
Kawiarnia Natchnienia
We wnętrzu kawiarni panował półmrok rozrzedzony mętnym światłem małych lampek, stojących na każdym stoliku. ściany obite były materiałem w różnych odcieniach czerwieni. Ze starego radia płynęła przyciszona melodia, wypełniająca tło myśli.
Wejście do niewielkiej kawiarenki znajdowało się w bocznej, zacisznej uliczce. Mimo, iż nie rzucała się ona zbytnio w oczy, ciężko było tu znaleźć wolne miejsce. Kawiarnia słynęła w mieście z powodu swej atmosfery. Można było tu przyjść i odłączyć się od szalonego pędu życia, lub też pisać wiersze, gdyż natchnienie spływało na każdego, kto przekroczył jej próg. Nic więc dziwnego, iż tu zawsze można było zobaczyć kilka osób pochylonych nad kartkami papieru i piszących coś. Zapewne dlatego nazwano to miejsce „Kawiarnią Natchnienia”. Niektórzy mówili, iż ratuje ona ludzkie życia.
Przy stoliku, który stał w samym kącie pomieszczenia, siedział młody mężczyzna. Wyglądał na dwadzieścia lat, może trochę więcej. Jego jasne włosy spływały niesfornymi kosmykami na ramiona. Siedział pochylony nad filiżanką herbaty i, jak zahipnotyzowany, wodził w niej srebrną łyżeczką. Jego niewidzący wzrok był utkwiony w złoty haft na granatowym materiale obrusu. Usta chłopaka poruszały się w niemym szepcie. Siedział tu od kilku godzin. Nie upił ani jednego łyku herbaty. Mieszał jedynie ją łyżeczką i wciąż coś szeptał.
- Mogę? – dźwięczny, kobiecy głos przeszył powietrze. Naprzeciwko niego usiadła dziewczyna, rzucając torebkę na stół.
- Przepraszam, ale to jest jedyne wolne miejsce. Taki dziś tu tłok... A ja bardzo chciałam tu być... – zaczęła się tłumaczyć, szybko wyrzucając z siebie słowa, jakby chciała mieć już za sobą tą formalność.
Chłopak wreszcie podniósł wzrok na nieznajomą. Miała długie, kręcone, ciemne włosy i piwne oczy. Mówiła coś, unikając jego spojrzenia. Przepraszała. Lecz uwagę chłopaka przeciągnęło coś innego. Policzki dziewczyny przecinały stróżki łez.
- Dlaczego płaczesz? – spytał nagle, przerywając jej w połowie zdania.
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, gdy zobaczyła twarz chłopaka, dotyczyła jego oczy. Były wielkie, koloru szmaragdu i nadawały mu jakiś nierealny urok, jakby nie był człowiekiem.
- Płaczę, bo spotkało mnie coś złego. – odpowiedziała cicho, wciąż wpatrując się w jego oczy.
- Czy ludzie zawsze płaczą, gdy dotyka ich coś złego? – Kolejne pytanie, które spadło z ust chłopaka, było jeszcze dziwniejsze.
- Przeważnie tak. Niektórzy płaczą, gdy nikt ich nie widzi. – rzekła spokojnie, choć zdawało jej się to oczywiste i nie rozumiała, czemu ktoś pyta o coś takiego.
- Mnie też spotkało coś złego. – westchnął chłopak. - Ale ja nie umiem płakać.
- Jak to nie umiesz?
- Nigdy nie płakałem. – Zamilkł na chwilę. – Czy płacz przynosi ci ulgę?
- Tak. – odpowiedziała po chwili namysłu. – Kiedy płaczę, czuję, że ucieka ze mnie cząstka bólu.
- Dlaczego czujesz ból?
- A dlaczego ty zadajesz mi tyle pytań? Nie znamy się. – Dziewczyna spojrzała na niego uważnie.
- Usiadłaś przy moim stoliku… A ja po prostu chciałem wiedzieć. – Odgarnął kosmyk jasnych włosów z twarzy. – Chciałem pomóc... – dodał szeptem.
- Nie pomożesz. Nikt nie pomoże. – Wargi dziewczyny drgnęły, a oczy napełniły się łzami.
- Czemu? – zapytał spokojnie.
- Ponieważ On się pomylił.
- On?
- Bóg. – skrzywiła się, wymawiając te słowa.
- On się nie myli. – westchnął chłopak.
- Tak? Otóż przed tobą właśnie siedzi jego pomyłka. – Dziewczyna podniosła oczy i spojrzała na swojego rozmówcę. – Jestem tu przez pomyłkę. Nie powinno mnie tu być.
- Wiesz, kiedyś też tak mówiłem. – wyszeptał cicho.
- Ja w ogóle nie powinnam się narodzić, nie pasuję do tego świata... – mówiła i nagle zamilkła, jakby dopiero teraz dotarły do niej słowa chłopaka. – Kiedyś też tak mówiłeś? Czy to znaczy, że już tak nie uważasz? – spytała spokojniejszym tonem, wycierając łzy.
- Teraz tak nie uważam. – skinął głową. – Bo już wiem, że On się nigdy nie myli. Nigdy. Ale dowiedziałem się o tym za późno.
- Jak się o tym dowiedziałeś? – spytała niepewnie.
- Mam opowiedzieć? – Spojrzał na nią swymi szmaragdowymi oczami. – Wątpię, czy uwierzysz w moją historię. Ludzie nie wierzą w takie rzeczy. – dodał cicho.
- Może i nie uwierzę. Ale wysłucham historii człowieka, który kiedyś myślał tak, jak teraz ja. Proszę... – podniosła wzrok na chłopaka.
- Masz takie same oczy jak ona. Brązowe, przeszywane zielonymi strzałkami. – uśmiechnął się.
Jego uśmiech był ciepły, lecz jakiś dziwny. Napawał serce słodyczą i spokojem, a w duszę wlewał ukojenie.
- Opowiedz mi o niej. – Odwzajemniła uśmiech. – Opowiedz.
- Dobrze... – spojrzał z powagą na dziewczynę. – Macie takie podobne oczy. Ale włosy miała inne. Długie i falowane. Jej znajomi zawsze spierali się o to, jakiego są koloru. Jedni twierdzili, że są jasno-brązowe, inni, że jest blondynką. A ja zawsze uważałem, że są koloru miodowego.
Znałem ją od dziecka. Zawsze byłem przy niej. Widziałem jak dorasta. Obserwowałem, jak bawiła się lalkami, jak słuchała muzyki, jak chodziła do biblioteki. Czasami stawałem tuż za nią, gdy wybierała książkę, i delikatnie kierowałem jej dłoń do tej, którą sam chciałbym przeczytać. A ona albo wybierała tą książkę, albo krzywiła się lekko i sięgała po inną, którą sobie wcześniej upatrzyła. Ale nie ważne jaką wybrała, zawsze czytaliśmy razem. Siadałem obok niej i opierałem głowę o jej ramię. Lubiłem patrzeć, jak czyta. Jej twarz wyrażała wszystkie uczucia. Gdy się uśmiechała, na jej policzkach pojawiały się ledwie zauważalne dołeczki.
Chłopak uśmiechnął się lekko na wspomnienie, po czym kontynuował swą opowieść.
- Wiesz, kochała jesień. Uwielbiała zbierać złociste liście, a następnie wkładać je do grubych książek. Zawsze pilnowałem by wysuszyły się w tych księgach i dobrze prezentowały po wyjęciu. To tak ją cieszyło...
Zawsze starałem się być przy niej. Nawet gdy spała, czuwałem przy jej łóżku. Gdy śnił jej się koszmar i szeptała lub krzyczała coś we śnie, byłem przy niej i gładziłem po policzku. Zawsze ją to uspakajało i uśmiechała się przez sen.
Przerwał na moment i spojrzał na kelnerkę, zapalającą różane kadzidełko na ladzie. Cienkie drewienko zajarzyło się ogniem, po czym zaczęło się tlić powoli, wypuszczając w powietrze wonną wstążkę dymu.
- Gdy miała jakieś zmartwienie, szła na spacer. Zawsze szedłem tuż za nią. Podtrzymywałem ją, gdy o coś się potknęła, odchylałem gałęzie z jej drogi. Opowiadała drzewom o swym troskach i zmartwieniach. Zwierzała się im. Nigdy jednak nie rozmawiała ze mną. A przecież zawsze byłem przy niej. Zawsze... Ale ja to rozumiem. Drzewa widziała, mogła je dotknąć i poczuć. A Anioła można ujrzeć jedynie oczami wiary. Ludzie często zapominają o nas. Zapominają, że cokolwiek by się stało, to my i tak będziemy przy nich.
- Jesteś Aniołem? – szepnęła cicho dziewczyna.
- Byłem. – Chłopak opuścił wzrok. Po chwili znów zaczął opowiadać. – Ona straciła ukochaną osobę. Od tego momentu zaczęło rozpadać się jej życie. Jej oczy nie śmiały się już. W jej uśmiechu było więcej smutku i melancholii niż radości. Często płakała. Ocierałem jej łzy. Starałem się dać jej wsparcie. Lecz ciężko dać wsparcie komuś, kto nie wie o tym, że istniejesz... Tak mi się przynajmniej wtedy zdawało.
Wiesz, czasem próbowałem z nią porozmawiać. Szeptałem jej do ucha różne opowieści. A ona siadała wtedy za stolikiem, wyciągała swój notatnik i pisała wiersze. Moje słowa ubierała w rymy i przelewała na papier. Gdy jej znajomi pytali się, skąd bierze pomysły, odpowiadała, że nie wie, że zapewne jest to szept niebios. I miała rację.
Tak bardzo mnie to cieszyło, że ma w tych wierszach cząstkę mnie.
Ale wszystko umarło. Zniszczył ją smutek. Raz po kłótni z ojcem pobiegła do swego pokoju i zamknęła drzwi na klucz. Wyciągnęła z dna szkatułki małą, srebrną żyletkę... Kiedyś położyła ją tam ze słowami „na wszelki wypadek”. Tylko ja wiedziałem, że ją ma. Bo widzisz... Gdy ból był zbyt silny, wolała go zabić, rysując sobie na rękach kreski żyletką. Płakała wtedy, ale czuła też ulgę. Ja stałem przy niej i przytulałem ją do siebie. Nie wiem, czy czuła moją obecność. Tak bardzo zawsze płakała... Ja nigdy nie potrafiłem płakać razem z nią. Anioły nie umieją płakać…
Wzięła wtedy żyletkę i przyłożyła do nadgarstka. Byłem przerażony. Chwyciłem ją za ramiona i krzyknąłem by tego nie robiła, że jestem przy niej, że musi żyć.
Nie wiem, czy mnie słyszała, ale rozpłakała się wtedy. Odrzuciła żyletkę i powiedziała „dziękuję”. Chyba usłyszała...
Takich sytuacji było więcej. Bałem się, że kiedyś mnie nie usłyszy... Nikt nie interesował się tym, skąd ma te blizny na rękach. Ja wiedziałem...
To wszystko zdawało się być niesprawiedliwe. Umierała na moich oczach, a ja nie potrafiłem jej pomóc.
Poszedłem wtedy do Niego i zarzuciłem mu błąd. Stwierdziłem, że się pomylił, stwarzając mnie Aniołem i że powinienem być człowiekiem, bo ona potrzebuje przyjaciela z krwi i kości. Kogoś, kto wreszcie dostrzeże jej cierpienie.
A On odpowiedział tylko, że każdy ma wolną wolę. I zapytał, czy jestem pewny.
Byłem pewny!!! Byłem pewny, jak nigdy dotąd!
Ocknąłem się w parku. W jej ulubionym parku. Leżałem na ławce i czułem zimno, głód, pragnienie. Po raz pierwszy to poczułem. Zrozumiałem, że stałem się człowiekiem. Jaki ja byłem wtedy szczęśliwy... Pobiegłem od razu jej szukać. I znalazłem ją.
Siedziała na przystanku. Usiadłem przy niej i milczałem. Tak upłynęło pół godziny. Później przyjechał jej autobus. I wtedy zdobyłem się na powiedzenie jej słów, które od dawna pragnąłem by usłyszała.
- Nie jesteś sama.
Podniosła na mnie swe piwne oczy. Były puste.
Wiesz, co to znaczy? Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Gdy stają się puste, oznacza to, iż dusza umarła. Byłem przerażony. W jej spojrzeniu nie było ani miłości, ani strachu. Tylko pustka.
- Jestem. – odpowiedziała mi. To jedno krótkie słowo rozbiło moje serce. Ale postanowiłem się nie poddawać, obiecałem sobie, że jutro również z nią porozmawiam i uzmysłowię jej, że nie jest sama, że ma mnie. Tylko że... – chłopak zamilkł.
- Tylko że co? – spytała dziewczyna, biorąc go odruchowo za rękę. – Co się stało?
- Dziś byłem na jej pogrzebie. – wyszeptał cicho. – Rodzice znaleźli ją w jej pokoju. Miała przecięte żyły. W jednej ręce trzymała zakrwawioną żyletkę, w drugiej list. Napisała tylko jedno zdanie. „Odchodzę, bo dziś poczułam, że naprawdę jestem sama.”
Oczy chłopaka wypełniła kryształowa mgiełka łez, po chwili jego policzki przecięły dwie błyszczące stróżki.
- Chciałem być z nią jako człowiek, gdy ona potrzebowała Anioła. – szeptał, połykając słone łzy. – Więc nie mów mi, że On się pomylił. On się nigdy nie myli. To my się mylimy, korzystając z naszej wolnej woli. Każdy z nas ma wyznaczone miejsce w świecie. Nie wolno go zmieniać... Ja to zrobiłem i straciłem ją. Teraz mogę z całą szczerością powiedzieć, że to nie jest moje miejsce. To nie tu powinienem być.
- Kiedyś mój ojciec powiedział mi, że życie nie kończy się na jednym błędzie. – dziewczyna dotknęła jego policzka i wytarła słoną łzę. – Płaczesz. – uśmiechnęła się smutno. – Nauczyłeś się płakać.
- Tak. – wyszeptał. – Ale to stało się za późno. Nic nie naprawię tymi łzami.
- Naprawisz. Już naprawiłeś. – Ujęła jego dłoń, kładąc coś do niej. – Wiesz, ta kawiarnia naprawdę ratuje ludzkie życia.
Po tych słowach wstała i skierowała się do wyjścia. Chłopak odprowadził ją wzrokiem, po czym spojrzał na swą dłoń, którą jeszcze chwilę temu ściskała dziewczyna. W ręce trzymał małą, srebrną żyletkę.
To opowiadanie dedykuję mojemu Aniołowi z podziękowaniem za wieczne trwanie przy mnie...