć zaczęty parę dni temu nokturn, ale widok nagrobków wprawiał ją w podły nastrój. Wyciągnęła nowe płótno i rozejrzała się za żółtą farbą.
WWWNastępne kilka minut upłynęło jej na bezmyślnym wgapianiu się w nic. Zero wesołych pomysłów. Czarna dziura. Biała dziura? Może innym razem.
WWWW końcu żachnęła się i umieściła na sztalugach cmentarz. Jakby nie było, dobre dziewięćdziesiąt procent jej prac było smutne, a przynajmniej melancholijne. Jakoś się nie czuła w słonecznych pejzażykach i takich tam. Kicz.
WWWKombinowała z farbami, aż uzyskała kilka różnych odcieni szarości i zaczęła malować, nagrobek za nagrobkiem. To nic, że w każdym leżała ofiara pożaru, to nic...
***
WWWBen rzucił komórkę na łóżko i wrócił do wesołego rozwalania hord potworów. Tłukł wściekle, starając się zagłuszyć potępieńczymi wrzaskami głos sumienia.
WWWTchórz.
WWWCisnął błskawicą w najbliższego zombiaka, który rozpadł się na drobne, dymiące kawałeczki. Jeszcze ze dwadzieśca i będzie level.
WWWTchóóórz...
WWWTen był twardszy. Potrzebował aż czterech błyskawic.
WWWŚmierdzący tchórz...
WWWKolejny zombiak okazał się zbyt potężny. Ben szarpnął wścieke myszką, patrząc, jak jego postać bezwładnie upada na posadzkę krypty.
WWWWlepił niewidzące spojrzenie w przyozdobiony paroma pajęczynami sufit. Nie mógł tu zostać. Znał Asię od dwudziestu lat. Dałby sobie głowę uciąć, że wariatka jednak pójdzie i spróbuje wykonać robotę strażaków za nich. Ufał jej całkowicie, ale gdyby ktoś ją złapał... Nie wiadomo, do jakich środków wojsko mogłoby się posunąć, żeby wyciągnąć informacje o ich zdolnościach. Poza tym, w takiej sytuacji Ben czułby się w psim obowiązku odbić przyjaciółkę.
WWWJakkolwiek by się sprawy nie miały potoczyć, wiedział jedno. Za piętnaście minut będzie pod wieżowcem, żeby powstrzymać Asię przed zrobieniem czegoś bardzo, bardzo głupiego.
WWWZałożył wyświechtaną, skórzaną kurtkę i ruszył do wyjścia. Po drodze spojrzał w lustro - odpowiedziało zmęczonym spojrzeniem podkrążonych, przekrwionych oczu.
WWWStoczyłeś się, Ben. Jeszcze parę lat temu byś się nie wahał.
***
WWWJoanna zatrzymała pędzel w połowie granitowego krzyża. Jak mogła być tak głupia? Znała Bena od dwudziestu lat, przecież on zawsze marudził, grymasił, ale w końcu unosił się swoim głupim honorem i pędził na ratunek wszystkiemu, czemu się dało. Jeszcze za czasów szkolnych stawał w obronie wszystkich kujonków - okularników... Wliczając w to ją samą. Nie, nie potrafiła go sobie wyobrazić siedzącego przy komputerze, czy co tam robił, podczas gdy obok mogli ginąć ludzie. Tym bardziej teraz, gdy dysponował czymś tak potężnym.
WWWZerknęła na zegarek. Od jej głupiego telefonu minęło już dobre dziesięć minut. Ben na pewno zdążył już wszystko przetrawić, teraz pewnie siedzi na tym swoim rupieciu i jedzie pod płonący wieżowiec, nadstawiając karku przez jej bezmyślność. Co ona sobie wyobrażała? Że po takiej akcji będą mogli wrócić do normalnego życia?
WWW Może po prostu zadzwonić? Szybko odrzuciła ten pomysł. Przecież Ben mógł jednak zostać w domu, nie chciała go jeszcze bardziej prowokować. Ruszyła w kierunku drzwi wyjściowych. Przekradła się na palcach obok drzwi sypialni, w której Robert odpoczywał po pracy. Niech śpi. Zawsze miał pretensje o jej spotkania z Benem, nie chciała musieć znowu kłamać.
WWWMinęła wiszące na ścianie przedpokoju lustro. Kątem oka dostrzegła swoje odbicie. Odruchowo zacisnęła powieki i odwróciła głowę. Jeszcze nie była gotowa na siebie spojrzeć. Cały czas pamiętała smród palonych włosów i szok, gdy po próbie na starym boisku dotknęła swojej głowy. Kiedyś będę musiała się przełamać. Jakiś wewnętrzny, nieśmiały głosik zasugerował, żeby to włąśnie teraz spojrzała sobie prosto w oczy, ale szybko ucichł. Kiedyś. Teraz miała ważniejsze sprawy na głowie. Zerwała z wieszaka kapelusz z szerokim rondem, który Robert kupił jej po, nazwijmy to, wypadku, i starając się nie narobić hałasu wyszła. Musiała uratować Bena przed wojskiem, eksperymentami i wszystkimi innymi paskudztwami, o których jej opowiedział. A poza tym - zacisnęła pięści - czuła się oszukana.
***
WWWRobert leżał z rękami podłożonymi pod głowę, pogrążony w pół - drzemce. Wcale nie był zmęczony. To znaczy był, ale nie fizycznie. Najbardziej męczył go utrzymujący się od paru miesięcy strach, że ktoś, a przede wszystkim Asia, odkryje na czym tak naprawdę polegało jego zajęcie. Wychodził na kilka godzin, przez parę minut robił swoje, resztę czasu spędzał w kręgielni i wracając odgrywał pantomimę. Głupio mu było tak oszukiwać własną dziewczynę, ale dzięki temu mieli za co żyć. Na konto regularnie wpływały eleganckie sumki. Wystarczająco duże, żeby w podbramkowych sytuacjach udobruchać drugą połówkę czymś naprawdę ekstrawaganckim, wystarczająco małe, żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń.
WWWJakaś zmiana wyrwała go z zamyślenia. Dźwięk? Nie, panowała idealna cisza. Dopiero po chwili dotarło do niego, że właśnie o to chodzi. Asia wyłączyła telewizor.
WWWCoś było nie tak. Przecież nigdy nie oglądała telewizji, twierdząc, że to zabija jej kreatywność. Spojrzał na zegarek. Szósta piętnaście... Na trzecim leciały wiadomości, na drugim chyba też. Nagle zachciało jej się posłuchać o polityce i ludzkich nieszczęściach? Wątpliwe, a tym dziwniejsze, że wyłączyła w połowie. Jak coś zaczynała, zawsze kończyła.
WWWUsiadł na łóżku. Trzeba było sprawdzić, co tam się dzieje. Już miał ruszyć do salonu, gdy w szparze pod drzwiami zobaczył dwa cienie. Znieruchomiał.
WWWCienie po chwili schowały się za framugą. Robert wytężył słuch. Dobiegło go cichutkie skrzypnięcie zamka. Co jest grane? Ktoś przyszedł, czy to Asia wychodziła? Jeśli tak, czemu mu nie powiedziała? Przecież zawsze to robiła.
WWWOdczekał kilka sekund i podszedł do okna. Oczywiście. Przedwczoraj kupiony kapelusz właśnie znikał za rogiem wraz z bosonogą właścicielką.
WWWNiewiele myśląc, za to obficie sypiąc pod nosem przekleństwami, Robert wciągnął buty, rzucił się do drzwi i wybiegł z domu. Miał pewne podejrzenia dokąd, a raczej - do kogo jego dziewczyna się wybierała. Nie ze mną takie numery. Czuł, że pewien studencik oberwie dzisiaj po buźce.
***
WWWSytuacja rzeczywiście wyglądałą kiepsko. Piąte piętro miało się już całkiem nieźle - z okien leniwie wysuwały się już tylko niemrawe obłoczki dymu, ale między dwudziestym siódmym a trzydziesty ósmym najwyraźniej nadal uwięzieni byli ludzie. Maksymalnie wyciągnięte drabiny, po których wspinali się strażacy, wyglądały na śmiesznie małe w porównaniu z drapaczem chmur, który mimo pożaru niewiele stracił na majestacie.
WWWBen zsiadł ze swojego wiekowego Kawasaki i przypiął je do pobliskiego znaku drogowego. Dopiero teraz, gdy hurgot motocykla ucichł, dało się usłyszeć hałasujący gdzieś u góry helikopter. Musiał gasić coś po drugiej stronie wieżowca, bo oprócz charakterystycznego odgłosu nic nie zdradzało jego obecności.
WWWBen zaczął się przedzierać przez zadzierający głowy tłum gapiów. Jeszcze nie miał planu jak odwieść Asię od jej durnego pomysłu. Jeśli już tu była i się napaliła na naprawianie całego zła na świecie, najprawdopodobniej będzie stawiała opór.
WWWRzucał okiem na każdą chudą brunetkę, gdy dotarło do niego, że powinien przecież wypatrywać łysiny. Po raz kolejny odezwało się w nim poczucie winy za obecny wygląd przyjaciółki, ale szybko zostało przepędzone przez głos rozsądku. Skąd miał wiedzieć, że włosy nie wytrzymają pięciu tysięcy stopni, skoro wytrzymała cała reszta?
WWWZatrzymał się i wyciągnął telefon. Przez chwilę rozważał możliwość załatwienia problemu w najprostszy możliwy sposób, ale szybko ją odrzucił. Zawsze istniała szansa, że Asia została jednak w domu i zgodnie z obietnicą malowała jakieś kwiatuszki, a wtedy by się dowiedziała, że on jednak tu przyjechał. Odpada.
WWWW tej chwili telefon zadzwonił.
WWWSuper.
WWW- Tak?
WWWJak się wytłumaczyć z panującego wokół hałasu? Gra komputerowa?
WWW- Ben, odwróć się!
WWWPosłuchał. Ujrzał przedzierającą się przez tłum Asię. Przy uchu miała komórkę, na głowie dziwaczny kapelusz, a na twarzy wyraz oznaczający tylko jedno.
WWWByła wściekła.
WWW- Idź coś namaluj, tak? - Na powitanie zdzieliła go przez ucho. Zabolało. - Siedź w domu, a ja wpakuję się w najgorsze możliwe gówno, żeby mnie potem Aśka musiała wyciągać?
WWWUniknął następnego ciosu, co tylko rozwścieczyło Asię jeszcze bardziej. Na usta cisnęła mu się riposta, że przecież to ona sama wyszła z pomysłem ratowania świata od zagłady, ale zdecydował się to przemilczeć. Musiała być wyjątkowo wkurzona, skoro użyła wulgaryzmu, nawet tak lekkiego jak "gówno".
WWW- Dobra! Ej, stop! Nie po to tu jestem! - Ponownie zrobił unik. Prawie się udało.
WWW- W takim razie po co? - Asia zatrzymała pięść w połowie kolejnego ciosu i zmierzyła Bena wściekłym spojrzeniem. Dałby głowę, że temperatura wokół nieznacznie wzrosła. Możliwe, żeby żar z trzeciego piętra sięgał aż tutaj?
WWW- Wychodzi na to, że po to samo, co ty.
WWWPrzyswojenie tej informacji zajęło Asi kilka sekund.
WWW- A to przepraszam. - Opuściła ręce.
WWWPrzez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Ben widział po oczach przyjaciółki, że myśli o tym samym, co on. Skoro już tu byli, i to oboje...
WWW- To rozumiem, że sobie idziemy? - spytała nieśmiało.
WWWZawahał się jeszcze na moment. Gdzieś za plecami, u góry, narastał hurgot śmigłowca. Pewnie właśnie lądował na dachu...
WWW- Chyba.
WWWJakoś głupio mu było przytakiwać wyraźnie i dobitnie.
WWWTchóóórz...
WWWPrzygryzł dolną wargę i bez pożegnania obrócił się na pięcie.
WWWZałapał się akurat na najbardziej widowiskowy moment.
WWWNiebo rozświetliła pomarańczowa łuna. Z dotychczas spokojnych okien wieżowca wystrzelił grad odłamków szkła, parapetów i tynku. Ułamek sekundy później do zgromadzonego na dole tłumu dotarł skumulowany huk trzech eksplozji na trzech nowych piętrach, a następnie chrobot osuwających się fragmentów dachu.
WWWBen skamieniał.
WWWDachu.
WWWHelikopter wywinął w powietrzu kozła i z paskudnym chrzęstem wyrżnął bokiem w sąsiedni budynek. Płaty śmigła roztrzaskały się kolejno o ścianę i dołączyły do spadających kawałków betonu.
WWWPilot wrzeszczał.
WWWLudzie gdzieś u góry wrzeszczeli.
WWWTłum na dole wrzeszczał.
WWWBen siedział cicho i oglądał piekielny spektakl z szeroko otwartymi ustami. Podążał wzrokiem za opadającym kadłubem śmigłowca, z którego cały czas wydobywał się przerażony głos pilota. Podziwiał strzelające z okien jęzory ognia, w pewien trudny do określenia sposób napawał się nagłą zmianą ciśnienia w uszach.
WWWW ostatniej chwili rzucił się w bok unikając spadającej bryły betonu i zwalił przy okazji z nóg jakiegoś staruszka, który rozmawiał akurat przez telefon. Komórka wyleciała mu z dłoni, cichy trzask uderzenia rozmył się w ogłuszającym rąbnięciu okaleczonego helikoptera o chodnik paręnaście metrów dalej.
WWW- Sorry, dziadku - wystękał Ben. Chyba był cały, chociaż piekła go ręka, którą się podparł. Wstał i obejrzał się. Drobne otarcie.
WWWRozejrzał się za Asią. Klęczała tuż obok, z telefonem staruszka w dłoni.
WWW- Jesteś cała?
WWWPrzytaknęła, nie odrywając wzroku od ekraniku. Ben zmarszczył brwi. Coś było nie w porządku, widział to po jej twarzy.
WWW- Co, zepsuł się?
WWWWłaśnie był świadkiem katastrofy roku, a pyta o komórkę jakiegoś dziada. Fuck logic.
WWWAsia pokręciła przecząco głową i powolnym ruchem pokazała mu telefon.
WWWPrzez chwilę wpatrywał się w wyświetlacz. Najpierw pojawiło się niedowierzanie. Potem najzwyklejszy w świecie strach.
WWWA na sam koniec pieprzone poczucie obowiązku.
WWWRzucił się w kierunku staruszka, ale ten był szybszy. Zaskakująco energicznie doskoczył do klęczącej dziewczyny, wyrwał jej z dłoni telefon i rozpychając się łokciami pognał w kierunku zaparkowanych w bocznej uliczce samochodów.
WWWBen poczuł znajomy przypływ adrenaliny.
WWW- Asia, zostań tu i ratuj kogo się da, ja jadę za nim.
WWWAż się zdziwił spokojem we własnym głosie.
WWWNie czekając na odpowiedź pobiegł w kierunku motocykla. Czas na zabawę w bohaterów.
WWWW końcu po to tu przyszli.
Rycerz w lśniącej zbroi [Urban fantasy], część 1
1
Ostatnio zmieniony wt 25 lut 2014, 23:46 przez Articuno, łącznie zmieniany 2 razy.