Mucha

1
Urodził się był kiedyś tam w roku tym lub owym, ale jeszcze za komuny. Postać zupełnie niecharakterystyczna, wyłuskująca siebie z tłumu przeciętności jedynie jednolitą – to podobno cecha socjopatów – linią czarnych brwi oraz oczami łyskającymi nieustannie dziwną emocją, dla wielu z pewnością onczas nie identyfikowalną; a były te jego oczy pokryte czymś głęboko wypolerowanym, jakby warstewką wysokogatunkowego, bardzo cienkiego szkła.
Już potem, gdy to się stało, objawił się światu całkiem szybciutko, za pomocą niekompletnej notatki nabazgranej odręcznie na wyrwanych z zeszytu kartach, ni to obraz ni cień ledwie pewnych zdarzeń.
Oto wspomniane zapiski:
***

„Musi zamilknąć ból, który w sobie noszę – myśl gwałtownie wybudziła mnie z lekkiej drzemki, która przydarzyła się podczas posiłku spożywanego przy drewnianym, kuchennym stole, mocno naznaczonym tysiącem rżnięć chleba naszego powszedniego. Mrugnąłem ledwie raz, a potem? Potem już do mnie dotarło, objawiło się. Przy lufciku, na ścianie wisiała upięta w strąki cebula. Czerwona i pękata splotami grubych warkoczy miała w sobie zarówno ciężar, jak i obfity powab pociągnięć pędzla z obrazów La Rochy. Usiadła na niej mucha i kocimi ruchami tarła odnóżem o odnóże strząsając z siebie wszechświaty. Paralelizm losów i zapętlenie czasu zrozumiałem wtenczas kompleksowo, jakbym dostrzegł wszechwiedzę i bezmiar na dnie borgesowskiego alefa, który zawiera wszystkie punkty widzialne i niewidzialne, będące i nie-będące. Mój alef był bólem powtarzalnym od prawdopodobnie – zawsze, a, choć objawione wielokrotnie w zarysie, kształcie, a może i błysku, szczęście było abstrakcją nie skalaną empirią. Czułem pokrewieństwo z cierpiącym męki na górze Moab Mojżeszem, gdy ów już wiedział, że ziemi obiecanej pobłyskującej w oddali nigdy nie przeora dotykiem swej pięty.
Mucha wciąż strząsa z odnóży wszechświaty, jak kwietny pył lekkie i ulotne. To mała mucha – dla mnie. Jestem świadom istnienia siebie i jej. Co jednak z inną muchą na innej cebuli, która w tym właśnie momencie strząsa z odwłoka pył wielkości bilionów lat świetlnych, a w nim planety, galaktyki, miliard dwieście pięćdziesiąt osiem tysięcy czterystu trzydziestu ośmiu Chińczyków (a już pięć tysięcy ośmiuset osiemdziesięciu dziewięciu nowych wystawia łebki z łon matek...), prawie tyluż pijących tężec z Gangesu Hindusów, ogrom innych ludzi, pośród nich ja, a poza układem słonecznym Voyager, co nigdy aż po kres dni swoich nie przedrąży pyłu wersji wszechświata, w której dryfuje, a którą widzi mój osamotniony awatar alternatywny, w ciężkiej psychozie obserwujący inną muchę strząsającą z siebie inny wariant kosmosu. Wszystko kurczy się lub rozpręża, lub rozpręża i kurczy w nieskończonych wariantach mnie, cebuli i muchy stanowiących centrum aktualnych wydarzeń. Mucha w musze, ja w sobie, wszechświat we wszechświecie, a wszystko w czym?
A jeśli przenikające się, zawieszone pierwszy w drugim, drugi w trzecim, trzeci w czwartym, i tak dalej, i tak dalej, wszechświaty są – jak nadmienia w swych pracach (odnalezionych w roku 1783, w pewnej zapomnianej piwnicy w Weimarze przez zluteranizowanego Żyda Moshe Laibnitzsha, który następnie, pod wpływem odkrytych w gruzach – rękopisy były zamurowane w ścianie, której wieku nie udało się jeszcze ostatecznie ustalić – zwojów, wszedł w pełną sofizmatów polemikę z autorem, który nie dość, że żył ponad tysiąc lat wcześniej – co prawie pewne, to może nawet trwał w innej wersji wszechświata – co bardzo możliwe; polemika miała tytuł „Obh Spheres Yhwh’s bis Teüfels”.) perski myśliciel Ab Mustapha Ibn Muhammath – wiecznym teraz, do którego wersji mamy dostęp za pomocą sekretnego kodu będącego sześćdziesiątym szóstym określeniem... (NIECZYTELNY FRAGMENT NOTATKI – s.p.), które Mahomet zapisał na tkwiącej na pięć stóp w ziemi części świętego al – hadżar al – aswad, w Mekce, zaś alternatywną metodę dostępu do innych... (NIECZYTELNY FRAGMENT NOTATKI – s.p.)
Różne „jeśli” mnożą się podczas wnikania w niniejszą historię w tempie szalonym. Jeśli w innym pyle jestem już martwy, by w jeszcze innym stanowić ledwie zygotę dzielącą się w gorączce życia na dwie, cztery, osiem i kolejne geometrycznie postępujące wielkości? Podobnież Hume twierdził, że człowiek zawiera w sobie potencjalną sumę wszystkich doświadczeń przeszłości. Siebie widziałem od dawna w nim, człowieku strapionym, któren żółty od nikotyny, stary dziś i pomarszczony, onegdaj w wolnej od trosk jakichkolwiek febris vitae, upuścił z krzyża soku życia nie myśląc o bólu, co właśnie go stwarzał. Byłem nim i jestem, czuję go w sobie, widzę w cynicznie pełzającym po twarzy grymasie. Kim jeszcze jestem, byłem lub będę? Radzieckim naukowcem, urodzonym dnia tego i tego, przed wojną, któren po przemierzeniu rozklekotaną szalupą Morza Kaspijskiego z góry na dół, z prawej na lewo, a może i w odwrotnych kierunkach, zbudował wreszcie szałas, osiadł w nim, oszalał po raz pierwszy, z równania A + B = C wyliczył X, który okazał się dosadnie dowiedzioną różnicą pomiędzy Bogiem a Szatanem, oszalał po raz drugi by ze starego obrzyna palnąć sobie w otwarte usta. Rozmaite postaci majaczę w mojej świadomości, i Hiob, i Werter, i Werter będący Hiobem, i Hiob będący Werterem, a obaj drapią strupy na ciele, też duszy, szukając odpowiedzi na pytanie „Dlaczego?” a nawet „Czy potem?”, patrząc na odwieczną muchę strzepującą pył z odnóży; wreszcie Juliuszu Cezar i Brutus zamknięci w jednej istocie rozdzieranej bólem.
Mrugam drugi raz? Oszalałem? Co jeszcze? Co...
Milknie..."
(tu rękopis staje się zupełnie nieczytelny na skutek zabrudzenia lepką cieczą – s.p.)

***

W tydzień po nakreślonych tajemniczo w wyżej wymienionej notce faktach ostatecznych i, co ustalono ponad wszelką wątpliwość podczas sekcji zwłok, dokonanych - ona-nie-matka powiedziała mi, że to dlatego.
Wiem, że powód był inny.

Nowy Jork, 22 stycznia 2008
s.p.


Post Scriptum dodane wcześniej lub później, tam albo gdzieś indziej:
Pewien niedosyt w owej historii przedziwnej stanowi nieczytelny fragment notki zaczynający się słowem „Milknie...”. Chociaż tak mało jaskrawy, mocno zdewastowany lepką cieczą z umazanej żyletki, która oddała mu czerwień, dla mnie nie jest zagadką, nie wnosi też wielu nowych i istotnych szczegółów na temat życia człowieka będącego bohaterem niniejszej opowieści. Brzmi on:
”Milknie ból co na mnie i we mnie,
i jak szata Dejaniry tak piecze
od słońca wątroba, sęp
ją zżera nie znajdując końca”
Zapewniam, śmierć nie bolała bardzo, a dziś jest szczęśliwy. Skąd wiem, spytacie? Siedzę przy stole postukując długopisem o kartki, patrzę na odbłyski słońca grające feeriami barw na rubinowym lakierze moich paznokci. Z dziewięćdziesiątego dziewiątego piętra apartamentowca obserwuję Manhattan i szybę, po której chodzi mucha i pocierając nóżką o nóżkę strząsa z siebie pyliste wszechświaty. Wierzę i czuję, że byłam kiedyś kimś innym. Są jeszcze dwa nieczytelne fragmenty rękopisu. Co w nich jest? Przecież wiecie.

shinobi
Ostatnio zmieniony czw 03 kwie 2014, 02:15 przez shinobi, łącznie zmieniany 1 raz.

2
a były te jego oczy pokryte czymś głęboko wypolerowanym
Przynajmniej to "głęboko" tutaj nie pasuje.
myśl gwałtownie wybudziła mnie z lekkiej drzemki, która przydarzyła się podczas posiłku spożywanego przy drewnianym, kuchennym stole, mocno naznaczonym tysiącem rżnięć chleba naszego powszedniego.
Rozumiem, że to już wypowiada się bohater i masz prawo do stylizacji. Takie długie zdania czyta się jednak źle tak czy inaczej. Różne rzeczy się robi z drzemkami, musi się akurat przydarzyć? Nawet jeśli styl miał być pretensjonalny, to zdanie to jest jak dla mnie przegięcie.
Mój alef był bólem powtarzalnym od prawdopodobnie – zawsze, a, choć objawione wielokrotnie w zarysie, kształcie, a może i błysku, szczęście było abstrakcją nie skalaną empirią.
O jezu. "prawdopodobnie od zawsze, a szczęście, choć objawione wielokrotnie w zarysie, kształcie, a może i błysku, było abstrakcją nie skalaną empirią."
nigdy nie przeora dotykiem swej pięty
Nie, no błagam. Nie orze się ziemi piętą. Można najwyżej wznieść trochę kurzu. No i pretensjonalne.
wielkości bilionów lat świetlnych
Lata świetlne to jednostka długości, nie wielkości.
wystawia łebki z łon matek...
huhuhu
pijących tężec z Gangesu Hindusów,
Tych pijących tężec akurat z Gangesu jest znacznie mniej, tam są tysiące rzek.
nadmienia w swych pracach (odnalezionych w roku 1783, w pewnej zapomnianej piwnicy w Weimarze przez zluteranizowanego Żyda Moshe Laibnitzsha, który następnie, pod wpływem odkrytych w gruzach – rękopisy były zamurowane w ścianie, której wieku nie udało się jeszcze ostatecznie ustalić – zwojów, wszedł w pełną sofizmatów polemikę z autorem, który nie dość, że żył ponad tysiąc lat wcześniej – co prawie pewne, to może nawet trwał w innej wersji wszechświata – co bardzo możliwe; polemika miała tytuł „Obh Spheres Yhwh’s bis Teüfels”.) perski myśliciel Ab Mustapha Ibn Muhammath
Aaaa! Dobra, udało się, ale naprawdę nie ma powodu tak katować czytelnika.

Czyli z tej całej notatki nic nie wynika. Pięknie, bo straciłem na zrozumienie tego fragmentu niemało czasu.
w tempie szalonym
jeszcze jak
też duszy
niezręcznie ujęte
Czy potem?
Czy łzami. Chyba powinieneś to rozwinąć, jeśli w ogóle chcesz być zrozumiany.
Przecież wiecie.
Wcale nie.

Podoba mi się krótki opis cebuli i muchy. Uchwyciłeś to i rzeczywiście obraz nabrał wartości, trochę jak na płótnach holenderskich mistrzów. :)
I to:
Mrugam drugi raz? Oszalałem? Co jeszcze? Co...
Mocne.

Cały plan, że uświadomił to sobie w czasie kilku sekund, to jest dobre i dobrze zrobione. Tylko poszczególne zdania już nie. Rozumiem, że to był właśnie taki typ, co to się zabija, bo jest wiele wszechświatów, ale czytelnik musi sobie poradzić. Długie zdania są w porządku, Proust to lepszy pisarz niż Grochola, ale u Ciebie nie chodzi o to, że są trudne. Interpunkcja, podmioty - to nawala. I zdecydowanie szarżujesz, zwłaszcza na początku z tym Mojżeszem.
Tekst zrobił na mnie duże wrażenie. Za długo chyba rozwodzisz się nad tymi wszechświatami, mam wrażenie, że się już powtarza, a to przecież był błysk. Cała ta notatka perska to jakiś popis erudycji, dla mnie niepotrzebny. Uczucia mieszane, ale potencjał to masz na pewno.

B16 - zatwierdzam
Ostatnio zmieniony czw 03 kwie 2014, 02:14 przez barneym, łącznie zmieniany 1 raz.

3
Barneym, dziękuję za wnikliwy i cierplywy komentarz. :)
Przemyślę sugestie.
Co do tego długiego zdania kursywą. Nie miało być raczej popisem oczytania, bo istnienie występujących tam osób jest wymysłem, ale faktycznie może sprawiać wrażenie jakiegoś popisu.
Ogólnie bawi mnie tworzenie dłuższych zdań, stąd taka forma.

Jeszcze raz dzięki za wnikliwą lekturę.

4
Shinobi:

Witaj,

Znam Twoje teksty, i choć nie pamiętam gdzie i w jakich okolicznościach się z nimi zetknąłem, to jeden z nich pozostał w mej pamięci.
Nie był to ten - jest w mojej ocenie średni.
Forma jaką obrałeś jest Twoim stylistycznym znakiem rozpoznawczym, to dobrze.
Działa to jednak również w drugą stronę, i o ile jest to efektowne, to jest jednocześnie wymagające.
Używanie stylistyki Prousta, Proustem nas przecież nie czyni - wszak gdyby było inaczej co dzień spotykałbym multum nie tylko ambitnych Proustów, ale też naszych rodzimych Sapkowskich, Grzędowiczów.
Podsumowując, Twoje teksty to dla mnie wspinaczka skałkowa. Jest ciężko, jest męcząco, jest trudno. Bez racjonalnego powodu - bo przecież nie muszę - wspinam się na tą trudną ściankę, pot zalewa mi ciało. I gdzieś tam, na górze, po zdobyciu tej ścianki i po chwili refleksji dociera do mnie że było warto. Czasem warto bardziej (o czym niżej) , czasem mniej - jak w przypadku "Muchy".
Jednak w ogólnym rozrachunku uważam że na Twoje ścianki warto się wspinać.

Pozdrawiam,

Godhand

P.S.
Tekst, który mi przypadł do gustu podejmował temat wiary.
Wybacz ale tytułu nie pamiętam (choć słowo wiara na dziewięćdziesiąt procent tam występowało).
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

5
Urodził się był kiedyś tam
Zwyczajnie durne.
wyłuskująca siebie z tłumu przeciętności
Obierał się z tłumu?
pokryte czymś głęboko wypolerowanym
Coś może być wypolerowane np. na błysk, ale głęboko wypolerowane?
;)

6
Matikala:
Urodził się był kiedyś tam
Zwyczajnie durne.
wyłuskująca siebie z tłumu przeciętności
Obierał się z tłumu?
Zalecam przeczytać tekst jeszcze raz.
Wolno.
I zastanowienie się nad nim.
Jeszcze wolniej.

Pozdrawiam,

Godhand
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

7
Sorry, ale nie powiesz mi, że "urodził się był" jest poprawne. Nawet w Google nie występuje taka forma ani razu xd
Zalecam przeczytać tekst jeszcze raz.
Wolno.
I zastanowienie się nad nim.
Jeszcze wolniej.
Nie widzę w tym tekście ani jednej myśli nad którą musiałbym się zagłębić. ;) Ogólnie to tekst z cyklu Leżę na łóżku i myślę o kosmosie.
Roronoa Zoro: Chcesz mnie zabić?! Nie potrafiłeś nawet zabić mi nudy!

8
matikala pisze:urodził się był
Ja powiem!
wrzuć w google (albo lepiej w podręcznik do gramatyki) czas zaprzeszły, który funkcjonuje jeszcze w języku polskim - relikt i lekko archaizuje język wypowiedzi, ale to jest ok (w sensie poprawności
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

9
Co w żaden sposób nie sprawia, że ten zwrot jest bardziej poprawny niż był i zupełnie odbiega stylistycznie od reszty utworu. Czy pojawiają się w tekście inne użycia czasu zaprzeszłego? Albo archaizmy? Nie pamiętam, ale chyba nie albo jest ich bardzo mało.
Roronoa Zoro: Chcesz mnie zabić?! Nie potrafiłeś nawet zabić mi nudy!

10
matikala pisze:Co w żaden sposób nie sprawia, że ten zwrot jest bardziej poprawny niż był
eee tam... jest poprawny albo nie - jak z ciążą - nie można być bardziej w ciąży niż w ciąży.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

11
YYY chodziło mi, że ten zwrot ciągle nie jest poprawny, chociaż stanowi językowe użycie czasu zaprzeszłego ;]
Roronoa Zoro: Chcesz mnie zabić?! Nie potrafiłeś nawet zabić mi nudy!

12
matikala pisze:stanowi językowe użycie czasu zaprzeszłego ;
o rany... to jest jeszcze bardziej w ciąży :D
jakie może być inne niż językowe użycie czasu zaprzeszłego? niejęzykowe użycie czasu zaprzeszłego mnie zachwyca....
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

13
Nie sil się na marny komizm. Poza tym, twój tekst z ciążą jest beznadziejny, bo prawda jest taka, że w języku nie jest tak, że albo coś jest poprawne albo nie, tylko niektóre słowa/odmiany są mniej lub bardziej poprawne. Może jeśli chodzi o ciążę to jest się w niej albo się nie jest, ale jeśli chodzi o język jest inaczej. W wielu wypadkach kwestia nie jest w ogóle rozstrzygalna i opiera się na własnym odczuciu poprawności użytkowników języka. Opierając się na fałszywej przesłance doszłaś do fałszywym wniosków ;]
Po drugie, od początku twierdzę - i nie powiedziałem inaczej nigdy - że ta forma w tym kontekście jest błędna. I jeśli chcesz ze mną dyskutować to przedstaw argumenty, które będą potwierdzać jej poprawność.
Roronoa Zoro: Chcesz mnie zabić?! Nie potrafiłeś nawet zabić mi nudy!

14
matikala pisze:Nie sil się na marny komizm.
Marny komizm wychodzi mi bez wysiłku. ;)
Wiesz... to dziwne z Tobą dyskutować tutaj... Autor się zdziwi, nie? Bo go to nie obchodzi.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

15
Wiesz... to dziwne z Tobą dyskutować tutaj... Autor się zdziwi, nie? Bo go to nie obchodzi.
Brakło ci argumentów to zmieniłaś temat.
Myślę, że nie ma lepszego miejsca do dyskutowania na temat językowej poprawności utworu niż temat mu poświęcony ;]
Roronoa Zoro: Chcesz mnie zabić?! Nie potrafiłeś nawet zabić mi nudy!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”