
Resztę tekstu planuję jeszcze odświeżyć, poprawić i rozszerzyć, a potem użyć w innej postaci. Może kiedyś wrzucę go tutaj, ale tymczasem nic nie obiecuję. A poniższy wstęp daje jeszcze kilka możliwości, więc kiedyś być może na jego bazie powstanie coś innego

WWMieszko, syn Siemomysła, władca Polan, podrapał się podbródku zarośniętym kępami gęstej brody. Poczuł pod palcami coś miękkiego, wygrzebał sporą, dorodną gnidę i zgniótł ją z cichym mlaśnięciem. Strzepnął resztki owadziego jaja z palców, po czym spojrzał na Czcibora, który wpatrywał się w niego w niemym oczekiwaniu.
WW– Po co nam to wszystko? – spytał Mieszko z wahaniem. – To całe nawracanie? A w czym nasze bóstwa są gorsze, od tego ich gorejącego krzaka?
WW– W niczym, bracie – odparł Czcibor. – To tylko polityka. Jeśli tego nie zrobisz, zachodni margrabiowie połkną twój kraj. Musimy odebrać im pretekst do ataku. A nadto, potrzebujemy sprzymierzeńca w postaci Czechów.
WW– Tfu! – Mieszko splunął na kamienną posadzkę. – Niech demony porwą tych zawszonych Czechów! – zaklął, wygrzebując kolejną gnidę ze skołtunionej brody.
WW– Błagam, bracie, ciszej! Nie zapominaj, kogo za moment będziemy gościć.
WWW tym właśnie momencie dwuskrzydłowe drzwi do komnaty otworzyły się. Kościsty mężczyzna, w długiej tunice ze znakiem orła, wyprostował się, nabrał powietrza w płuca i odezwał gromkim głosem:
WW– Książę czeski Bolesław, wraz z córką Dobrawą.
WWPo tych słowach do pomieszczenia wlał się kilkunastoosobowy kolorowy tłum. Przodem szło sześciu, odzianych w grube kolczugi, wojów o srogich wyrazach twarzy. Za nimi kroczyli dostojni goście, spośród których dwoje – tęgi mężczyzna i szczupła, wysoka kobieta - wyraźnie odznaczało się bogatymi strojami.
WWKsiążę Bolesław pokłonił się Mieszkowi, skinął głową Czciborowi, po czym skierował dłoń w stronę towarzyszącej mu kobiety, przedstawiając mężczyznom swą córkę, Dobrawę.
WWMieszko obserwował ją od momentu wejścia gości do komnaty. Na pierwszy rzut oka zdawała się wiotka i zgrabna niczym dobra klacz, ale już po chwili zaczął wątpić w swą pierwszą ocenę. Nie do końca gładka szyja i pomarszczone dłonie sugerowały, że to stara kobyła - bez wątpienia miała więcej niż dwadzieścia pięć wiosen, może nawet trzydzieści, a to już wiek znacznie zaawansowany jak na niewiastę. Przecież ona miała dać mu potomka, a czego spodziewać się po starej, zapuszczonej pannie? Dlaczego nikt dotąd jej nie zechciał? Już dawno powinna bawić gromadkę pulchnych, zawszonych czeskich szczeniąt, pomyślał Mieszko, po czym dyskretnie splunął na kamienną posadzkę.
WWWładca Polan podszedł do Dobrawy, przyglądając jej się uważnie. Jej włosy i dolną połowę twarzy zakrywała wyszywana w kwiatowe wzory chusta, ale zmarszczki w okolicach oczu nie zwiastowały niczego dobrego. Spod materiału wypadało kilka kosmyków raczej rzadkich włosów. Wycięcie sukni powinno eksponować piersi, ale Mieszko nie dopatrzył się tam żadnych wypukłości. Ujął dłoń niewiasty i uniósł ją do ust. Zobaczył długie, kościste palce i paznokcie obgryzione niemal do krwi. Ukradkiem rzucił okiem na Czcibora, posyłając mu spojrzenie pełne obrzydzenia, a ten ciężko przełknął ślinę. Mieszko powrócił wzrokiem do przyszłej małżonki. Spojrzał jej w oczy. W każdym razie, spróbował. Lewe oko Dobrawy uciekało gdzieś w bok, podczas gdy prawe niemrawo przyglądało się jemu. Miał wrażenie, jakby księżniczka postanowiła obejrzeć swego przyszłego męża jednocześnie podziwiając widoczny za oknem komnaty krajobraz. Skrzywił się ponownie.
WWDelikatnie ujął rąbek chusty i odsłonił jej twarz. Dobrawa uśmiechnęła się, najpiękniej jak umiała. I chociaż Mieszko słynął z męstwa i opanowania, mimowolnie zrobił krok do tyłu. W głębi duszy był z siebie dumny, że udało mu się powstrzymać wyrywający się z krtani okrzyk. Puścił dłoń kobiety, jakby było to rozżarzone polano i odwrócił się do Czcibora.
WW– Pozwól za mną, bracie – stanowczo powiedział, odchodząc w dalszy róg komnaty.
WWKsiążę czeski Bolesław otworzył usta z oburzeniem i chciał zaprotestować, ale Mieszko przerwał mu nagłym uniesieniem dłoni. Wojowie władcy Polan ujęli mocniej włócznie, widząc, że gwardziści czeskiego księcia wystąpili krok do przodu. Książę wstrzymał ich samym spojrzeniem, zagryzając wargi w nerwowym oczekiwaniu.
WW– Co ty wyrabiasz? – wysyczał Czcibor przez zęby, tak by nie usłyszał go Bolesław i jego córka. – Postradałeś rozum?
WW– Widzisz ją? – zapytał Mieszko nerwowym szeptem. – Widzisz to co ja? Czy ty zdecydowałbyś się na jazdę na kulawym, starym i szpetnym koniu, tylko po to, żeby hodowca spojrzał na ciebie łaskawszym okiem?
WW– O ile mnie oczy nie mylą, ona wcale nie kuleje – Czcibor zdawał się nie rozumieć ironicznego komentarza brata.
WW– Ale jest stara, i potwornie brzydka! – wybuchł nagle Mieszko, nie dbając już o ton głosu. Bolesław sięgnął do rękojeści miecza. – Jest tak potworna, że musiałbym ukrywać ją przed własnymi poddanymi. Nie ma piersi, by wykarmić mojego syna. A na dodatek, na moim dworze zdechnie niebawem z głodu, bo nie ma ani jednego zęba! Wolałbym poślubić psie truchło, niż to!
WWCzcibor zamarł z otwartymi ustami. Bolesław, czerwony jak burak, powoli stąpał w ich stronę, z dłonią opartą o jelec ciężkiego miecza. Za nim podążali gwardziści, z uniesionymi bojowo włóczniami. Dobrawa cicho chlipała, skrywając twarz w chuście.
WW– Won! – ryknął Mieszko, samemu dobywając miecza. Wojowie bez zachęty utworzyli zwarty szyk u boku władcy. – Won z mojego domu, czeskie łajzy! Straż, odprowadzić księcia Bolesława do wyjścia. I tę potworę razem z nim!