opowiadanie1

1
Życie jest krótkie i zazwyczaj pachnie strachem.
Kiedyś o tym nie wiedziałem. Prowadziłem zwykły żywot: pobudka o siódmej, żeby godzinę później zacząć pracę, o osiemnastej wracałem do domu, jadłem, bawiłem się z dziećmi, kochałem z żoną i zasypiałem. Tego wszystkiego już nie ma i nie wróci – kiedy o tym myślę, czuję się podobnie jak pewnego dnia w dzieciństwie, gdy straciłem przytomność, pielęgniarka przyłożyła mi do nosa sole trzeźwiące. Tak samo działa świadomość, że wszystko odeszło.
Był jeszcze ktoś, kogo straciłem w moim dawnym życiu. Nazywał się Robert Jankowski i był moim przyjacielem od podstawówki. Chcę wrócić do pewnego zdarzenia i proszę każdego, kto znajdzie mój notes, żeby powstrzymał się z oceną moralną.
Siedzę na odnowionym dworcu w Katowicach, deszcz stuka o plastykowe zadaszenie, co jakiś czas przejeżdża pociąg, przywożąc z sobą tłumy ludzi, hałas i smród z toalet, a ja myślę, że jest dokładnie, jak wtedy…

Wsiadłem do pociągu. Byłem tego dnia podniecony nową wędką. Piękny model Daiwy z drewnianą rączką. Zająłem miejsce naprzeciwko młodej dziewczyny o ślicznych oczach, ale zauważyłem ją dopiero gdy wysiadałem. Poczułem wibrację telefonu - dzwonił Robert.
- No i gdzie jesteś? – zapytał Robert.
- Już w Tychach, lecę na trajtka i za pół godziny będę nad jeziorem – oznajmiłem.
Zobaczyłem w oddali trolejbus, wielki, prostokątny Jelcz. Oblepiony reklamami wyglądał jak duży karton po mleku na kółkach. Ostatnie dwadzieścia metrów przebiegłem i zdążyłem wsiąść.
Stary Jelcz jęczał, zawodził i podskakiwał na dziurach, ale w końcu dojechał na Paprocany. Wysiadłem i rozejrzałem się za przyjacielem. Stał pod parasolem, popijając colę z puszki. Miał na sobie ubranie khaki. Podszedłem do niego.
- Siema, bajtel – krzyknął i wyrzucił ramiona na boki, jakby chciał mnie przytulić.
- Nic z tego, nie przy świadkach – odparłem, śmiejąc się.
Zamówiliśmy po hamburgerze i ruszyliśmy raźnym krokiem na zachodnią część jeziora. Był środek lata, pogodne południe. Słońce smażyło plażowiczów, wszędzie biegały dzieciaki. Spojrzałem na środek wody i dostrzegłem dwie żaglówki. Ich białe żagle lśniły w blasku. Zamarzyłem, żeby kiedyś popływać czymś takim i może nie tutaj. Nie, poszukam czegoś większego, może na Bałtyku. To jest myśl.
- Myślisz, że to niebezpieczne? – zagadnąłem Roberta, kiwając głową w stronę kajakarzy.
- Tylko jeśli ważysz ćwierć tony.
Jezioro nie było otoczone lasem tylko po stronie przystanku. Przeszliśmy obok zameczku, Promniców, minęliśmy kilka stanowisk rybackich i znaleźliśmy się w naszym ulubionym miejscu. Było to kilka kroków za zakrętem ścieżki, wśród gęstej i wysokiej trawy. Rozłożyłem swoje krzesło pod sosną, a Robert nieco dalej na piaszczystym kawałku ziemi. Powietrze pachniało cudownie, zaciągnąłem się głęboko i zamknąłem oczy. Jako dzieciak często uciekałem do lasu, żeby poczuć tę niepowtarzalną woń. W takim miejscu mógłbym oddać ducha i niczego nie żałowałbym. Tutaj uciekają wszelkie troski.
- No, to zaczynamy – słowa Roberta wyrwały mnie ze wspomnień. Spojrzałem na niego. Trzymał dwie butelki Tyskie i próbował otworzyć jedną o drugą. Kiedy mu się udało, podał mi tę nieotwartą i powiedział: - A ty radź sobie sam, kolego.
Poradziłem sobie nożem. Wypiliśmy piwo, potem jeszcze jedno, a po trzecim szumiało mi przyjemnie w głowie.
- Pamiętasz jak Moher wpadł do wody? – zapytał mnie Robert i obaj wybuchliśmy śmiechem.
Pewnie, że pamiętałem Mohera. Należał do naszej paczki z liceum. Kiedyś zamiast do szkoły, wybraliśmy się nad jezioro. Stary osioł znalazł sznur, przewiesił go na gałęzi, brał rozpęd i w ostatnim momencie unosił nogi, żeby zrobić kółko nad wodą. Ostatnim razem odbił się zbyt późno i runął przed siebie. Zamoczył ubrania, telefon, dokumenty i połowę książek z zeszytami. Działo się to pod koniec ogólniaka, więc strata nie była aż tak duża, a potem ślad po Moherze zaginął. Powiadali, że znalazł pracę za granicą, ale kto to wie? Obejrzałem się w lewo, mając nadzieję, że na gałęzi będzie wciąż wisiał ten sam sznur. Jakakolwiek cząstka dawnych dni. Gałąź była, ale nic poza tym.
- Eh, to był gość – odparłem.
– Karaś najlepiej bierze nocą i na kukurydzę – powiedziałem i jakby natura chciała ze mnie zadrwić, tafla wody zafalowała a Robert poczuł szarpnięcie żyłki. Popuścił lekko żyłkę, potem zaczął ją zwijać, zablokował hamulec i wyciągnął dość sporego karasia.
Robert popatrzył mi w oczy.
- Znaczy, że jak przyjdę w nocy, to złowię potwora z Loch Ness?
Znowu ciszę zakłócił nasz śmiech.

W tym momencie chciałbym napisać, że złowiliśmy jeszcze kilka ryb i wróciliśmy do domów. Niestety tak się nie stało. To, co napiszę dalej przyjdzie mi z trudem. Już teraz mam łzy w oczach, a przecież nawet nie zacząłem najważniejszej części opowieści. Czytelniku, miej nade mną litość. Kiedy będziesz to czytał, będę daleko od tego przeklętego miejsca, ale koszmary odjadą ze mną.

Wypiliśmy jeszcze po dwa piwa. Połowy szły kiepsko, prawdopodobnie jezioro nie było zarybiane ostatnio. Kiedy słońce zaczęło kryć się za sosnami, haczyk Roberta zablokował się pod wodą.
- Odetnij żyłkę i spadamy – powiedziałem.
- Nie, chcę zobaczyć, co to. – Oczy Roberta zasłonięte były mgłą. Mówił bełkotliwie i cały czas się śmiał. Ja byłem nieco mniej pijany, ale humor Roberta był zaraźliwy. Klaszcząc w dłonie, patrzyłem jak wskakiwał do wody i zanurkował. Robiło się naprawdę ciemno.
Nagle mrok ogarnął mój umysł. Upadłem na kolana z szeroko otwartymi oczami. Powietrze znacznie się ochłodziło i poczułem występującą na całym ciele gęsią skórkę. Robert wychodził z wody, a prawą dłoń trzymał zaciśniętą na włosach głowy Mohera. Mój przyjaciel cały czas się uśmiechał, ale ja widziałem w jego obliczu samego szatana.
- Coś ty narobił, człowieku? – zapytałem drżącym głosem.
- Znalazłem skarb – powiedział Robert urywanym od śmiechu głosem. Odchylił głowę, a jego śmiech wypełnił świat. Cała ziemia zdała się drżeć pode mną. Wokół zapanował nieprzenikniony mrok i tylko Robert był w nim widoczny, oświetlony piekielnym płomieniem. Nie myśląc długo, chwyciłem krzesło i zdzieliłem Roberta szybkim ruchem. Upadł na kolana, potem na czworaka. Okładałem go dalej, kiedy leżał nieprzytomny. W szale chwyciłem nóż i waliłem nim na oślep.
Łzy spływały po moich policzkach, a chwilę potem szlochałem głośno.

Nie jestem pewny, co działo się potem, ale obudziłem się w nocy. Zasnąłem, zapytacie? Nie wiem. Po morderstwie była nicość, trwała do momentu, kiedy odzyskałem świadomość, wlokąc zwłoki przyjaciela w głąb lasu. Było strasznie zimno, głosy zwierząt zlewały się z szumem drzew i byłem pewny, że armia duchów mnie otaczała, co chwilę potykałem się w mroku. Nie wiedziałem, co robiłem i po co, ale wkrótce doszedłem do wniosku, że chciałem ukryć ciało, więc kontynuowałem powolny marsz tyłem.
Uznałem, że oddaliłem się wystarczająco, toteż odpiąłem z paska saperkę i Bóg mi świadkiem, że kopałem jak wariat. Czasami słyszy się o ludziach, którzy dokonują rzeczy wbrew ich możliwościom, na przykład pamiętam kobietę, którą przygniótł samochód, bo obluzował się lewarek. Kobieta podniosła ten samochód i uwolniła się. W tamtej chwili dokonałem czegoś równie nieprawdopodobnego, bo po jakimś czasie znalazłem się w dole po ramiona. Wygrzebałem się stamtąd, wturlałem zwłoki do dołu i zakopałem. Na koniec rozrzuciłem trochę ziemi i liści nad grobem, żeby już na zawsze został nieznany. W drodze powrotnej nad jezioro szurałem nogami, próbując rozrzucić i zakryć zakrwawione liście. Nie wiem, czy mi się udało. Pamiętajcie, że było ciemno. Ale uważam, że poszczęściło mi się. Minęły dwa lata a Roberta jeszcze nikt nie znalazł. Pamiętam, że wróciłem na plażę po zakopaniu ciała, spakowałem swoje rzeczy. Nie byłem pewny, co zrobić ze sprzętem Roberta. W końcu wpadłem na dobry pomysł.
Pozbierałem jego rzeczy i poszedłem na trolejbus - nim dojechałem na dworzec. Na stacji stał pociąg do Warszawy. Podbiegłem kawałek, wsiadłem do środka i zająłem pusty przedział. Po chwili wyszedłem z pociągu, zostawiwszy bagaż w środku. Zauważyłem, że zaczęło świtać.
Wróciłem po swoje rzeczy.
Zanim odszedłem na zawsze z naszego ulubionego miejsca wędkowania (albo raczej byłego ulubionego), dostrzegłem kątem oka błysk w trawie. Zbliżyłem się i po chwili zwymiotowałem. To, co kilka godzin temu było głową Mohera, teraz wyglądało jak zwykła torebka wrzucona do wody lata temu.
Uciekłem stamtąd.

To już koniec opowieści. Czy zasługuję, żeby żyć? Cały czas dręczy mnie to pytanie. Nie sypiam od dwóch lat, jestem wrakiem człowieka. Mógłbym dodać, jak posypało się moje małżeństwo i żona odeszła z dziećmi. Ale kogo to obchodzi? Po tym, co opowiedziałem, bardziej będziecie skłonni życzyć mi zgnicia w jakiejś zapyziałem norze niż słuchać dalej. Dołączam do tej swoistej spowiedzi mapę. Zaznaczyłem tam mniej więcej miejsce pochówku Roberta. Mam nadzieję, że go znajdziecie i zapewnicie godny pogrzeb. Może to uspokoi moje sumienie. Może.
Nadjeżdża mój pociąg. Patrzę jak rośnie, cały czas myśląc, jak kruche jest życie i jak bardzo cuchnie strachem.
Ostatnio zmieniony pt 17 maja 2013, 00:27 przez Obieżyświat, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Przeczytałam, więc napisze co nieco:-)
Bardzo fajna narracja, krótkie zadania, wszystko treściwe i obrazowe. Nie było dłużyzn.
Bardzo fajne,zywe dialogi. Na wspomnienie Mohera nie wiedzieć czemu, też zaczęłam sie uśmeichać, jakby kojarzyła o kim mówią. To znaczy, że potrafisz zadziałać na czytelnika.

Same wstawki wydają mi się lekko sztampowe, ale w tym tekście spełniły swoją rolę, bo z ciekawością czytałam i czytałam, zastanawiajac się, co będzie dalej.

W momemcie, kiedy Robert wyciągnął z wody coś, co opowiadajacy okreslił jako głowa Mohera, pomyślałam WTF? Że co? Że on wskoczył do tej wody i utonął? Ale, że jak? czemu Moher? Potem od razu domyśliłam się, że to jakieś pijackie zwidy. Opis całego zajścia był dla mnie jak najbardziej prawdopodobny, ale nie czułam dreszczy. Nie czułam powodów, dla których bohater miał zabić Roberta, wydało mi się to niedorzeczne. Ale w porządku, chłopakowi odbiło, bo sobie trochę wypił.

Opowiadanie było niezłe :-)

3
Witam,

Czepialstwo (osobiste, co nie znaczy że prawidłowe):
Tego wszystkiego już nie ma i nie wróci – kiedy o tym myślę, czuję się podobnie jak pewnego dnia w dzieciństwie, gdy straciłem przytomność, pielęgniarka przyłożyła mi do nosa sole trzeźwiące. Tak samo działa świadomość, że wszystko odeszło.
Nie za bardzo. Sole - doznanie nagłe, absolutnie bazujące na "chwili". Świadomość tego co utracił powinna być raczej boleśnie stała, ciągnąca się smutkiem.
Zająłem miejsce naprzeciwko młodej dziewczyny o ślicznych oczach, ale zauważyłem ją dopiero gdy wysiadałem.
Jakoś mi to płynność czytania zaburzyło. Niech ciąg zdarzeń będzie chronologiczny.
Zająłem miejsce. Dopiero kiedy wysiadałem zauważyłem naprzeciw...
Miał na sobie ubranie khaki.
Nie wiem jakie są zasady ale khaki to kolor. Więc tekst brzmi : miał na sobie ubranie żółte.
Potraktowałeś khaki jak tzw. moro, może to miałeś na myśli.
Spojrzałem na środek wody...
Jezioro już było to może akwenu? Bo środek wody jest bardzo kiepski.
Zamarzyłem, żeby kiedyś popływać czymś takim i może nie tutaj. Nie, poszukam czegoś większego, może na Bałtyku
Poszukam czegoś większego (akwenu) na Bałtyku (akwenie).
Więc raczej: Nie, poszukam czegoś większego, może Bałtyk?
Tutaj uciekają wszelkie troski.


Brzmi jakby uciekały skąd się da i grupowały tutaj.
Trzymał dwie butelki Tyskie


Nazwy trunków chyba też odmieniamy.
Wokół zapanował nieprzenikniony mrok i tylko Robert był w nim widoczny, oświetlony piekielnym płomieniem
Okładałem go dalej, kiedy leżał nieprzytomny. W szale chwyciłem nóż i waliłem nim na oślep.
Znalezienie noża w nieprzeniknionym mroku i amoku sytuacji zdaje mi się problematyczne.

Ogólnie.
Umiesz pisać. Dialogi są mocną stroną, nie tchną sztucznością.
Fajnie wplatasz te wszystkie rzeczy które nadają wiarygodności tekstowi.
Natomiast fabuła...
Poważnie on po pięciu piwach zatłukł kumpla bo mu się zdawało?
Jeśli tak, to ja tego nie kupuje.
Jakby to była wstawka do horroru, zabija bo ma zwidy/jest chory psychicznie/opętany to ok.
A tu jeśli chciałeś coś takiego zrobić, należało wybrać narkotyki halucynogenne zamiast alkoholu.
A może mu się nie zdawało? I kiedy on spisał ten pamiętnik/notatnik?
Chciałbym żeby odpowiedzi wynikały z tekstu. Odpowiedzi, nie pytania.
Sam podciąłeś pod sobą ładną, dobrze rokującą gałąź.

Pozdrowienia,

Godhand

P.S.

Mam do Tych jakieś 20 km :)
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

4
Po pierwsze dziękuję za odpowiedzi.
W momemcie, kiedy Robert wyciągnął z wody coś, co opowiadajacy okreslił jako głowa Mohera, pomyślałam WTF? Że co? Że on wskoczył do tej wody i utonął? Ale, że jak? czemu Moher? Potem od razu domyśliłam się, że to jakieś pijackie zwidy. Opis całego zajścia był dla mnie jak najbardziej prawdopodobny, ale nie czułam dreszczy. Nie czułam powodów, dla których bohater miał zabić Roberta, wydało mi się to niedorzeczne. Ale w porządku, chłopakowi odbiło, bo sobie trochę wypił.
Poważnie on po pięciu piwach zatłukł kumpla bo mu się zdawało?
Jeśli tak, to ja tego nie kupuje.
Jakby to była wstawka do horroru, zabija bo ma zwidy/jest chory psychicznie/opętany to ok.
A tu jeśli chciałeś coś takiego zrobić, należało wybrać narkotyki halucynogenne zamiast alkoholu.
Pierwsza wersja była rozbudowana. Chciałem inaczej to wszystko poprowadzić, zacząłem pisać, ale po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że opisanie zajmie mi wiele stron, dlatego skasowałem zakończenie i zastąpiłem je tym, co widać wyżej.

W pierwszej wersji opisałem jak obaj urządzili sobie zawody w pływaniu, Robert wyłowił coś (nie wiedziałem, co to może być), ten przedmiot zawładnął nimi i doprowadził do zbrodni. Ale po kilku godzinach doznałem olśnienia - przecież to już było we "Władcy pierścieni"! Skreśliłem całość, napisałem, że przyjaciele pokłócili się i przypadkowo narrator przewrócił Roberta na nóż, tym samym zabijając go, po czym spanikował, ukrył ciało i nie mógł żyć przez dręczące go sumienie (ta wersja była najdłuższa, dlatego jej nie dokończyłem).
Nie wiem jakie są zasady ale khaki to kolor. Więc tekst brzmi : miał na sobie ubranie żółte.
Potraktowałeś khaki jak tzw. moro, może to miałeś na myśli.
Wtedy napisałbym "miał na sobie żółte ubranie", a "miał na sobie khaki ubranie" brzmi dziwnie, dlatego zdecydowałem się na to, co napisałem. Pewnie masz rację. Chodziło mi o ubranie w kamuflujących barwach :P

Jezioro już było to może akwenu? Bo środek wody jest bardzo kiepski.
Gramatycznie chyba nie jest najgorzej, według definicji:
woda
2. «naturalne lub sztuczne zbiorowisko tej cieczy w przyrodzie»

Ale nie wiem na pewno, więc zakładam, że masz rację.
Mam do Tych jakieś 20 km :)
Co to za miejscowość oddalona o 20km od Tychów? :>

5
Witaj,

No sprawdziłem, mam 30 km.
Czechowice-Dziedzice.

Pozdrowienia,

Godhand
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

6
Może najpierw, wbrew utartemu zwyczajowi, parę słow o samej fabule, gdyż wydaje mi się to ważniejsze, niż tropienie rozmaitych niedoskonałości języka.
Nie przekonały mnie te urojenia wzrokowe po paru piwach. Oczywiście, nie twierdzę, że nic podobnego nie mogło się zdarzyć, lecz bardziej przekonujące byłyby tutaj halucynogeny. Mogę też wyobrazić sobie jakieś kombinacje typu leki + alkohol, lecz to wymagałoby innego poprowadzenia głównego bohatera. O którym nie wiemy właściwie nic, poza tym, że kiedyś chodził do ogólniaka, a teraz lubi wędkować.
O wiele bardziej istotna, niż takie czysto życiowe prawdopodobieństwo opisanej sytuacji, wydaje mi się jednak konstrukcja samego tekstu. I tutaj widzę wyraźne pęknięcie: leniwe pogaduchy nad wodą nagle przechodzą w koszmar, który właściwie niczym się nie tłumaczy. Pomiędzy bohaterami nie ma żadnego konfliktu, choćby w postaci jakiejś sprzeczki czy ostrej wymiany zdań. Ba, nie ma nawet powodu do konfliktu, gdyż ani chwila bieżąca, ani wspomnienia nie kojarzą się z niczym przykrym.
To sprawia, że opowiadaniu brakuje napięcia. Takiego narastania emocji, które w końcu prowadzi do wybuchu (może niekoniecznie dosłownie, ale do pewnej kulminacji). W związku z tym nie bardzo wiem, dlaczego ten poczciwy Robert, który wszedł do wody, nagle w oczach narratora stał się istotą demoniczną, wręcz szatańską. Bardzo możliwe, że taka jest natura delirium tremens (po piwie?), ale literatura to nie życie i chciałabym tutaj oparcia w samym tekście, a nie tylko w przekonaniu, że "przecież tak się mogło zdarzyć". Brak mi tropów wskazujących, czy też uzasadniających możliwy przebieg wydarzeń. Ja nie potrzebuję wiele, ale niechby narrator, kiedy tak sobie siedzą i gadają, zauważył, że las na drugim brzegu zrobił się nagle czerwony, albo że z wody wychynął szkielet rybi i trzepocze ogonem... Cokolwiek, co by wskazywało, ze zdarzają mu się odmienne stany świadomości (nawet bez szczegółowego wyjaśniania, skąd się biorą), i że mam prawo oczekiwać czegoś mocniejszego. Trzymana przez Roberta głowa Mohera, który przepadł gdzieś bez wieści, jest takim łącznikiem pomiędzy obiema częściami, lecz to jednak trochę za mało. W każdym razie, nie ma ona związku z tą demoniczną przemianą Roberta.

I jeszcze parę uwag językowych:
1.
Obieżyświat pisze:Poczułem wibrację telefonu - dzwonił Robert.
- No i gdzie jesteś? – zapytał Robert.
Obieżyświat pisze:za pół godziny będę nad jeziorem – oznajmiłem.
Obieżyświat pisze:- Nic z tego, nie przy świadkach – odparłem, śmiejąc się.
Obieżyświat pisze:podał mi tę nieotwartą i powiedział: - A ty radź sobie sam, kolego.
1. podkreślone - zbędne.
W pozostałych - uważaj na czasowniki atrybucji dialogu. Kiedy rozmawiają dwie osoby, zazwyczaj sama konstrukcja dialogu pozwala zrozumieć, kto pyta, a kto odpowiada i w związku z tym owe oznajmiłem, odparłem, powiedział, są niepotrzebne. Mają sens jedynie na początku dialogu, żeby było wiadomo, kto go rozpoczyna (jeśli to nie wynika z sytuacji).
Obieżyświat pisze:kiedy o tym myślę, czuję się podobnie jak pewnego dnia w dzieciństwie, gdy straciłem przytomność, pielęgniarka przyłożyła mi do nosa sole trzeźwiące. Tak samo działa świadomość, że wszystko odeszło.
Nie bardzo to rozumiem. Świadomość, że wszystko odeszło, działa jak sole trzeźwiące, czy może doprowadza na krawędź omdlenia? Poza tym, czegoś mi brakuje w konstrukcji pierwszego zdania.
Obieżyświat pisze:Czy zasługuję, żeby żyć? Cały czas dręczy mnie to pytanie. Nie sypiam od dwóch lat, jestem wrakiem człowieka. Mógłbym dodać, jak posypało się moje małżeństwo i żona odeszła z dziećmi. Ale kogo to obchodzi? Po tym, co opowiedziałem, bardziej będziecie skłonni życzyć mi zgnicia w jakiejś zapyziałem norze niż słuchać dalej.
A to podkreślone jest takie... melodramatyczne. Samo proste stwierdzenie,że facet nie sypia od dwóch lat, robi większe wrażenie.

Nie zrobiłam takiej typowej łapanki redaktorskiej, chociaż by się przydała. Zostawię to jednak następcom.

W sumie - pomysł wydał mi się ciekawy, lecz parę spraw nadaje się do starannego przemyślenia. Właściwie nie powinnam odnosić się do tego, co piszesz w odpowiedziach na komentarze, ale tak mnie zastanowiło: nie jest to pierwsza wersja opowiadania. Piszesz, że poprzednie wydały Ci się zbyt długie. A może jednak właśnie tej rywalizacji i kłótni zabrakło? Może ograniczenie objętości odebrało tekstowi potrzebną dynamikę? W końcu, jeśli nie wysyłasz opowiadania na konkurs, gdzie obowiązuje limit znaków, sam nie musisz go sobie narzucać.
Ostatnio zmieniony wt 12 lut 2013, 11:15 przez Rubia, łącznie zmieniany 1 raz.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

7
Tak, pomysł był zły. Chciałem skrócić opowieść, bo uznałem, że krótszy tekst przeczyta więcej osób (co się równa większej ilości komentarzy).

8
Kiedy czytałem ten tekst moje wrażenia cały czas krążyły wokół słowa „wysilony”. Dotyczy ono przede wszystkim formy. Melodramatyczna koncepcja zapisków w notesie jakoś nie przemawia mi psychologicznym i życiowym prawdopodobieństwem. Samobójczy list byłby znacznie prawdziwszy i bardziej przejmujący. A jeśli nie samobójstwo, tylko ucieczka, to aż się prosi o spowiedź bohatera przed kimś przypadkowym, gdzieś, na jakimś dworcu, nad ranem, z kimś, kto z powodu własnych przeżyć nie poleci natychmiast na posterunek, tylko wysłucha nie oceniając. Opisanie spotkania dwóch życiowych rozbitków otwiera duże możliwości.

Co do fabuły widać gołym okiem, że jest budowana wokół jakiegoś pomysłu, ale w sposób na tyle nieporadny, że widać druty konstrukcji. Poszczególne części, epizody (skądinąd nie najgorzej napisane), są pozszywane grubym ściegiem, nie ma płynności kolejnego wynikania, żadnych łączników pozwalających bezboleśnie przechodzić ze sceny do sceny.
Na przykład to:
Obieżyświat pisze:- Myślisz, że to niebezpieczne? – zagadnąłem Roberta, kiwając głową w stronę kajakarzy.
- Tylko jeśli ważysz ćwierć tony.
Przed chwilą było o żaglówkach, a tu kajakarze. I skąd pytanie o niebezpieczne strony pływania kajakiem? Nie widzieli kajaka w akcji? Sami w życiu nie pływali?
Dialog mógłby dotyczyć wciśniętego w niewielką w końcu jednostkę pływającą spaślaka o zerowych umiejętnościach wioślarskich, ale w opisie o tym ani słowa.

Akcja nad jeziorem rwie się jak stare prześcieradło, do całkiem niewiarygodnej kulminacji. Nie będę powtarzał po innych o bezsensowności pomysłu, polegającego na rozwalcowaniu kumpla po pięciu Tyskich.

Za to skupię się na wciśnięciu fabuły w wędkarskie ubranko. Użycie owego ubranka mogłoby uwiarygodnić całą historię, gdyby nie fakt, że wybrałeś je dość przypadkowo i nie zadbałeś o prawdziwość szczegółów.
Obieżyświat pisze:Byłem tego dnia podniecony nową wędką. Piękny model Daiwy z drewnianą rączką.
Wędziskiem. Które nie ma rączki, tylko rękojeść. Te robiono z drewna w zamierzchłych czasach, osadzając w nich kije bądź klejonki bambusowe. Dzisiaj drewniane rękojeści występują czasem w tradycyjnych wędziskach muchowych, lub robionych na zamówienie wysokiej klasy wędziskach spinningowych.
Obieżyświat pisze:minęliśmy kilka stanowisk rybackich
Wędkarskich. Wędkarza z rybakiem mylą profani, wiarygodny autor nie powinien.
Obieżyświat pisze: No, to zaczynamy – słowa Roberta wyrwały mnie ze wspomnień. Spojrzałem na niego. Trzymał dwie butelki Tyskie i próbował otworzyć jedną o drugą.
Jeśli chłopaki za początek wędkowania przyjmują otwarcie browarów, a następnie kolejne poprawki to nie są żadnymi wędkarzami. Ot, wyrywają się z domu do kumpli, jadą nad wodę nawalić się w pięknych okolicznościach przyrody i tyle. Tacy ludzie też są, w porządku, mogą sami tytułować się ”Pan Wędkarz” ale wtedy - w opowieści – inaczej trzeba poprowadzić wątek rybołowiectwa, z jakimś dystansem.
I po co bohater tak się zachwyca pięknem przyrody, jeśli za chwilę upodli się borowcem jak świnia,
Obieżyświat pisze:– Karaś najlepiej bierze nocą i na kukurydzę – powiedziałem i jakby natura chciała ze mnie zadrwić, tafla wody zafalowała a Robert poczuł szarpnięcie żyłki. Popuścił lekko żyłkę, potem zaczął ją zwijać, zablokował hamulec i wyciągnął dość sporego karasia.
Tutaj nie zgadza się nic albo prawie nic.
Łowienie ryb to całe misterium, składające się z doboru stanowiska, urządzenia się na nim, porozkładania sprzętu, przyrządzenia zanęty i wreszcie zarzuceniu zestawów w wybrane i zanęcone miejsce. O tym ani słowa.
Karasie obu gatunków to ryby żyjące przy dnie, zważywszy, że Robert nurkował, czyli było minimum półtora metra głębokości, nie ma szans przy braniu na jakieś falowanie tafli. Hamulca się nie blokuje, można go przykręcić, bo spory karaś to silna ryba i może zerwać zestaw łowiącego „na sztywno” pacana w przypadku żyłki, a nadwerężyć delikatniejszy kij w przypadku plecionki. Opis akcji kołowrotka wskazuje na kołowrotek o ruchomej szpuli, dziś praktycznie nieużywany. I tak dalej, i tak dalej, pewnie można by napisać tekst dłuższy, niż samo opowiadanie.
Obieżyświat pisze:haczyk Roberta zablokował się pod wodą.
Robert złapał, zaliczył zaczep. Wtedy jest jasne, że pod wodą.
Obieżyświat pisze:- Nie, chcę zobaczyć, co to. – Oczy Roberta zasłonięte były mgłą.
Nikt o zdrowych zmysłach nie sprawdza nurkując, na czym się zaczepił. Łapie się ręką za żyłkę, ciągnie, hak się rozgina, albo przypon puszcza, ściąga się zestaw, koniec.
Takie sobie drobiazgi. Tylko, że wędkarzy i ich rodziny z grupy czytelników możesz wykluczyć, otrząsną się z obrzydzeniem i porzucą lekturę przy pierwszej wpadce.

Logika opowiadania kuleje, zarówno w odniesieniu do niektórych scen, jak i do całej fabuły. Przykład 1
Obieżyświat pisze:Zamoczył ubrania, telefon, dokumenty i połowę książek z zeszytami.
Telefon i dokumenty są zrozumiałe. Połowę zeszytów i książek miał poupychane w spodniach? Bujał się na linie z tornistrem?
Przykład 2
Obieżyświat pisze:Uznałem, że oddaliłem się wystarczająco, toteż odpiąłem z paska saperkę
Wędkarz dojeżdżający nad jezioro miejskim trolejbusem ma w wyposażeniu saperkę??? Przy pasku? Do okopywania się na wypadek kontrataku wściekłych okoni?

Gdzie jest policja? Przez dwa lata nie zdołała ustalić, że ostatnim żyjącym świadkiem, który widział Roberta jest narrator? Robert przyleciał z Marsa, nie ma nikogo bliskiego, mieszka w ziemiance na bezludziu i nikt nie zauważył jego zniknięcia?

No i ostatnia rzecz.
Życie jest krótkie i zazwyczaj pachnie strachem.

Rozpoczęcie podobnym twierdzeniem jest irytujące, z uwagi na jego autorytatywność i – rzekomy – uniwersalizm. Wystarczyłoby zmienić kwantyfikację, dodając na przykład słowo „czasem” i już byłoby bardziej strawne. W ten sposób unika się zrażenia do opowieści osób, które wcale nie podzielają takiego poglądu.

Językowo jest nierówno. Fragmenty z widoczną nieporadnością sąsiadują ze zdaniami napisanymi całkiem poprawnie. To chyba najmocniejszy punkt Twojego pisania. Nie widzę sensu w zwrotach bezpośrednio do czytelnika – są drewniane.
Opowiadanie da się uratować, jeśli skorzystasz z sugestii Weryfikatorów, którzy podsunęli całkiem sporo pomysłów.
Powodzenia.

9
off top
I ja lubiłam Leszka?
Wykład o wędkarstwie przekonał mnie, że nigdy nie umówię się z nim nad wodą. Pasja łowienia ryb mnie jako kobietę przeraża. Wędkarze każą mi milczeć (mylą mnie z rybą)

Ad rem:
w opowiadaniu jest literacko dobry, działający na wyobraźnię motyw - kiedy okazuje się, że to torebka, a nie głowa kolegi i powstaje kompletny chaos emocji. Wyłuskałabym to z opowieści i zbudowała nową - bez pierwszozdaniowej epistemologii i dramatyzmu sumienia. Bohater zresztą jest zbyt ruchliwy jak na filozoficzną refleksję - ciągle czymś jeździ. Ciekawe byłoby zostawienie motywu Odysa - niech na przykład popłynie promem (takim rzecznym, skrzypiącym, przedpotopowym) i opowie tę historię, gdy zatnie się bęben liny. Jeżeli coś się nawinie (worek) wzrośnie napięcie odbiorcze. Będzie Hłaską, ale i tak jest :D
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

10
Dzięki za uwagi!

Nie próbuję się usprawiedliwiać, ale wydaje mi się, że nie chciałem pisać podręcznika dla wędkarzy i użycie słowa rączka zamiast rękojeści (zwłaszcza, że narracja jest prowadzona z perspektywy amatora, wspominającego traumatyczne wydarzenie, a nie wszechwiedzącego narratora) nie jest dużym błędem. Sam mówię rączka, wędka i jeszcze nikt mnie nie poprawił, a w sklepach internetowych dość często widzę opis rączki, a nie rękojeści.

Jeszcze raz dzięki za komentarze, są niezwykle pomocne.

11
Ojejku. Nie chodzi o wszystkowiedzącego narratora. Wątek wędkarski w opowiadaniu JEST ważny, bo z niego wynika dramat, będący centralnym punktem fabuły. Dla jego (wątku) wiarygodności istotne jest posługiwanie się w miarę odpowiednią terminologią.
Akapit
Obieżyświat pisze:– Karaś najlepiej bierze nocą i na kukurydzę – powiedziałem i jakby natura chciała ze mnie zadrwić, tafla wody zafalowała a Robert poczuł szarpnięcie żyłki. Popuścił lekko żyłkę, potem zaczął ją zwijać, zablokował hamulec i wyciągnął dość sporego karasia.
Można napisać na przykład tak;
"- Karaś najlepiej bierze nocą i na kukurydzę – powiedziałem i jakby na przekór moim słowom wskaźnik zabrzęczał sygnalizując branie. Robert chwycił wędkę, zaciął energicznie, przez chwilę pozwolił rybie wyciągać żyłkę, po czym przykręcił hamulec i płynnie wyholował zdobycz na brzeg. To był okazały japoniec."
Treść mniej więcej ta sama, opis czynności łowienia zgodny ze standardem wiedzy o wędkowaniu, bez podręcznikowego przynudzania.
Jednak można inaczej, – jeśli od początku opisze się inaczej bohatera,
Na przykład tak:
„Lubiłem łowić ryby. Żaden był ze mnie wędkarz, ot, po prostu, lubiłem posiedzieć parę godzin nad wodą, cieszyć się ciszą i świeżym powietrzem. Jeśli udało się złowić jakąś rybę, to tym lepiej, ale najważniejsze było towarzystwo Roberta, mojego kumpla, z którym znaliśmy się od dziecka.” I tak dalej.
Wtedy można sobie pozwolić na pewną niefrasobliwość w szczegółach.
I nieważne, czy rzecz dotyczy wędkarzy, czołgistów czy szewców.
Za wykład przepraszam, był w dobrej wierze, pewnie mnie trochę poniosło :-)

12
Leszek Pipka pisze:Za wykład przepraszam, był w dobrej wierze, pewnie mnie trochę poniosło :-)
Nie przepraszaj. Myślę, że takie komentarze są na wagę złota.
(milczenie też jest złotem, ale pozostawiam tę kwestią rybom i dzieciom ;P)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

13
Tu już w zasadzie wszystko zostało powiedziane, spróbuje jedynie skondensować - gorzkie żale bohatera nie wywołują tak naprawdę emocji. Nie wiem, czy nie rozbijają akcji. Trzeba podjąć decyzję, czy to ona ma tu największe znaczenie czy też stan psychologiczny bohatera. Forma epistolarna nie należy do modnych i jest potwornie trudna. Postać trzeba mocniej zmotywować, uposażyć w związki przyczynowo - skutkowe. Uwaga na powtórzenia i nadmiar zdań około - dialogowych. Nie każdą wypowiedź trzeba opisywać, od tego są półpauzy i akapity. Pozdrawiam!
SĘK w tym, aby pisać tak, żeby odbiorca czytał trzy dni, a myślał o lekturze trzy lata.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”