Północ i Południe - fantasy

1
Glangthoune to potężna kraina ciągnąca się od Morza Świetlistego poprzez Szklisty Półwysep aż po zielone wzgórza Grasllandu. Zamieszkują ją przedziwne stworzenia i magiczne istoty, zespalając się w jedność z magią i żywiołami tego świata.
Krainę tą przez dwa tysiące lat pustoszyły wojny, które sprawiły, że ludzie głodowali, umierali na zarazy i przeklinali bogów za zsyłane nieszczęścia, ale przez ostatnie pięćset lat trwał pokój, który sprawił, że ludność zapomniała o tym, co się działo wcześniej.
Północą włada Sojusz Państw Północy, którego szeregi zasilają trzy państwa. Cesarstwo Millvii, królestwo Grasllandu oraz królestwo Arrnor. Rzeki Biała i Czerwona tworzą naturalne granice państw. Graslland słynie ze wspaniałych, zielonych wzgórz, na których wypasają się konie oraz owce. Królestwo było znane i cenione za najlepsze wierzchowce jakie żyją w GóroMorzu, król Eadwin Darren z rodu Dubhghaill , w swej polityce kładł duży nacisk na szlachetność tych zwierząt i powołał specjalnych ludzi do sprawdzania czystości krwi i rasy koni w hodowlach, które chciały zaistnieć jako jedne z najlepszych. To w królewskich stajniach szkolono najlepszego rumaka dla cesarza Millvii Blathmaca z rodu Laoghaire, a cesarz słynął z surowych ocen i nie uznawał kompromisów. Mówiono, że jest przesadnie honorowy, ale ta przesada sprawiała, że wszyscy sojusznicy Millvii mogli być pewni tego, że cesarz nigdy nie zerwie raz zawartej umowy. Orla Stanica zaś ze swej najwyższej wieży bacznie obserwowała małe, ale bardzo bogate w surowce naturalne królestwo Arrnor. Tam wydobywano szlachetne kamienie i węgiel, tak cenny dla kupców, którzy płacili za niego czystym złotem. Krasnoludy parły do królestwa, rządzonego przez ród Seberemów, tłumnie, by móc tylko pracować w tamtejszych kopalniach. Krążyły już legendy o diamentach wielkości pięści dorosłego mężczyzny, a krasnoludy łase na tego rodzaju kruszec zacierały tylko dłonie węsząc niezły biznes. Z tego też powodu mówiono, na królestwo Arrnor „Krasnoludzką Przystanią”. Król Seberem cenił sobie krasnoludy, które rozwijały mu handel przez co królestwo rosło w siłę. Dlatego też w stolicy można było zobaczyć więcej krasnoludów niż w nie jednej górskiej kopalni. Jednak nie tylko z tego powodu Cesarz Millvii skupiał swoją uwagę na tym małym państwie. Król miał nieślubną córkę, która była wychowywana na dworze razem z następcą tronu. Dziewczynka słynęła z niesamowitej mocy, której kontroli uczyli jej jedni z najlepszych magów w Glangthoune. Król Seberem sam prosił Cesarza o przysłanie mu purpurowego czarodzieja, by ten ocenił możliwości jego córki. Blathmac miał zamiar ożenić z nią jednego ze swoich synów, gdy tylko dziewczynka osiągnie odpowiedni wiek. Zaś drugiego syna chciał wydać za córkę króla Grasllandu, żeby umocnić sojusz. Wiedział też, że ślub jego najstarszego syna z córka jednego z ważniejszych rodów w Cesarstwie zapewni mu stabilność państwa. Musiał szybko podjąć decyzję, ponieważ chodziły słuchy, że król Seberem planuje wydać swojego syna za córkę króla Grasllandu – Eithe. Jedna i druga partia dla Eadowina była kusząca.
Na południu niepodzielnie rządziło cesarstwo Merewgardu, które od zawsze było w stanie wojny z Sojuszem Państw Północy. Jednak ostatnie pięćset lat upłynęło w pokoju, a ród Varbhogen niepodzielnie władał południem od siedmiu pokoleń. Południe było ciepłym krajem w przeciwieństwie do północy, w której to zima przychodziła najwcześniej i odchodziła najpóźniej, gdzie królowały wodospady, gęste lasy, góry i wzgórza. Gdzie każdego ranka gęsta mgła niczym mleko osiadała tuż przy ziemi jakby chciała spętać nogi każdego, kto w nią wejdzie. Gdzie powietrze było ostre, a wiatr smagał bezlitośnie twarze tamtejszej ludności. Południe słynęło z ciepłego morza, słodkich owoców i wspaniałego klimatu, w którym nie znano czegoś takiego jak śnieg i burze śnieżne. Kiedy przychodził okres zimowy, słońce już nie grzało tak ciepło, a od północy wiatr zimny wiatr, ale na żółte mury i czerwone dachówki nigdy nie spadł żaden płatek śniegu. Kobiety zaś zmieniały lekkie sandałki na trzewiki z cienkiej skórki nie raz i haftowane oraz wycinane w fantazyjne wzory. Jedwabne szale były wtedy odwieszane do szaf, a ich miejsce zajmowały suknie z cienkiego lnu. Kiedy na północy nakładano grube futra, na południu raczono się świeżymi owocami i delektowano się aromatycznymi potrawami. Cesarz Quinlan praktycznie nie wychodził na słońce. Jego skóra jest biała jak papier, przez którą widać każdą żyłkę w jego ciele. Plotki chodziły po cesarstwie, że niedługo koronę na swoje skronie nałoży jego syna Diarmud, który doczekał się córki i wraz z poddanymi wyczekuje następcy tronu.
Pomiędzy północą i południem leżały wolne krainy, na które składały się państwa elfów, las driad, zdradziecka puszcza, góry i bagna. Gdzieś w Równianach Fortech wśród wysokich traw ukryty był Dom Zimowy Strażników, do którego drogę znali jedynie Strażnicy Królewskich Granic. Offallander, państwo ludzi żyjący kulturą klanów ukryte było zza Stromymi Górami, zaś Erken jedyne państwo rządzone przez kobietę rozwijało swój handel z elfami z Thalli i Narvenny oraz Merewgardem. Królowa Talaith z rodu Magren stworzyła państwo kosmopolityczne i najbardziej rozwinięte handlowo pomimo tego, że nie miało dostępu do morza. Gdyby jakiś podróżnik chciałby poznać kulturę Glangthoune wystarczyło, że pojechał do Erken. Na jego ulicach roiło się od przedstawicieli wszystkich ras, jakie zamieszkiwały kontynent. Przy wjeździe do miasta, na szczycie jego bram widniało zawołanie rodu; „Pieniądz to władza”. Podobno ród Magren wywodzi się od kupców, co by wyjaśniało to, że ród ten od paru pokoleń włada państwem i rozwinęło go na metropolię handlową. Co roku wszyscy kupcy ściągali na Wielkie Targi, które odbywały się w królestwie i trwały przez siedem dni. Połączone były z zabawami, tańcami i kończyło się ogromną ucztą na głównej ulicy handlowej.

Życie w Glangthoune płynęło swoim odwiecznym rytmem. Po nocy następował dzień. Ktoś się rodził ktoś umierał. Każdego ranka ludzie wstawali by oddawać się codziennym czynnością, które pozwalały im godnie żyć. Niestety ten człowiek nie przynosił ze sobą najweselszych wieści. Jego twarz zasłaniał stary, wyblakły kaptur, który zapewne w przeszłości miał kolor czarny. Jechał na kasztance, która torowała sobie drogę w tłumie królestwa Offallander do zamku króla Chiermean’a i jego żony królowej Eculay. Nad zamkiem powiewał sztandar króla przedstawiający dziką różę na czarnym tle. Wiatr targał materiał, który łopotał głośno na wietrze. Ludzie w mieście schodzili mu z drogi, dzieci pokazywały palcami, a koty syczały. Wiedział co o nim myślą i jego braciach: Ci w czarnych wyblakłych płaszczach byli nazywani Strażnikami Królewskich Granic lub Duchami; wierzono, że potrafią rozmawiać z roślinami i zwierzętami. Nie byli zbytnio lubiani, małomówni i tajemniczy, ale mieszkańcy GóroMorza wiedzieli, że tylko dzięki nim zdołają się uchronić przed wrogami i bandami rozbójników. Strażnik zatrzymał się przed imponującymi schodami z marmuru, dał chłopcu stajennemu konia do przypilnowania, a sam wspiął się po schodach. Został wprowadzony do komnat, gdy pokazał stosowny glejt. Duch zastał króla w trakcie zebrania Najwyższej Rady, która odbywała się zwykle raz na kwartał i na której omawiano najważniejsze sprawy królestwa. Gdy monarcha zauważył gościa na jego twarzy zawitało niezmierne zdumienie a po zebranych czuć było niepokój i poruszenie. Członkowie Rady zaczęli szeptać do siebie tworząc głębsze napięcie w Sali . Król wstał, a Strażnik pokłonił się przed majestatem; zdjął kaptur by monarcha mógł spojrzeć w szare jak ranek i jakże bystre źrenice.
-Długo Cię u nas nie było Strażniku- powiedział na powitanie król.- Myśleliśmy, że nie żyjesz.
-Mnie tak łatwo nie da się zabić, panie-odparł spokojnie przybysz a król pokiwał z uznaniem głową.
-Mów, jak na granicach?
-Smoki wróciły do Sunlandu. Część ukryła się w Leśnych Granicach. Myślę, że to sprawka Merewgardu.
Monarcha zamarł i spojrzał na Ducha z niezrozumieniem.
-W jaki sposób Merewgardu?
-Zaczęli polować masowo na smoki. - Wyjaśnił Duch, a jeden z mężczyzn, który wchodził w skład Najwyżej Rady zmarszczył brwi, przez co znaki klanowe na jego twarzy przybrały groteskowy wyraz i powiedział donośnym głosem:
-Swego czasu na smoki polowały krasnoludy, ale porzuciły to zajęcie na rzecz bogactw jakie kryją góry.
-W stolicy Merewgradu pojawił się nawiedzony kapłan – odparł spokojnie Duch prostując się. – Powstała nowa sekta, która stworzyła sobie nowych bogów. Bardzo podobnych do naszych, ale nadała im inne imiona i inne umiejętności. W każdym razie owy kapłan twierdzi, że smocza krew, jeśli się w niej wykąpać sprawia, że skóra człowieka jest wytrzymalsza niż stal, a zjedzone na surowo serce dodaje szybkości i zwinności. Dochodzą do tego smocze łuski, z których każdy rycerz chce mieć zbroję i smocze pazury, z których można wykuć miecz przecinający nawet kamień.
-Co za bujdy – prychnął inny mężczyzna z Rady o skąpych znakach klanowych. Jego klan musiał powstać nie dawno. W Offallander klan zdobywał znaki za zasługi. Im więcej znaków tym więcej osiągnięć. -Nawet dzieciom nie wciska się takich kłamstw.
-A coś poza tym? - dopytywał się król, kiedy mężczyźni z Rady zaczęli szemrać między sobą na temat polowania na smoki.
-Owszem – Duch założył ręce za plecy i postąpił parę kroków do przodu. – W Gryfiej Skale jest ogromne poruszenie. Cesarz wydał zarządzenie by kowale pracowali w dzień i w nocy. Kuli nowe miecze i tarcze. Magowie zaczęli ćwiczyć i ulepszać bojowe zaklęcia. Do armii przyjmują większą ilość rekrutów niż zazwyczaj.
-Niebezpieczne to poruszenie – przyznał król i zbliżył się do Ducha. – Czy wasze łasice mówią coś jeszcze?
-Gdy mamy podejrzenie przygotowań wojennych, Dowódca nie przekazuje nam wszystkich informacji, dopóki razem z braćmi nie zbierzemy się w Domu Zimowym - odpowiedział Duch. – Obawiam się, że cesarz poczuł się urażony odmową Millvii jak i Arrnor. Jemu nikt nie odmawia, a tym bardziej dzika i prostacka północ, jak mawia.
-Kiedyś to musiało nastąpić – mruknął pod nosem król. – Cesarz Merewgardu nie należy do cierpliwych, ale wydaje mi się, że odmowa państw północy to tylko wymówka, pretekst do ataku. Nie od dziś wiadomo, ze Merewgard ma zapędy imperialne.
Strażnik przez chwilę wpatrywał się w króla aż w końcu odezwał się głosem cichym jak szelest liści na wietrze
-Panie, opuszczam te tereny, zmierzam na południe- oznajmił. -Moje miejsce zajmie, kto inny.
Król spojrzał na Strażnika i pokiwał głową.
-Zatem idź, niech Twoja misja jakakolwiek ona jest, się powiedzie.
Duch skłonił się i wyszedł. Monarcha ciężko usiadł w fotelu. Od razu po wyjściu Ducha w sali głównej zawrzało. Mężczyźni z Najwyższej Rady zaczęli się przekrzywiać. Jeśli Merewgard rzeczywiście szykował się do wojny, oznaczyło to, ze Offallander musi natychmiast zacząć przygotowania do obrony. Wiadomości Strażnika sprawiły, że nie wiedział, co robić. Po czyjej stronie stanąć jeśli pogłoski okażą się prawdą - Merewgardu rosnącego w siłę Cesarstwa czy Millvii, która zawsze odnosiła sukcesy, ale i przy tym wiele traciła? To pytanie wymagało natychmiastowej odpowiedzi. Ile matek w czasie tej wojny straci synów, ile żon mężów, ile sióstr braci, ile dzieci ojców? Czy wojna znów będzie prowadzona przez pokolenia? Tak rozmyślając król wyjrzał przez okno. To były czasy miecza ognia i czarów, a sojusze były bardzo kruche. A to dopiero początek.

Na granicy z Offallander Duch spotkał swojego kamrata, który również kierował się na południe do Równin Fortech gdzie znajdował się Dom Zimowy Strażników. Krążyły najróżniejsze legendy o siedlisku Strażników. Jedni mówili, że położone jest na małej wysepce w morzu bagna, w którym pływają potwory, posiadające zamiast otworów gębowych szczypce rozrywające każdego intruza na strzępy. Inni opowiadali o dziwnych stworach, które ogłuszały niechcianych gości i odsyłały ich z powrotem do ich domów. Jeszcze inni twierdzili, że by być Strażnikiem trzeba się nim urodzić w odpowiednim miesiącu. Takiego noworodka odrywa się od matczynej piersi i daje jej się inne dziecko na wychowanie. Zaś chłopca zabiera się do Domu Zimowego, poi -zamiast mlekiem- ziołowymi wywarami i uczy się rozmawiania ze zwierzętami. Prawda była zupełnie inna, ale nikt nie potrafił zrozumieć, że Strażnikiem zostawało się z wyboru. Nie wiązały się z tym przepowiednie oraz urodzenie nie decydowało o przynależności do Strażników Królewskich Granic.
Twierdza, gdzie znajdował się Dom Zimowy, ukryta była pośród wysokich trwa. Na równinach rosła przedziwna roślinność, charakteryzująca się wybujałością. Zielone trawy z żółtymi kwiatostanami potrafiły sięgać dwóch metrów, do tego rosły pojedyncze drzewa o ogromnych koronach, tworzących istny dach nad ziemią. To właśnie obok jednego z takich drzew zwanych Adborion stał Dom Zimowy. Jego ściany były koloru zielonego i żółtego przez co idealnie się zlewał z otaczającą go szatą roślinną. Samo drzewo ochraniało twierdzę i swoimi długimi gałęziami zasłaniano budowlę ze wszystkich stron.
Dagobert wracał z Millvii, gdzie pomagał grupie pościgowej dopaść porywaczy szlachcianki. Historia wyjęta z romansów rycerskich, w których odtrącony kochanek porywa pannę, ten akurat posłużył się wykwalifikowanymi porywaczami. Nie wziął pod uwagę tego, że wściekły ojciec wynajmie Strażnika, który akurat wybitnie się nudził w stolicy, a ten szybko złapie trop porywaczy. Skończyło się na tym, że kochanek, zdążył już zbałamucić dziewczynę i czy chciał czy nie chciał ojciec musiał ją wydać za mąż, za nie ukochanego zięcia. Jednak parę groszy Dagobertowi skapnęło do sakiewki. Następnego dnia słyszał już ballady na temat porwania, a ranga ogarów ścigających porywaczy wzrosła do rozmiarów średniego smoka.
-Długo się nie widzieliśmy. Znikałeś cały czas...szukałem Ciebie...-Dagobert; mężczyzna w wieku Daithiego, o jasnych włosach związanych w kucyk oraz błękitnych oczach, wyciągnął list w srebrnej kopercie i podał przyjacielowi. Ten otworzył go i zaczął czytać:

Daithi!
Przyjeżdżaj natychmiast, na południu pojawił się cień...
Almarer

Dagobert patrzył uważnie na twarz Daithiego.
-Coś się stało?- zapytał niepewnie człowiek.
-Jadę do Narvenny -oznajmił Daithi.
-Nie pojedziesz sam, ja pojadę z Tobą.-poinformował go przyjaciel. Strażnik pokiwał głową na zgodę.
-Ruszajmy... - Daithi skierował wierzchowca na południe, ale po to aby minąć Równiny Fortech i przedostać się przesmykiem pomiędzy Złotymi Górami a Sepią Puszczą wprost do Narvenny. Po chwili milczenia Duch spojrzał na kompana – Co słychać w Cesarstwie.
-Uczty, polowania i spiski – odpowiedział Dagobert i uśmiechnął się krzywo – Blathmac odwołał połowę rady.
-Połowę Rady? - Daithi uniósł do góry brwi – Chyba potrzebował na to zgody Strażników Ziem.
-Ród Baltor z zachodu bardzo się z tego powodu ucieszył, ponieważ on jako jedyny nie zasiadał w radzie cesarskiej. - złotowłosy strażnik pokiwał głową. - Za to ród Fingon stracił zaufanie cesarza. Blathmac nienawidzi korupcji ani nie popiera kłamstwa, chyba, że jest ono niezbędne do utrzymania pokoju.
-Hipokryta. - mruknął Daithi.
-Ale dobrze rządzący hipokryta – zauważył Dagobert – Tacmar Fingon przekupił skrybę ze skarbca, żeby dopisywał mu mniejsze dochody, dzięki temu ród Fingon dostawał więcej niż powinien, a dochody obcięto Stayerom, co oczywiście spowodowało wielkie oburzenie na wschodniej części państwa.
-Jak dobrze rozumuję skryba ze skarbca został odwołany ze stanowiska, a sam skarbnik?
-Athen Riagant? Nie miał o niczym pojęcia. Skryba był na tyle sprytny, że z każdym kwartałem pokazywał coraz niższe dochody Fingonów.
-Doradcę podatkowego skorumpowała władza. Nie dziwię się, że Blathmac dostał furii. Kogo wytypował na to stanowisko?
-Mówi się, ze Meallana z rodu Baltor. Kazał się też wynosić staremu magowi. Ponoć za bardzo naciskał w sprawie filii akademii w vice stolicy. Znalazł na jego miejsce nowego.- opowiadał dalej nowinki z dworu cesarskiego Dagobert – Słyszałeś o Dubhaidhim?
-Swego czasu zasiadał w fotelu dyrektora w Akademii. Napisał ileś traktatów o pobieraniu życiowej energii od ludzi do działań magicznych. - odpowiedział Daithi. Dagobert pokiwał głową.
-Ten sam. Przywdział purpurę i został nadwornym, głównym magiem. Młodsi rangą magowie, którzy są pod nim świętowali trzy dni z radości i spowodowali wybuch Orlego Oka. Cesarz ciskał przekleństwami w ich strony jak strzałami, a określenie – Strażnik zmarszczył na chwilę brwi przypominając sobie dokładnie słowa cesarza – banda, starych pierników, nadętych jak świńskie pęcherze była najłagodniejszym określeniem. Dalej możesz się domyślić.
-Cesarz nic się nie zmienia. Charakter nadal ma uroczy.
-Tak. A z wiekiem mu się pogłębia. Cesarz bierze pod uwagę ród Paor jako przyszłą synową.
-Namiestnik i strażnik ziem północnych – pokiwał z uznaniem głową Daithi.- To zapewni mu stabilność w państwie. Młodszego czy starszego?
-Chyba myśli o Holdeście, jednak jest młodszy. Starszego lepiej wydać za Eithne, albo za Erieanne.- Dagobert wyciągnął bukłak podając go Daithiemu. Ten otworzył korek i pociągnął spory łyk. Po czym oddał go z powrotem Dagobertowi, ten też się napił i schował bukłak do juków.
-Hagan się nie burzy? - zapytał Daithi. Najstarszy syn cesarza nie słynął z porywczego charakteru jak jego młodszy brat, ale często bywało tak, że dziedzice tronu krwi niejednokrotnie odmawiali poślubienia córki króla z nieślubnego łoża.
-Nie ma powodów by się burzyć. To królewska krew, poza tym młody nie ma dużo do decydowania, gdy jego ożenek ustala mu szanowny rodziciel. -Dagobert zaśmiał się lekko. Przywykł do działania w miastach. Daithi cenił sobie trakty i małe wioski. Dagobert zaś uwielbiał przepych wielkich miast gdyż w takich się wychował i było to dla niego naturalne środowisko. Dobrze się orientował w układach i układzikach rodów szlacheckich w cesarstwie. W samej stolicy było szesnaście najbardziej znamienitych rodów, które wciąż ze sobą rywalizowały o uznanie w oczach cesarza. Na balach można było zaobserwować jak przyglądają się sobie nawzajem. Damy strzelały oczami na prawo i na lewo znad wachlarzy analizując każdy gest znienawidzonego rodu. Mężczyźni obrażali matki oponentów i wyzwali się na pojedynki. W większości przypadków byli tak pijani, że utrzymanie broni graniczyło z cudem i staczali się pod stół z głośnym łoskotem. Dagobert doskonale wiedział jaki ród jest w stanie wojny z innym rodem, dzięki temu mógł swobodnie działać w stolicy. Jednak musiał czasami odetchnąć od uroków miasta i wtedy wracał do Domu Zimowego, by zebrać siły na kolejne działania w Millvii.
-Poza zmianami w radzie i planami ślubnymi cesarskich synów coś się działo więcej? - pytał dalej Daithi.
-Ród Oronar oskarżył Sirfalasów o podjudzanie przeciwko nim kupców... - zaczął opowiadać Dagobert, by zaraz spojrzeć na kompana i zaśmiać się głośno – Nie interesuje cię to, prawda?
-Masz rację – przytaknął mu Daithi ze śmiechem – Zgubię się w połowie.
-Słyszałeś jakieś nowiny od braci z południa? - zapytał Dagobert poważniejąc od razu.
-Cisza. -odparł Daithi – Być może Dowódca nie chce by te informacje dostały się w niepowołane ręce. Niektórzy nasi bracia mają długie języki.
-Podobno Leathan wrócił – powiedział nagle Dagobert. - Słyszałem jakieś trzy miesiące temu od Amhrana.
-Amhran? - Daithi uniósł do góry brwi – A co on robił w stolicy?
-Chyba chciał ją zobaczyć w końcu. Ostatni raz był w Millvii będąc jeszcze dzieckiem. Coś wspominał, że ma dosyć ganiania rusałek, by przestały uwodzić młodych chłopców we wsi. - Dagobert podrapał się po głowie. – W każdym razie mówił, ze stary tropiciel wrócił do domu.
-Ile go nie było? Rok, półtorej?
-Dwa lata. Buair zakładał, że już nie żyje. Leathan lubił znikać na długi czas i nie dawać oznak życia. Jak to on. Zbiera informacje i kiedy jest ich pewny dopiero je przekazuje. A od kiedy padł mu jego własny lis, to nie powierza tych informacji innym zwierzętom. Nie ufa im. Chociaż może je związać zaklęciem.
-Leathan pochodzi z Arrnor. -Daithi poprawił się w siodle. – Nie dziw się, że tylko lisom ufa.
-Arrnorczycy to dziwni ludzie. Zastanawiam się czy to nie przez obcowanie z krasnoludami. - Dagobert zrobił wymowną minę- Wiesz, te nie są zbyt okrzesane i zachowują się dość grubiańsko.
-Ale są uczciwi. – Daithi wziął w obronę krasnoludy. – Za to ich ceni król. Amhran mówił skąd stary tropiciel przybył?
-Półwysep Szklisty i Sunland, czyli doskonale wie co słychać na morzu. Ponoć Sanaria podnosi łeb, pomimo tego, że Macrean Gromstorm obserwuje ich z Jastrzębiego Gniazda.
-Jesteś pewien, że chcesz jechać ze mną do Narvenny? - zapytał Daithi, Dagobert nie ruszał się za często poza stolicę. To Daithiego ciągnęło do elfów. To on nie mógł usiedzieć w jednym miejscu i ciągle się przemieszczał.
-Powziąłem już taka decyzję i jej nie zmienię. - zapewnił go stanowczo Dagobert – Tylko dwa razy w życiu widziałem miasta elfów. Chętnie odświeżę sobie pamięć.
Ostatnio zmieniony wt 04 gru 2012, 21:56 przez Odalla, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Witaj,

Masz wyobraźnię, masz pomysł, masz odwagę żeby nam to pokazać. Fajnie. Natomiast nad stylem musisz popracować. Wskaże część rzeczy, które mi nie odpowiadają (z czym oczywiście możesz się nie zgodzić).
Glangthoune to potężna kraina
Przymiotnik mówi o rozległości geograficznej? Potędze militarnej?
Graslland słynie ze wspaniałych, zielonych wzgórz, na których wypasają się konie oraz owce. Królestwo było znane i cenione za najlepsze wierzchowce jakie żyją w GóroMorzu, król Eadwin Darren z rodu Dubhghaill , w swej polityce kładł duży nacisk na szlachetność tych zwierząt i powołał specjalnych ludzi do sprawdzania czystości krwi i rasy koni w hodowlach, które chciały zaistnieć jako jedne z najlepszych.
Oj, oj. Nie zmieniaj czasu, jeśli Graslland słynie to dalej Królestwo jest a nie "było". Lub vice versa. Co ma polityka do szlachetności zwierząt? Mógł mieć takie hobby jak konie, bądź postrzegać konie jako chlubę swojego królestwa i "element" prestiżowego wizerunku całej krainy. Ale polityki do tego nie mieszaj. Jacy to "specjalni ludzie"? Rozumiem że specjalnie wykwalifikowanych i celowo oddelegowanych ;)
Hodowle, a konie tym bardziej nie za bardzo mogą chcieć zaistnieć.
To w królewskich stajniach szkolono najlepszego rumaka dla cesarza Millvii Blathmaca z rodu Laoghaire, a cesarz słynął z surowych ocen i nie uznawał kompromisów.
Sens przekazu zrozumiałem, natomiast pierwsza część zdania klei się z drugą jak coś... co się nie klei.
Krasnoludy parły do królestwa, rządzonego przez ród Seberemów, tłumnie, by móc tylko pracować w tamtejszych kopalniach.
Jak już muszą przeć (co kojarzy mi się nieodparcie z rodzącą w bólach kobietą) to niech prą tłumnie - "Krasnoludy parły tłumnie..." bo to tłumnie jakoś wyskoczyło i wpadło nie wiadomo po co dalej.
Krążyły już legendy o diamentach wielkości pięści dorosłego mężczyzny, a krasnoludy łase na tego rodzaju kruszec zacierały tylko dłonie węsząc niezły biznes.
Koszmarne zdanie. A niezły biznes nie pasuje stylistycznie do tekstu.
"Wysoki zysk" lub ostatecznie "dobry interes".
Dziewczynka słynęła z niesamowitej mocy, której kontroli uczyli jej jedni z najlepszych magów w Glangthoune.
Niezręczne zdanie do przebudowy.

Na razie wystarczy.
Mam wrażenie że sama robisz sobie krzywdę stylizując tekst na coś z literatury co Ci się podoba (a mnie pewnie by się nie spodobało). Do pewnego rodzaju stylizacji językowej jest konieczna znajomość wielu związków frazeologicznych, a także wymagany jest pewien zasób słownictwa itd. Postawiłaś sobie poprzeczkę za wysoko i chcesz napisać tekst w stylistyce, która Ci nie leży.
Napisz to samo ale prościej, tak jak to widzisz. Może być dobrze.

Pozdrawiam,

Godhand

3
Dziękuje bardzo za uwagę. Ten powyższy tekst przerabiałam już tyle razy, ze bardzo możliwe iż stracił swoja indywidualność. Ponadto pewne rzeczy mi umknęły kiedy czytałam po raz dziesiąty to samo. Jestem bardzo wdzięczna za wszelkie uwagi.

4
Nie punktując szczegółów - ten tekst nie jest literaturą. To przewodnik turystyczny. Albo szkic historyczny. Albo notatka autorska dotycząca świata przedstawionego.
Przebrnąć się przez to nie da, a i stnieją sposoby, żeby wprowadzić czytelnika w świat powieści w sposób dużo przyjemniejszy.
Zacznij od fabuły, a nie od wykładu - od razu pójdzie lepiej.
Potem wprowadź elementy opisowe, ale cały czas pamietając o "dzianiu się" powieści.
http://ryszardrychlicki.art.pl

5
Odalla pisze:Glangthoune to potężna kraina ciągnąca się od Morza Świetlistego poprzez Szklisty Półwysep aż po zielone wzgórza Grasllandu. Zamieszkują ją przedziwne stworzenia i magiczne istoty, zespalając się w jedność z magią i żywiołami tego świata.
Krainę tą przez dwa tysiące lat pustoszyły wojny, które sprawiły, że ludzie głodowali, umierali na zarazy i przeklinali bogów za zsyłane nieszczęścia, ale przez ostatnie pięćset lat trwał pokój, który sprawił, że ludność zapomniała o tym, co się działo wcześniej.
Po tym wstępie mam ochotę przerwać lekturę. Jak napisał smtk, to jest wykład. A wykłady są nudne! Stanowczo zrezygnuj z takiego przydługawego wstępu na rzecz zawiązania akcji. Świat najlepiej przedstawić "przy okazji", oczami bohatera, wydarzeniami, w dialogu.
Ponadto drugie zdanie to po prostu absurd. Ludzie zapomnieli 2000 lat wojen? Czy my zapomnieliśmy o Grunwaldzie? Czy zapomniane zostały wyprawy krzyżowe? Poza tym, co to za wojny, które trwały nieprzerwanie tak długo? No i najważniejsze pytanie, skoro ludność o nich zapomniała, to po co o nich piszesz?
Odalla pisze: Rzeki Biała i Czerwona tworzą naturalne granice państw. Graslland słynie ze wspaniałych, zielonych wzgórz, na których wypasają się konie oraz owce.
pasą się lub są wypasane, nie mogą się wypasać same.
Poza tym czy to królestwo słynie ze wzgórz? Nie, ono słynie z hodowli koni.
Odalla pisze:To w królewskich stajniach szkolono najlepszego rumaka dla cesarza Millvii Blathmaca z rodu Laoghaire, a cesarz słynął z surowych ocen i nie uznawał kompromisów.
Co to zdanie właściwie znaczy? Surowych ocen czego? Koni? Ludzi? Czy może być kompromis dotyczący pochodzenia konia? Lub jego stopnia wyszkolenia? Kompromis mogą zawrzeć ludzie.
Mówiono, że jest przesadnie honorowy, ale ta przesada sprawiała, że wszyscy sojusznicy Millvii mogli być pewni tego, że cesarz nigdy nie zerwie raz zawartej umowy.
Co to znaczy "przesadnie honorowy"?
Odalla pisze:Orla Stanica zaś ze swej najwyższej wieży bacznie obserwowała małe, ale bardzo bogate w surowce naturalne królestwo Arrnor.
Jak to się ma do poprzedniego zdania o cesarzu? Dlaczego teraz piszesz o jakiejś stanicy? Chaos.
Odalla pisze: Tam wydobywano szlachetne kamienie i węgiel, tak cenny dla kupców, którzy płacili za niego czystym złotem.
Dlaczego węgiel był cenny? Dla kupca towar jest wart tyle, ile mu zapłacą klienci. Pisanie zatem, że towar był cenny dla kupca jest pusta informacją. Co właściwie wnosi informacja, że płacono czystym złotem? Za mniej warte rzeczy płacono nieczystym? Nie było waluty? Skąd mieli to złoto? Czy to jest na ten moment ważne, ten węgiel znaczy się? Dla fabuły?
Odalla pisze:Krasnoludy parły do królestwa, rządzonego przez ród Seberemów, tłumnie, by móc tylko pracować w tamtejszych kopalniach.
Dlaczego chciały pracować w tamtych kopalniach? Rozumiem, stereotyp krasnolud - podziemia - kopalnie, ale czy to się jakoś logicznie z czymś wiąże w twoim świecie?
Odalla pisze:Krążyły już legendy o diamentach wielkości pięści dorosłego mężczyzny, a krasnoludy łase na tego rodzaju kruszec zacierały tylko dłonie węsząc niezły biznes.
Diament to kamień szlachetny. Kruszec to metal.
Odalla pisze:. Dziewczynka słynęła z niesamowitej mocy, której kontroli uczyli jej jedni z najlepszych magów w Glangthoune.
Każdy tu z czegoś słynie....
Wstęp napisany stylem ciężkim i niezjadliwym. Informacje mieszają się, geografia z gospodarką, polityką, kocioł straszny. Są to oderwane od siebie strzępy informacji, które zamiast budować jakąś spójną wizję świata budzą zamęt. Zastanów się, które z tych informacji są potrzebne czytelnikowi na już, dla zrozumienia bieżących wydarzeń, które możesz podać później, a które są nieistotne, będąc efektem odautorskiej potrzeby by spisać encyklopedię...
Odalla pisze:gdzie królowały wodospady, gęste lasy, góry i wzgórza.
Czyli wszystko naraz.
Odalla pisze:Życie w Glangthoune płynęło swoim odwiecznym rytmem.
Tzn jakim?
Odalla pisze:Po nocy następował dzień. Ktoś się rodził ktoś umierał.
Zastanów się, naprawdę, po co pisać taki banał.
Odalla pisze:Każdego ranka ludzie wstawali by oddawać się codziennym czynnością, które pozwalały im godnie żyć.
A co z tymi, którzy nie żyli godnie? Czy takich wcale nie ma? I co to znaczy, żyć godnie?
Odalla pisze:Wiatr targał materiał, który łopotał głośno na wietrze. Ludzie w mieście schodzili mu z drogi, dzieci pokazywały palcami, a koty syczały.
Schodzili z drogi materiałowi? Popatrz na opis. Zaczynasz od trywializmu na temat godności życia, potem pojawia się nagle człowiek, zakryty kapturem. Potem dowiadujemy się, że jedzie na kasztance do zamku króla, który ma żonę, a na zamku jest sztandar, który ma kolor i łopocze na wietrze.
Całkowicie nie panujesz nad narracją, skacze jak konik polny to tu, to tam, budując chaotyczne i miejscami lekko absurdalne ze względu na niezręczności językowe opisy.

Dalszą część może wnikliwie przeanalizuje ktoś inny. Ja przejdę do podsumowania.
Duży plus za to, że chcesz stworzyć coś swojego. Chcesz mieć swój świat, swoje nazwy, jakąś historię. To fajnie. Tylko to wszystko musi mieć ręce i nogi. Logikę. Strukturę. A tu tego nie ma. Do tego forma wykładu stanowczo nieciekawa. Zacznij od fabuły i ją osadź w świecie, nie na odwrót. Nie przeładowuj tekstu nazwami, egzotycznymi imionami, które dodatkowo się ze sobą gryzą - "Strażnicy ziem", "Duch", " Gryfia skała" - Offallander, Merewgard Amhran Macrean itd.
Zwróć uwagę na poprawny zapis dialogów (umieszczenie spacji)! Język na razie siermiężny, ciężki. Doradzam popracować trochę ze słownikiem, dużo czytać, pisać krótkie sceny, opisy w ramach ćwiczeń, czytać na głos przy poprawianiu. Skracać, hamować swoją chęć do rozpisywania się o pagórkach i trawach, a rozbudowywać wydarzenia, akcję, fabułę.
Powodzenia.

6
W tym fragmencie brak mi przede wszystkim jednego: jakiegoś punktu wyjścia do interesującej akcji. Zdaje się, że znowu będzie o wojnie. Niestety, wojna jest na ogół zabójcza dla fabuły. Władcy montują koalicje, dowódcy prężą muskuły, oddziały uganiają się po drogach - a co ma z tego czytelnik? Nic zgoła. Bo zasób działań wojennych jest zawsze ten sam, monotonnie powtarzalny.
Brakuje mi tu głównego bohatera (a raczej w ogóle jakiegokolwiek bohatera) oraz zawiązania konfliktu. Niechby tak w jednym z tych królestw porwano następcę tronu. Albo narzeczoną następcy. Albo niechby pojawił się jakiś pretendent do tronu, uzurpator. Królestwa o długiej historii mają zawsze mnóstwo tajemnic personalnych. Niechby się coś działo, co przyciągnęłoby moją uwagę. Bo jak na razie, to w całym dość długim tekście (ponad 20 000 znaków czyli 11 stron) znalazłam mnóstwo informacji o kilku krainach, ich mieszkańcach, historii, rozmaitych osobach z przeszłości i teraźniejszości, nie znalazłam natomiast powodu, dla którego te wszystkie informacje podajesz akurat teraz i akurat w takiej formie.
To jest jedno z najczęstszych nieporozumień przy prezentacji własnego świata fantasy: przekonanie, że czytelnikowi trzeba na początku zaserwować duuużą porcję wiedzy o tym świecie. Otóż nie. Tak jak pisząc powieść o piratach na Karaibach nie trzeba na wstępie raczyć czytelnika historią piractwa od starożytności, tak i w przypadku powieści fantasy wszelkie informacje należy dawkować stopniowo, w porcjach potrzebnych do zrozumienia akcji. Konieczny jest natomiast wyrazisty bohater oraz konflikt, w który tenże bohater się zaangażuje. U Ciebie wiedzy jest mnóstwo, akcji natomiast - brak. Wszystkie wprowadzone w tym fragmencie postaci o czymś sobie opowiadają, i tyle. Sygnalizujesz coś i natychmiast porzucasz, jak w opisie tego spotkania u króla:
Odalla pisze:każdy rycerz chce mieć zbroję i smocze pazury, z których można wykuć miecz przecinający nawet kamień.
-Co za bujdy – prychnął inny mężczyzna z Rady o skąpych znakach klanowych. Jego klan musiał powstać nie dawno. W Offallander klan zdobywał znaki za zasługi. Im więcej znaków tym więcej osiągnięć. -Nawet dzieciom nie wciska się takich kłamstw.
-A coś poza tym? - dopytywał się król, kiedy mężczyźni z Rady zaczęli szemrać między sobą na temat polowania na smoki.
Kwestia polowań na smoki zdaje się mocno angażować przynajmniej część rady, ktoś zarzuca strażnikowi kłamstwo, tymczasem król nie reaguje, strażnik też nie i po chwili temat należy do przeszłości, pojawiają się natomiast inne.
Poza tym, oczywiście: niedawno.
Sytuację dodatkowo komplikuje wprowadzanie mnóstwa nazw własnych, czasem złożonych ponad wszelką potrzebę.
Odalla pisze:Ci w czarnych wyblakłych płaszczach byli nazywani Strażnikami Królewskich Granic lub Duchami;
Pomijam kulejącą logikę: a gdyby szewc albo młynarz miał czarny wyblakły płaszcz, to też zostałby nazwany Strażnikiem? Zastanawia mnie natomiast, po co temu zacnemu bractwu w tym momencie aż dwie nazwy, w tym druga tak wieloznaczna, jak Duch? To już lepsze byłyby jakieś rangi strażników, wskazujące na ich wewnętrzne zróżnicowanie, ale też raczej nie w tej chwili.
Zwracaj też uwagę na prawdopodobieństwo tego, o czym piszesz:
Odalla pisze:Prawda była zupełnie inna, ale nikt nie potrafił zrozumieć, że Strażnikiem zostawało się z wyboru. Nie wiązały się z tym przepowiednie oraz urodzenie nie decydowało o przynależności do Strażników Królewskich Granic.
A właściwie dlaczego nikt nie mógł pojąć, że strażnikiem zostaje się z wyboru?
Odalla pisze:-Długo się nie widzieliśmy. Znikałeś cały czas...szukałem Ciebie...-Dagobert; mężczyzna w wieku Daithiego, o jasnych włosach związanych w kucyk oraz błękitnych oczach, wyciągnął list w srebrnej kopercie i podał przyjacielowi. Ten otworzył go i zaczął czytać:

Daithi!
Przyjeżdżaj natychmiast, na południu pojawił się cień...
Almarer
Zapis dialogu jest niepoprawny, można się jednak domyślić, że Dagobert był umówiony w Daithim, skoro wiózł list do niego. Trzeba to było jednak wcześniej zaznaczyć w tekście. Choćby tak, że Duch nie "spotkał" kamrata (to mogło być przypadkowe), lecz spotkał się z nim.
Odalla pisze:Dagobert patrzył uważnie na twarz Daithiego.
-Coś się stało?- zapytał niepewnie człowiek.
-Jadę do Narvenny -oznajmił Daithi.
-Nie pojedziesz sam, ja pojadę z Tobą.-poinformował go przyjaciel. Strażnik pokiwał głową na zgodę.
Wynika z tego, że Dagobert był człowiekiem. A Daithi kim?
I jeszcze: w jaki sposób mówimy do kogoś wielką literą?
Zastanawia mnie ponadto zarysowana na końcu sytuacja: przynależność do strażników wiąże się z jakimś rodzajem służby, może nie typu wojskowego, lecz wymagającej dyspozycyjności. Tymczasem Dagobert i Daithi poczynają sobie zupełnie swobodnie, w jednej chwili na gościńcu decydują, co będą robić w najbliższej przyszłości, tak, jakby nie mieli żadnych obowiązków, żadnych wcześniejszych zadań. Mało to prawdopodobne.

Powiedziałabym tak: Twojej historii niewątpliwie dobrze by zrobiło, gdybyś wybrała sobie bohatera (mogą być i dwaj, choćby ci strażnicy) i dała im jakieś konkretne zadanie do wykonania, starannie przemyślane i najlepiej rozłożone na parę etapów. Gdyż, jak na razie, obaj gdzieś wyruszają, lecz nadal nie wiadomo, po co. Istnieje więc spore niebezpieczeństwo, że cała akcja rozmyje się w podróżach i rozmowach z kolejnymi spotkanymi ludźmi.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron